czwartek, 24 listopada 2016

Krążę ... krążę ...

... między domem a Pogórzem, bo chcę zdążyć przed zimą ze zwiezieniem drewna, żeby znowu śnieg nie przykrył gotowych polan.
Wczoraj przed południem ruszyłam w drogę, i znowu na Chybie zmiana pogody, mgła jak w najgorszym horrorze. W dolinie Wiaru nie lepiej, ale kiedy zjechałam do nas, jakby nieśmiało słońce zaczęło prześwitywać, ale i tu wszędzie mokro, znaczy, że mgła ustąpiła całkiem niedawno.
Zabrałam się od razu ostro do pracy, bo przecież zakupiłam jeszcze maliny, które trzeba posadzić, a raczej dosadzić do tych poprzednich.
Tak sobie umyśliłam, że obsadzę nimi moje poletko z grządkami, ale po zewnętrznej stronie siatki.
Może kiedy urośnie zielony żywopłot, to choć trochę uchroni warzywa przed chłodnymi, północnymi wiatrami, i będą miały zaciszniej, i cieplej ...


Najpierw kupiłam w Albigowej 50 sadzonek, potem u znajomego pana ogrodnika na bazarku następne 50. Odrobinę mi zabrakło, jakieś 15 sztuk, więc jutro pojadę znowu do niego, dokupię następny pęczek, resztki posadzę w pobliżu chatki. Przyjemnie tak wyjść rankiem i zerwać owoce na wyciągnięcie ręki:-) W moim nowo założonym sadku brakuje mi jabłoni antonówki, to też dokupię szczepę w miejsce tej, którą podgryzł chyba karczownik, może poszedł już sobie precz.
Po posadzeniu malin pracowałam do zachodu słońca przy zwożeniu drzewa na taras ... jak to miło w zimowy czas wyskoczyć tylko za drzwi i przynieść drewno do palenia, dodatkowo ściany z polan chronią chociaż częściowo przed zacinającym śniegiem.
Przy okazji segregowałam polana, drobniejsze na taras, resztę na przyczepkę do domu.
Bardzo pożyteczny jest ten fitness w obejściu, rzekłabym, ogólnorozwojowy:-) na żadne siłownie nie muszę chodzić, sauny, tężnie solne i inne wymysły, bo wszystko zapewnia mi solidny stos drewna, taczki i pchanie ich pod górę. Resztę rekompensują widoki, bo to takie Pogórze w pakiecie:-)




Dzisiejsza noc była jasna ze względu na mróz i tysiące gwiazd na niebie , a zaraz potem skrzący się szron i wschód słońca. Bardzo wcześnie wstaję, bo futrzaki domagają się spaceru skrobaniem w drzwi.
Potem palę w piecu, solidny kubek kawy i książka jeszcze przy zapalonej lampie. Patrzyłam, jak w szarówce budzącego się dnia ogromna sowa sfrunęła z jabłoni w gęstwę sąsiedzkich drzew, tylko sobie znanym kanałem, nie dotykając nawet gałęzi ... już później stadka grubodziobów buszowały pod czereśnią, słabo tam z zapasami, bo w rym roku czereśni prawie nie było.
A tak w ogóle, jak jest słoneczny dzień, to w powietrzu tyle świergolenia, ptasiego nawoływania, jak nie przymierzając na wiosnę, nawet po śniegu zostały mizerne ślady, gdzieś tam pod Kopystańką, albo pod naszą chatką ...


Przy okazji widać schnące na ławce pieńki, przeznaczone na budki lęgowe ... te z lewej to jesionowe ... cały środek pnia oddziela się i wysuwa jak trzpień, wystarczy stuknąć. Te po prawej to z orzecha włoskiego, gotowe dziuple, albo ładnie wypróchniałe środki, tylko wygrzebać, może spodobają się ptakom.
Dwa lata temu wysiałam na grządce rutę, bo to i ruciany wianeczek w piosenkach, i chyba nigdy nie widziałam tego ziela, a także zielone gałązki wymagane są przy sporządzaniu krupniku litewskiego ... wzeszło kilka roślinek, niezbyt rosły, a już zimy myślałam, że nie przetrwają.
Wiosną przeniosłam delikatne sadzonki w pobliże chatki i to im posłużyło ... chyba ruta jest zimozielona, bo przymrozki i śniegi jej nie szkodzą ... jeszcze nie kwitła ...



