niedziela, 28 maja 2017

Miłki, szałwie, miodowniki, przeloty czyli co można zobaczyć na pogórzańskiej łące ...

Właściwie to w ciągu lata nie odwiedzam naszego małego sanctuary.
Zachodzę tam, kiedy kwitną przylaszczki, wawrzynki, bo potem rosną trawy po pas i nie chce mi się za bardzo brnąć przez nie. Co najwyżej swoją łąką podkolany powąchać pójdę czy poziomek skosztować.


W sobotnie popołudnie coś mnie natchnęło, wzięłam aparat i poszłam w dół tymi łąkami.
Po przejściu kilku kroków u sąsiada na łące znajduje się wychodnia skalna, zwietrzała, rozdrobniona, nawet kiedyś myślałam, że to pozostałości po jakiejś zabudowie. W oczy rzuciła mi się czerwona kropla, jakby mak zakwitł ... podeszłam bliżej ... znam tę roślinę, widziałam ją w arboretum. Także jest na okładce Czerwonej księgi roślin Podkarpacia ... to miłek letni, osobnik pod ochroną, bo grozi mu wyginięcie, a już tutaj widziany przeze mnie po raz pierwszy ...



Tylko dwie rachityczne roślinki, ale tak się ucieszyłam, kiedy je znalazłam:-)
Wśród rzadkawej jeszcze trawy kwitną krzyżownice pospolite, czerwone i niebieskie ...


Na skraju lasu, tuz przy jarze potoku znowu wypatrzyłam coś ciekawego. Choć jeszcze nigdy nie widziałam tego osobnika w naturze, od razu poznałam po oryginalnych kwiatach, że to musi być miodownik melisowaty. Dla pewności sprawdziłam dziś w necie, a jakże! oto on w całej okazałości.



Mnóstwo roślin na małym skrawku przyleśnych zarośli.
Natknęłam się jeszcze na takie coś, o ciekawych liściach, i podejrzewam, że być może za jakiś czas ciekawie zakwitnie ... sprawdzę:-)


Oprócz tych oryginałów botanicznych pięknie kwitnie szałwia łąkowa, fioletowe łany, kępy, wyróżniają się kolorem ...


W ramach moich prywatnych odkryć przyrodniczych zajrzałam jeszcze na pobliską górkę, słynąca wśród botaników ... dokwitają zawilce wielkokwiatowe ... dwa wpisy wcześniej dopiero rozpoczynały kwitnienie. Jakżesz trzeba się śpieszyć, by zdążyć na czas:-)


Właściwie to na górze jest dosyć pusto, może jedynie kępy przetacznika niebieszczą się obok szałwii łąkowej ...


... białymi plamkami jaśnieją kwiaty koniczyny ...


... no i jeszcze przelot, który odkryłam obok drogi do naszej wioseczki ...



Dziś rano odwiedziliśmy łąki za Pacławiem.
To można nazwać zachłyśnięciem się nad pięknem tego świata ... ranek, ciepło, słońce, i te dzwonki, kozibrody, firletki, i skowronki nad nimi, kolorowe dywany, pachnące i rozbrzęczane owadami ... właściwie to szukaliśmy storczykowych łąk, których oczywiście nie znaleźliśmy, i nasięźrzałów.





Ale w tym temacie przepytam jedną Anię, i może uda mi się je odnaleźć:-)
A zresztą ... storczyki w pełnym rozkwicie mam u siebie, ale może tamte na łąkach są inne?


Z pospolitych ziół przywrotnik mi się jeszcze znalazł w obiektywie.
Ziele szczególne, jak sama nazwa mówi, wierzono, iż dziewictwo przywraca:-)


Po weekendzie majowym pozostał na Pogórzu porzucony pies.
Wiedzą, gdzie podrzucać niechciane zwierzęta ... nikt nie widzi, cmentarz, przystanek, domy daleko.
Najpierw koty, teraz pies ... nie pierwszy już zresztą raz.
Pies jest dokarmiany, stoi wiaderko z wodą, miska na jedzenie ... ludzie schodzą do przystanku, podrzucają mu jedzenie, tak samo odwiedzają cmentarz, i coś mu zawsze do miski wpadnie. Śpi na cmentarzu, tam znalazł święty spokój.
Ale on ciągle szuka, czeka na swojego pana, choćby był najgorszy... jest bardzo nieufny, ucieka od ludzi, może skrzywdzony ... ponoć chciała go zabrać jakaś młoda dziewczyna, ale przypuszczam, że nie dał się złapać. Może znajdzie się ktoś cierpliwy, kto go obłaskawi, przyhołubi ... na razie przed nim lato, może znajdzie do zimy dom.


