piątek, 26 lutego 2021

Wszystko płynie ...

 Ziemia każdym porem sączy wodę. Nie tylko sączy, to są wartkie potoki, strumienie, niosące błotnistą wodę aż do Wiaru. Spływają drogi, skarpy, a gdzie nie ma odpływu, tworzą się ogromne jeziora, gdzie na białym jeszcze śniegu widać, jak woda podchodzi spodem i zagarnia coraz większe połacie. Woda, woda, wszędzie woda, bez gumiaków ani rusz, ślad pozostawiony na wytopisku też podchodzi wodą. Przyjechaliśmy wczoraj na Pogórze, w zwałach śniegu leżących na poboczu drogi.  Zajrzeliśmy jeszcze nad Wiar, mąż mówi, że musi być wysoka woda, bo nasz skromny potok szumi a szumi.




Rzeczywiście, poziom wody bardzo wysoki, sięga prawie mostu, jeszcze wyrwane pnie czy korzenie nie tamują przepływu wody, a ryk taki, że ciężko zamienić słowo. To potęguje grozę, czy woda z roztopów zdoła pomieścić się w korycie, czy nie zaleje. Tak stojąc na tym moście i patrząc w rwący nurt, czuje się potęgę żywiołu, most aż drży pod stopami ... o, nie daj Boże tak wpaść w to skłębione piekło, porwie jak nic.

U nas za sadem, w zagłębieniu łąki też spływa potoczek, tak jak przed laty, bo w ostatnie zimy nie było za dużo śniegu. Jest to taki wiosenny strumyk, póki wody dużo, a zaczątek ma w źródle wybijającym pod skarpą u sąsiada. Zanim wieś przeniosła się wyżej, to była studnia, a raczej obłożony kamieniami spory otwór w ziemi, ponoć wody nigdy nie brakowało, my też z niej korzystaliśmy kilka lat. Potem nastały susze i trzeba było pomyśleć o swojej studni.


Tak wygląda wjazd na podwórze, jak dno potoku. Dobrze, że przed laty wjazd został wykorytowany, przykryty geowłókniną i na to wsypany tłuczeń, bo inaczej teraz nie wjechalibyśmy na podwórze i trzeba by czekać, aż obeschnie. 



Woda wydostaje się też z piwnicy, wręcz płynie spod drzwi, a oznacza to, że trzeba mi wziąć szuflę od śniegu i trochę ją wyczerpać. Ale co to da, jak pod chatką zwały śniegu zsunięte z dachu, a i po pochyłości góry też przecież przesiąka. Trzeba przeczekać, bez nerwów, taka lokalna atrakcja:-)
Pod chatką śnieg ładnie wytopiony, dlatego największą niespodziankę sprawił mi ten widok.


Kiedy one zdążyły? przecież tyle było śniegu jeszcze nie tak dawno:-) a mnie nie było tylko od niedzieli. Wawrzynek wilczełyko też ładnie kwitnie ...



Leszczyna też zdążyła już rozwinąć pyłkodajne kwiatostany męskie, zwisają żółte robaki, pierwszy pożytek dla pszczół. 

Bo pszczoły też już wyleciały z uli, przed tygodniem na śniegu można było obserwować żółte plamki po ich oblocie, kiedy to wyrzuciły z brzuszków zimową zawartość. Mąż przysyłał mi zdjęcia, jak ładnie pracują.


Jest tak ciepło, że pszczoły poczyniły już same porządki w ulu. Wyniosły tzw. zimowy osyp, to pszczoły stare, spracowane, które nie przetrwały zimy. 


