Sobotni poranek chyba wszędzie na południu mocno postraszył. Nagle zrobiło się ciemno, od zachodu znad Kopystańki coś zbliżało się, strasząc grzmotami i błyskawicami. Ale to nie wyglądało jak zwykła burza, a raczej jak zapowiedź czegoś strasznego, nieokiełznanego, na żywioł człowiek jest bezsilny. Wicher uderzył w drzewa, teraz ucieszyłam się, że nie ma już orzecha tuż przy ulach, bo umierałabym ze strachu, że go zwali tam, na pszczoły. I właściwie nie wiedziałam, za co łapać, zdążę pozamykać okna? a może najpierw polecę zasznurować tunel foliowy, żeby nie odfrunął. Ledwie zamknęłam okna, kiedy lunęło okropnie, krajobraz za oknem zniknął, to była biała ściana, nawet bez zarysu najbliższych drzew u sąsiada. Pierwszy impet przewalił się, potem nadchodziły kolejne fale, ale już łagodniejsze, do przeżycia, a po południu zrobił się upał nie do zniesienia ... co za wariactwo pogodowe. Za to niedzielny ranek obudził się wyjątkowy ...
Zza góry wstawało słońce, ale jeszcze nie zdołało się przebić przez biały opar, z dolin potoków dymiło, każda biała wstążka mgły to znak, że tam gdzieś płynie czy to większa rzeka czy mały ciurek wodny. Naszą łąkę od północy okrąża dopływ do większego potoku, a ten zmierza prosto na południe do Wiaru, one wszystkie parowały. Widok zmieniał się z chwili na chwilę, to mgła całkowicie zasłaniała widok, to ustępowała, aż bałam się, czy mój latający aparacik zdąży to wszystko zobaczyć:-) A potem słońce uniosło się jeszcze wyżej, rozpędziło mgłę i zrobiło się całkiem zwyczajnie, letnio, upalnie i słonecznie.
Bociany zdążyły już dorosnąć do pierwszych lotów. Nasze wsiowe zapamiętale ćwiczą, zlatując z gniazda i wracając z powrotem, kiedy tylko jakiś rodzic się pojawi. Staliśmy chwilę, rozmawiając z Jankiem i Haneczką, kiedy nadleciała cała trójka młodzieży, jak na filmie rysunkowym. Jeden za drugim zajęły gniazdo, dla rodzica nie zostało już miejsca. Odfrunął na pobliską latarnię do towarzysza, a ta gawiedź z gniazda czekała z dziobami skierowanymi do nich w oczekiwaniu, że może coś jeszcze wpadnie im do gardła. Świszczały, pogwizdywały charakterystycznie, jeszcze jak pisklęta ... pewnego dnia obudzimy się, a ich już nie będzie.
W któryś dzień, po deszczu, pojechaliśmy w objazdówkę z drugiej strony Kopystańki. Mąż miał jakieś załatwienia służbowe, a ja oczywiście towarzysko. Zatrzymaliśmy się w punkcie widokowym nad Cisową, zegar słoneczny bardzo dokładnie wskazywał godzinę:-)
Widoki rozległe, a Kopystańkę widzimy z naszego okna, tylko z drugiej strony.
Zaliczyliśmy już pierwsze grzybobranie, tak ni z gruszki ni z pietruszki. Jechaliśmy na Pogórze okrężną drogą, gdzieś nad Dubieckiem mignęło mi cos żółtopomarańczowego na skarpie przydrożnego rowu. - Stój, stój, będzie jajecznica z kurkami na śniadanie. - Okazało sie, że to wcale nie kurki, tylko coś twardego, jakby z przyrośniętymi rurkami pod spodem. Za to obok pyszniły się borowiki jak malowanie, ja, jako zapalona grzybiara jak mogłam im podarować. Pochodziłam po brzegu lasu, nazbierałam pół torby, jajecznica jednak będzie, jak nie z kurkami to z borowikami:-) jakiś podgrzybek się trafił, jeden ceglastopory młodziutki. Ale w chatce przy czyszczeniu grzybów okazało się, że została tylko garstka powycinanych kapeluszy, bo reszta robaczywa do wyrzucenia. Nic to, sezon grzybowy rozpoczęty, jajecznicy nie było, tylko sos śmietanowy ze smakiem grzybowym.
Wracaliśmy szutrówką przez Hutę Łodzińską, bardzo lubimy tę drogę, a potem jeszcze pętelka doliną Jamninki. Terkotały ciągniki koszące łąki, nosa nie można było wychylić z auta, bo gzy rzucały się na człowieka, jak to w przedburzowym, parnym gorącu.
W chatce mam atlas grzybów, starą książkę odziedziczoną po wujciu Pietrze, tłumaczoną z czeskiego, z rysunkami grzybów, dokładnymi opisami, które może nawet bardziej przemawiają do mnie niż fotografie. Rozpoznałam te pomarańczowe grzyby, które zwiodły mnie jako kurki. To kolczak obłączasty, jadalny, ale niezbyt smaczny, kwaśnawy, najlepiej stosować jako dodatek do innych grzybów. A jak zaczęłam przed chwilą szperać w necie, to okazało się, że ludzie go zbierają, tego kolczaka, robią nalewki, jest leczniczy, i w ogóle same dobre rzeczy o grzybie wyczytałam:-) Tyle dobra przemknęło mi przed nosem ...
A to zdjęcie z netu, z wikipedii ...
Przycięłam winorośl na przydomowej pergoli z przysłaniających odrostów, nie, no głowa mała, co ja zrobię z tym urodzajem, wyjątkowo obficie zaplonował. Co się będę martwić na zapas, trochę pójdzie na sok, trochę do butla, trochę zjemy my, a z resztą rozprawią się ptaki:-) Odmiana najlepsza, stara, granatowa, słodka i aromatyczna.
Pozdrawiam serdecznie, dziękuję za odwiedziny, bywajcie w zdrowiu, pa!
P.s. Mój latający aparacik robi też zdjęcia, niezbyt wyraźne, umiem tylko takie malutkie wyjąć z niego, ale świat z góry wygląda ciekawie:-)