Zakwitł mój czosnek olbrzymi ...


... a tu się jakaś konkurencja wykluwa pod bokiem:-) zdjęcia też można robić zwykłą kłódką, trzeba tylko dodać odpowiedni dźwięk:-)
Rozpoczęłam wielkie koszenie.
Zdążyłam wokół chatki wykosić, kiedy spalinowa kosa odmówiła posługi, jedzie jutro do serwisu, załapie się na końcówkę gwarancji:-)
I jakiś szkodnik podjada mi pomidory w tunelu, wciąga je wręcz pod ziemię.
Ech! rolnik to ma dobrze, tylko śpi.


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za uwagę, bywajcie zdrowi, pa!


wtorek, 23 maja 2017

Ciastko do kawy czyli Jamna 2017 "Pod słońce" ...

Droga do Jamnej skróciła się do minimum czasowego, niecałe 2 godziny i byliśmy na miejscu. Jeszcze po drodze wypatrywaliśmy za Wojniczem przydrożnej karczmy, tak po lewej stronie, w kępie starych drzew ... wypatrywaliśmy, wypatrywaliśmy, i aż dojechaliśmy do bacówki:-)
A wypatrywaliśmy jej, bo w zeszłym roku jedliśmy tam placki ziemniaczane po węgiersku, i chcieliśmy znowu to powtórzyć, jak to zwykle bywa na naszym wyjeździe. Nic nie jemy, tylko placki po węgiersku:-) Tym razem obeszliśmy się smakiem, bo jakoś karczmy nie znaleźliśmy.
Koncerty zaczynały się w piątkowy wieczór dopiero o 20, więc mieliśmy trochę czasu na połażenie po okolicy. Spotkaliśmy parę znajomych twarzy, powitania, uściski ...
Na pierwszy ogień na scenie poszedł Rado Barłowski, nasz pogórzański bard. Sam tworzy muzykę do własnych słów, wspominałam wcześniej o nim w zeszłorocznym wpisie.


Jeszcze przed występem zamieniliśmy parę słów, zapytałam go: Radek, a ty masz tremę przed takim występem? - Jak licho! światła w oczy, nie widzisz nic, i trzeba śpiewać:-)
Pierwszy dzień festiwalu prowadziła Agnieszka, której pomoc przy organizacji takich imprez przybiera różne formy. A to pomaga w restauracji, albo przy kwaterunku gości, tym razem przypadł jej zaszczyt konferansjerki. Śmialiśmy się, że wygryzła Zgorzela, Bartka Zgorzelskiego, który również prowadzi podobne imprezy:-) Przyznała, że trema również towarzyszyła jej do końca wieczoru ... w zeszłym roku, na Danielce, szliśmy razem na Rycerzową. Z zadaniem poradziła sobie świetnie.


Następnym wykonawcą był zespół "Pod fryzjerką" z Ciechanowa. Utwory poetyckie własne, w rytmach lekko bluesowych, i strasznie mnie korciło żeby zapytać, dlaczego "Pod fryzjerką"? Nie zdążyłam, bo po koncercie odjechali, ale dziś wyczytałam w necie, że "nad tą muzyczną rodzinką czuwa Beatka - żona, mama, teściowa i koleżanka wykonawców, i pod jej zakładem fryzjerskim mieści się piwnica, w której zespół pracuje artystycznie":-)


Po nich wystąpił Andrzej Brzozowski ...


... a na zakończenie wieczoru zespół "Mimo wszystko".
Nasze pierwsze spotkanie z nimi wyglądało w ten sposób, że za nami pod bacówkę wjechał samochód z rejestracją z naszego regionu, z sąsiedniego miasta, z Przeworska. W środku młodzież, od razu widać, że artyści, z kozimi bródkami, niektóre zaplecione w warkoczyk. -Będziecie śpiewać? -zapytałam. Przytaknęli, i przypomniała mi się audycja Jurka Krużela "Mikroklimat", w której to po raz pierwszy usłyszeliśmy o tym zespole.
Zatem, pogórza zaczynają stawać się kolebką muzycznych talentów w klimacie "krainy łagodności", ha! aż duma rośnie w człowieku:-)


