niedziela, 29 marca 2015

Pogoda zmienną jest ...

Wyjeżdżaliśmy na Pogórze w prawie letniej pogodzie. Było już ciemno, kiedy zaczęło wiać, o czym donośnym dzwonieniem oznajmiały dzwonki wietrzne na tarasie, oho! szybko idzie zmiana. Jeszcze w nocy lunęło, bębniąc donośnie deszczem o blaszany dach, Szkoda, tyle robót zaplanowałam, nawet błyskawicznie przyszły sadzonki śnieguliczki i trzeba je posadzić. Siedzieliśmy przy oknie, zalanym deszczem ... kawa, herbata, herbata ... dobrze, że książkę zabrałam ze sobą, nawet psy nie chciały wychodzić na świat. Chcąc nie chcąc, zawsze popatruję na łąki z "widokowego" okna, i tym razem, w ulewnym deszczu znowu ktoś wolno maszerował, jakby obserwując, co pod nogami ... czyżby to Łukasz szukał ciekawostek botanicznych w tym siekącym deszczu?


Ptaki wymogły na mnie jeszcze pół kostki smalcu, wklejonej w pień śliwkowy, naleciało się sikorek, dzięciołów, jak one czują zmianę na niekorzystne. Patrzyłam na sikorkę-inwalidkę, nie miała jednej nóżki, a radziła sobie doskonale ... zaczepiała pazurkami o pień ponad wklejonym smalcem, zwisała na nóżce i wydziobywała ... albo trzepotała skrzydełkami jak koliber w jednym miejscu i jadła. Przeżyła zimę, latem będzie jej znośniej.


Obserwowałam sroki w przydomowym ogrodzie, rankiem po przymrozku. Jest tam wystawiona miska z wodą, tym razem pokrywała ją cieniutka warstewka lodu ... sroka przymierzyła się, potraktowała lód dziobem, rozbiła i już za chwilę piła wodę.


Ponieważ sadzonki śnieguliczki przyszły z odkrytym korzeniem, trzeba je było posadzić, jednak siekący deszcz wcale nie zachęcał do roboty ... zadołowałam je i myślę sobie, że poczekają na lepszy czas. Ale przecież po niedzieli nie będę miała czasu tu przyjechać, trzeba sadzić ... wyczekałam na małą przerwę w opadach i udało się ... myślę, że podlane deszczem przyjmą się bez problemu. Poza tym pszczoły siedziały w ulach i można było swobodnie pracować ...


Pisałam ostatnio o niebieskiej mgiełce w sadzie, którą tworzą drobne kwiatuszki cebulic ... na wszystkich zdjęciach powyżej to kwitnące cebulice. Na deszczu i zimnie przylaszczki skuliły się, zamknęły kwiatki, cebulicom to nie przeszkadza, błękitnieją i cieszą oko. Nie tylko zresztą one, bo już i zawilce wychylają główki, i pierwiosnki, że nie wspomnę o miodunkach ...


Ptaki koncertują już na potęgę, w nocy huczą puszczyki w lesie za drogą, za to rano melodia dla ucha, wygwizdują wszystkie malutkie gardziołka, i orliki nawołują się tęsknie ...


Dziś wracaliśmy do domu przez Posadę Rybotycką ... o! tam to dopiero się dzieje w runie leśnym ... przede wszystkim zielenią się wszędzie łany czosnku niedźwiedziego, świeża, młodziutka zieleń ...


Między nim kolorowe kokorycze, białe i bordowe, a także fioletowe łany żywca gruczołowatego ...




Ulotne to chwile, kwitnienie tych roślin nie trwa długo, warto wybrać się do lasu i poszukać tych klejnocików, Może w Waszych rejonach kwitną inne rośliny, których ja nie znam.
Z lekka przygotowuję się do świąt, właśnie zakisiłam żur, jako startu użyłam paru łyżek zakwasu do chleba ...


... pachnie pięknie czosnkiem i przyprawami.
Dodatkowo poszatkowałam jeszcze dwie główki kapusty do zakiszenia, bo bardzo nam smakuje w postaci surówki, a jednak swoja najlepsza ... już fermentacja się zaczęła ...