W tak przyjemnym słońcu Mima towarzyszyła mi przy robotach ...



... a Amik w tym czasie ...


Nie myślcie, że jest mu źle, bo za chwilę zmiana, Mimi do domu, on na wybieganie. Jednak nie mogą biegać razem, bo od razu długa ... a i moje zdrowie psychiczne bezpieczne, nie muszę się bać i zamartwiać, gdzie są.
Pogórze odrobinę poszarzało, jeszcze tylko modrzewie złocą się gdzie- niegdzie.
Jutro znowu jadę, po następna przyczepkę drewna, i ... może już będzie koniec.


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!


 P.s. Surówka z kiszonej kapusty z dodatkiem kiszonych jabłek była pyszna:-)

20 komentarzy:

grazyna pisze...

Krążysz i krążysz, a ja z Toba krążę...i to z wielką przyjemnością
Przypomnialaś mi rutę, ktorą co tydzien na targu moj tesc kupowal i stawial w domu w Wenezueli, nigdy nie zapomnial jej kupic, przypisywal jej wlasciwosci magiczne, ze chroni dom, ze broni przed zlem, przed urokiem rzucanym w niedobrych zamiarach. Jej intensywny zapach pamietam do dzis. Pozdrawiam serdecznie

ankaskakanka pisze...

Fizyczna praca w ogrodzie jest najlepsza na wszystko. Odpręża, a zarazem gimnastykuje ciało. Ja tak mam tylko od wiosny do jesieni. Nie wiem, co jest ruta, ale fajnie, że sadzisz zapomniane rośliny. Zazdroszczę Ci trochę tego nocnego nieba rozgwieżdżonego i szronu na roślinach. Mnie taki widok relaksuje i odpręża.

Anonimowy pisze...

oj oj oj, i znów magia w komputerze... Marysiu, a skąd do głowy przyszedł pomysł o ukiszeniu jabłek?

Aleksandra I. pisze...

No tak przy takiej pracy nie ma potrzeby chodzenia na siłownię. A świeże powietrze pełnia szczęścia. Podziwiam kondycję Twoją.
Widoki jeszcze piękne są, pagórki zawsze robią fajne wrażenie.
A portrecik Mimy uroczy.

BasiaW pisze...

Ja też preferuję te pożyteczne formy ruchowe. Szkoda tylko, że moje kości coraz częściej bolą:-)

Beata Bartoszewicz pisze...

Samo zdrowie daje życie na Pogórzu, Marysiu. I to fizyczne i to psychiczne, duchowe... Gimnastyka zdrowa, jedzenie super zdrowe, widoki oczy radują, cisza, spokój, no raj na ziemi :)

A Mimi wydaje się taka pulchniutka, albo może tak usiadła.

Serdeczności ślę do Was i cieszę się Waszą radością :)

agatek pisze...

Pozdrawiam i pięknej pogody życzę :)

Krzysztof Gdula pisze...

Ilekroć oglądam tutaj zdjęcia, zauważam podobieństwo Twojego pogórza do Pogórza Kaczawskiego, ale też i do stron Rudej Ani, do Pogórza Izerskiego.
Wielce urokliwe obrazy kreślisz: maliny wprost z krzaka na początek dnia, stos drewna pod ręką i ogień w ciepłym piecu. Ładne chwile zarówno w lecie, jak i w zimie.

makroman pisze...

Nie ma to jak prace w ogrodzie,

mania pisze...

I znowu się podciągam z botaniki dzięki Tobie Maryniu, pierwszy raz widzę rutę!
Pozdrawiam serdecznie

Unknown pisze...

Dzień dobry Pani Mario!

Dziękuję za jak zwykle wspaniały i pouczający wpis!

Niesamowita roślina ta ruta zwyczajna. Z pewnością znajdzie się dla niej miejsce w moim ogródku.

Jak byłam na Kopystance w tym tygodniu, to prócz pozostałych gdzieniegdzie resztek śniegu, natrafiłam też na prawdziwą plagę ... kleszczy! Co mnie bardzo zaskoczyło, a mojego pieska Trampka wręcz przegnało z powrotem na dół :)

Chciałabym się zapytać o drogę biegnącą od Pani na Kopystankę. Czy da się ją w ogóle odnaleźć i czy jest jakkolwiek oznaczona?

