sobota, 29 maja 2021

Razem na Połoninki Kalwaryjskie ... rodzinnie ...

 Początek tygodnia zapowiadał się wręcz groźnie. Na niebo nasunęła się warstwa chmur jak w katastroficznym filmie, jakby malarz niedbałymi pociągnięciami pędzla zamalował je różnymi odcieniami szarości i niebieskiego. Gdzieś tam na zachodzie jaśniała wąziutka smużka światła, ale to w tamtą stronę szły chmury i ona za chwilę zniknęła.


Przez noc chmury zmówiły się i chlusnęły nad ranem obfitym deszczem. Było o tyle przyjemnie, że ciepło, a w górze grzmiało, pomrukiwało, przetaczało się, deszcz padał raz mocniej, raz ustawał. A trawa cichutko sobie rosła, rosła i teraz mam ją powyżej kolan, przekoszę tylko trakty komunikacyjne, bo tyle pszczół znajduje tu pożytek. Niech no tylko przekwitną dąbrówki i bodziszki żałobne ... z mniszków zostały dmuchawce, na których kołyszą się stada kolorowych szczygłów, lubią takie nasionka.


Trochę martwiłam się pogodą, bo miały przyjechać do mnie wnuczęta na nocowanie, ale kolejny ranek obudził się wymyty i słoneczny, a gorące słońce w mig osuszyło trawę i ślady po ulewie. Małe krasnoludki rozbiegły się w trawie, a ja w tym czasie przygotowałam ziemniaczany kociołek z kiełbasą, zapiekany w ogniu, a Agnieszka sałatkę z grządkowych nowalijek. Potem były lody w Makowej i plac zabaw, zabraliśmy też Mimę ze sobą, niech się socjalizuje w nowym otoczeniu. Przy okazji wszyscy obserwowali poczynania helikoptera ze służb granicznych, mieli jakieś ćwiczenia nad doliną Wiaru, maszyna siadała na niedalekiej Górze Filipa, zawisała nad Makowskimi Górkami, przelatywała z hurkotem nad wsią, a wszyscy mieli frajdę. Tosia oczywiście podpięła ten widok pod bajkę o "Psim patrolu", machała i pozdrawiała Sky:-) Wieczorem, jeszcze słońce dobrze nie zaszło, jak towarzystwo ulokowało się w łóżkach.
Na następny dzień była zaplanowana wyprawa na Kopystańkę, ale było gorąco. Obawiałyśmy się z synową, czy Tosia da radę, czy nie za daleko dla dzieci, samo wydrapanie się na łąki za potok to już spory wysiłek, a na królową Pogórza jeszcze kawałek. Tę trasę zostawiłyśmy na chłodniejszy dzień, zatem zabrałam ich na Połoninki Kalwaryjskie.




Przy drodze rósł storczyk, zrobiłam mu zdjęcie, ale dzieci też musiały go zobaczyć w tych gałęziach. Droga przez łąki to bajka, pogoda była wymarzona i idealna, Tosia wcale nie chciała siedzieć w nosidełku, dzielnie maszerowała, a Jasiek prowadził Mimę.
 


Trochę nierozsądnie wyjęłam z plecaka małą lornetkę dla Jaśka, żeby sobie pooglądał okolicę, nie podejrzewając, że tak zainteresuje ona Tośkę. Odebrała mu, oglądała sobie buty, trawę pod nogami,  nie wiem, co tam widziała, ale lornetka była jej:-)

 
W końcu udzieliła trochę Jaśkowi, a potem zapomniała o niej, bo pod wiatą na Żytnem była młoda mama ze swoim synkiem Michałkiem, z pobliskiej wioski. Dzieci szybko nawiązują kontakt, a nam w tym czasie dziewczyna opowiedziała dzieje kapliczki na wzgórzu Mandżocha, o jej dziadku, o ocalonym obrazie, który ofiarowany do klasztoru zaginął gdzieś w piwnicznych czeluściach. Pierwotnie przebiegała tu granica z sowietami, pozostawione kapliczki z wyposażeniem były niszczone przez sowieckich sołdatów, nawet w ramach rozrywki, strzelano do krzyży, rozbijano, rozwalano mury, ślady ich działań można zobaczyć do dziś.