Gdybyście usłyszeli głos tego młodego człowieka w środku, wokalisty, toż brzmi jak dzwon:-)
I kiedy w nocy, czy może raczej już nad ranem siedzieliśmy przed "Chatką włóczykija" wyśpiewując przeróżne hiciory turystyczne i nie tylko, jego głos brzmiał ponad wszystkimi ... jak dzwon, jak dzwon ...
Złapaliśmy troszkę snu, ale my to raczej ranne ptaszki, nieprzyzwyczajeni długo spać ... aż tu nagle telefon, że ciastka do porannej kawy przyjechały z dostawą.
A to ci niespodzianka nad niespodziankami! nasi znajomi, których gościliśmy na Pogórzu w majowy weekend,  Krzyś i Grażynka, przyjechali do nas z dostawą świeżutkich muffinek:-)
Posiedzieliśmy, pogadaliśmy i ruszyliśmy na festiwalowy rajd do "Diabelskich Skał". Mieliśmy co prawda w planie "Diabelskie boisko" w Pławnej, ale jakoś nikt nie kwapił się do siadania za kierownicą:-) poczeka do następnego roku.






Było bardzo gorąco, taki przedburzowy czas, od czasu do czasu grzmiało po górach ... zatoczyliśmy pętlę sporo ponad  10 km i późnym popołudniem wróciliśmy do bazy.


Pod bacówką co roku fotografuję buławnika mieczolistnego ...




Gdybyż on był czerwony, to byłoby cenne znalezisko ... ponoć koło naszego Leżajska występuje, trzeba szukać:-)
Nasi znajomi nie czekali na wieczorne koncerty, wracali do domu, więc jeszcze trochę pobyliśmy razem ... z każdą chwilą wiał coraz silniejszy wiatr, chłodniało, nadciągały chmury ... naciągnęliśmy na siebie polary. Czas się pożegnać ... po ich odjeździe zrobiło się smutniej, i jeszcze chłodniej, człowiek myślami już zaczął krążyć wokół domu ...
Żeby wytrzymać wieczorem na koncertach, trzeba było uzupełnić jeszcze garderobę, a więc getry pod spodnie, ciepłe skarpety i trzewiki, kurtka na grzbiet, a i tak było zimno ...
Pod scenę przyciągnął nas ciepły głos wokalistki, Małgorzaty Lipińskiej ... zdjęcia nie pokażę, z daleka i poruszone:-)
Szczególne wrażenie zrobiła na mnie pieśń o Wołyniu, bardzo osobista. Jej mama przeżyła Wołyń, w pieśni przeplatają się polskie słowa z ukraińska dumką ... w innej pieśni śpiewa o żydowskiej dziewczynie, Ryfce, która w przedwojennym czasie nie zdaje sobie jeszcze sprawy o nadchodzących strasznych zdarzeniach ... zresztą nikt sobie nie zdawał sprawy.
Potem zaśpiewał Tomek Jarmużewski ... i tutaj wykruszył mi się już mąż, bo poszedł po prostu spać ...


 Ja czekałam jeszcze na "Carynę", a właściwie na "Ziutka: Łukasza Nowaka, który wespół z akordeonistą stworzył świetny występ. Ale zanim wszedł w swój repertuar, na scenie pojawili sie różni artyści, wcale nie występujący na tym festiwalu, znani z innych miejsc, z giełdy ze Szklarskiej, z Kropki, Bazuny, YAPY... i wszyscy zaśpiewali "Połoniny niebieskie" dla nieobecnego już wśród nas Marcina Krzyckiego ...


... gdy nie zostanie po mnie nic, oprócz pożółkłych fotografii
    błękitny mnie przywita świt, w miejscu co nie ma go na mapie ...
Właściwie to za bardzo nie wiedziałam, o kogo chodzi, może jakiś członek któregoś zespołu, tyle twarzy się przewija ... dopiero w domu "wygooglałam" sobie zdjęcie Marcina ... mój Boże! nie ma już Marcina, przecież poznaliśmy się, był prawie na każdej podobnej imprezie, nucił z wykonawcami prawie każdą piosenkę, skromny, sympatyczny, cichy ...
Tymczasem wiatr szalał coraz bardziej, ciemne niebo rozświetlały błyskawice, zaczynało z lekka siąpić ... uciekłam i ja do przytulnej bacówki, nie czekając na następnych dwóch, ostatnich już wykonawców ... że aż mi i wstyd, i szkoda!
Niedzielny ranek w mgle gęstej i białej jak mleko, mokro i niemiło, nawet kawy porannej nie wypiliśmy, ta poczekała na nas w domu.