Wszystko w glinianych garnkach, bo ponoć w takich wszelkie kiszonki udają się najlepiej, a garnki również zdobyczne, z odzysku, z bogatą historią ... garnek na kapustę po dziadku Mikołaju, w którego domu kiedyś mieszkaliśmy ... krążyły pogłoski, że był dezerterem z radzieckiej armii, front poszedł dalej, a jemu ksiądz pomógł zdobyć metrykę i został we wsi ... myślę, że bał się do końca życia, żeby jego tajemnica nie wyszła na jaw ...


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, wszystkiego dobrego, pa!


piątek, 27 marca 2015

Niebo na górze, niebo na dole ...

Rozkwitły przylaszczki, a do tego cebulice.
Na skarpie drogi, która prowadzi do nas niebiesko, a w sadach, wśród starych drzew również niebieska mgiełka delikatnych dzwoneczków.


Jednego popołudnia pojechaliśmy do Łańcuta po sadzonki różnych lip, do tego różowa akacja i dereń jadalny. Obsadzamy naszą ziemię miododajnymi drzewkami i krzewami, na pożytek pszczołom i nam.
Lipa wonna, amurska, japońska ... jeszcze jakieś były, ale tego nie spamiętałam, najważniejsze, że drzewka w ziemi, obficie podlane, i najważniejsze ... będą kwitnąć w różnych okresach aż do sierpnia. Zakupy czyniliśmy u młodego człowieka, który zajmuje się rozmnażaniem tych drzewek, do tego pracuje w pobliskiej, znanej szkółce. Od razu można poznać, kto lubi naturę, szczery uścisk dłoni, do tego szeroki uśmiech i mądra rozmowa, która wiele nam daje.
Ponieważ chcemy osłonić pasiekę od zachodnich wiatrów, chcemy ją również obsadzić krzewami, oczywiście najlepiej miododajnymi, doradził nam śnieguliczkę, która kwitnie prawie całe lato. Trzeba ja trzymać w ryzach, bo idzie dziko, nie pilnowana, ale skoro kosimy, to mam nadzieję, że opanujemy ją. Już zamówiłam parę dziesiątek sadzonek i idą z Polski, bo u nas albo nie mają, albo bardzo drogą. Śnieguliczkę przepleciemy berberysem, krzewuszką, mam sporo krzaków do przeniesienia z ogrodu, tak, że zajęcia z kopania rydlem sporo przed nami.


Wczoraj zajęłam się oczkiem wodnym, najobrzydliwszą, jak dla mnie, robotą w ogrodzie.
Ponieważ stara pompa do wylewania wody odmówiła posługi, musiałam zakupić nową, Kup tu człowieku zwykłą pompę, wszędzie z pływakami, albo jakieś dziwne, stojące, a drogie to-to, że hej! Znalazłam zwykłą w poczciwym "Rolniku", po sąsiedzku kupiłam wąż, który uprzejmi panowie od razu mi zaprawili i do roboty. Po zimie zawsze znajduję w oczku kilka padłych żab, posypało się próchno z pnia starej wierzby, liście, drobne gałązki. a do tego wielkie żabska, już oczywiście w tęgich zalotach, nieprzytomne ... ja wylewałam wodę, płukałam kamienie, a one wspinały się po ściankach zbiornika, księżniczki z książętami na plecach, w miłosnym uścisku, a do tego grube krrrk! krrk!
No cóż, przychodzą tu do nas co roku, traktując moje małe oczko jako zbiornik wodny, potrzebny do rozmnażania, przede mną będzie jeszcze pozbieranie tego żabiego skrzeku do wiadra i wywiezienie do pobliskiego stawu, bo nie wyobrażam sobie, gdyby ta żabia młodzież jednego dnia wyszła z wody i opanowała cały ogród ... trzeba mi zapobiegać:-)


Wczoraj spadł mały deszczyk, od razu zapachniało ziemią, lekko zazieleniła się trawa, czereśniowe pąki nabrzmiałe ... i za jakiś czas znowu będzie tak, że wyjedziemy na weekend do chatki, a po powrocie na wszystkich drzewach będą  liście. I zrobi się tak przytulnie, w odosobnieniu od świata, odgrodzeni od ulicy, sąsiadów ... bośmy zarośnięci bardzo, mimo, że całą wiosnę przycinam i wywożę.


