poniedziałek, 19 października 2015

Do nieba czyli pruchnickie sochaczki ...

Sochaczki ... pewnie zastanawiacie się, co to takiego ... tak samo, jak ja kiedyś.
A sochaczki to nazwa dawnych, wolnych targów mięsem, znanych w XVII wieku w tutejszych okolicach, a dziś wielki jarmark sztuki ludowej w Pruchniku, pokaz dawnych rzemiosł, pszczelarstwa, rękodzielnictwa, winiarstwa, i co tam jeszcze komu przyjdzie do głowy, że można przy okazji sprzedać i zarobić grosz.


Zabytkowy rynek przyciąga rzesze chętnych, impreza rozkręca się z roku na rok, a i miasteczko bardzo korzystnie zmienia swoje oblicze. Zresztą miasteczko bardzo młode, bo prawa miejskie odzyskało po 77 latach, dopiero w 2011 roku. Zabytkowa zabudowa, podobna jak w wielu galicyjskich miasteczkach XIX wieku, a dodatkowego uroku dodaje ryneczkowi pochyłość, na której jest położony. Wkraj słusznie zauważył, że bardzo podobnie jest w Lanckoronie. Nieco dalej bardzo ładnie zagospodarowany plac targowy, z nowymi, gustownymi wiatami, a tam rozstawiał się nasz kolega, Jurek, który zajmuje się z powodzeniem winiarstwem ... na nasłonecznionych stokach Węgierki założył winnice ... byliśmy kiedyś u niego z rajdem turystycznym.


Kiedy tutaj zajechaliśmy przejazdem z naszego pogórza w ostatki sierpnia, stragany dopiero rozkładały się, ale zdążyliśmy napaść panią z Medyni Głogowskiej, z ośrodka garncarstwa, i zakupiliśmy do naszego "skrzydła zachodniego" glinianego koguta do zawieszenia gdzieś ...


A wiecie, co nam się marzy?
Taki kogut w tonacji zielonej, tylko o wiele większy ... bo okienniczki i obróbki chatka ma zielone i bardzo by nam taki kogucik spasował do zawieszenia na nowej ścianie szczytowej:-)
Tak przy okazji, zawitał do nas, bardzo podobny w tonacji kolorystycznej, gliniany dzwonek z Huculszczyzny jako podarunek od przyjaznej duszy:-)


Właściwie to chciał mi mąż pokazać nową wieżę widokową na Korzeniach, na wzniesieniu Iwa, z której przy dobrej pogodzie widać pewnie Kopystańkę ... bo w gruncie rzeczy, w linii prostej to nie jest tak daleko.


Drewno jeszcze świeże, pachnące żywicą, i już napis na poręczy schodów, który mnie zainspirował ...


Pokonałam z wrodzonym lękiem wiele schodów, ale warto było ... wyobraźcie sobie teraz południowy, letni żar, lekki wiaterek, pachnące zioła z okolicznych łąk i te widoki Pogórza Dynowskiego, a za nimi Przemyskiego ...




Tak, im bardziej na południe, tym bardziej dziko i lesiście ... to tamtędy wiodą szlaki naszych rajdów turystycznych. Tuż obok stoi słup tatarski tzw. wici ...


W tych wnękach zapalano ogień, kiedy tylko dostrzeżono jakieś niebezpieczeństwo wszelakiego, nie tylko tatarskiego najazdu. To tutaj była w podobnym czasie Asia z Siedliska pod Lipami w podróży służbowej, odwiedzając pobliskie gospodarstwo agro i winnicę naszego kolegi, Jurka.
A co na naszym Pogórzu?


