niedziela, 29 września 2013

Pogórzańskie dary ... i będzie winobranie ...

A tak się cieszyłam ... że popada deszcz i woda będzie w studni ...
Niestety, woda była tylko jeden dzień, dalej jest bardzo sucho, Wiar płynie cienkim strumykiem, lokalna kopara ma mnóstwo pracy, bo ludziska kopią nowe lub pogłębiają stare studnie ... my też pewnie pogłębimy.
Był Janek z "góry" na łowiskach wędkarskich nad Soliną, prawdopodobnie zalew obniżył się od stanów normalnych o 9 metrów.
Między kolejnymi siąpieniami z nieba udało mi się wykopać z grządek resztki warzyw ...


... pięknie obrodziła papryka, ale przewaga chili ... zamarynuję ją w słoiczkach, będzie na pikantny dodatek.
Na południu widziałam piękne, czerwone sznury tych właśnie papryczek, zawieszone pod dachem do suszenia, potem pewnie jest mielona ... kiedyś sama powiesiłam takowe w kuchni, ale wyobraźcie sobie, że zaatakowały ją mole i zeżarły od środka, taka ostrość im nie przeszkadzała ... dlatego schowam ją do słoików.
Pod chatką, na pniu gruszy i jesionu obrodziły obficie opieńki ... grzechem byłoby nie skorzystać ...


... część wylądowała nad kuchnią do suszenia ...


... a część na patelni ...


Pomna zeszłorocznych wpisów Utygan, zajadałam się tymi smakowitościami, uduszonymi na maśle i posypanymi zielonym szczypiorem, bo okazało się, że wysiałam na grządce siedmiolatkę, która obdarza mnie teraz wielką obfitością szczypioru.
Na łąkach, moich i sąsiedzkich zebrałam sporo kań, nie trzeba było jechać na rybotyckie łąki ...


... a po południu poszłam z psami do lasu na rydzowiska ...


Rydze przeniosły się z dotychczasowych, przestronnych miejsc w krzaki, wiele znalazłam na porośnietej trawą drodze, a na starych ani jednego ... obdarowałam nimi teściową, a ja z kań będę gotować jarskie flaczki ... takie, o jakich pisała mi Ania z Siedliska.
Oj, głupia, ja głupia, ubrałam sobie do lasu mężowskie filcaki, bo tak szybko noga wchodzi, i jakoś ciepło w stopy ... nadźwigałam się je do góry, i z góry, a potem w drugą stronę, bo sporo były za duże, aż mnie nogi rozbolały ... po tak suchym lecie nie myślałam, że cokolwiek urośnie w lesie ...
Na wędrówkę po łąkach zabrałam oczywiście aparat, bo kolory wszędzie ...




Na łąkę za potokiem, pod wieczór, wychodzi jeleń ze swoimi wybrankami, w nocy słychać jego ryczenie ...
 rano wychodzą dalej popaść się na zielonej trawie, która po deszczach ładnie odbiła.
W sobotnie, wczesne rano zobaczyłam na drodze, przy zagajniku rowerzystę z plecaczkiem, wspinał się mozolnie do góry na swoim rowerku, pewnie Kopystańkę pojechał zdobywać ...


... już jest na grzbiecie wzgórza, nabiera przyzwoitej szybkości, bo przedtem jak mróweczka ... jakoś jednak wolę na nogach pokonywać wysokości.
A wieczorem z nieba ktoś szukał czegoś na ziemi ...


... jak "szperacze" ... wiatr szybko przesuwał chmury, promienie równie szybciutko przesuwały się po łąkach, lasach, dając jaśniejsze plamy ... niesamowite zjawisko...
Psy cały czas ze mną, bieganie tam i z powrotem, dzikie gonitwy, po powrocie do chatki padają jak muchy ...


... Amik w pledzikach na bambetlu ... złachany, cały w trawach, gałązkach i nasionkach ...


