poniedziałek, 30 października 2017

Prawie "kanonicznie" po rumuńsku czyli placinta ...

Jak sami wiecie, "prawie" robi wielką różnicę, jak nas przekonują w pewnej reklamie:-)
Czym można uszczęśliwić domowników, kiedy za oknem tylko parę stopni, dmucha orkan, i prawie bez przerwy leje, a na dodatek zostały nam ziemniaki z obiadu?
Przejrzałam przepisy w necie na ciasto do placinty: chyba nikt nie dodaje ziemniaków, a ja korzystam z przepisu na ciasto jak na langosze i też wychodzi pysznie.
Z kawałków ciasta wałkujemy spore placki, do środka dajemy bryndzę, może być jakiś inny słony ser, albo ugotowane, przyprawione ziemniaki czy też kapusta, mogą być też placinty na słodko:-)


Potem zawijamy brzegi po kawałku do środka "w wiatraczek", starając się, aby nadzienie nie było widoczne ...



Zgrabny pakiecik delikatnie rozpłaszczamy wałkiem i kładziemy na rozgrzany olej.
Rumunki czasami składają taki placek na dwoje i zlepiają brzegi jak pieróg, też takie buły jedliśmy:-)


Po usmażeniu jednej strony przekładamy na drugą, niech się ładnie rumieni ...


W miseczce robię do nich sos czosnkowy ... najprostsze jedzenie, wystarczy jeden placek, żeby poczuć w brzuszku słodką, sytą ociężałość:-)


Tym razem wykorzystałam ser, który przywiozłam w połowie września z Rumunii, pierwotnie był w typie fety, potem dojrzał, obsuszył się i starłam go na tarce ... ostry, słony, jednym słowem wyrazisty ...


Sobotni ranek obiecywał jakby słońce, chmury rozpełzły się po niebie, ale zanim zjedliśmy śniadanie i przestudiowaliśmy mapę Pogórza, zachmurzyło się znowu i już do końca dnia padał deszcz ...


Tym razem wybraliśmy lewą stronę Sanu, tereny równoległe do prawobrzeżnej z zeszłego wyjazdu, tam, gdzie cerkiewka w Uluczu, zabytkowa aleja dębowa, i zapomniane cmentarze, kaplice ...
Tak się zbieraliśmy, że zapomnieliśmy mapy. Coś tam zostało w pamięci, nazwy miejscowości, ogólny zarys drogi, ale już ciekawostki historyczne umknęły:-)
Ponieważ nigdzie nam się nie śpieszyło, jechaliśmy okrężną drogą, przecinając w poprzek pasmo Chwaniowa, potem skierowaliśmy się na Zawadkę ... dawno tu nie byliśmy, jeszcze jak synkowie moi byli we wczesnym wieku szkolnym. Jeździliśmy prawie co niedzielę na stok narciarski do Ropienki, krótki acz dosyć stromy, wymagający, ale na dole płonęło ognisko, narciarze z tygodnia na tydzień znali się już dobrze ... bywało wprost rodzinnie.


W najwyższym punkcie Chwaniowa kapliczka myśliwych, a obok oczywiście strasząca tabliczka ...


Czasami mam wrażenie, że za każdym krzakiem czai się niedźwiedź:-) Jest to na pewno znak bardzo "stopujący", może leśni straszą ludzi, żeby nie wchodzili do lasu i nie widzieli niczego, co dla postronnych oczu nie byłoby przeznaczone, tak to odczuwam. A że puszcza karpacka przepastna, dzika ... w lesie ciemno, straszno, ponuro ... i do tego ta tablica.


Lasy dymią, deszcz nie przestaje padać, w Zawadce można jeszcze spotkać stare domy, ale zadbane, odremontowane, przyjazne dla oka ...




No i nasz ulubiony kościółek ...


Od razu przypomina mi się pastorałka, śpiewana przez SDM ... kościółek na górce szopkę przypomina, tutaj przyszli odpocząć Józef i Maryja ...
Wyjechaliśmy na główną drogę tuż przed Tyrawą Wołoską ... jeszcze trwają roboty przy nowym moście, ale to końcówka.


Po lewej stronie kościół na pagórku, po prawej kolumny, pozostałości po dworze Krajewskich ...


