poniedziałek, 23 listopada 2015

Przyszła do nas świtem ...

Sporo było jeszcze do brzasku, jak wypuściłam psy na wczesny spacer. Jakież było moje zdziwienie, kiedy wróciły z białymi łapkami. Przykry, uciążliwy deszcz zamienił się w białe płatki, ale marna to pociecha ... ziemia namoknięta, niezmrożona, to i chlapa zrobiła się podwójna.
Nie, wcale nie marna pociecha, to ogromna pociecha ... studnia pełna wody, Wiar aż huczy po kamieniach, stany hydro innych rzek, mijanych po drodze, również podwyższone ... nawet nasz potok w dolinie szumi, że słyszymy go u nas, może natura wyrówna te ostatnie braki w wodzie.
Z niemałym strachem patrzyłam na gęsto padający śnieg, bo to pierwszy śnieg, i pierwszy po nim wyjazd na górę po nowym asfalcie, ani chybi ściągnie mnie po śliskim w dół.


Ale nie było tak źle, "czołg", jak na razie, poradził sobie.
Niestety, sąsiad już zostawia swoje autko na górze, i musi z domu drałować pod górę, żeby dzieci odstawić do szkoły, na zakupy pojechać. Co prawda przyjeżdża do naszej wioseczki sklepik obwoźny na czterech kółkach, podstawowe produkty można kupić, po resztę trzeba jechać dalej.


Chcę się pochwalić, że odniosłam sukces wychowawczy, jeśli chodzi o Amika. Od kiedy u nas jest, bardzo bał się schodzić z poddasza po schodach strychowych ... ale byłam dobrej myśli, bo wchodził do połowy wysokości i zawracał, ale o zejściu z góry nie było mowy.


 I tak go trzeba było znosić na rękach, a duży jest, sporo waży ... to wzięłam się na sposób, sadzałam go na coraz wyższym schodku, a on spokojnie zbiegał w dół. I tak coraz wyżej, coraz wyżej, aż wreszcie z poziomu podłogi poddasza ... nie naciskałam, nie poganiałam, i pewnego ranka moje psisko samo zbiegło w dół:-)


Udało nam się wyłożyć kamieniami ścieżkę, i to w dobry czas, bo po mokrej, gliniastej ziemi nie raz łapaliśmy niekontrolowany poślizg ...


Roboty w "skrzydle zachodnim" postępują, udało nam się ułożyć sufit razem z belkami ... pachnie sosną ... samo układanie ocieplenia od góry było katorżniczą robotą, na czworakach, w pyle wełny mineralnej tudzież waty szklanej ... maseczki nie pomagały za bardzo, wszędzie kłujące igiełki ...


W kącie pomieszczenia komin wraz ze świeżo wylaną posadzką z kamieniami, to będzie podstawa pod kozę, z małą szybką, za którą będzie mrugał ogień. Ściany również ocieplone, teraz tylko przybijać deski, a za chwilę chyba będzie przerwa produkcyjna, bo czekamy na deski podłogowe.


Już patrzę przez okna na zmieniający się krajobraz, szeroki i panoramiczny:-)


Kiedy wracałam wczoraj w południe do domu, ludziska w dolinach z niemałym zdziwieniem patrzyli na czapy śniegu na "czołgu", pewnie dziwili się, skąd on? bo bieliło tylko od pewnej wysokości. Trochę śniegu przywiozłam aż pod dom.


Ten post piszę z małymi przerwami, od wczesnego rana aż do teraz, bo pewien mały obywatel naszej rodziny, Jaśko, nawołuje z góry: Babi, babi! no jak mam się oprzeć, skoro mamy tyle wspólnych spraw. Gram mu na gitarze, a on układa się na poduszkach, potem czytamy, rysujemy, jemy też, nosimy pastę do zębów, aż Miśka zjada nam nakrętkę, i jeszcze wiele, wiele innych:-)


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję pięknie za odwiedziny, dobre słowo, bywajcie w zdrowiu, pa!