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, bywajcie w zdrowiu, pa!


poniedziałek, 23 marca 2015

Szukaliśmy wiosny na Pogórzu ...

A zanim ją znaleźliśmy, umówiłam się z moimi turystycznymi przyjaciółmi na wiosenną wędrówkę, czerwonym szlakiem, z Przemyśla aż do naszej chatki. Chciałam ich przywitać w naszych progach ciepłym posiłkiem, bo droga daleka, dosyć chłodno, więc co? tradycyjnie bigos, a do tego pieczone na blasze kuchennej proziaki. Pojechałam do chatki ździebko wcześniej, żeby mieć czas na uwarzenie potraw, aż z tego wszystkiego przegapiłam zaćmienie słońca. Stoję sobie przy kuchennym blacie, siekam kapustę, mieszam w garach, wyglądam przez okno na północną stronę ... co jest, u licha? niebo niebiesiutkie a jakoś ciemnawo się robi ... pewnie od południa nachodzą chmury i już zasłaniają słońce, a do północnej strony jeszcze nie dotarły ... żeby tylko jutro nie padało, bo rajd idzie. Potem znowu robiło się jasno, ja dalej w kuchni i przyjechał mąż, on zawsze słucha trójki, akuratnie były wiadomości, coś mówią o zaćmieniu słońca. To kiedy to zaćmienie? - pytam, a już było, do południa! - śmieje się mąż, słuchaj, babo, trochę radia, bo nawet nie wiesz, co się na świecie dzieje! A więc to dopołudniowe niby-zachmurzenie słońca, jak mi się zdawało, to było zaćmienie, taki rarytasik mnie ominął! Ale może dożyję do następnego i już nie przegapię.


Proziaki pięknie się upiekły, bigos wypyrkotał swoje w wielkim garze, można witać wędrowców, a my tymczasem ruszyliśmy na piątkowy wieczór do Przemyśla, na Zamek, bo tam koncert Andrzeja Koryckiego i Dominiki Żukowskiej ... i szanty były, i piosenki Bułata Okudżawy, i dumki rosyjskie ...


Ze sceny usłyszeliśmy tez smutną wiadomość, odszedł na niebieskie połoniny Andrzej Koczewski, twórca piosenek turystycznych, śpiewanych przy ogniskach ... jeszcze nie czas swe marzenia do walizek kłaść ... gdy włożą cię w dębową skrzynkę, niech włożą razem z gitarą, niech w niebie ci grają struny srebrzyste melodię tę ukochaną ... jeszcze nie czas ...


Z bracią turystyczną umówiłam się  już na miejscu, w Przemyślu, w sobotni poranek. Po drodze jeszcze spotkanie z bogatą historią miasta - zwiedzanie katedry, odrestaurowanych podziemi, tyle ciekawostek ... tej katedrze należy się osobny wpis, człowiek nie zdaje sobie sprawy, ile historii tkwi w tych murach  ...



... I zaczynamy od czerwonej kropki ... ruszamy spod PTTK-u ...



... wspinamy się stromymi uliczkami na zamkowe wzgórze, ścieżkami parku coraz wyżej, aż pod przekaźnik ... w dole zostaje miasto z licznymi wieżami, lekko przymglone poranną mgiełką ... pogoda dopisuje, nawet nie przeszkadza chłodny wiatr. Zostawiamy miasto za plecami, przed nami ostępy leśne Pogórza Przemyskiego ...

 

Idzie się bardzo przyjemnie, szlak prowadzi leśną drogą, dobrze, że zdążyły obeschnąć błota ... na mijanych poskładanych przy drodze metrach drzewa widać, jak są schlapane i jak tu było jeszcze niedawno. Na ścieżkach ruch, krzyżują się szlaki, przebiegają w jedną stronę aktywni sportowo, w drugą mkną na rowerach też aktywni ... a my wędrujemy dalej. Całe łany śnieżyczek, przylaszczek, żywiec gruczołowaty też zaczyna kwitnąć, miodunka nie zostaje w tyle  ... zatrzymujemy się jeszcze w miejscu straceń ...


O! te dwie sikorki, Weronika i Magda, przewodniczki ... jak one przyjemnie przekazują wiedzę, a mają jej nieprzebrane zasoby ... czas nam szybko płynie, a i na mały odpoczynek trzeba się zatrzymać od czasu do czasu, przekąsić coś, i płyny uzupełnić ...


