wtorek, 24 października 2023

Trochę wędrowania, trochę leniuchowania, czyli pobyt na Glavoi w Rumunii ...

 Ten wyjazd to udana pogoda, iście letnia, noce ciepłe, zresztą wrzesień w tym roku był wyjątkowy. Rankiem czekaliśmy, aż słońce osuszy rosę na trawie, podnosiliśmy zadaszenie, ustawialiśmy krzesełka i pierwsza kawa na rozruch. Na kempingu budziło się życie, patrzyliśmy z naszej górki, jedni szykowali się w góry, inni wyjeżdżali, jeszcze inni przyjeżdżali, a jeszcze inni szli na sąsiedni stok, aby złapać kontakt ze światem, bo tylko tam był zasięg. 

Już z daleka słychać było nawoływania ciobanów, którzy pędzili owce na wypas jeszcze wyżej, a gromada psów w tym im pomagała. Dzwoniące stado, pobekiwania, były też wesołe kozy, po południu spędzano je z powrotem, wtedy rozsypywały się po zboczu aż do wieczora. Zatrzymywały się przy zanikającym potoku, aby napić się wody.

Wybraliśmy się i my na wędrówkę w góry, celem naszym były Pietrele Galbanei, tłumacz przekłada to na Żółte Skały albo Kamienie. Szlak z żółtymi okrągłymi znakami prowadził przez stary las jak puszcza pierwotna, zwalone pnie, które czasami przegradzały ścieżkę, obumarłe drzewa z hubami, niebieściły się kępy goryczek, a my szliśmy do góry i do góry, odsapując co i trochę po drodze.







Szlak piękny, wśród omszonych skałek i kamieni, szło się w czarodziejskiej scenerii jak w bajce o krasnoludkach, może trollach albo gnomach, gdzieś wyżej usłyszeliśmy rozmowy, śmiechy dzieci, już dotarliśmy na miejsce. Niby Rumunia, a wszędzie gadają po węgiersku, nie zrozumiesz człowieku za grosz:-) Potem wszyscy zeszli, a my zostaliśmy sami. Ciepły wiatr z południa suszył pot z czoła, można tak siedzieć i patrzeć, i patrzeć ...









Pod nami przepaść ogromna, przed nami południowa strona masywu, widać jaśniejące ogromne osuwisko Groappa Ruginoasa, gdzie byliśmy 10 lat temu:-)


Długo siedzieliśmy na tych skałach, nikt nie przeszkadzał, zresztą nie było tam za bardzo jakichś innych możliwości, patrzyliśmy, zjedliśmy po batoniku i czas wracać. Pomyliliśmy drogę, zagadani zamiast na Glavoi zaczęliśmy schodzić bardziej na południe ... ścieżka wiodła ostrym grzbietem, przecież tędy nie szliśmy. Straciliśmy sporo z wysokości, wreszcie wyjęłam telefon, a tam mapy.cz pokazały, że schodzimy na Twierdzę Ponoru ... o, nie! przypomniały mi się te wszystkie filmiki, ekspozycje, łańcuchy, drabinki, dziura w ziemi, groźnie szumiąca rzeka w podziemiach ... panika, ja tam nie idę! Co miał mąż ze mną zrobić, trzeba było nadrobić straconą wysokość, wrócić do rozwidlenia szlaków i ze spanikowaną babą wrócić bezpiecznie do obozowiska:-) 


 Innym razem wybraliśmy się na Poianę Ponor, już byliśmy tu kilka razy, ale miejsce to przyciąga wyjątkową magią. Akuratnie stada owiec zostały przepędzone w pobliże owczarni, co znaczyło że nie trzeba będzie za bardzo oglądać się za psami. Ale jednak nie, jeszcze jedno stado wracało z wypasu ...



Zapobiegawczo zeszliśmy im z drogi, wspinając się wyżej aż pod pod linię lasu, przysiedliśmy na pniu, a i tak psy pasterskie nas wyczuły. Stanęły pyskami zwróconymi w naszą stronę, ale nie chciało im się wspinać do nas, naszczekały, naszczekały, pasterz pomachał nam i całe towarzystwo zniknęło wkrótce za przewyższeniem. Już bez przeszkód mogliśmy powałęsać się po Ponorze ... sami:-)



W zadziwieniu obserwuję zawsze ten strumień znikający w czeluściach ziemi, tyle wody znika, by wypłynąć gdzieś poniżej, co tam musi się dziać w tym wnętrzu góry?