... Miśka rozkoszniaczka na swoim foteliku, bo drugi zajmuję ja ... śpią jak smoki, pochrapują czasami.
Na południe lecą ogromne klucze żurawi, ich tęskny głos rozlega się i człowiek usiłuje je od razu zlokalizować na niebie... dziś przyuważyłam jakieś inne, oblepiające przewody elektryczne, bardzo podobne do szpaków ...


Obficie obrodziły w tym roku winorośle, mnie jednak najbardziej smakuje ta stara odmiana, fioletowa, drobniejsza, a w skórce ukryty jest najlepszy aromat ...


... są jeszcze inne szczepy, z winnicy Jasiel, ale jakoś te nowe smaki nie przemawiają do mnie ...



Posiadam też stosowne na okoliczność winobrania, woskowe ozdóbki ...


... tu scenka rodzajowa ...


... a tu już produkt gotowy w opasłej beczułce, w towarzystwie równie opasłego, drzemiącego mnicha, pewnie skosztował zawartości.
Będzie sporo roboty z zerwaniem gron, oskubaniem ich z jagódek, bo pod domem też obrodziło.
Jeszcze nie tak dawno były hyzopowe żniwa, a już zioła zdążyły odrosnąć, zakwitnąć i jeszcze trzmiele szukają w nich pożywienia ...


Odleciały już kolorowe szczygły, które huśtały się na długich łodygach ostów, wydziobując ich nasionka i nabierając sił przed długą drogą ... coraz ciszej wśród drzew ...


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję niezmiennie za odwiedziny, do miłego, pa!









czwartek, 26 września 2013

Jedziemy na Hutę ...

Tak się mówi u nas, kiedy jedzie się na grzyby w lasy roztoczańskie ... to może być blisko Rudy Różanieckiej, blisko Lublińca, blisko Suśca ... ale zawsze jedziemy na Hutę.
Lasy tam bajeczne, przepastne, usłane miękkimi poduchami mchów, borówczysk czy wrzosów, a jak jest wysyp podgrzybków, to stawia się kosz i kosi dookoła ... i kosi ... i kosi ...


Pierwsze,  co nas zaskoczyło bardzo, to brak samochodów w lesie, więc mówię do męża, że to środek dnia i ludzie pracują, mamy szczęście być sami ...
Idziemy, idziemy, trochę znamy te lasy, a tu z przeciwka dziarsko idzie dziadziuś ... szkoda tu szukać, tu nic nie ma, dopiero nad Tanwią można coś znaleźć ...


Rzeka toczy swe wody po zółciutkim piasku, zwalone pnie jak w puszczy pierwotnej, ciurkają małe dopływy, które wypływają nie wiadomo skąd, bo przecież na górze sucho, nic nie ma ... potem zauważyliśmy, że to źródełka ze skarpy ...


I rzeczywiście, dopiero na tej skarpie przy Tanwi można znaleźć jakieś grzyby ... podgrzybki, trochę kozaków, ale nie można mówić, że "na Hucie" wysyp ... może gdzie indziej grzyby przeniosły się ...
Krzyżują się piaszczyste drogi, można nimi iść i iść w prześwietlonym promieniami lesie ... na pniach sosen malowany czarny znak szlaku ...


... to partyzancki ... sama chętnie poszłabym taką drogą, w pachnącym sośniną powietrzu, w żółtym piasku, we wrzosach ...
Nie znaleźliśmy tu grzybów, jakieś mizeroty przykryły dno koszyka ... ale warto było tu przyjechać dla tych lasów, innych niż na Pogórzu ...


Nie zbieram grzybów, których nie znam ... niektóre poznaję dopiero, i przekonuję się do nich, np. do borowika ceglastoporego, którego zawsze zostawiałam, bo ciemnieje w miejscu przekrojenia, a to taki pyszny grzyb ...