Idzie też z nami suczka husky, Mika ... troszkę miałam obawy o nasze psy, czy dogadają się z nią, bo ponoć suki walczą ze sobą, nie wiedziałam też, jak Amik ją potraktuje ... okazało się, że nie było większych spięć, Amik "uśmiechał się", znaczy szczerzył do niej zęby, czasami psy warczały na siebie, ale niegroźnie ...
Zeszliśmy do Bryliniec. W planie było jeszcze przejście do Kopyśna i stamtąd, łąkami, do naszej chatki, ale okazało się, że czas płynie nieubłaganie, a tu jeszcze zwiedzanie cmentarza I-wojennego, i przytopienie Marzanki ... więc pierwszy etap szlaku czerwonego zakończymy tutaj, i w kwietniu ruszymy stąd dalej. Pod górę, polami, łąkami, wspięliśmy się na cerkiewne wzgórze ... cerkiew pw. Wasyla Wielkiego ...


To tutaj, na przycerkiewnym cmentarzu, znaleźli miejsce wiecznego spoczynku żołnierze, tak daleko od ojczyzny ...


W pogórzańskiej scenerii, w świszczącym wietrze słuchaliśmy snującej się historii ... w 2002 roku cmentarz został odrestaurowany, postawiono pomnik, jest też nieduża kaplica, upamiętniająca poległych, na ścianie spisane ważne wydarzenia ...


Na jednej z mogił znalazłam w nagrobnej inskrypcji wyrażenie, pisane cyrylicą "propowidnyk", a że mam kolegę obeznanego w temacie, od razu zapytałam co to za funkcja ... nie wiedział, ale ma kolegę, więc ... "telefon do przyjaciela" ... po jakimś czasie dowiadujemy się od tego właśnie kolegi, który odnalazł gdzieś znaczenie tego słowa, że to funkcja przewodnika duchowego w grecko-katolickim kościele metodystów. Zresztą zawsze budziła zdumienie u przechodzących wielka budowla na skraju wsi, słuchy chodziły, że to dom modlitw "zielonoświątkowców", a to znowu jakieś inne mity krążyły ... czy odłam wiary obrządku metodystów czy zielonoświątkowców, ponoć bardzo podobne, niewiele się różnią ... nie znam się na tym, ale kiedy wyświetliłam sobie taką stronę kościołów chrześcijańskich, to dopiero zobaczyłam, jak bardzo jesteśmy wszyscy wierzący podzieleni, choć wierzymy w tego samego Boga.
Teraz odbiliśmy w leśną drogę, która łączy z doliną Wiaru, ciągle wznosząca się, rozjeżdżoną przez leśne pojazdy ... tutaj przyszedł czas na podtopienie Marzanny. Dziewczyny były przygotowane, kwieciste kiecki, słoneczny kapelusz ...



... i Marzanka siup! do wody ...


Płyń, zimo, do morza! ... nie za bardzo, bo trochę dalej leżał spory pieniek, może to bobrowy zaczątek tamy, które zostały zniszczone przez zeszłoroczną wielką, wodę ... jeszcze do teraz leżą wszędzie zwały patyków. Obrzęd spełniony, a my ruszamy dalej, ciągle do góry, do góry, aż wreszcie prześwit, wypłaszczyło się i doszliśmy do drogi, która jeździmy do naszej chatki ... jeszcze trochę przez las, po prawej widać w oddali zarys Kopystańki ... przyszliśmy na sam zachód słońca ...


Już nie wchodziliśmy do wsi, tylko na skróty, przez łąki, teraz z kolei w dół, i już jesteśmy u nas. Psy witały, jakby mnie 5 lat nie było, tyle skakania i radości ... to teraz możemy odpocząć, pojeść, wypić gorącą herbatę i pośpiewać. Mała chatka pomieściła prawie 30 osób, każdy przysiadał, gdzie tylko wolne miejsce, a i psy jeszcze kręciły się pod nogami ...





A mnie dostał się prezent od turystycznej braci, z którego jestem bardzo zadowolona ...


... cudowne potrawy naszych babek, mam, z różnych gmin Podkarpacia, przeróżne "lokalności", a jakie nazwy, do tego przepisy ... oj! będzie co wypróbowywać! Ale to jeszcze nie wszystko, do tego napitek, coś jakby "lekarstwo", skosztujemy na następnym rajdzie!