Praca wre, mimo niesprzyjającej pogody, na szczęście prawie wszystkie prace pod dachem. Ściany błyszczą świeżym kolorem, zyskują kolejne wykończenia, zeszliśmy już prawie z rusztowań niżej i tak po kolei, etapami, zamykamy zewnętrze "skrzydła zachodniego".
Tylko śliwki nie dają mi spokoju, leżą pod drzewami fioletowym dywanem, a ja staram się nieco uszczknąć z ich bogactwa, smażąc kolejne powidła, marmolady wieloowocowe, mieszając eksperymentalnie różne smaki ... a to jabłka, a to winogrona, a nawet płatki róży w cukrze.
Niskie słońce, jeśli zdarzy się takowe, złociście oświetla wszystko ... nawet pszczoły jeszcze obudziły się, wynosząc jakieś resztki słodyczy z plastrów, które mąż powiesił pod dachem ... ostatnio buczało tam jak w ulu, kiedy woziłam drzewo pod dach ... żebyśmy zimą nie zmarzli:-)
Ostatnie deszcze wcale nie poprawiły stanu wód gruntowych, wody w studni nadal brak ... dojrzewamy, a właściwie już dojrzeliśmy do ważnej decyzji, a więc głębinówka.
Troszkę porannych mgieł, już w tonacji lekko przyrudziałych lasów buczynowych ...




I nasza droga w dół, błyszcząca od nocnych deszczów ...


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny i dobre słowo, bywajcie w zdrowiu, pa!


Nie miała baba roboty, poleciała wczoraj w piaszczyste nieużytki, młodniki sosnowe, to i przyniosła sobie koszyk zdrowiutkich maślaków ... to i robotę teraz ma:-)

poniedziałek, 12 października 2015

CZART granie czyli jesień w Bieszczadach ...

Prawie prosto z rusztowań zleźliśmy na ziemię, by pod sobotni wieczór znaleźć się w Ustrzykach Górnych. Jeszcze za dnia patrzyliśmy po drodze, jak zaczynają z lekka płonąć góry, więc chyba czas na porządną wyprawę, aby złapać kolorowe Bieszczady.
Zaskakująco duży ruch na drodze, mnóstwo turystów zeszło ze szlaków i wracało do domu, a jeszcze więcej pozostało, żeby pośpiewać przy wspólnym ognisku.


Jesienne CZART granie to impreza, na którą jeździliśmy już wcześniej, potem zaprzestaliśmy, bo zawsze coś stawało na przeszkodzie ... a zwłaszcza to, że przecież nie możemy być wszędzie:-)
Zanim zaczęły się śpiewy i koncerty, wspominaliśmy z mężem, jak to drzewiej było tutaj ...
a teraz na tym miejscu hotel Górski ...



Małe, drewniane schronisko /które potem spłonęło/, kemping u Lutka, Pulpit, gdzie przesiadywał Majster Bieda czyli Władek Nadopta, którego mieliśmy okazję poznać, no i sklepik geesowski, z dostawą chleba co kilka dni, a najlepiej na zapisy. Kiedy przyszła zima stulecia, zasypało tak Bieszczady, że pługi zjeżdżały z drogi i zostawały gdzieś w polach, pewnie aż do wiosny ... bo wszędzie śnieżna równina i nie poznasz, jak prowadzi droga.
Zasypani turyści w Ustrzykach przeczekali pierwszy tydzień ferii, dopóki nie odkopali ich, a potem uciekli, nie czekając na następny ... i dobrze, bo przyszła następna fala opadów i znowu odcięło góry od świata.


Ooooo! zajazd pod Caryńską nowiutki, w pełnym rynsztunku czeka na wymagającego turystę, nawet gospodarz w  regionalnym stroju wita turystów i kieruje ich kroki w odpowiednie miejsca ... czeka garkuchnia, ciepłe łóżko, muzyka, i pewnie różne inne atrakcje . Otoczenie zmienia się bardzo, tylko góry niezmiennie trwają od wieków ... zresztą, czy ja wiem, czy niezmiennie? ...

zdjęcie z forum bieszczadzkiego
Wracam z powrotem na scenę przy zajeździe, bo tam już pierwszy występ, to Łabi ... Roman Dobrowolski, człowiek, który występuje pewnie najczęściej na bieszczadzkich imprezach ...


... a potem Wojtek z Wetliny ... w jednej z pieśni przejmująco wspomina kolejnych bieszczadzkich zakapiorów, tych którzy odeszli ... lub odchodzą ... może nawet nie zakapiorów, ale ludzi związanych życiem z górami, którzy przyjechali tutaj szukać swojego szczęścia, i różnie im się udało ...