Nie znam wcale gołąbków, tak jak tego, a wiem, że wiele z nich jest jadalnych ... nie znam, nie zbieram, co najwyżej zdjęcie im zrobię, bo aparat fotograficzny dynda jak najbardziej gdzieś na pasku.
Leśnymi drogami przemierzaliśmy lasy, kierując się do mojej rodzinnej wsi ... gdzieś, na piaszczystym odcinku spotkaliśmy pełzające zwierzątko ... przejechaliśmy nad nią autem, wcale nie przestraszyła się ...


Zawsze, jak widzimy węża na drodze, wyskakujemy czym prędzej, żeby zobaczyć, co to ... duża była, to samica ... i wcale za nami nie skakała, ani nas nie goniła ... spokojnie wpełzła w przydrożne trawy ... może wygrzewała się na piasku, bo dzień był dosyć chłodny ... może szukała spokojnego miejsca, bo na łące ciągniki z przyczepami zbierały siano ...
Gdzieś po drodze poukraiński cmentarz, nowy pomnik z tryzubem ... mówią, że to nie tryzub, tylko sokół,
pikujący w dół, ze złożonymi skrzydłami ...


... znam to miejsce, to tutaj, jako dziecko, przychodziłam bawić się z moją kuzynką z domu zza drogi, kiedy
byłam "w gościach" ... były stare lipy, zwieszające gałęzie w dół, cieniście, straszno, a ona opowiadała mi, jak to w tym dużym, czarnym nagrobku, o tu, gdzie te metalowe drzwiczki, banderowcy mieli wykopany bunkier ... chowali się tam w ciągu dnia ... i uciekałyśmy w popłochu, by wrócić następnego dnia.
A jak nagle zatęskniłam "w gościach" za domem, szłam na kładkę przez rzekę i przez pastwiska biegłam na skrzydłach do naszej wsi ...
Zbliżyliśmy się do rzeki, to Wirowa, dopływ Tanwi ... w latach 60-tych zbudowano tu tamę , a wody rozlały się w przepiękny zalew ... to był cel niedzielnych wypraw po południu. Szliśmy wszyscy "na tamę" pochlapać się w wodzie, postrzelać oczami na chłopaków z sąsiedniej wsi ...


Teraz wszystko pięknie zarosło pałką wodną, szuwarami, w wodach  pływają liście grążela, osiedliło się mnóstwo ptaków, a wędkarze mają tu swój raj ...


Jak dawno tu byłam ... stąd widać moją wieś z rozpoznawalną z każdej strony świata kopułą cerkwi ...


... mój dom rodzinny ... moja wieś ... moje dzieciństwo ... ten widok ściska mnie za serce.
Odwiedziliśmy mojego brata ... jaki szczuplutki, dopiero po operacji  ... przyzwyczajają się obydwoje z żoną do nowej rzeczywistości, idzie im coraz lepiej ... nic to, ważne, że życie uratowane ...
I wracaliśmy potem do swojego domu, oczywiście bocznymi drogami ... zatrzymywaliśmy się w lesie, gdzie nam się podobało ... i zbieraliśmy grzyby, trochę tu, trochę tu, aż nazbieraliśmy cały kosz ...


Grzyby różne, część do suszenia, maślaki na sos śmietanowy, a parę borowików zamroziłam w całości, bo nie ma to, jak w zimie zupa borowikowa, pachnąca lasem.
Brat podarował mi ogromną dynię, z ogonkiem ... ładna, prawda?


... a ta obok, to ceramiczna ... begonie rozkwitły na nowo, po sporej dawce wilgoci w powietrzu ...


... i terakotowy ślimol, którego zapomniałam sfotografować ... ma utrącone rożki, a co mi to szkodzi ... może to pomrów z domkiem na plecach ... nie, pomrów chyba ma rożki ...
Pamiętacie mój kciuk, przytrzaśnięty na początku lata drzwiami samochodowymi? ... paznokieć jednak na sznurkach, a raczej na przylepcu ... schodzi stopniowo, z jednej strony pusty zupełnie, z drugiej jeszcze trzyma się ... chronię go przed zaczepieniem o coś i zerwaniem ... bo na samą myśl łaskocze mnie koło żołądka ... ajajaj!