To był bardzo miło spędzony czas, chociaż przyznam, że ciężko mi było zasnąć, zastałe przez zimę nogi bolały jak licho, ale "pierwsze koty za płoty" już za mną, teraz tylko kontynuować.


Pozdrawiam wszystkich serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, dobrej pogody życzę, pa!



niedziela, 15 marca 2015

Uwolnić murarki ...

Już był najwyższy czas, żeby wydłubać z trzcinek kokony murarek.
Z każdym rokiem jest ich więcej, a robota żmudna, jak nie wiem co.


Mąż tak patrzył, patrzył i wreszcie pyta ... a w naturze to kto im tak pomaga? Niby tak, ale wyczytałam, że w ten sposób pomaga im się łatwiej wydostać na świat, jedna drugiej nie uszkadza, przy okazji oddziela się zapasożytowane kokony ...


Sporo tego się uzbierało.
Palce, a najbardziej paznokcie bolały od rozrywania trzcinek, a o kręgosłupie to już nie wspomnę . Skończyłam, zapakowałam na dolną półkę lodówki na kilka dni, dopóki nie przyniosę im nowych trzcinek do składania potomstwa, a poza tym to jeszcze podsypuje śniegiem, nie ma kwiatków i jest ogólnie zimo.
Potem całe towarzystwo zaniosę do ulika, kokony w przewiewnej myszce, kupionej w klamociarni, a trzcinki będą powiązane w pęczki ... niech się teraz wygryzają.
Bo u nas każdy ma swoje pszczoły, ja murarki, te nieżądlące, a mąż te od miodu.
Przy okazji siedzenia przed oknem "widokowym"co i raz oko mi leci na dalekie łąki, a nuż jakaś zwierzyna wyjdzie.
Patrzę ci ja, patrzę, a tu zza linii pagórka wyłania się coś dziwnego ... ale duży jeleń, pierwsze widać rogi potężne ... przecież to nie rogi, tylko długie szyje dużych ptaków. Wołam męża, zobacz, pewnie strusie komuś uciekły! przekazujemy sobie lornetkę z rąk do rąk ... jakie strusie, to żurawie!
Zobacz, chyba pies za nimi idzie! znowu mówię i przekazuję lornetkę ... tak, pies z z takim długim ogonem, przecież to lis ...


Ciężko było zrobić jakiekolwiek zdjęcie, raz że daleko, dwa że sypał cały czas śnieg ...
Żurawie kroczyły, a lis skradał się za nimi, odległość ciągle ta sama ... pewnie bał się je zaatakować, to w końcu duże ptaki, a ja znowu zmartwiona, może one zmęczone, zmarznięte, głodne nie zdążą mu uciec, bo nie będą mieć siły ...
Skryły się za zagajnik, nie widziałam, co się dalej działo ... po chwili patrzę, są, zatoczyły łuk i wracają, ale już bez lisa ... pewnie zrezygnował. Żerowały w trawie, na łące długi czas, co będzie, jak nie odlecą? ... nie dały mi powodu do zmartwienia, rozwinęły szeroko swoje skrzydła i uleciały ponad lasem, gdzieś na północ ...


Pod wieczór śnieg już stopniał zupełnie, wszędzie jest bardzo mokro, a dziś Pogórze dociśnięte z góry przez niski pułap chmur, w dolinach znośnie, a u nas biało ...



Wracaliśmy wcześniej niż zwykle do domu, bo mąż spieszył się na zebranie pszczelarzy, a zwłaszcza chodziło mu o kontakt z tym panem od sadzonek, drzewek i krzewów miododajnych. O, właśnie wrócił, są lipy naszczepiane, robinie różowe i jeszcze jakieś inne, po niedzieli jedziemy do jego szkółki, do Łańcuta.
A moje okulizowane pączki na lipie mają się całkiem dobrze, jeszcze trochę i zobaczymy, jak udała się cała operacja.




Przymierzam się także do pikowania większych papryk, bo mają już liście właściwe. Może uda mi się wyhodować własne sadzonki? pomidory już miałam swoje, kolej na paprykę.


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, ciepła życzę, pa!