Taki jest porządek rzeczy, choć trudno się z tym zgodzić, ja na ten przykład zostawiłabym im jeden ulik emerycki i dokarmiałabym, w podzięce za przepracowany w trudzie czas:-) Jeśli w jednym ulu jest około dwie garści martwych pszczół, to normalne zjawisko, jeśli więcej, to pszczoły trapi jakieś choróbsko lub pasożyt. Tutaj wszystko na szczęście w normie, zazwyczaj to mąż czyścił ule na wiosennym przeglądzie, teraz pracusie go wyprzedziły, to znaczy że są w dobrej kondycji.
Są już dokarmiane tzw. ciastem, cukier puder ugnieciony ze zmielonym pyłkiem kwiatowym i miodem, do tego jakieś tajemne ingrediencje mąż dodaje, jak choćby ocet jabłkowy albo odrobinę alkoholu, odkażająco. Wytopił tez na kuchni w wielkim garze woskowe resztki, jakieś oskrobiny, obrzynki, stare plastry i powstały dwa wielkie kręgi jak koła młyńskie, pachnące i ciężkie. Zostaną zamienione na węzę w sklepie pszczelarskim, na płaskie arkusze, jak wafle:-)


Minęło mnie to pierwsze ocieplenie na Pogórzu, ten oddech wiosny, gdzie ptactwo już zaczyna gardzić naszym karmnikiem, a rusza w gody, wyśpiewując w niebogłosy rankiem, i nie tylko. Dzwoniąco nawołują kowaliki i sikorki, słychać werbel dzięciołów, zielonosiwy tęsknie nawołuje z najwyższej gałęzi na czubku orzecha, i coś trelująco śpiewa, nie mogę dojrzeć, co za śpiewak. Ospałe muchy zbierają się na oknie, trzeba je wypuszczać co jakiś czas. Dziś wcześnie rano ujrzałam niezwykły widok, wielką tarczę księżyca nad Kopystańką. Efekty fotograficzne mizerne, a tak się starałam, nawet oparłam aparat o pień czereśni:-) ... i tak się poruszył ... z oddechem:-)




Mamy w domu remont /jak ja tego nie lubię, dezorganizacja życia zupełna/.
Trzeba było opróżnić pokój, więc czekaliśmy aż tapicer zabierze kanapę i fotele, bo po tylu latach, psach i dzieciach należało im się odświeżenie. Czekaliśmy na niego od początku stycznia, a kiedy już przyszła nasza kolejka, zawiało śniegiem świat i trzeba było odczekać, aż się odkopią. Jak zabrał tapicer, to udało się wstrzelić w termin z cykliniarzem, bo podłogi wytarte, wydrapane przez  psy. Więc pomalowawszy naprędce ściany i sufit, osiadłam na Pogórzu z psami, przecież podłoga jeszcze będzie się malować. Ponoć smród z lakierów będzie niesamowity, choć środki ekologiczne, na spirytusowo:-) Bolą mnie ręce, ponaciągane nieruchawe mięśnie, kiedy trzeba było po wielokroć złazić i wchodzić na drabinę:-) Trzeba przecierpieć, a potem nawet nie spojrzę w tamta stronę, w stronę remontów.
Na oknie papryczki ładnie rosną, pewnie w przyszłym tygodniu będę je pikować. Jeszcze kilka dni i trzeba pomyśleć o pomidorach.
Po południu pojedziemy zobaczyć, co słychać nad Wiarem, bo coś zdaje mi się, że jeszcze nie pokazał co potrafi.


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny i pozostawione słowo, bywajcie w zdrowiu, pa!


poniedziałek, 15 lutego 2021

W pogórzańskiej samotni ...

 Odzwyczailiśmy się od prawdziwych zim. A przecież tak tu bywało, drogi nieprzejezdne, śniegu po pas, wioseczka odcięta od świata, że tylko wojsko dowoziło chleb. Pamiętam taki czas, kiedy jechaliśmy do wsi odsypaną drogą. Tu nie pomógł żaden sprzęt do odśnieżania, tylko ciężki det, spychacz, który swoim ciężarem zepchał śnieg na boki i jechało się w tunelu jak w księżycowym krajobrazie. Najgorsze są wiatry, które pustkami ciągną, nabierają siły i znoszą śnieg na drogi, w lesie jest przytulnie.