Pozdrawiam Was bardzo serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowa, za oknem leje, aż miło, w domu pachnie suszącymi się grzybami ... uśmiech przesyłam, pa!









wtorek, 24 września 2013

Pogodowe figle ...

Tym razem, po deszczowym tygodniu, wybrałam się do chatki w niedzielne popołudnie.
Miałam zamiar od poniedziałku zabrać się za robotę ... wykopać jarzyny z grządek, może z kamieni ułożyć nowe palenisko, jakieś pomidory jeszcze dojrzewają pod folią, o! i obluzowały się kamienie na tarasie, trzeba je przykleić nową zaprawą ... plany bardzo szczytne.
Poszłam z koszykiem pod orzechy, może coś uzbieram ... wiewiórki mnie uprzedziły, ślady raciczek dziczych, wydeptane ścieżki ... to pozbierałam pomidory, a potem, już z aparatem na ramieniu miałam iść w pola ... a tu miła wizyta, przyszły sąsiadeczki z góry.
Pełne wrażeń opowiadały o swoich nowych szkołach, Ola poszła do zerówki, Julka do liceum ... piłyśmy herbatę malinową, jakieś ciasteczka znalazły się w kredensie ... ciężki czas przed nimi, jesienne słoty, potem zima, która zwłaszcza tu, wysoko, daje nam mocno w kość.


Wieczory już coraz dłuższe, przygotowałam sobie spory stosik książek ... nie do wiary, jako żem śpioch wczesny nieprzeciętny, udało mi się nawet posiedzieć długo w noc, i przeczytać całą książkę ...
A w nocy zerwał się wiatr, pootwierał mi okna na oścież ... gdzieś przez sen słyszałam, jak krople uderzają o blaszany dach ... e tam! przeleci do rana ...


Nie przeleciało, wiatr wiał silny, gonił ciemne chmury z zachodu, deszcz padał prawie poziomo, prognozy nie zapowiadały nic dobrego prawie do piątku, nici z robót ziemnych ...


Sytuacja wodna wcale nie poprawiła się, deszczu ciągle mało, już zaczyna brakować wody na samej górze ... u jednych wykopali nową studnię, bo zupełnie zabrakło wody ... nie wiem, czy coś pomogło ... wody brakuje też u znajomej zielarki ... lustro wody obniżyło się poniżej rury doprowadzającej wodę do domu.
Bo w naszej wioseczce prawie wszyscy mają kopane studnie na polu powyżej, i woda schodzi do nich pod własnym ciśnieniem ...


A, co tam, wracam do domu ... może tam Gucio na deszczu, bo wszyscy do pracy poszli ... a jednak nie, spał w piernatach, ledwo głowę podniósł, jak weszłam ...


Padało cały dzień, padało całą noc ... nad ranem zobaczyłam gwiazdy na czyściutkim niebie, a ranek wstał bez jednej chmurki ...


... pranie wywiesiłam, wyschło, fajny wiaterek hulał po ogrodzie, psy wylegiwały się na słońcu ... jak tu wierzyć prognozom?


Dziś rano stoję w kuchni i oczom nie wierzę ... mój Amik za ogrodzeniem, idzie drogą ... wypadłam z domu, bo przecież bramy nie zamknęli ... zamknięta ... obluzowała się jedna sztacheta, przesunęła na bok, a on już to wyczaił ... i wrócił, jak go zawołałam.
Jest teraz spokojniejszy, zaczynam na nowo oswajanie z Gutkiem ... przynoszę kota na rękach, siadam w fotelu ... obwąchują się, ale już bez paniki ze strony kota, gładzę jedno, drugie, pies za chwilę kładzie się ... jest spokojniej ... może dojdą do porozumienia?


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, dobrego tygodnia, pa!


Byłam dziś u zegarmistrza, jednak udało mu się uruchomić mój zdobyczny zegar, jeszcze go reguluje, bo lekko spóźnia się ... cieszę się, że zachowały się oryginalne wskazówki...