Na jednej z nich bocianie gniazdo, a na drugiej zainstalowana kamera, z której można podglądać życie bocianiej rodziny. Biedne ptaki, ani chwili intymności ... :-)
Wracając do kościoła ... nieco poniżej nad drogą betonowa Pieta ... przypomniało mi się, jak ktoś napisał kiedyś ... o twarzy sowieckiego sołdata ... bo rzeczywiście niepiękna jest ta rzeźba:-)
Z Tyrawy Wołoskiej można wspiąć się na Góry Słonne, a potem zjechać do Wujskiego malowniczymi serpentynami, niczym przed rumuńską Cheia ...

zdjęcie ze strony gminy Sanok
My skręciliśmy w prawo, obraliśmy kierunek na Mrzygłód, a stamtąd już po przejechaniu Sanu miejscowość Końskie ... w pamięci zapisał mi się dwór, i tylko tyle ... zarośnięte stawy, zamknięta brama opatrzona tabliczką Własność prywatna, obok zabudowania dworskie.


Z Mrzygłodu do Końskiego jedzie przecudną drogą, wijącą się u stóp pasma Grabówki ... nigdy tu nie byliśmy. Ponieważ deszcz nie ustawał, nawet za bardzo nie chciało nam się wychodzić z ciepłego auta ... teraz kolej na Witryłów ... cerkiewka na wzgórzu, trudna do sfotografowania, bo wysokie tuje zasłaniają bryłę z każdej strony ... to może tylko od wejścia, z grotą Matki Bożej ...


Za to na prawo bardzo ładny budynek na wzgórzu, nie wiem, prywatny, czy też może proboszczówka?


Po drugiej stronie doliny, wysoko na Górze Witryłów - Winnica Pańska ...


Tak, teraz widzę, że musimy tu wrócić jeszcze raz.
Tym bardziej, że ominęliśmy przez to nieszczęsne zapomnienie mapy Łodzinę, a w niej cerkiewkę z 1743 roku, cacuszko na szlaku architektury drewnianej. Powrót tutaj, a bodaj przejazd przy okazji konieczny:-)
Wzdłuż rzeki San potężne wyrobiska żwirowe, a tym samym powiększają się tereny rekreacyjne, jeziora prawie jak na Mazurach. Widzieliśmy mnóstwo wielkich przyczep kempingowych, które spełniają rolę domku letniskowego, na wybudowanie stałych chyba nie dadzą zezwolenia, bo tereny zalewowe. A szkoda, bo przyczepy nie za bardzo pasują do naturalnych krajobrazów, po prostu psują go, a przecież można pozwolić na budowę "na własną odpowiedzialność", jest coś takiego?


Mamy trochę czasu, szukamy nowych miejsc, gdzie jeszcze nie byliśmy, jeździmy także po starych ścieżkach, które po latach odsłaniają nam inne, świeższe oblicze ... wszędzie mieszkają ludzie, wysoko, nisko, z trudnym dojazdem, gdzieś w przysiółkach, a im dalej od głównej drogi, tym ładniej ... aby tylko mapy nie zapominać:-)
Aha, i zapomniałabym! za chatką urosły mi najprawdziwsze rydze, które ścięłam z największą przyjemnością, bo zdrowiutkie aż dzwoniły ... zrumienione na maśle były doskonałym dodatkiem do obiadu:-) W ogóle to rydze rosną nawet w miejscach, gdzie kiedyś ich nie uświadczyło, nawet w naszym lesie, tuż za drogą, wystarczy przeskoczyć rów.
Zdjęcia im zrobiłam, bo Krzysztof pisał kiedyś, że chyba jeszcze nie widział rydzów ...



Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, dobre słowo, bywajcie w zdrowiu, pa!







sobota, 21 października 2017

To już ostatki ...

Bardzo pracowity miałam tydzień.
Jeszcze nigdy nie miałam tak wyszykowanych grządek na zimę, ani przygotowanego tunelu.
Najprzyjemniejsze było to, że do ostatniej sztuki pozbierałam wszystkie jarzyny, nie zaskoczył mnie mróz w środku zbiorów, niszcząc tyle mojej pracy.
Lekko podniesione grządki zruszyłam z wierzchu amerykańskimi widłami, wyciągając przy okazji długie plątaniny korzeni. Taki na przykład dzwonek pleni mi się niemiłosiernie i nie mam na niego rady, bo wystarczy kawalątko pozostawionego korzenia, a już odbija i rośnie ... ładny jest, nie powiem, ale pozostawiony sobie tworzy gęste kępy ...
Czasami wyciągam z ziemi dłuuugie korzenie, zwinięte w spiralkę ... kiedyś problemem był podbiał, teraz dzwonek:-)

Nagietek sam rozsiewa się na grządkach, tak samo aksamitka ... nagietek został porażony mączniakiem, wtedy, kiedy ogórki, a teraz odbił zdrowymi liśćmi i kwitnie. Ponieważ żal mi było tych kwitnących ot! tak sobie wyrzucić na kompost, zapakowałam je z korzeniami do wiader z wodą, niech sobie dokwitną, zanim zwarzy je przepowiadany nocny mróz ...