Ponad tydzień spędziłam sama w chatce, walcząc ze śniegiem i mrozem. Nie myślcie sobie, że pozuję na jakąś bohaterkę, to jest zwyczajna codzienność. Trzeba wstać rano, odgarnąć śnieg ze ścieżek, z podjazdu, na bieżąco. Nie można zostawić na potem, bo gruba warstwa śniegu, zwłaszcza jak przyjdzie odwilż,  wyssie z nas wszystkie siły:-) I tak darowałam sobie ścieżki do kompostownika na koniec sadu. Utrzymujemy chatkę zimą, bo przebywamy tam częściej niż w domu, więc trzeba dbać, żeby woda w rurkach nie zamarzła. 

Sypało prawie codziennie, raz mniej, raz więcej. Miło siedzieć w ciepłej chatce i patrzeć na syberyjską purgę za oknem. Czasami świeciło słońce, a delikatne zmrożone płatki unoszące się w powietrzu błyszczały jak brokat. Mróz, słońce i padający śnieg ... tak powstaje zjawisko w zimie, migoczący "diamentowy pył". Pamiętam jak kiedyś jechaliśmy, a na niebie widać było tęczę, światło rozszczepiło się na tych delikatnych kryształkach, moje zdziwienie było przeogromne, tęcza w zimie.


Wydziergałam na drutach sweterki wnuczętom, i czapki, przy okazji oglądałam skandynawskie kryminały. Oprócz bajkowych widoków, aktorzy byli poubierani w cudowne swetry, warkoczaste albo z wrabianymi wzorami. To się nazywa dbałość o lokalny produkt. Dostawałam z domy zdjęcia dzieciaków ... Tosia dorwała się do maminego kremu i wysmarowała sobie całą buzię, na zmarchy pewnie:-) ... Tosia w namiocie na środku pokoju albo Jasiek z przeogromną śliwą na czole, bo nabił sobie guza na miękkiej kanapie:-)


Ptactwo oblega karmnik, nasiona słonecznika wysypywane są 4-5 razy dziennie, niech przetrwają ten trudny czas. Przylatuje jeden kos, dla niego pokrojone jabłka, z których korzystają też sójki. Niezliczone ilości sikorek różnej maści, dzwońców i czupurnych czyży, zięby i bardziej kolorowe zięby jery. Pojawiły się też pojedynczo gile, czeczotki, nawet jeden szczygieł przylatuje.





Wczoraj wracaliśmy do domu z duszą na ramieniu. Zapędziliśmy się w stronę kapliczki, tam tylko kawałek i las, będzie bezpiecznie. Niestety, wiatr już nawiał na drogę potężną zaspę i nie da rady przejechać.


Zawróciliśmy, skierowaliśmy się w dół, w dolinę Wiaru, tam też bywa niewesoło za lasem, ale jakoś udało się przejechać. Darowaliśmy sobie serpentyny pod Chybem i pojechaliśmy na Nowe Sady i Sierakośce, jakoś poszło. Potem było już tylko gorzej, na polach pod Fredropolem ...


Jechał pług, ale to nic nie dawało, wicher od razu zwiewał suchy śnieg na drogę. Jakoś dotarliśmy do domu, a mąż za jakiś czas miał wracać na Pogórze. Nie było alternatywnej drogi, trzeba jechać tą samą, bo z Birczy też może być różnie. Po dwóch godzinach dostaję smsa, że stoi w polach, właśnie pod Fredropolem, jakiś ciągnik z pługiem usiłuje ratować sytuację. Nawet jeśli odkopie ich, to jeszcze nie koniec drogi przez mękę, jeszcze pozostaje odcinek do góry przed lasem.


Koło 17-tej dostałam wiadomość: Jestem na miejscu, dojechałem:-)


Jeśli wicher ustanie, drogi odkopią i będzie normalnie. 
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!


sobota, 6 lutego 2021

W innych światach ...

