Mijaliśmy wysiedlone wsie z powodu budowy zbiornika wodnego, pozostały cmentarze, cerkiewki, rodowici mieszkańcy wracają na swoją ojcowiznę. Ponieważ nie można budować nowych domów, stawiają na swojej ziemi przyczepy kempingowe, albo małe altanki i tam spędzają lato.
Wysiedlono około 3500 mieszkańców z 7 wsi, niektórzy twierdzą, że z powodów narodowościowych, ponieważ były to wsie rusińskie.
U wjazdu do dawnej wsi Tara przepiękny przełom we fliszu karpackim, tylko zrobił to człowiek, a nie woda, jak zazwyczaj:-) wyraźnie widać kolejne warstwy ... podejrzewam, że w ciągu połonin przerąbano w skałach miejsce na nowa drogę.
Z głównego traktu znowu skręciliśmy za drogowskazem - Topola. W przydrożnym gąszczu zauważyliśmy kilka razy kwitnące derenie jadalne, ciekawe, czy naturalne czy posadzone ręką człowieka.
Niewielka wieś, a w niej kirkut, zabytkowa cerkiewka, cmentarz z I wojny ... pierwsze kroki skierowaliśmy na kirkut.
Trzeba było przejść przez podwórze nowej cerkwi, podmokłe boisko ... podmokłe dlatego, że u stóp żydowskiego cmentarza sączyło się jakieś rozlewisko, a w nim żabie gody. Kiedy chciałam zrobić żabom zdjęcie, wszystkie chlup! pochowały się jak na komendę pod wodę, na powierzchni został tylko żabi skrzek:-)
Macewy na kirkucie zostały niedawno odnowione, pięknie zachowane napisy, bogata symboliczna ornamentyka, i ten sobotni, leniwy wiejski bezruch ... gdzieś kogut zapieje, zastuka młotek o metal, a poniżej szumi potok. Gospodynie kręcą się po swoich ogródkach, coś tam wygrabiają, pod zamkniętym sklepem siedzi brodaty wiejski filozof z butelką kofoli ...
W 2015 roku teren kirkutu wyglądał jeszcze tak ...
Poniżej nowa cerkiew, wyraźna ścieżka przez boisko wiejskie ...
Z cmentarnej górki, pomiędzy drzewami widać następny ciekawy obiekt, drewnianą cerkiewkę.
To zabytkowa cerkiewka greckokatolicka pw. św. Michała Archanioła z 1700 roku, cenny zabytek o unikatowej konstrukcji nie tylko na Słowacji, ale w całych Karpatach. Szkoda tylko, że również zamknięta, ani przez dziurkę od klucza nie da się podejrzeć wnętrza. Obeszliśmy wkoło budowlę, tylko przez malutkie okienko do zakrystii można zajrzeć. Na tablicy obok widać, jak bogaty ikonostas tu się znajduje ...
Obok cmentarz z I wojny światowej, a na pagórze obok i z tyłu nowe nagrobki mieszkańców.
Ależ ta wielka wojna pozostawiła po sobie krwawe żniwo, porozciągane po górach niepochowane zwłoki żołnierzy, napoczęte przez dziką zwierzynę. Ofiar nie zliczy, ponoć więcej niż w II wojnie światowej ... w zeszłym roku odwiedziliśmy kryptę w niedalekim Osadnem, a cmentarze to wszędzie.
Czas wracać do domu, może nie tak całkiem do domu, ale na nasza stronę Bieszczadów. Tak sobie pomyśleliśmy, że skoro tu jesteśmy, to warto nadłożyć drogi i przejechać pod połoninami, a przy okazji sprawdzić, jak ma się śnieżyca wiosenna w Dwerniku, Zanim tam dojechaliśmy, podziwialiśmy widoki z nowej wieży na przełęczy Szczerbanówka ...
Na bieszczadzkich szczytach bieleje jeszcze śnieg, a widoki dalekie, bo trafiliśmy na ładny dzień.
Przydrożne knajpki jeszcze pozamykane, ruch turystyczny nie za wielki, mały rzekłabym, a w skrytości ducha marzył nam się pstrąg w Przysłupiu - też zamknięte.
Podwieźliśmy jeszcze dwie młodziutkie dziewczyny na Wyżnią Przełęcz, szły do Chatki Puchatka na Wetlińską.
W Dwerniku, w rezerwacie śnieżycy wiosennej aż biało od rozkwitłych roślin, spory obszar zajmują te chronione piękności.
Najładniejsze i tak kwitną poza ogrodzeniem, bo wśród krzaków, kępek traw, w nietkniętym ręką ludzką środowisku:-)
Do domu wróciliśmy o zmierzchu, przejechawszy ponad 500 km, aż kości bolały od tego siedzenia w aucie prawie bez przerwy, nie licząc wędrówki czy zwiedzania.
Nazajutrz w domu, będąc jeszcze w słowackich klimatach, przygotowałam ichnie strapaczki, czyli kluski na bazie startych surowych ziemniaków, ze skwarkami z boczku i bryndzą, w którą przezornie zaopatrzyliśmy się w słowackim sklepie:-) ... tadam! oto one ... muszę powiedzieć, że bryndza robi cały smak:-)
Babciu, babciu, zrób mi też zdjęcie! ... A masz, Jaśku, też zdjęcie!
Tymczasem w słoneczne i wietrzne dni leciały na północ ogromne klucze żurawi, składające się z pomniejszych, czasami było ich ponad 10, tworząc na niebie przedziwne i zmieniające się rysunki.
Zobacz, babciu, a teraz jak drzewko!
Ech, serce rośnie nad tą wiosną:-)
Pozdrowienia ślę:-) pa!