niedziela, 26 lutego 2017

Cudze chwalicie, swego nie znacie cz.I ... Sieniawa ...

Milion razy przejeżdżaliśmy przez to nieduże miasteczko.
A to w drodze do mojego domu rodzinnego, a to w Lasy Sieniawskie na grzyby, a to babcię odwiedzić, przebywającą na wypoczynku letnim, a to w drodze do tartaku po drewno na budowę, długo by jeszcze wymieniać ... Po prostu przez Sieniawę przejeżdżało się, zdążając do jakiegoś celu, a już sama Sieniawa celem nie była nigdy.
Aż tu w kalendarzu imprez naszego PTTK-u znajdujemy informację, że odbędzie się wycieczka, właśnie do pobliskiej Sieniawy i niezbyt odległego Leżajska.
W programie było zwiedzanie pałacu, a także krypty rodu Czartoryskich w podziemiach pobliskiego kościoła. Ranek przywitał nas bardzo rześko i z lekkim mrozem, co po dniach pluchy było miłą odmianą, tylko ten nieprzyjemny wiatr ziębił do szpiku kości.


Jedną siedzibę Czartoryskich już opisywałam w tym poście, teraz pora na kolejną.
Długo można by opisywać koligacje rodowe, rozpatrywać drzewa genealogiczne rodzin - to wszystko można znaleźć w przewodnikach, necie, wybrałam tylko niektóre. Napiszę tylko, że zaczątkiem tej posiadłości na początku XVIII wieku był park, a w nim zbudowana pomarańczarnia przez syna założyciela miasta, Adama Sieniawskiego. Potem pomarańczarnię rozbudowano i od tej pory nazywano pałacem. Adam Sieniawski miał tylko jedną córkę, Marię Zofię, którą do chrztu trzymał sam car Piotr I Wielki oraz August II Mocny i książę Rakoczy, co świadczy o tym, że ród Sieniawskich był poważany i znamienity. Niestety, męskiego potomka nie było i na Adamie zakończyła się linia rodu.
Zofia wyszła za mąż za Augusta Czartoryskiego, połączyły się ogromne majątki i ranga posiadłości jeszcze wzrosła.


Około roku 1812 osiedlili się tutaj syn w/w Augusta, Adam wraz z żoną Izabelą Czartoryską. Wcześniej ich syn, również Adam brał udział w wojnie z Rosją i po upadku powstania kościuszkowskiego caryca Katarzyna II zemściła się na nich, rekwirując ich ogromne dobra na Ukrainie, około 3/4 całych majętności. Czartoryscy układali się z carycą, wysłali na jej żądanie do Petersburga swoich synów, Adama Jerzego i Konstantego. Adam zaprzyjaźnił się z przyszłym carem Aleksandrem, potem został ministrem spraw zagranicznych w rządzie Rosji.


W pałacu przebywał car Aleksander I Romanow, Tadeusz Kościuszko, Julian Ursyn Niemcewicz, Juliusz Kossak ... ponoć Kościuszko dochodził tutaj do zdrowia po bitwie pod Maciejowicami. Wcześniej generał Kościuszko też tu był z wizytą, ta jednak owiana jest tajemniczością, którą powtarzają nieliczni, a miała  niewątpliwy wpływ na historię Stanów Zjednoczonych.  Otóż Kościuszko schronił się w Sieniawie przed zemstą wojewody smoleńskiego z powodu nieudanego porwania jego córki i poprosił o 500 dukatów pożyczki. Chciał udać się do Stanów Zjednoczonych i zaciągnąć się do wojska, co też zresztą uczynił i został przyjęty do armii. Jako inżynier ocalił wojska przed Anglikami, budując systemy fortyfikacji na wzgórzach. Jednym z nich było West Point, gdzie potem T.Kościuszko położył podwaliny pod jedną z najsłynniejszych uczelni wojskowych. A zatem, pożyczka udzielona przez księcia Czartoryskiego rzeczywiście miała wpływ na bieg historii Stanów.


