Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kolejka wąskotorowa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kolejka wąskotorowa. Pokaż wszystkie posty

piątek, 24 lutego 2017

Tu zaszła zmiana ...

Nie. nic tu nie będzie z dzienników Marii Dąbrowskiej, tylko przypasował mi ten tytuł do dzisiejszego wpisu. Nawiasem mówiąc, nigdy nie lubiłam na lekcjach języka polskiego roztrząsania na wszelkie możliwe sposoby fragmentów tych wspomnień.
Nie było mnie na Pogórzu chyba ponad tydzień i w tym czasie prawie zupełnie zszedł śnieg. Wszędzie szoruje woda z roztopów, nawet w naszej piwnicy pojawiły się nikłe strumyczki, ale jak to mówią, przyszła, to i pójdzie.





Gdzie-niegdzie łaty śniegu, tylko na Kanasinie, na północnych stokach bukowej puszczy biało.
Zdjęcia świeżutkie, z dzisiejszego ranka ... najmilszym zaskoczeniem była kępa przebiśniegów pod chatką, przecierałam oczy ze zdumienia, że tak szybko zdążyły oprzytomnieć po zimie:-)


W zeszłym roku chwaliłam się miętą meksykańską, która kwitła do samej jesieni, będąc późnym pożytkiem dla pszczół, Przy ścieżce sterczą suche chabazie, myślę, trzeba wyrwać i wyrzucić na kompost ... a obiecali w opisie, że to bylina ... Patrzę, a tam przy korzeniu coś się z lekka bordowi ... i rzeczywiście, roślina wypuszcza młode listki .. a jednak bylina:-)


Dostałam na chatkowe wyposażenie najzwyklejszy, blaszany elektryczny piekarnik, taką "duchówkę", i kiedy mi się zamarzy jakiś wypiek, a składniki posiadam, to wtyczka w gniazdo i już działam. Dziś na ten przykład pozazdrościłam Przemyślowi pizzy galicyjskiej ... przecież wszystko robią ludzkie ręce, czyż nie potrafię ciasta drożdżowego zrobić i nadzienia z kaszy gryczanej przygotować? Poza tym z lekka posprzątałam lodówkę, z różnych resztek wędliniarskich, i wyszła też pizza z nadzieniem mięsnym ... z dodatkiem sera topionego, który spełniał rolę scalającą:-)


Nie chwaląc się, udała mi się ta pizza, ciasto leciutkie, farsz dobrze doprawiony ... jeszcze ciepła przyjechała do domu. Często w tym piekarniku piekę też naszego rodzimego kartoflaka ...


Bywają i słodkie ciasta, te puszyste udają się niezbyt, bo piekarnik chwyta zbyt szybko od góry, nie zdążą urosnąć, ale jeszcze nie próbowałam jak colorado2018, włożyć ciasto do zimnego piekarnika, a ciasto rosłoby wraz z nagrzewaniem ... te kruche wychodzą dobrze ... przeważnie szarlotka z pianką i kruszonką:-)


Pod koniec zeszłego roku zrobili nam nowiutką drogą do naszej wioseczki, gładziutka jak masełko ... ależ mnie stresowała zimą, przysypana śniegiem, a czasami oblodzona ... nowa, wyniesiona sporo ponad stary poziom ...


... tą starą, dziurawą jeździło mi się wolniej, zniszczona, szutrowa nawierzchnia trzymała koła "czołgu", a ja nie miałam wrażenia, że ześliznę się bokiem do rowu:-) teraz jest lepiej, lód zniknął, a i ja czuje się pewniej na tej gładziźnie. W południe zawitałam do domu, a tu pokazują w tv lokalną ciekawostkę ... lodowe twory w tunelu kolejki wąskotorowej w Szklarach pod Dynowem. Trzeba się śpieszyć, bo już sporo czasu trwa odwilż i możemy nie zdążyć ... plan był na niedzielę, ale do niedzieli może być po fakcie ...


Prawie godzinka drogi i już jesteśmy u celu, a właściwie w pobliżu, bo "czołg" został gdzieś na końcu polnej drogi, a my torami szliśmy i szliśmy ...


No i spóźniliśmy się. Z latarką w ręce, w niepewnym terenie szliśmy tym 602-metrowym tunelem, a lodowe twory już prawie stopiły się ... mizerne resztki pozostały na torach, ściany mokre, kapiące, i nietoperze kołujące nad głową ...








Tak to wyglądało jakiś czas temu, kiedy był jeszcze mróz ... zdjęcia Nowiny 24 ...





W nagrodę pokręciliśmy się prawie do nocy po Pogórzu Dynowskim ... malownicze, nieco inne niż Przemyskie ...