No, można się z lekka zdziwić, kiedy ziemia zapadnie się pod nami, dokąd sięga ta dziura? szybko zeszłam na wyższy brzeg:-)


Odosobniona dolina, wokół niebotyczne świerki, dziko, lasy przepastne, my sami, powiem szczerze, że myśl o niedźwiedziach wcale mnie nie opuszczała:-) upał niesamowity, ani ożywczego wiaterku, posiedzieliśmy w cieniu i powrót. Na pastwiskach nie uświadczy już kwitnących roślin, srebrzą się dziewięćsiły, a gdzie-niegdzie niebieszczą się maleńkie goryczki orzęsione.




Psy pasterskie być może są jakimś zagrożeniem, ale staramy się ich unikać na otwartej przestrzeni, jak np. tu w drodze na Ponor. Broniąc stada są groźne, walczą nawet z psami z innej grupy, co nie raz zaobserwowaliśmy, ale taka ich rola. Ale jak przychodzą do obozowiska, to są łagodne jak baranki, czekają na jakieś resztki, wylegują się, czasami bawią między sobą, ale nieustannie obserwują otoczenie. Mamy zawsze ze sobą worek karmy, podsypujemy zwłaszcza karmiącym sukom. Jednego ranka przyszedł niedaleko nas podrośnięty szczeniak, nazwaliśmy go Kulka, nie chciał za bardzo psich chrupek, szeleścił jakimś workiem foliowym poniżej. - Patrz, patrz - mówi mąż - ukradł chyba komuś chleb, a to cwaniak. Nic dziwnego, widzieliśmy już krowy porywające ze stolika worek z pieczywem, na filmiku:-) Patrzyliśmy na tego Kulkę z rozbawieniem, przyszedł starszy towarzysz, hasanie, zabawy, potem tak dziwnie zaskomlił, nasłuchiwał, aha! zbliżało się jego stado ... i pognały psy do swoich. Tymczasem zeszłam niżej pozbierać te resztki folii po psach ... i podnoszę ze zdziwieniem moją zmarnowaną szmacianą torebusię zakupową:-) A to cwane psy, któryś ukradł nam w nocy chleb z przedsionka, za nisko powiesiłam tę torbę. A przedsionek nie ma stałego połączenia z podłogą, wśliznął się któryś rabuś, zresztą czemu nie skorzystać z okazji w ich wypadku:-) No i zostaliśmy bez chleba ... dotrwaliśmy o zupce do wieczora, a bladym świtem spakowaliśmy dobytek i ruszyliśmy do domu, tą samą dziką drogą, którą przyjechaliśmy ... słońce dopiero wstawało.


I to już koniec naszej rumuńskiej przygody. Jeszcze na południu Słowacji odkryliśmy ciekawe miejsce, ale o tym napiszę trochę później.
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, bywajcie w zdrowiu, pa!




14 komentarzy:

blogchwila pisze...

Wspaniała wyprawa i dzięki niej obejrzałam cudowne miejsca. Piękne zdjęcia. Pozdrawiam serdecznie:):):)

Aleksandra I. pisze...

Podziwiam Waszą orientację w takim terenie mało znanym i raczej nie obleganym przez turystów. A tereny widokowe, to fakt. Wyprawa jak czytam z przygodami - kradzież mienia, a konkretnie chleba - ważne, że zadowoleni Byliście. Ciekawe krajobrazy, bardzo zróżnicowane. Jest co wspominać w zimowe wieczory. Pozdrawiam serdecznie

Anonimowy pisze...

Zarówno pogoda jak i widoki do pozazdroszczenia, macie farta!
Nie wiedziałam, że i psy pasterskie są złodziejaszkami:-)
jotka

ikroopka pisze...

Ależ pięknie! tak dawno nie byłam w górach, aż zatęskniłam:)

Olga Jawor pisze...

Przepięknie! Dzika natura zachwyca. Jak dobrze, że wciaz istnieją takie miejsca!
Pozdrawiam Cie serdecznie, Marysiu z pięknym warkoczem!:-))

Anonimowy pisze...

Janeczko, może zauważyłaś, jak mało u mnie zdjęć z miasta, brak zabytków, muzeów, natura wygrywa. Bardzo jestem zauroczona Rumunią i wstyd mi za siebie, że przed laty bałam się tu przyjechać, pozdrawiam.

Ola, mąż się śmieje ze mnie, że zawsze wywiodę go na manowce. Pewnie zostalibyśmy z dzień dłużej, wróciliśmy z deszczem, więc nie ma co żałować. Pozdrawiam.

Jotka, pogoda dopisała, jak dla mnie za gorąco nawet. Najpiękniejsze gwiazdy w górach,nic nie zakłócało ciemności. A tak, psy kradną, jak tylko jest okazja, przeważnie cierpliwie czekają, pozdrawiam.