Serdecznie pozdrawiam i życzę dużo odpoczynku i ciepła!

Agnieszka :)


Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Grażyna, dobra moc ruty w Wenezueli, a może bardziej mocna wiara w jej tajemne działanie, czyli dobrze, że posadziłam ją pod chatką, niech odczynia "złe oko"; właściwie to kulinarnie jej nie wykorzystuję, kilka gałązek tylko do wspomnianego wyżej krupniku, bo tak stało w przepisie, ale bardzo lubię mieć dużo ziół wokół siebie; i ja pozdrawiam.

Ania, miałam bardzo intensywny ten tydzień, bo oprócz drewna zajmowałam się także kompostownikiem; wywiozłam na pogórzańskie poletko całą przyczepkę czarnego dobra, które wyprodukowałam w domu; od wczoraj odpoczywam, bo stare kości czują wysiłek; pozdrawiam.

Lidka, nie magia, to życie:-D kiszone jabłka znam od dzieciństwa, tak robiło się w mojej wiosce, moja mama ich nie robiła, spróbowałam ja; zresztą chyba wszystko można ukisić, kuchnia nie zna granic, przenikały się różne smaki zwłaszcza tutaj u nas, gdzie granice przesuwały się zgodnie z "widzimisię" wielkich tego świata, ale potrawy zostawały, mieszały się i wędrowały dalej, znajdując swoje odpowiedniki u różnych ludów; te kiszone papryki, derenie, czosnki niedźwiedzie, cebulki, buraki, krężałki, i wiele innych to sama poezja; bardzo lubię regionalne potrawy, nie tylko nasze, ale i sąsiadów, nawet głęboko południowych; no, może oprócz ciorba de burta:-) pozdrawiam.

Aleksandra, taką pracę wykonuje się właściwie bezmyślnie, trzeba tylko uważać, żeby polano nie zgniotło przypadkiem palca:-) właśnie, mimo, że poty leją się po plecach, nigdy nie odczuwałam takich zajęć za przykry obowiązek; bo lubię:-) pozdrawiam.

Basia, prawda? tyle sił marnuje się bezproduktywnie w dusznych salach siłowni, gdyby je wykorzystać na tak pożyteczny "fitness" na powietrzu:-) a bolą kości, bolą, ale tylko troszkę; pozdrawiam.

Beata, trzeba lubić taki styl życia:-) może nawet dla niektórych jestem dziwakiem, ale mnie to nie przeszkadza:-) Mimi tak usiadła, ale to pies bardzo masywny, o szerokiej piersi, być może, że utyje trochę, bo jest wysterylizowana, ale ma dużo ruchu od rana do wieczora; jest bardzo łakoma, czasami zastanawiamy się, ile potrafiłaby zjeść? kotu miskę wyżera, Amikowi jak się zagapi, chapnie w pysk chrupek, łasuch niemożebny, trzeba pilnować jedzenie przed nią:-) jest gładziutka, pysk ma mięciutki jak aksamit, mówimy, że jak chrapy konia:-) pozdrawiam.

Agatek, i wzajemnie, wszystkiego dobrego:-)

Krzysztof, i masz rację, też widzę podobieństwo:-) może Kaczawskie bardzie urozmaicone, więcej odrębnych pagórków, u nas ciągną się długie pasma, przeniesione w mniejszej skali z niedalekich Bieszczadów, to tzw. góry rusztowe:-) będzie jak "w malinowym chruśniaku"; jak śnieg zasypie dojścia po polana za chatką, to bardzo ceni się drewno złożone na tarasie, i pod dachem; pozdrawiam.

Maciej, nie wymaga dużego wysiłku umysłowego, wręcz odpręża psychicznie:-) pozdrawiam.

Mania, no to cieszę się:-) i ja pozdrawiam.

Agnieszka, lubię różne zioła, mam ich zresztą sporo w różnych miejscach pogórzańskiego obejścia, tych zasadzonych moją ręką, ale także dzikich; widzę te resztki śniegu od siebie gołym okiem, najpierw myślałam, że to może jakiś pojazd tak błyszczy:-) tak, kleszczy w trawie jest mnóstwo, śnieg im wcale nie zaszkodził, tak mi się wydaje, że to kleszcze łąkowe, z wzorkiem na wierzchu, bardzo twarde, trudno je zgnieść; psy znoszą ich ogromne ilości w sierści, zdejmuję im, co zobaczę; zresztą także z ostatniej wyprawy do lasu przyniosłam ich całkiem sporo także na moich spodniach, nałapałam ich na wysokiej trawie na łące; droga od nas nie prowadzi na Kopystańkę, trzeba przejść łąkami na grzbiet pagórów, a dopiero potem idzie się drogą, a właściwie śladami po ciągnikach do Kopyśna; tyle, że teren jest odsłonięty, i widoki szerokie:-) i ja pozdrawiam.