środa, 18 listopada 2015

Jeszcze grajmy ... i o piwniczce naszej małej ...

W sobotę zamknęliśmy wszystkie roboty zewnętrzne, a ostatnim punktem było wstawienie drzwi piwnicznych. Inaczej jest, kiedy drzwi wstawia się razem z framugą, a bardzo ciężko je dopasować osobno. Liczne przymiarki, przycięcia, pasowanie zawiasów, śrubowanie tychże i ... tadam!


 ... są! wpasowały się prawie idealnie. Mamy najprawdziwszy "loszek", spory kawałek przestrzeni do zagospodarowania półkami, chłodny latem i ciepły zimą ... bo w chłodniejsze dni już wyczuwało się stałą temperaturę wewnątrz. Wstawialiśmy je osobno, bo te z framugą już zostały wpasowane, a te są dodatkowymi ... mamy nadzieję, że mróz nie dojdzie do środka przez podwójne drzwi .


W nagrodę wybraliśmy się wieczorem do Przemyśla, na Zamek, gdzie odbywał się koncert zespołu "U studni". Oczywiście "kraina łagodności", poezja Adama Ziemianina, Edwarda Stachury, twórczość i kompozycje własne artystów, wszystko to tworzyło bardzo interesującą mieszankę ...
Na widowni znajome twarze, o! ta pani podgrywała na harmonijce ustnej na spotkaniach w Piwnicy pod Niedźwiadkiem ... zespół wyśpiewał dużo piosenek, a publiczność nie chciała ich wypuścić ze sceny, bisowali kilkakrotnie.


A wracając do naszych gospodarskich zajęć, zaczęliśmy już roboty wewnątrz, Na pierwszy rzut poszło czyszczenie ściany z bali, która jest jednocześnie ścianą chatki i tutaj będzie wycinany otwór drzwiowy ... nie, nie, drzwi nie będziemy montować, będzie swobodne przejście. Mąż mówił, że jeśli za ciężko mi i za pyliście wykonać tą robotę, to obudujemy ją deskami i będzie ... no gdzież! szkoda topolowych bali, bielutkich i gładkich chować pod deską ... zawzięłam się, maska na twarz, wiertarka z tarczą do ręki i jakoś poszło ... nie za idealnie, pozostały wżery z impregnatem, ale to tylko dodaje belkom patyny starości ...


Potem między belki wbijemy sznur i po robocie. Mąż prąd już wprowadził, tak że i wieczorami można tam co nieco podłubać. Także i samo wejście piwniczne zyskało nową oprawę, z zalegających hałdą kamieni ze starej piwnicy ... powstały masywne schody w jedną i w druga stronę, a z płaskich kamieni placyk u drzwi ... żeby po błocie nie chodzić ...


To schody "zejściowe" z chatki, trzeba jeszcze dokończyć ścieżkę płytami kamiennymi, niech no tylko kręgosłupy troszkę odpoczną:-) ... planuję tutaj różne roślinki płożące, żeby przerastały między kamieniami, wychodziły na płyty kamienne, zwisały "brodami" w dół ...


... a te bardziej strome, prowadzą do małego garażyku  z lewej strony, toporne i niezbyt uładzone ... takie schody spotykaliśmy na ścieżkach do rumuńskich cerkiewek. Kamienie, bardzo ciężkie, potężne, trzeba było się sporo nasapać i nadźwigać, żeby wpasować je w odpowiednie miejsce.
Pisałam Wam sporo o płocie i bramie, które budowaliśmy z myślą o psach, żeby nie wybiegały na drogę ... tak, niezbyt długo cieszyliśmy się, że zatrzymują nasze psy ... Paździoch pokazał Miśce, jak sobie radzić ...