 Kliknęłam w hasło "kwitnący step Ałtaju" i nieświadoma czyhającego niebezpieczeństwa, odkryłam blog rosyjskiego fotografa przyrody Igora Szpilenok. Wsiąkłam na długi czas i jeszcze nie otrząsnęłam się z wrażenia. Fotograf przemierza olbrzymi obszar Rosji, pokonując tysiące kilometrów, odwiedza rezerwaty przyrody i inne niesamowite miejsca, miesiącami mieszka na Kamczatce, w krainie wulkanów i gejzerów, topi się w błocie syberyjskim, sąsiaduje z niedźwiedziami i rosomakami, przyjaźni się z lisami, a wszystko dokumentuje doskonałymi zdjęciami i sympatycznymi opisami. Na stałe mieszka w małej wioseczce pod Briańskiem, to gdzieś na łuku kurskim ... miałam okazję być w tamtych okolicach pod koniec lat 80-tych. Ludzkie osady zagubione gdzieś daleko, małe wioseczki, z których przychodzili ludzie do sklepu w określone dni, bo przywozili chleb i zamarznięte ryby. Dieduszka pakował do worka najpierw te ryby, potem bochenki chleba, mocował na ramionach jak plecak i szedł gdzieś między bezkresne lasy do swojej wsi. Pamiętam cudowne zagajniki brzozowe, pojedyncze brzozy przy szerokich traktach i wychylające się z trawy czerwone kozaki. To tylko przy drodze, a co działo się dalej? nawet nie sprawdzałam:-) Jeśli kogoś interesuje ta tematyka, a ma sporo wolnego czasu, to polecam, fascynujący świat:-)




Na Pogórzu takich widoków z zeszłego tygodnia już nie uświadczy. Przyszła odwilż, z hukiem zsunęły się z dachu masy śniegu, strasząc psy, ale mróz jeszcze trzyma. To i dobrze, przytrzymuje w ryzach wszechobecne błotko, woda powoli wsiąka, bo i ziemia nie zamarznięta, o czym świadczą świeże, liczne kopce kretów. 



Karmniki są oblegane przez ptactwo. Przyleciała para czeczotek, małe to-to, jak czyże, wyróżnia je czerwona kropka nad dzióbkiem i piórka w takiej tonacji na piersi. Czeczotki nie pchają się do karmnika, wykorzystują resztki, które spadają z dziobów dzwońców, rozgniatających ziarna słonecznika i coś jeszcze zostaje dla tych maluchów.


Trudno wypatrzeć ptaszka, wyróżnia się tylko czerwona kropka:-)
Upiekłam kruche ciasteczka z marmoladą dereniową, śladu już po nich nie ma, zostały zdjęcia. Z ciasta robi się kulki, rozgniata płasko, palcem dodatkowo wyciska się dołek, w który idzie marmolada. Dobrze dociska się kulki garnuszkiem lub szklanką:-)



Dwa tygodnie temu wysiałam nasiona papryki, diabelnie ostre papryczki w kształcie dzwonków, równie ostrą odmianę caynne, a także papryczki czereśniowe z własnych nasion. Wszystkie już wzeszły, bo mam dobre miejsce na ten pierwszy etap, na pokrywie akwarium. Jest tam ciepło, podgrzewające pojemnik od spodu, teraz przestawiłam pudełko na okno, żeby roślinki doświetlić.
Przeglądam dalej oferty z nasionami, bo nęci mnie bardzo próba zaszczepienia pomidorów i ogórków, potrzebne są do tego podkładki przeważnie dzikich odmian, specjalne spinki silikonowe. Czekam na oferty połączone, po kilka nasion podkładek i spinek, bo to będzie tylko próba:-) Wyczytałam, że niektórzy ogrodnicy szczepią nawet na pomidorku koktajlowym Koralik, bo ponoć tylko te odmiany potrafią przetrwać inwazję chorób grzybowych.



Tymczasem wawrzynek wilczełyko w blokach startowych, ledwie różowieją wychylające się z pąków płatki. Myślę, że kilka ciepłych dni i krzewinka zakwitnie.
W drodze do domu na bezchmurnym niebie obserwowałam klucze ptaków, ciągnące na północ. Myślę, że to były kormorany, bo jeszcze za wcześnie na inne.



Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, wszystkiego dobrego, pa!