Na pamiątkę szczęśliwych chwil spędzonych w Sieniawie, generał kazał wykuć "kamień szczęścia" ze stosowną sentencja, a ponoć kto usiądzie na nim i pomyśli życzenie, spełni się ono.
W czasach zaborów pałacowo-parkowy kompleks rozkwitł, dobudowano skrzydła, piętro, a całości nadano późnobarokowy "sznyt".


W czasie I wojny światowej pałac został bardzo zniszczony, utworzono tutaj szpital polowy dla austriackich żołnierzy. Po wojnie niezamieszkały, dopiero w latach 30-tych książę Augustyn Czartoryski, którego żoną była hiszpańska infantka, Maria de Los Dolores Wiktoria Bourbon, podjął się remontu, I być może skończyłby go z powodzeniem, gdyby nie II wojna światowa. Na pobliskim Sanie przebiegała granica pomiędzy Generalną Gubernią a Związkiem Sowieckim, w pałacu urzędowało dowództwo sowieckiego zgrupowania. Po napaści Niemiec na Związek pałacem od razu zainteresował się Herman Goering, specjalista od wyszukiwania najwartościowszych dzieł sztuki. Przecież w pałacu była przechowywana, "Dama z łasiczką" Leonarda da Vinci i "Portret młodzieńca" Rafaela Santi ... własność rodu Czartoryskich ...



"Damę" odzyskano w 1946 roku, po "Portrecie młodzieńca" ślad zaginął.
II wojna światowa nie uczyniła większych szkód pałacowi, tragiczny był czas powojenny. Pozbawiony opieki niszczał, grabiony i rujnowany, do niechlubnej historii przyczyniły się ćwiczenia strażaków, którzy podpalali pałac, a następnie gasili pożar.



Dopiero w latach 80-tych Igloopol odbudował konstrukcję pałacu, a w 90-tych  Agencja Nieruchomości Rolnych dokonała gruntownego remontu. a pałac wrócił do dawnej świetności. Z wyposażenia nie pozostało nic, meble do wystroju kupowano w Desie, różnych antykwariatach, na aukcjach.
Obecnie pałac pełni funkcję hotelu, poszczególne apartamenty nazywają się  stosownie do zacnej przeszłości, np. apartament Izabeli Czartoryskiej, albo cara Aleksandra I Romanowa, łazienki są współczesne.


Z historią Sieniawy nierozerwalnie związana jest krypta rodu Czartoryskich w południowych podziemiach kościoła, gdzie spoczywają prochy 22 członków tej rodziny, zmarłych w kraju i za granicą. Zapoczątkował ją Władysław, który w sprowadził tu prochy swojej żony, zmarłej w Paryżu.


Jeszcze ponad 20 lat temu krypta przedstawiała opłakany wygląd, znajdował się tu piec centralnego ogrzewania, składzik węgla. Odnowił ją w 1989 roku Adam Zamoyski, syn Elżbiety z Czartoryskich Zamoyskiej. Trumny ułożono w niszach w kątach pomieszczenia.



W 2002 roku przyjechała do Sieniawy delegacja dyplomatów z Rosji. Chcieli zobaczyć, gdzie jest pochowany ich minister spraw zagranicznych, Adam Jerzy Czartoryski, który pełnił tę funkcję w latach 1804-1806. Widok nie był zbyt przyjazny, więc Federacja wyasygnowała pewną kwotę na wsparcie gruntownego remontu, i dziś trumny stoją na solidnych, dębowych podestach, niektóre stare, ozdobne, inne bardziej proste w formie, nowocześniejsze i "młodsze".


W czasie, kiedy stacjonowały tu wojska sowieckie, jednej nocy przyszli żołnierze, żeby dostać się do krypty i szukać kosztowności, rozbijając przy tym trumny. Przerażony ksiądz nie stracił zimnej krwi, powiedział im, że tu nie ma nikogo, tylko zakonnicy czy też księża są pochowani, a ci nie mają kosztowności. Żołdacy odstąpili. Tym samym uratował prochy zmarłych przed profanacją, a same trumny przed zniszczeniem.