Ikroopka, Rumunia ma wszystko, co najlepsze w Karpatach, jestem zauroczona tym krajem, przyjaznym. Teraz kolory w górach obłędne, trzeba odwiedzić, pozdrawiam.

Ola, natura najbardziej, miasta mniej, choć bywają perełki warte zobaczenia. Ola, to zdjęcie sprzed 10lat, jak napisałam, warkocz już trzykrotnie oddany do fundacji Rak,n,roll😊 a teraz srebrny włos na głowie, i krótki, pozdrawiam.

wkraj pisze...

Karpaty w Rumunii robią wrażenie już sam przejazd przez nie to przygoda. Kiedyś w Bieszczadach mieliśmy przygodę z psami pasterskimi, które zżarły nam śniadanie, dobrze że po chwili znaleźli się pasterze, bo napędziły nam niezłego stracha. Pozdrawiam serdecznie:)

Anonimowy pisze...

W kraju, mają Rumuni co najładniejsze z Karpat, a już drogi przez nie to bajka. Z tymi psami nie ma żartów, czasami nawet pasterze nie potrafią ich odwołać, a że kradną jedzenie, to nie dziwię si, są głodne, pozdrawiam Maria z PP.

Anonimowy pisze...

Krystynko, ten warkocz to zmyłka, zdjęcie sprzed 10 lat, chciałam to osuwisko pokazać 😄 znam tę wieś, to powyżej nas, pod samą Kopystańką, byliśmy tam wiele razy, atmosfera niesamowita, pozdrawiam Maria z PP.

Krzysztof Gdula pisze...

Ha ha! Wyobrażam sobie Twoją minę gdy rozpoznałaś torbę! Zaradne zwierzaki, trzeba przyznać.
Te falujące łąki aż wołają by nimi pójść.
W przepaść to Ty zaglądałaś? Włosy ładnie Ci odrosły, i zaplatasz warkocze, najpiękniejszą ozdobę kobiecej głowy :-)

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Krzysztof, moja mina to opadająca szczęka i oczy jak spodki ze zdziwienia:-) a tacy byliśmy uchachani, że psy cwane, bo ktoś zostawił pieczywo nieopatrznie:-) niezwykłe miejsca, choć niedźwiedź nie znika z wyobraźni. Zaglądałam w tę przepaść, choć ostrożnie, bardzo boję się wysokości, a zdjęcie z warkoczem sprzed 10 lat, chciałam pokazać to osuwisko z drugiej strony masywu górskiego. Warkocz od tamtego czasu oddany do fundacji już po raz trzeci:-)

Enrico pisze...

Sama polana Glavoi , ni to obozowisko, ni to kamping, jest cudowna.

sukienka w kropki pisze...

Dawno do Ciebie nie zaglądałam a tu taka piękna relacja! Nie powiem, że zazdroszczę bo to byłoby brzydko, ale też bym tak chciała, choć nie wiem, czy jeszcze kiedyś wyruszę na szlak...Ale nie będę biadać, miałam swoje piękne wycieczki a jeśli to już wszystko co życie miało dla mnie w planie, to mogę tylko powiedzieć, że dziękuję za to co dostałam. Bardzo pięknie to opisałaś aż czuje się oddech przestrzeni, słyszy dźwięk dzwoneczków i szczekanie piesków. We Włoszech pracowałam z Rumunkami, nie ukrywały, że ich ekonomia zostawia do życzenia, ale bardzo piękny kraj, gdzie w górach jest mnóstwo nieskażonych miejsc. O wodzie, która znika w ziemi to przyszło mi do głowy, że może to dalej wygląda jak w kaskadach Trummelbach, gdzie woda płynie w podziemnych skalnych korytarzach a później wypływa na powierzchnię. Przy okazji odniosę się do postu o grzybkach - niewiarygodne bogactwo! Serdecznie pozdrawiam;)

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Enrico, już wracałabym do tych gór, tam można zaginąć na długi czas i nie nudzić się; pozdrawiam.

Sukienko, ja również czuję upływ czasu na karku, mniej sił, zadyszka, a po ostatnim chorowaniu to nie wiem, ile będziemy dochodzić do jakiej takiej formy. Tak, w Rumunii widać biedę, w dużych ośrodkach może lepiej, ale te akuratnie nas nie przyciągają, wolimy naturę, a tam przyjaźni ludzie. Na pewno ta woda gdzieś wypływa, próbowano barwić ją i obserwować różne wypływy, czasami udawało się, a czasami znikały w czeluściach. Mam chrapkę na zimowe grzybki, na boczniaka ostrygowatego, ale trzeba ruszyć do lasu; pozdrawiam.