W pobliżu torów kolejki wąskotorowej odkryliśmy w zaroślach uroczy dom, opuszczony, nadgryziony zębem czasu, pewnie gdybyśmy szukali swego miejsca, zainteresowalibyśmy się nim ...
ale już mamy swoje miejsce:-)




Dobrnęliście do końca tego przydługiego, kulinarno-krajoznawczego wpisu?:-) A jeszcze wracając do domu, przypomniałam sobie, że zostawiliśmy w domu na stole koszyk z przywiezionymi pizzami, a Mima w domu, pewnie nie będzie do czego wracać, a my tacy głodni ... ale nie, zawartość koszyka była nietknięta:-)


Pozdrawiam Was prawie wiosennie, dziękuję za odwiedziny, właśnie patrzyłam na prognozę pogody - przyszły tydzień zupełnie cieplutki, wszystkiego dobrego, pa!


środa, 10 czerwca 2015

Z radosnym gwizdem przez Pogórze Dynowskie ...

Zapakowaliśmy się do maleńkich wagoników dojazdowej kolejki wąskotorowej "Pogórzanin".
Oczywiście wybraliśmy te odkryte, bo pogoda dopisała, a nawet z lekka przedobrzyła, bo tak było gorąco. Wąskotorówka, Dynówka, jak ją niektórzy zwali, została zbudowana na potrzeby cukrowni w Przeworsku, której właścicielem był książę Andrzej Lubomirski.
Jej budowę zapoczątkowali właściciele ziemscy Roman Scypior z Łopuszki Wielkiej i Skrzyński z Bachórza. Trasa liczy sobie ponad 46 km, a pokonuje się ją w prawie 3 godziny, atrakcją jest tunel w Szklarach, długi na 602 m. Miał on być tak zbudowany, żeby można go było z łatwością wysadzić w powietrze w razie potrzeby, a ponieważ takowej nie było, możemy się cieszyć tą ciekawostką. To najdłuższy w Europie tunel w kolejnictwie wąskotorowym, na zimę jest zamykany drewnianymi wrotami. Wąskie tory meandrują w dolinie Mleczki, toczą się żwawo wagoniki po żelaznych mostach, dudnią po przepustach, czasem zakręty są tak ostre, jakby omijały czyjeś pola, może rzeczywiście nie wszyscy właściciele życzyli sobie takiego buchającego dymem potwora na swoich polach.
Stacja początkowa to Przeworsk Wąski, gdzie znajduje się również zabytkowa lokomotywa ...



Kolejka przez długi czas była łącznikiem ze światem. Pani Józefa, przewodnik po tamtejszych terenach wspominała, że kiedy chodziła do szkoły w Gorlicach, wstawała o 3 rano, szła na kolejkę, do Przeworska, potem przesiadka do Rzeszowa. Stamtąd również wąskotorówką w kierunku na Jasło i Gorlice, tak, że podróż kończyła późnym wieczorem.


Pora na takie turystyczne wyjazdy jedyna. Dzień długi, ciepło, można wycieczkę przedłużyć, wybierając się na szlaki turystyczne. Kilka lat temu jako grupa turystyczna skorzystaliśmy właśnie z takiej okazji, wracając do naszego miasta zielonym szlakiem. Zeszło nam dwa dni, bo to był rajd świętojański, po drodze atrakcje, wicie wianków, konkursy, nocleg pod namiotami, a gardła ześpiewaliśmy do białego rana.
Mąż jeździł kolejką, kiedy jeszcze regularnie kursowała, zresztą jego grupa stąd przedsiębrała różne wyprawy rajdowe, z noclegami w stodołach, czy w namiocie u gospodarza na podwórku. Wspominał, że na podobnym zakręcie, kiedy lokomotywa rzuciła czarnym, tłustym dymem węglowym, wszyscy byli usmoleni na twarzy ...


Teraz kwitły pokrzywy, trawy, w powietrzu unosił się puch topolowy ... nie wiedziałam, że tyle ludzi ma alergię na te pyłki ...  zaczerwienione, spuchnięte oczy, kapiące nosy, duszności, poszukiwania wapna, zyrtecu, cokolwiek, żeby tylko złagodziło objawy.
Powoli zaczął zmieniać się krajobraz, płaskie pola zastąpiły spore wyniesienia Pogórza Dynowskiego, powoli zanurzaliśmy się w zielone ostępy  ... Oczywiście, oprócz naszej sporej grupy jechali też kolejką inni wycieczkowicze ... samochody podążały w ślad za kolejką, żeby odebrać swoich na końcowej stacji, ale trzeba przecież zrobić jeszcze ujęcia dla potomnych ...


O! ten pan z krakowską rejestracją niezmordowanie towarzyszył nam do końca, na każdym przejeździe, minutowej przerwie na stacyjkach był i filmował ...


Ludzie machali nam przyjaźnie, kiedy dzielnie parliśmy do przodu, a wesoły gwizd lokomotywy ostrzegał, gdy zbliżaliśmy się do krzyżówki z drogą. I już Szklary, osławiony tunel ... od razu zmiana temperatury ... światła zostały wygaszone na chwilę dla spotęgowania wrażenia, potem odbijały się w oślizgłych wilgocią, kamiennych ścianach ... sporą chwilę trwał ten przejazd ...i już wynurzamy się na oślepiające światło ... kilkanaście minut przerwy w podróży. Zbliżamy się do tunelu, wychodzi z niego jakiś opar, ciągnie po nogach chłodem, a w oddali jaśnieje światełko ... to jego początek ...