Przez 70 lat spoczywały tu prochy bł. Augusta Czartoryskiego. Kiedy w latach 60-tych bezpieka zaczęła interesować się tym tematem, pewnej nocy trumna została załadowana na przyczepę "dostawczaka", obłożona workami kartofli i wywieziona do kościoła Salezjanów do Przemyśla.
Tylko przewodnicy oprowadzający z żalem powiadają: Oni już nam go nie oddadzą.
Tak samo nie oddadzą wieńców pogrzebowych, zabranych z krypty i poddanych renowacji u konserwatorów w Warszawie.
Najpierw były wystawiane w pałacu, potem wystawa pojechała do muzeum, do Jarosławia, i tam utknęły pewnie na zawsze, pięknie zapakowane w piwnicach magazynowych.
A przecież ich miejsce jest tu, wśród przynależnych prochów, złożonych w krypcie.


Przyznam, że nie miałam szczęścia trafić na tę wystawę, ale udało mi się odszukać na yt film, który prezentuje piękno tych wieńców. Uratowano 29 sztuk, na szczególną uwagę zasługują te koralikowe, bardzo pracochłonne, pochodzące z Francji, z II połowy XIX.
Oglądałam ten filmik z zapartym tchem, słuchając cichej narracji, na powiększonym obrazie, bo tylko tak widać niesamowitą drobiazgowość i maestrię wykonania.
Zapraszam ...


Jeszcze tylko przejazd do pobliskiego Leżachowa, gdzie remontowana jest cerkiewka pw. św. Nikity z 1684 roku, tak określił jej wiek prof z Torunia, T.Ważny za pomocą badań dendrochronologicznych...


W zasięgu wzroku jeszcze jeden pałac w tej miejscowości, już zupełnie współczesny ... to zdjęcie z wcześniejszych lat, a pozwolenie na budowę opiewa na dom jednorodzinny wolnostojący:-)


Teraz kierunek Leżajsk, z jego różnymi atrakcjami, ale napiszę o tym w drugiej części.


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, ciepła życzę, pa!

piątek, 24 lutego 2017

Tu zaszła zmiana ...

Nie. nic tu nie będzie z dzienników Marii Dąbrowskiej, tylko przypasował mi ten tytuł do dzisiejszego wpisu. Nawiasem mówiąc, nigdy nie lubiłam na lekcjach języka polskiego roztrząsania na wszelkie możliwe sposoby fragmentów tych wspomnień.
Nie było mnie na Pogórzu chyba ponad tydzień i w tym czasie prawie zupełnie zszedł śnieg. Wszędzie szoruje woda z roztopów, nawet w naszej piwnicy pojawiły się nikłe strumyczki, ale jak to mówią, przyszła, to i pójdzie.





Gdzie-niegdzie łaty śniegu, tylko na Kanasinie, na północnych stokach bukowej puszczy biało.
Zdjęcia świeżutkie, z dzisiejszego ranka ... najmilszym zaskoczeniem była kępa przebiśniegów pod chatką, przecierałam oczy ze zdumienia, że tak szybko zdążyły oprzytomnieć po zimie:-)


W zeszłym roku chwaliłam się miętą meksykańską, która kwitła do samej jesieni, będąc późnym pożytkiem dla pszczół, Przy ścieżce sterczą suche chabazie, myślę, trzeba wyrwać i wyrzucić na kompost ... a obiecali w opisie, że to bylina ... Patrzę, a tam przy korzeniu coś się z lekka bordowi ... i rzeczywiście, roślina wypuszcza młode listki .. a jednak bylina:-)


Dostałam na chatkowe wyposażenie najzwyklejszy, blaszany elektryczny piekarnik, taką "duchówkę", i kiedy mi się zamarzy jakiś wypiek, a składniki posiadam, to wtyczka w gniazdo i już działam. Dziś na ten przykład pozazdrościłam Przemyślowi pizzy galicyjskiej ... przecież wszystko robią ludzkie ręce, czyż nie potrafię ciasta drożdżowego zrobić i nadzienia z kaszy gryczanej przygotować? Poza tym z lekka posprzątałam lodówkę, z różnych resztek wędliniarskich, i wyszła też pizza z nadzieniem mięsnym ... z dodatkiem sera topionego, który spełniał rolę scalającą:-)


Nie chwaląc się, udała mi się ta pizza, ciasto leciutkie, farsz dobrze doprawiony ... jeszcze ciepła przyjechała do domu. Często w tym piekarniku piekę też naszego rodzimego kartoflaka ...