Z daleka widać było znowu helikopter nad doliną Wiaru, ćwiczenia pograniczników trwały nadal, a nam nie chciało się za bardzo ruszać stamtąd. Polatywały ogromne motyle, może to były pazie królowej albo żeglarze, nie pozwoliły zbliżyć się do siebie, pachniały zioła, a widoki były  nie do opisania, w przejrzystym powietrzu. Minął nas samochód patrolowy pograniczników, owszem, wzięłam ze sobą dokumenty, ale pewnie żołnierze zobaczywszy babskie towarzystwo i dzieciaki nie podejrzewali nas o jakieś niecne zamiary:-)
Michałek z Mamą poszedł już do domu, a my nieco dalej w Paportniańską Dolinę, do której nie dotarliśmy, bo tak przyjemnie siedziało się na łące "podle tych brzózek" na widnokręgu:-).




Jeszcze Agnieszka poprosiła o zdjęcie z dziećmi w ładnym anturażu, ale z dziećmi nie jest tak łatwo, stań tu, popatrz na babcię, a tu czapka leci ...





Po drodze zauważyłam, że gęsto rosnące obrazki zakwitły, zrobiłam zdjęcia, a Jasiek też poczuł powołanie fotografa. Chyba wyczerpał mamie baterię w telefonie, każda roślinka była obfotografowana, a nawet nakręcony filmik. Zadziwiają mnie dzieci, z ich łatwością przyswajania nowych technologii:-)




Potem był powrót zakończony lodami i truskawkami, na obiad odgrzewana zapiekanka i już skończyły  się miłe rodzinne odwiedziny. 
Pod wieczór pogoda zmieniła się znowu naciągnęły chmury, w nocy lunęło i ochłodziło się. 
Już sama poszłam na naszą łąkę, gdzie pełnia kwitnienia storczyków męskich. Mają doskonałe warunki rozwoju, dużo wody, nie przypala ich słońce, są dorodne i soczyste ...





Patrzę za okno, powiewa wiatr, a nad sosnowymi zagajnikami unoszą się chmury żółtego pyłku, na kałużach żółte obwódki ... kiedyś mówiono u nas, że to siarka spada z wodą:-)
Kwitną głogi, całe zarośla głogów, pachnie słodko-mdląco ...


... a na łąkach pierwsze dzwonki.


Pozdrawiam Was serdecznie, dzięuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!



niedziela, 23 maja 2021

Za Tęczowym Mostem ... pierwszy raz Mimy ...

 Nie ma już naszego Amika, odszedł za Tęczowy Most. 


Trudna to była decyzja, z ciężkim sercem ją podjęłam, ale jak się lubi zwierzaka, to nie można patrzeć obojętnie na jego cierpienia. Był z nami prawie 8 lat, szczęśliwych lat, zabrany z bidula, pies po przejściach ... smutno mi bardzo ...


To jego pierwsze zdjęcie, takim go zobaczyliśmy na ogłoszeniu i podjęliśmy decyzję: Weźmiemy go!








Po raz ostatni tej wiosny ptaki umościły sobie gniazda jego miękką sierścią.
Usiedliśmy wczoraj z mężem na tarasie i doszliśmy do wniosku, że przez ten czas, kiedy był u nas Amik, nie zabieraliśmy psów ze sobą na łazęgi. Zostawały w chatce, spały długo, a potem radośnie witały nas po powrocie, najpierw Amik z czarnulką Miśką, po jej odejściu z żywiołową Mimą. 
Wydawać by się mogło, że psy nie odczuwają odejścia kumpla ... obserwowałam Mimę, była zagubiona. Najpierw przybiegła do auta, nie ma koleżki, potem biegała po podwórzu ... zawsze oglądała się na Amika, co on robił, to i ona..
To nie tak, że psy były cały czas w zamknięciu, o, nie! psy były wolne, tylko nie chodziły na smyczy. Przyjeżdżało się do domu, otwierało drzwi auta i psy do ogrodu. Przyjeżdżało się na Pogórze, otwierało drzwi auta i psy goniły po obejściu, na łąkach za sadem same albo z nami, smycz była niepotrzebna.
Przyszedł czas, aby to zmienić, została nam Mima i będzie chodzić z nami na wędrówki. Nieopatrznie wyjęłam rozciąganą smycz, na której prowadzałam ją na kroplówki i zastrzyki, jak chorowała na babeszjozę. Cwaniara, zapamiętała ją, za nic nie chciała wyjść z auta. Schowałam smycz głęboko do szuflady, zabrałam zwykłą linkę z karabinkiem, o! to już lepiej, tej się nie bała:-)