Zdjęcia zza dymnej przesłony, bo siedzimy tuż przy ognisku ... porywisty wiatr ciska iskrami i dymem prosto na wykonawców, a my grzejemy się, bo nad nami tylko zadaszenie, a temperatura oscyluje w okolicy zera ... dobrze, że na ławkach kocyki do otulenia, bo pewnie dziś nie wyprostowałabym pleców:-)
Wolna scena, kolejni wykonawcy, snują się opowieści o górach, poezja własna lub pożyczona od lokalnych słowotwórców ...




W tzw. międzyczasie odbywają się różne warsztaty, także dla dzieci, choć pora późna, i wikliniarskie dla zainteresowanych ... wcale zrobienie kuli z wikliny nie jest takie łatwe ...


Poprzedniego dnia odbyło się wspólne wejście na Kamień Dwernik i śpiewanie ... zdjęcie pożyczyłam ze strony Zajazdu ... szkoda, że nas tu nie było ...


O! i nawet my załapaliśmy się na wspólne zdjęcie z wieczornego koncertu ... mąż w żółtej, a ja w jasnej kurtce, oczywiście blisko ognia ... i nasi znajomi z forum bieszczadzkiego, którzy następnego dnia poszli na Krąglicę ...


Teraz czas na występ Kapeli z Przypadku ... spotykamy się często przy okazji wyjazdów na turystyczne śpiewanki ... ostatnio na Jamnej i na Danielce wspólnie zdzieraliśmy gardła ...


Dali czadu! łemkowskie dumki, twórczość własna, odrobinę folkloru, a my razem z nimi ...
Twórczość Wuki, Wiesławy Kwinto-Koczan była następnym punktem programu ... panowie czytali i śpiewali jej poezję ...


Bardzo często ostatnio spotykamy się ze słowami tej poetki w piosenkach turystycznych, bo różni wykonawcy chętnie sięgają po wiersze Wuki:-) Ciężko w kilku słowach zawrzeć ten klimat, ale przewijają się tam górskie szlaki, wędrówka, dom czy pory roku ...
Ostatnim, jak dla nas, punktem programu był występ zespołu Pod Wiatr ... trochę szant, nutek irlandzkich ... i "Do Wetliny" ...





Ostatnie pożegnania, "do miłego" ze znajomymi ...Wracaliśmy do chatki pogórzańskiej sporo po północy, a tam stęsknione psy ... cztery godziny snu i do domu.
Kiedy pisałam te słowa, było jeszcze ciemno, a za oknem ... oj! małe zaskoczenie ...


Trzeba w piecu napalić, zwierzaki nakarmić ... ciekawe, jak mąż wydrapie się pod górę po tym nowym asfalcie, bo został na Pogórzu:-) ... jeszcze nie chciałabym zimy, tyle zostało do zrobienia, a "złota, polska" gdzie?
Pozdrawiam wszystkich serdecznie, dziękuję za odwiedziny, ciepła życzę, pa!


niedziela, 4 października 2015

W jesiennej tonacji ...

Nawiedziły nas gwałtowne opady, tak się cieszyłam, że wody przybędzie w studni.
A tu nic z tego. Woda spłynęła szybko w dół, napełniła koryta potoków i Wiaru, tak, że w zeszłą niedzielę strach było przejechać brodem, a śladu w naszej studni nie poczyniła. Radzimy sobie dalej z beczkami, wlewamy wodę do studni, żeby pompa przynajmniej była zanurzona i można było korzystać z kranu, garnuszki umyć.
Oprócz tego ulewy wymyły pobocza nowej drogi, ściągnęły kamienie na asfalt i pewnie drogowcy będą musieli jakoś je umocnić, bo przy tym spadku terenu rychło zabierze drogę w dół.


Podjadamy już własne papryczki czereśniowe, nadziewane słonym serem, jedne z dodatkiem ziół, zalane w słoikach gorącą oliwą z dodatkiem czosnku i bazylii. O, benedyktyńska to praca wytrybowanie tych małych owocków z nasion, ale warta zachodu, bardzo smakowita przekąska, tym bardziej, że zrobiona własnymi rękami i z własnej papryki.
Oprócz tego mnóstwo czasu zajmują mi śliwki, strząsam je z drzew już mocno dojrzałe, ze zmarszczonymi "dupkami", jak nazywa je Krystynka, słodkie i soczyste ... no grzech nic z nich nie robić, zostawić na zmarnowanie ...