Z kolei pod folią zebrałam jeszcze resztkę pomidorów, prawie suche łęty poszły w osobny dołek, żeby jakiegoś choróbska nie przenosiły w kompoście ...


Część z nich dojrzeje sobie, leżakując w pudełku, część zniszczy się, a jednak smak zostanie, tak jak u pojedynczych ogórków, których kilka zielonych znalazłam przy uschłych łodygach ... i troszkę korzeniowych. Liście selera i pietruszki już zamrożone, reszta w piwniczce ... nie są to jakieś powalające ilości, ale na jakiś czas wystarczy.


Ponieważ porządkowałam w tunelu foliowym, to resztka kwitnącej szałwii powabnej jeszcze pocieszy oko w wazoniku. Jakoś nigdy nie zrywam kwiatów na bukiety do wazonów, bo wolę je na łące czy w ogrodzie, ale tu była potrzeba chwili:-)



Śliczna jest, prawda? a jakie ma zmyślne kwiatki z pędzelkiem, bo te kolorowe z wierzchołka to jakby przebarwione listki.
I kiedy już przerobiłam te moje grządki, nawiozłam na nie koziego nawozu, co to od sąsiada wiosną go dostałam, przemieszałam z lekka z wierzchnią warstwą gleby, niech pracują razem na przyszłoroczny pożytek. Na jednej wysadziłam czosnek zimowy, tym razem zaznaczyłam wyraźnie patykami gdzie, bo którejś wiosny miałam poważny problem ze znalezieniem miejsca i już myślałam: no zaginął!


Kilka dni było iście letnich, pracowałam w samym podkoszulku na krótki rękaw, a i tak czoło rosiło.
Wcale tak szybko nie poszła mi ta praca, całe trzy dni, ale i oszczędzałam się z lekka, żeby mnie znowu nie połamało. Wokół ogrodzonych grządek mam posadzone maliny, dopiero od wiosny ... też je wzmocniłam kozim nawozem, przemieszanym z ziemią kompostową, uprzednio je przekosiwszy ... niech rosną.


Czyste zachody słońca przed końcem tygodnia z lekka przymgliły się, jakieś czarne pojedyncze kłębiaste chmury było widać, i w piątek rankiem obudziłam się w białej mgle, jak u Stephena Kinga. Od razu ochłodziło się, i tak właściwie do końca nie wiedziałam, czy to w chmurze czy faktycznie w mgle byliśmy, bo nie ustąpiła przez cały dzień ... Z tego białego mleka rozlegało się tylko przytłumione krakanie kruków,  jeden tak śmiesznie, bulgocząco, bo ma wykrzywiony dziób:-)  Któryś rok z kolei go obserwujemy, bo na początku nie mogliśmy dojść, co wydaje takie odgłosy:-)



... widok za oknem zmienił się i już nie było tych złocistości, które legły pod drzewem ...

To przyrodniczy fenomen.
Przychodzi pora, pojawiają się jakieś enzymy w ogonku liściowym, które każą odkleić się od macierzystej gałązki ... natura jest mądra.


I to tyle pogórzańskich wieści.
Dziś i jutro "zbójujemy" z Jaśkiem w domu, bo młodzi wyjechali, właśnie zdarzyło nam się zdrzemnąć przy bajce, ja na chwilkę, on już na całą noc.
Dziecinnieje już człowiek, bo bajki do snu potrzebuje:-)


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!

niedziela, 15 października 2017

Ooooo! tam jeszcze nie byliśmy ...

... zakrzyknęliśmy prawie jednocześnie, kiedy zobaczyliśmy przy drodze Bircza-Dynów drogowskaz: Brzeżawa 2,5km, a ponieważ z lekka zapędziliśmy się poza skręt do miejscowości, trzeba było kawałek podjechać dalej i zawrócić.