Tomasz pisze...

Witaj Mario
Właśnie z żoną planujemy posadzić spore ilości malin na wiosnę. Przyznam że dopiero będę wdrażał się w takie zajęcia, ale gdy przeczytałem że sadzisz teraz, zaniepokoiłem się, czy to nie jedyny okres dobry do posadzenia? Może doradzisz mi jaki gatunek malin jest szczególnie ceniony. Na Pogórzu ponuro, pogoda nie nastraja mnie do wędrówek.
Pozdrawiam serdecznie

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Tomasz, sama szukałam wiadomości w necie na temat terminów sadzenia malin, jedni wskazują jesień, inni wiosnę, ale trzeba podlewać; posadziłam teraz, może przetrwają; większość to odmiana jesienna Polana, tylko jeden pęczek letnich /25 sztuk/; miałam też kiedyś żółte, bardzo słodkie, aromatyczne, ale osypywały się z krzaka przy potrąceniu:-) planuję jeszcze sadzonki obsypać kompostem i liśćmi, żeby nie przemarzły; podobają mi się te późne odmiany, owoce są zdrowe, można cieszyć się nimi do późna; może posadź różne odmiany, żeby przez całe lato i jesień owocowały, dla dzieciaczków jak znalazł:-) sobota była przepiękna, świeciło słońce, +5 ciepła, jak zjeżdżałam do domu, to i temperatura szła niżej, w domu już tylko +1; chłodno może być, dobrze się pracuje, żeby tylko nie ciapało z góry; pozdrawiam.

Pellegrina pisze...

Tez posadziłam różne gatunki malin ale po 5 a nie [po 50 sztuk bo działeczka mała ale żółte się nie przyjęły, wczesne słabe i cienkie, tylko późne dorodne. Piękne masz widoki, można się zapatrzeć i zapomnieć o robocie :-)

Mażena pisze...

Taka kapusta zdrowa i smaczna na pewno! I tak ładnie u Ciebie.

Mażena pisze...

Taka kapusta zdrowa i smaczna na pewno! I tak ładnie u Ciebie.

Stara Kobieta pisze...

Będzie jeszcze piękniej...

GAJA pisze...

Nigdy nie byłam w SPA, na siłowni, ani na solarium. Mam ogród, swoje słońce, grabie, taczki, rower i psy.
Pozdrowienia ślę!

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Krystynko, sadziłam, sadziłam, i chyba przesadziłam:-) i pewnie troszkę za gęsto, ale koniecznie chciałam też ochrony przed chłodem, zalegającym wiecznie w obniżeniu; zobaczymy wiosną, jak się przyjmą; o! widoki tak, pomarszczony teren daje takie możliwości:-) pozdrawiam.

Mażena, teraz każda surówka z kiszonej kapusty do obiadu z dodatkiem tego właśnie jabłka:-) ładnie, to prawda, i słońce zachodzi naprzeciwko okna, widoki wieczorne bardzo spektakularne; pozdrawiam.

Stara Kobieto ... nie, nie podoba mi się, na pewno masz jakieś imię, albo chociaż nick:-) i piękniej będzie, a przede wszystkim smakowiciej:-) już myślę o nalewce na bazie soku z malin, pod nazwą Maliniak Leśniczego, ajajaj! pychotka, lekko ścięta, można lody polewać:-) pozdrawiam.

Gaju, Gaju, a ja chodziłam wiele lat temu /90-te/ na aerobik, ale raczej towarzysko, i miało się takie głęboko wycięte kostiumy, prawie do pasa, i getry, to wszystko można na starożytnych filmach zobaczyć:-) tak, zajęcia przydomowe pozwalają zachować dobrą formę, bo ruch jest cały czas, ale kondycji już nie za bardzo, o czym przekonałam się latem w Beskidzie, może i upał przyczynił się do tego; i ja pozdrawiam.