Ten łańcuszek miał niby przeszkadzać przed wyłażeniem, ale gdzież tam, można go spokojnie zdjąć.
A Amik radzi sobie inaczej, bo tutaj nie zmieści się pod bramą ... po prostu obiega przez sąsiedzkie obejście. Nie pozostaje nic innego, jak zaginać płot i budować go dalej z obydwu stron:-)


Na grządce wysiała się sałata dębolistna i ... kolendra, sałatę podskubuję na bieżąco, a kolendra ... niech sobie rośnie ładnie dalej;-)
Jest mi trochę smutno, że nie mogę częściej u Was bywać ... staram się czytać  wpisy, jak wpadam raz w tygodniu do domu,  na pozostawienie bodaj małego komentarza już brakuje czasu, wybaczcie.
Nie mamy w chatce internetu, może kiedyś to się zmieni.


Pozdrawiam Was gorąco, dziękuję za odwiedziny i dobre słowo, pa!


poniedziałek, 16 listopada 2015

Zakończenie sezonu turystycznego czyli spotkanie w Pruchniku ...

Właściwie to sezon turystyczny trwa cały rok, a to była jedna z wielu okazji do spotkania się z zaprzyjaźnioną grupą łaziorów. A że pogoda dopisała, chętnie powłóczyliśmy się po malowniczym Pruchniku, o którym wcześniej pisałam, a potem ruszyliśmy na szlak do Helusza, maleńkiej wioseczki położonej na jednym z grzbietów Pogórza Dynowskiego.
Spotkaliśmy się z grupą pruchnicką, która czekała na nas przy kościele św. Mikołaja Biskupa, skąd zaczęło się nasze zwiedzanie. Niby już tyle razy byliśmy tutaj, a okazuje się, że wielu nowych rzeczy można się jeszcze dowiedzieć.


Sam kościół, wiekowy bardzo, zaskoczył mnie nowoczesnymi malowidłami, którymi został ozdobiony w latach 80-tych zeszłego wieku, stacje drogi krzyżowej i formy witraży na ścianach jakby w technice sgrafitti ...


Pilnie słuchaliśmy historii,  której nie przeczyta się w żadnym przewodniku, żywej, z różnymi ciekawostkami ...


Potem muzeum regionalne, z różnymi eksponatami, z życia codziennego, kościelnego, stare fotografie, narzędzia, księgi, zapiski, wszystko co udało się ocalić przed zniszczeniem, a do tego w budynku jakże charakterystycznym dla Pruchnika ... dom z podcieniami ...



Potem wędrówka po najładniejszym ryneczku w regionie, a ponieważ pora wczesna, i do tego sobota, sennie tu było, cicho i prawie bezludnie ...




Potem ścieżką wśród malowniczych górek poszliśmy na Korzenie, na wzgórze Iwa, z obowiązkową wizytą na wieży widokowej ... po drodze mijaliśmy dawno opuszczone obejście, z chaty został tylko komin z piecem, ruina zabudowań gospodarczych, za to jabłonie sypnęły jabłkami, które pachnącym dywanem leżały tu w ilości niewyobrażalnej i nikt ich nie zbierał.


Nie chciało nam się wspinać bliżej nieba:-), przecież byliśmy tu zupełnie niedawno, jeszcze obowiązkowe zdjęcie przy słupie tatarskim ...


... i zanurzyliśmy się w szeleszczący bukowy las. Sypało liśćmi, pachniało grzybami, a my szliśmy w bardzo malowniczych terenach ... bo pobliskie okolice bardzo atrakcyjne dla wędrowców, szukających spokoju, turystyka masowa jeszcze tu nie dotarła i można iść cały dzień, a nie spotkać żywej duszy.






Samo zakończenie w zaprzyjaźnionej knajpce, śpiewy z gitarą, nawet tańce trwające do późnej nocy, ale my wróciliśmy do domu wcześniej odrobinę, mieliśmy zamówiony transport, skąd tu tyle zdrowia brać:-)
Na Pogórzu niepodzielnie króluje jesień, obdarzając nas w swej łaskawości ciepłymi dniami, to i na łąki można z psami wybrać się.
Troszkę fotek fotek krajobrazowych ...




Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, nie dajcie się jesiennej chandrze, pa!


poniedziałek, 2 listopada 2015

Do końca jeszcze daleko ...

Kiedy podnieśliśmy głowy i wyprostowali plecy po pracowitym czasie, zauważyliśmy, że przyszła jesień. Powoli kończymy zewnętrzne prace budowlane, a raczej stolarskie, by za chwilę wejść z nimi do środka tego małego pomieszczenia ... a wydawało się, że ot! tak pstryk! i szybko uwiniemy się z robotami. "Skrzydło zachodnie" świeci nowością, świeżym kolorem, a ja czekam, kiedy złapie patynę czasu, przyszarzeje i stopi się w całość z chatką ...


Okna zyskały zielone obramowanie, w nawiązaniu do starych okien chatkowych, nowe okienniczki i delikatne koronki, żeby wszystko jakoś połączyć ze sobą ... mozolna robota, podwójne malowanie wszystkich desek, ale już widać światełko w tunelu ...


Dodane ozdobności mają służyć tylko omamieniu oka i rozciągnięciu budowli wszerz, żeby nie wyszedł z tego jakiś wysokościowiec:-) tak samo przedłużenie dachu z lewej strony i zyskanie dodatkowej powierzchni gospodarczej, zamkniętej ciężkimi drzwiami.
Oooo! zamontowanie tych drzwi, wielokrotne przymierzanie, przycinanie, montowanie zawiasów ... to dopiero było wyzwanie ... sił u mnie nie za dużo, więc powolutku, przemyślnym sposobem, podkładając różne dźwignie, udało się nam się wpasować je w otwór drzwiowy ... choć czasami myślałam, że placek ze mnie zostanie, jak spadną na mnie:-)
Zostało jeszcze parę desek do przybicia w pomieszczeniu gospodarczym, wykończenie wejścia do piwnicy i zamontowanie drugich drzwi, już bardziej z ozdobną funkcją, ale myślę, że przed mrozem też ochronią skutecznie.


A tymczasem poranki już wstawały oszronione nocnymi przymrozkami, a Kanasin mocno porudział, jako że rośnie tam puszcza z przewagą buka ...


Poranne wstawanie jeszcze w ciemnościach, bo psy przecież nie uznają zmiany czasu, sporo chwil zostawało na czytanie, palenie w piecu ... osobliwe to uczucie, kiedy w ciszy przedświtu tylko szelest spadających liści, obijających się o gałęzie ... gdzieś na dole szur! szur! pod psimi łapami, a już w ciągu dnia buszowanie z nosami przy ziemi w tej złotej masie, kopanie dziur ...


Zapomniałam o najważniejszym, po ostatnich opadach znowu mamy wodę w studni, o radości! nie trzeba już jeździć po nią z beczkami. Ponieważ pracuję cały czas na powietrzu, udało mi się pierwszy raz zobaczyć odlatujące gęsi ... nie zorientowałabym się, że to one, bo najpierw usłyszałam gęganie, a dopiero potem, kiedy wybiegłam na przestrzeń, zobaczyłam je w wielkim kluczu nad lasem ... inne niż żurawie, bardzo połyskliwe w słońcu.
Teraz buszują po zaroślach głogu jakieś ptaki drozdowate, nadleciały wielkimi stadami, a czynią wielki rejwach w sadzie, bo nawet spadłymi śliwkami, jabłkami nie gardzą ... pewnie przelotem w cieplejsze rejony nabierają tutaj sił, a może zostają na zimę?
Na polach już wschodzące oziminy delikatnie znaczą rzędy, znowu przydałoby się trochę deszczu.


Stare orzechy włoskie sypnęły w tym roku obficie plonem, nazbierałam ich całe mnóstwo ... skrzętnie, jak wiewiórka przed zimą:-)


Pozdrawiam wszystkich serdecznie, dziękuję za miłe odwiedziny, pozostawione słowo, bywajcie w zdrowiu, pa!