Jeszcze tylko kawałek i już jesteśmy w Bachórzu. Rzut okiem na stare wagoniki, "Pod Semaforem" mnóstwo ludzi, zapachy z kuchni ... nie powiem, pora południowa, to i nam trochę burczy w brzuchu.


Ale jadło mamy zabezpieczone. Przemieszczamy się do Słonnego, ośrodka wypoczynkowego nad Sanem, gdzie zaspokajamy pragnienie i głód. Zanim tam dotrzemy, trzeba pokonać wisząca kładkę nad Sanem, buja nią jak licho, a jeszcze jak specjalnie huśtają :-)


Zieloności jak w dżungli ... niby czerwiec, długi weekend, a wypoczywających jakby niewiele ... jadą ludziska w modne miejsca, tłumne, gwarne i drogie, a tutaj tak przyjemnie ... można kajakiem spłynąć, wejść na ścieżki przyrodnicze, pooglądać osobliwości ... o! chociażby jak tutaj, w pobliskim Dubiecku ...


Prywatne muzeum w domu, prawie wszystkie znaleziska wydłubane, odnalezione, wystukane młoteczkiem przez pana Roberta Szybiaka, pasjonata niezwyczajnego, oddanego i niezwykle sympatycznego ...








A tu niespodzianka! już się kiedyś spotkałam z opisem tego okazu http://napogorzu.blogspot.com/2011/12/nowy-gatunek-ptaka-na-pogorzu.html :-)


Cieszy tym bardziej, że skamielina odnaleziona na Pogórzu Przemyskim, niedaleko nas, kiedy runęła skarpa, podmyta przez wysokie wody Jamninki. Długo można oglądać kolejne eksponaty, jest ich dużo, niektóre posegregowane i schowane w szufladach, nie ma miejsca, żeby je wystawićć ... wstęp do muzeum za dobrowolny datek, składany do oryginalnej, XVIII-wiecznej skarbony ... ależ mi się spodobała ...


Przy domu uwagę moją zwróciły oryginalne bonsai, z naszych rodzimych drzewek, już nie miałam czasu o nie zapytać, ale myślę, że kiedyś jeszcze będzie okazja ...



Szybko pakujemy się i znowu "Pod Semafor", tam czeka na nas przewodnik, pani Józefa, która jest chodzącą encyklopedią tych terenów, żywą historią, jej barwne opowieści nie mają sobie równych, tym bardziej, że tu żyli jej rodzice, ona sama również. Nasze kroki kierujemy do końcowej stacji Dynów, gdzie stoi "niczyja" lokomotywa, niszczejąca, rozgrabiana, dewastowana ... szkoda! Pewnie remont sporo by kosztował, to może jakieś muzeum weźmie ...


Potem ruszamy do Dąbrówki Starzeńskiej, Tutaj, wśród ruin, grabowych alei, w cieniu stareńkich lip snują się opowieści nie z tego świata ...


I ja też postaram się przekazać Wam co-nieco, ale to już temat na następny wpis.
Jestem świeżo po lekturze wspomnień z Kijowszczyzny Marii Dunin-Kozickiej "Burza od wschodu", tym chętniej chłonęłam wszelkie ciekawostki historii nie najnowszej.
Spoglądaliśmy z różnych wysokości w stronę sąsiedniego, naszego Pogórza, ale niestety, nigdzie nie było widać Kopystańki ... Maryś, znaczy my daleko od domu, kiedy nigdzie Kopystańki nie widać! - zaśmiał się mąż i wróciliśmy do domu nieludzko zmęczeni, ale czym? wszędzie nas podwieźli, wędrówek pieszych nie było, może dlatego?
A tymczasem na Pogórzu zmiany na lepsze, "zrobił się" solidny wjazd na obejście, wysypany kamieniem ... już nie będziemy wiosną tonąć w błocie, taką mam nadzieję ...


Za jakiś czas wszystko zarośnie na zielono i ani śladu nie będzie, że to kamyczek, a robotę zrobi.
Pewnie dziś już koło nas czarno od asfaltu, ja się "udomawiam" trochę, mąż doglądnie tam spraw, kota nakarmi, jak ma przykazane.
Ostatnio ruszyliśmy na wycinkę kołków do palikowania pomidorów, przy okazji robót drogowych wycięto potężne krzaki leszczyn, które leżą bezużytecznie na poboczu. To i z nich przycinaliśmy.
Potem pół wieczoru ostrzyłam kołki jak ołówki, albo jak na wampira ... ładnie teraz prezentują się, wszystkie jednakowej długości ... po przeliczeniu potrzebnej ilości za głowę złapałam się, ile też tych sadzonek ja tu upchałam:-)


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!