Bywają i słodkie ciasta, te puszyste udają się niezbyt, bo piekarnik chwyta zbyt szybko od góry, nie zdążą urosnąć, ale jeszcze nie próbowałam jak colorado2018, włożyć ciasto do zimnego piekarnika, a ciasto rosłoby wraz z nagrzewaniem ... te kruche wychodzą dobrze ... przeważnie szarlotka z pianką i kruszonką:-)


Pod koniec zeszłego roku zrobili nam nowiutką drogą do naszej wioseczki, gładziutka jak masełko ... ależ mnie stresowała zimą, przysypana śniegiem, a czasami oblodzona ... nowa, wyniesiona sporo ponad stary poziom ...


... tą starą, dziurawą jeździło mi się wolniej, zniszczona, szutrowa nawierzchnia trzymała koła "czołgu", a ja nie miałam wrażenia, że ześliznę się bokiem do rowu:-) teraz jest lepiej, lód zniknął, a i ja czuje się pewniej na tej gładziźnie. W południe zawitałam do domu, a tu pokazują w tv lokalną ciekawostkę ... lodowe twory w tunelu kolejki wąskotorowej w Szklarach pod Dynowem. Trzeba się śpieszyć, bo już sporo czasu trwa odwilż i możemy nie zdążyć ... plan był na niedzielę, ale do niedzieli może być po fakcie ...


Prawie godzinka drogi i już jesteśmy u celu, a właściwie w pobliżu, bo "czołg" został gdzieś na końcu polnej drogi, a my torami szliśmy i szliśmy ...


No i spóźniliśmy się. Z latarką w ręce, w niepewnym terenie szliśmy tym 602-metrowym tunelem, a lodowe twory już prawie stopiły się ... mizerne resztki pozostały na torach, ściany mokre, kapiące, i nietoperze kołujące nad głową ...








Tak to wyglądało jakiś czas temu, kiedy był jeszcze mróz ... zdjęcia Nowiny 24 ...





W nagrodę pokręciliśmy się prawie do nocy po Pogórzu Dynowskim ... malownicze, nieco inne niż Przemyskie ...



W pobliżu torów kolejki wąskotorowej odkryliśmy w zaroślach uroczy dom, opuszczony, nadgryziony zębem czasu, pewnie gdybyśmy szukali swego miejsca, zainteresowalibyśmy się nim ...
ale już mamy swoje miejsce:-)




Dobrnęliście do końca tego przydługiego, kulinarno-krajoznawczego wpisu?:-) A jeszcze wracając do domu, przypomniałam sobie, że zostawiliśmy w domu na stole koszyk z przywiezionymi pizzami, a Mima w domu, pewnie nie będzie do czego wracać, a my tacy głodni ... ale nie, zawartość koszyka była nietknięta:-)


Pozdrawiam Was prawie wiosennie, dziękuję za odwiedziny, właśnie patrzyłam na prognozę pogody - przyszły tydzień zupełnie cieplutki, wszystkiego dobrego, pa!


poniedziałek, 20 lutego 2017

Płyń, zimo, do morza ... na Roztoczu Środkowym ...

Bywa nazywana Królową Roztocza ... rzeka Tanew.
Znana jest przede wszystkim z "szumów", progów skalnych, po których bystro płynąca woda spada wodospadami i szumi. Ach, jak teraz szumi ... bo na Roztoczu śniegu jeszcze mnóstwo, topniejąca pokrywa śniegowa zasila obficie rzekę. W drodze w okolice Zwierzyńca nie omieszkaliśmy wejść na szlak Szumów, bo zawsze z chęcią tu wracamy, obojętnie o jakiej porze roku.