To i kompoty na zimę w ogromnej ilości, i powidła smażą się na zmianę na kuchni ...


Zwykła kuchnia to bardzo dobry wynalazek:-) powolutku cała zawartość brytfanki odparowuje, nic się nie przypala ... po jednym polanku w palenisku, po jednym ... i już za trzy dni mamy śliwkowe delicje, gęste, pachnące, i prawie bez cukru. A co z resztą urodzaju? Nic, tylko mi szykować beczkę na palinkę:-)
Jabłek w tym roku nie ma, jabłonki odpoczywają po zeszłorocznym urodzaju, ale zawsze kilka w trawie leży na przygotowanie najzwyklejszej szarlotki.
Od wczoraj mamy iście letnią pogodę, pracujemy przy budowie w koszulkach na krótki rękaw. Pewnie z tymi temperaturami związana jest inwazja biedronek, które nadlatują od lasu w ilościach ogromnych, no i gryzą nas niemiłosiernie. O, gdybyż tak mieć kilka zupełnie wolnych dni, od rana do wieczora ... diabła byśmy zrobili, jak mawia mąż. A tu czas rwany, kilka godzin po pracy i już zapada zmrok, słońce tak szybko chowa się teraz za Horodżenne.


 Ale są już widoczne postępy na budowie, prawie wszystko opatulone wełną mineralną, osznurowane i obite jakąś włókniną ... trochę robót na wysokościach, na rusztowaniach. Ja tam nie pcham się tak wysoko, raczej mąż, ja podaję narzędzia, gwoździe, wkręty, a wszystko różnej długości. Do tego nauczyłam się, co to ostrze skrzydełkowe, śmiga, kątownik, no i przymuszona jestem na dole przycinać listwy, a więc pilarka czy wyrzynarka na bieżąco. Bałam się na początku, ale w końcu przecież to robią ludzie, to i ja dam sobie radę, wolniej bo wolniej, ale idzie mi coraz lepiej:-)
Mieliśmy już pierwszy oszroniony poranek ...


... dobrze, że poprzedniego wieczoru okryłam "na wszelaki pożarny słuczaj" paprykę, pomidory podmarzły, ale jeszcze niezupełnie, tylko wierzchem. Bardzo ładnie obrodziły orzechy włoskie, moi staruszkowie dają z siebie wszystko ... a już myślałam, że jeden, podpróchniały prawie na wylot zakończy żywot.
Jelenie ryczą wieczorami, ale jakby mniej, w końcu nie zostało ich tak wiele, skoro zasadza się na nich tylu myśliwych, kłusowników ...
Wyszłam w piękne popołudnie na nasze łąki, nazbierać tarniny, która obficie w tym roku obrodziła, w końcu to też "śliwka" ...



Już mrozi się w zamrażarce, a potem część do nalewki, a część na sok ... dary natury, jak nie skorzystać?
Latem, w czasie suszy, byłam w miejscu, gdzie znalazł sobie miejsce widłak ... wysechł zupełnie, żółty ... myślałam, że już się nie odrodzi ... a tu tymczasem cieszy oko żywa zieleń ...


Dziś podkarpackie zakończenie sezonu motocyklowego / a tak niedawno było otwarcie/, maszyny ryczą na drogach od wczoraj, a plac przy sanktuarium kalwaryjskim pełny ... po południu koncerty, oddawanie krwi dla potrzebujących dzieci ... zauważyłam, że z roku na rok coraz więcej jeżdżących na motorze ...
Jeszcze kilka zdjęć z jesiennego popołudnia, słońce niskie, a zimowity dalej kwitną jak oszalałe ...





Zobaczcie, jakie urokliwe chatki budują na Pogórzu ...



Pozdrawiam wszystkich serdecznie, dziękuję za odwiedziny i dobre słowo, bywajcie w zdrowiu, pa!