Zebraliśmy się w sobotę na Połoninki Arłamowskie.
Mima była przestraszona, nowy teren, szorowała prawie brzuchem po ziemi, grzbiet zjeżony, ogonek smętnie opuszczony. Z każdym krokiem było coraz lepiej, najpierw położyła się szczotka na grzbiecie, potem wyprostowała się sylwetka, a na koniec ogonek uniósł się radośnie i nawet merdał.
Cały czas kontrolowała nas, czy idziemy, czy aby jej nie zostawiamy, to ona nas pilnowała, a nie my jej.
Tyle nowych zapachów, tu kupka zeschłej trawy, ojoj! to coś groźnego ... podchodziła ostrożnie, wracała, znowu z rezerwą podchodziła, w końcu powąchała, że to nic żywego:-) 



Wspięliśmy się drogą do ławki 48.


Ależ na górze wiało. Zazwyczaj siadamy, aby patrzeć w dolinę, w kierunku zachodnim, ale nie dało się. Trzeba było odwrócić się plecami do wiatru, popatrzyliśmy na Ukrainę i powrót. 




Dolina została uwieczniona na zdjęciach ... w wiosennej szacie, z pasmami górskimi Bieszczadów Wysokich w tle, z drogą wijąca się w oddali.





Na samym dole spotkaliśmy rodzinę na rowerach, rodzice plus dwójka dzieci. Chłopczyk płakał rzewnymi łzami, pewnie nie podobała mu się jazda na rowerze ... teraz mieli z górki, a co będzie na powrocie? 


Zeszłam na łąki, bo przyciągnęła mnie intensywnie biała plama kwiatków. Okazało się, że to rzeżucha, w tym miejscu zaczynała się młaka z wypływami rudej wody, rozlewającej się w bagienko. Dobrze, że Mima mnie nie zwąchała, co zrobić potem z takimi łapami, mogła się jeszcze na dodatek wykąpać:-)
I jeszcze intensywny różowy punkcik, który okazał się kwitnącym ostem.




Spokojnie wracaliśmy do auta, Mima ładnie przy nodze na smyczy, pewnie trochę zmęczona wrażeniami. Zatrzymaliśmy się nad Wiarem, w spokojnym miejscu, niech pozna też wodę, napije się ... już bez stresu wyskoczyła z auta, pobrodziła i wróciliśmy do chatki, po jedzeniu dała koncert spania do wieczora:-)  Pogoda wcale nie poprawiła się, wiało do samej nocy, bociany i orliki nie mogły utrzymać się w powietrzu, walcząc z przeciwnym wiatrem.


Dzisiejszy ranek wstał rozsłoneczniony, z czystym niebem, teraz jednak powtórka z wczoraj, pochłodniało i wieje, a nawet zaczęło kropić. Nie lubimy niedziel, trzeba wracać do miasta:-)
Trochę zdjęć z drogi powrotnej ...





Czosnek niedźwiedzi zakwitł już intensywnie, mnóstwo pszczół na nim ... tak się zastanawiamy z mężem, czy przyniosą czosnkowy miód do ula:-) W końcu wszystko w nim pachnie czosnkowo, i liście, i kwiaty, to czemuż nie miałby pachnieć pyłek czy nektar:-)


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowa, wszystkiego dobrego, pa!