Ano można upiec sobie całkiem smakowitą babkę ...
1 szklanka białek
1 szklanka cukru
1 cukier waniliowy
2 szklanki mąki
1 czubata łyżeczka proszku do pieczenia
1 margaryna rozpuszczona /nie chciało mi się bawić z margaryną, to włałam "na oko" oleju
1-2 łyżki kakao
Białka ubijamy ze szczyptą soli, potem z cukrem, na koniec mieszamy delikatnie z mąką, proszkiem, tłuszczem i wylewamy do wysmarowanej i wysypanej bułką tartą keksówki, kilka łyżek ciasta zostawiając do wymieszania z kakao. Brązowe ciasto wykładamy "ścieżką" na białe, pieczemy i gotowe. Czasami, jak mi się nie chce, to robię tylko jasne ciasto.
Ponieważ narobiłam mnóstwo smażonej skórki pomarańczowej, to upycham ją teraz, gdzie się da.
Na ten przykład lukruję powyższą babkę lukrem sporządzonym z cukru pudru i soku z cytryny, a na to przylepiam strużynki skórki, połączenie smakowe znakomite.
Lekka kwaskowość lukru, ze słodyczą i aromatem pomarańczy, tak, że babka smakuje jak delicje:-)
Ja upiekłam dwie, bo robiliśmy kawówkę i adwokata, białek zostało na dwie porcje, a napitki doskonale nadają się do polewania lodów.
Ogród przydomowy rozkwitł pięknie egzotycznymi magnoliami.
Biała już zrzuca płatki, a różowa rozkwita pełnią urody.
Kropelkami szkarłatu przyciąga oko porzeczka krwista, na tle żółciutkiej forsycji.
A dziś, w cieple dnia i w pełnym słońcu bieli się czereśnia ... w górze jeden brzęk, tyle pszczół zleciało się do niej.
Mahonia wdzięczy się żółciutkimi kwiatami, przyciągając również mnóstwo owadów. Ostatnio słyszałam w radiu wypowiedź człowieka, któremu los przyrody nieobojętny ... wycinamy bezmyślnie stare drzewa, dające pożytek owadom, ptakom, a sadzimy różne, jak to nazwał "bezużyteczne" ... ani to kwiatka, ani owoca, ani pożytku dla zwierząt na zimę ... coś w tym jest ... i ja też "mea culpa" ...
Jeszcze wywożę przycięte gałęzie na PSZOK, który jest dla mnie wielkim dobrodziejstwem, bo co zrobiłabym z tą ilością gałęzi i konarów. Wczoraj upychałam w przyczepce gałęzie sumaka strzępolistnego, omszone jak rogi reniferów, potem z jabłoni ... jak mi odwinęła jedna gałązka i strzeliła prosto w twarz ... dobrze, że pod oko, a nie w oko ... więc mam podpuchnięty policzek i zasiniały. Ale przy pracy zawsze bywają takie zdarzenia, a zwłaszcza mnie one dotyczą.
Teraz opowiem Wam o moim oczku wodnym.
Jednego ranka przychodzę popatrzeć, a tam spieniona woda, jak z mydłem.
Zgromadzony na płytszych miejscach skrzek pokryty czarnymi drobinkami ... aha! nie zdążyłam z wywiezieniem. Bo ze skrzekiem to wcale nie jest tak, jak myślałam, że kijanki przegryzają się i wypływają ... galaretowate kulki rozpuszczają się same, uwalniając lokatorów.
Szybka akcja, durszlak, wiadra ... może połowę wyłowiłam, reszta wygrzewa się przy kamieniach, gdzie woda cieplejsza ... będzie więc ratowanie maluchów za jakiś czas.
Jadę na Pogórze przesadzać zioła z kamiennego tarasu, bo w tym miejscu powstaje piwnica ... inwestycja rusza, a teren nieprzygotowany ... jak to mówiła moja mama: Majstry jutro przychodzą!
Sadzonki pomidorów i papryk mają się dobrze, już przydałoby się je wysadzać pod folię, a tu noce jeszcze za chłodne ... a jak u Was? sadzicie coś?
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny i dobre słowo, wszystkiego dobrego, pa!