Zaiste, Pogórze Przemyskie jest przepiękne, nie tylko w naszej okolicy. Zazwyczaj drogi prowadzą niezwykłymi dolinami, gdzie domy rozsiadają się wygodnie po obu stronach, wyżej, niżej, tylko niektóre wsie położone są na grzbietach wzgórz.
Na wzniesieniu nad drogą zadbana cerkiew pw. św. Michała Archanioła. Nie byliśmy jednak tu sami, żeby ją sfotografować ... jejku! profesjonalny sprzęt, wielki statyw, długie ramię wysięgnika, po którym jeździ gładziutko sprzęt ... Nie chcieliśmy przeszkadzać, więc szybciutko pstryk! gdzieś z boku i ruszamy dalej ...


Z mapy wyczytaliśmy, że gdzieś na skraju lasu są naturalne wypływy ropy naftowej, może uda się je znaleźć. I tak jedziemy sobie, jedziemy, coraz głębiej w las, a tu nagle stop! straż leśna nas zatrzymała ... no tak, kiedyś musieli nas dopaść, skoro wjeżdżamy w każdy kąt. Nie wolno, droga wewnętrzna, był zakaz ... spisali, pouczyli i na tym się skończyło. Naturalnych źródeł ropy nie znaleźliśmy, a tym razem pojechaliśmy wzdłuż Sanu, zachodnią granicą Pogórza Przemyskiego.
Za Uluczem tereny wyludnione, dawne wsie Hroszówka, Jabłonica Ruska, Wołodź ... niezwykłe wrażenie ... po drugiej stronie Sanu ruchliwa droga, po której mkną pojazdy, widać zabudowania kolejnych miejscowości, a tutaj pustka. Wsie wysiedlone po wojnie, spalone ... w jednej powstał PGR, inne nie odrodziły się ...
Z Ulucza do Jabłonicy Ruskiej, na wysokości Hroszówki, prowadzi przepiękna, historyczna aleja dębowa, zasadzono tu 163 dęby szypułkowe...


Kolejna miejscowość to Wołodź, a w niej pozostałości cmentarza, neogotycka kaplica grobowa Trzcińskich ... nad drzwiami herb Rawiczów czyli "panna na niedźwiedziu" ...




Obeszliśmy budynek kaplicy dookoła, nagle mąż zawołał mnie: Chodź tu, szybko, szybko ... zobacz!


Pomiędzy kamieniami dorodna żmija, nie wiem jak była duża, bo kiedy mąż dotknął ją patykiem, wpełzła jeszcze głębiej między kamienie ... widać, że to jej kryjówka, bo miejsca były oczyszczone z pyłu wapiennego ...


Nie niepokoiliśmy jej więcej, pstryknęłam tylko zdjęcie ... ale latem nie chciałabym chodzić tu po nagrzanym terenie:-) Cmentarz wykoszony, nagrobki odsłonięte, w słońcu pod pomnikowymi świerkami błyszczą łany barwinka ...


Zastanowił nas ten krzyż ... może ocalał z bani cerkiewnej i został tu przeniesiony ...


Zajechaliśmy jeszcze do Piątkowej, do cerkwi św. Dymitra z 1732 roku ... wielkie rozczarowanie, nawet z "czołgu" nie chciało się wysiadać, a najgorszy ten baner, rozpięty na "historycznej substancji" ... rozumiem, że firma remontowa chce zareklamować swoje usługi, ale ogólne wrażenie niemiłe ...


Przyjedziemy tu, kiedy cerkiew odzyska patynę starości, bo na razie bije po oczach nowością ... nie może być inaczej, wbudowane drewno jest jasne:-)
Jeszcze zza szyby złapany przy drodze w obiektyw stary dom, chyba niezamieszkały ... podwalina na kamieniach, pociemniałe od starości belki, niech się chowają nowoczesne domy:-)


A teraz jesień na Pogórzu w pełnej odsłonie ... czysty kicz:-)








I jeszcze cerkiewka w Chyrzynce dziś rano ... zbocza gór, schodzących na nadsańskie równiny to mozaika niesamowitych kolorów ...



Widok z okna ... to ostatnie chwile, bo wiatr zwiewa kolorowe liście, a jak nie ma wiatru, to same kapią na ziemię ...

Odeszła Magda, która prowadziła bloga Na 27 stronie.
Dobra, kochana Magda ... śpij spokojnie, Turkaweczko miła.


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, bywajcie w zdrowiu, pa!