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za chwile uwagi, zostawione słowo, bywajcie w zdrowiu, pa!


niedziela, 21 maja 2017

Kartki wyrwane z kalendarza ...

Nie wiem, jak to się dzieje, że nie nadążam za upływającym czasem.
Kolejne dni uciekają stanowczo za szybko, dopiero początek tygodnia, a tu już koniec, dopiero początek maja, a tu już prawie koniec. A ja chciałabym smakować powoli, rozkoszować się każdą chwilą, i dobrze, że chociaż zdjęcia pozwalają zatrzymać te ulotne momenty:-)
Były wyprawy surwiwalowe z Jaśkiem do potoku, radosne bieganie po łące, ciekawość świata małego brzdąca ...







Niestabilna pogoda nie pozwoliła nawet na spokojne zrobienie przeglądu w ulach.
Mąż z konieczności zajrzał do nich w dzień dosyć mglisty, niezbyt ciepły, bo nie można było już dłużej czekać. Pszczoły zbytnio nie kwapiły się z opuszczeniem ula, i kiedy w pewnym momencie wyjrzałam przez okno w kuchni, zobaczyłam, jak mąż omiatał siebie szczotką z masy owadów ...
reszta wisiała u wlotki do ula ...


Taki widok nie działa na mnie dobrze ... a co, jeśli go pożądlą i trzeba go będzie stamtąd wyciągać, a tu tyle pszczół ... i to dopiero drugi ul. Z zaniepokojeniem zaglądałam co i rusz, czy widać go zza pszczelego domku ... nie, to stanowczo nie na moje nerwy. Inaczej jest, gdy jest ciepło, słonecznie, pszczoły są w oblocie, ul prawie pusty ... ale przeglądy trzeba zrobić, nie ma zmiłuj!
Na szczęście wszystko dobrze się skończyło, tylko jedna go użądliła, już przy zdejmowaniu tego kaftana ochronnego. Nie pracowałabym przy pszczołach, za dużo we mnie strachu.
Przez Pogórze przetoczyło się sporo burz, takich wiosennych, orzeźwiających, z grzmotami i błyskawicami, aż ziemią w posadach trzęsło ... czasami nawet z gradem.



Akuratnie w przeddzień wysadziłam na grządki młodziutką paprykę.
Zrezygnowana patrzyłam przez okno, jak gradowe kulki odbijają się od dachu, od kamieni ... nie było to poczekać? bez jakiejkolwiek nadziei poszłam po burzy pooglądać straty. Niemożliwe ... a jednak przetrwały wszystkie, może grad padał pomiędzy listkami, omijając te mizeroty:-)


Po takiej ulewie z dolin podnosi się mgła, a zachodzące słońce podświetla Kopystańkę.
Trawa u nas jeszcze niekoszona, bo kwitną łany niebieskiej dąbrówki, bodziszek żałobny jest również nektarodajną rośliną, zakwitły moje storczyki ...




Pewnego ranka, jak zwykle przez kuchenne okno dojrzałam pazia żeglarza, żerującego właśnie na dąbrówce ... zrobiłam mu dziesiątki zdjęć, dopóki Mima nie wpadła w trawy, bo przecież coś tam fruwa ... żeglarz odleciał swym dziwnym lotem, jakby w podrygach, rozkładając skrzydła bez trzepotania ... następnego dnia znowu przyleciał na dąbrówkę, posmakowała mu:-)



To piękny motyl, jest się nad czym pochylić.
Jakiś czas temu odwiedziłam z koleżanką naszą ulubioną górę w pobliżu, zaczynały rozkwitać zawilce wielkokwiatowe, a i wiele innych roślin czekało tylko na cieplejszy dzień. Dziś pewnie jest
tam biało ...




Wróciliśmy dziś z bardzo sympatycznego festiwalu turystycznego w Jamnej, pełni wrażeń, z lekka niewyspani, naśpiewani, naklaskani, nachodzeni po górkach, skałkach ... ale o tym w następnym wpisie, bo wyszedłby post-tasiemiec:-)


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowa, wszystkiego dobrego, pa!