Tanew była rzeką graniczną pomiędzy zaborami, austriackim i rosyjskim, na przydrożnym parkingu znajduje się stosowna tablica, a po obu stronach mostu pojawiły się budki strażnicze.


Ponieważ granica była pilnie strzeżona, a chętnych do jej przekraczania dużo, wiele osób pokonywało ją przy ogromnej pomocy leśników, bo tylko oni mogli w miarę swobodnie poruszać się po terenie. Przebranych w mundury uciekinierów przeprowadzano przez rzekę, w ten sposób przekroczył ją przyszły naczelnik młodego państwa Józef Piłsudski.
W ten weekend pogoda skiepściła się, wyjeżdżaliśmy z domu ze słońcem, a na Roztoczu przywitał nas deszcz. No cóż, pod nogami lodowe lustro ... wytrawni turyści mieli raczki na buty, a ja ... wędrowałam poboczem, po rozmiękłym śniegu, gdzie trochę trzymało mnie za buty:-) ...a i nie raz hołubca wycięłam, z ledwością utrzymując się w pionie ... masakra:-)
zdjęcia Remi z npm


Wędrowaliśmy sosnowymi lasami, potem bukowymi do Florianki, głaskaliśmy konie po aksamitnych chrapach ...


... ech, jak tu musi byś wiosną, kiedy kwitną stare jabłonie ... albo latem, gdy pachnie macierzanką, żywicznym igliwiem ... Mgła niemiłosiernie przysłaniała widoki, a i tak wyobraźnia pracowała ... z mgły wyłaniały się jak zjawy efekty twórczości plenerowej artystów z Lublina ...





Potem kroki nasze skierowaliśmy rowerową drogą nad stawy Echo, ciche i nieruchome pod pokrywą lodową ... nawierzchnia wcale się nie poprawiła, szklisty lód nie pozwalał na zagapienie się, cały czas trzeba było mieć się na baczności ...


Jesteśmy już w obrębie Zwierzyńca, przed nami jeszcze wdrapanie się na Bukową Górę ... ściemnia się, niby nie jest bardzo późno, ale szlak wiedzie przez wysoki las, mgła robi swoje, ale dobrze, że nie pada ... ogromne granitowe kamienie ... prawie jak Stonehenge:-)


Przed nami najprawdziwsza górska wspinaczka ... krótko, bo krótko, ale zawsze:-)


Na samej górze potężne buki, powalone olbrzymy leżą nie niepokojone przez nikogo, wszak to rezerwat ścisły ... tylko dziki nie robią sobie nic z zakazów, wszystko wokół zbuchtowane, śnieg zmieszany z liśćmi, pewnie szukały bukwi ...


Na samym wyjściu z lasu otworzyła się panorama, poniżej wieś Sochy, w której mamy bazę, szkoda, że prawie nic nie widać... już sobie obiecuję, że musimy tu wrócić, kiedy nie będzie mgły, może wczesną wiosną, kiedy runo zakwitnie ...
Wieczorem posiady gawędziarskie, śpiewy przy gitarze ... ho, ho! długo w noc, prawie świt następnego dnia nas przeganiał.
Na powrocie jeszcze zatrzymaliśmy się na "Czartowym Polu" w Hamerni, z nami kilkoro znajomych ... malowniczy Sopot wije się w głębokiej dolinie, ruiny papierni ... a wszystko jeszcze uśpione pod śniegiem, choć w powietrzu unosi się już cieplejsze tchnienie ...




Jak dla mnie, to swoisty fenomen ... ludzie znający się z forum, tylko z nicka, spotykają się w realu ...
jadą z różnych stron, czasami setki kilometrów. Takie to było spotkanie, w którym uczestniczyliśmy ... dobrze spędzony czas:-)


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!


Taki widok przywitał nas pod domem na podwórku ... nieopatrznie zostawiłam na ławce poduszkę-biedronkę, która jeździła zawsze w "czołgu" ... Mimi z tęsknoty wytrybowała ją doszczętnie:-)