Najpierw przez 2-3 dni przyzwyczajały się do mnie, a po wyjeździe gospodarzy już samodzielnie obrządzałam zwierzęta. Pięć dorosłych kóz, cztery były dojone i do tego jeszcze dwa małe koźlątka. Aha, i jeszcze dwa koty:-)
Wszystko szło pomyślnie, do pierwszego samodzielnego dnia:-)
Rankiem było normalnie, a wieczorem Rozalka zastrajkowała, ani do niej przystąp!
Skakała na łańcuchu jak wściekła, nie dała dotknąć wymienia ani do mycia, a tym bardziej do dojenia. Wydawało mi się, że wymię jest lekko zaczerwienione, może dostała rogiem, albo coś ją ugryzło, że tak szaleje.
Telefon do gospodarzy, bo kozę wydoić trzeba wszelkimi siłami, a jak sama nie dam rady, to pójdę do wsi po pomoc, ktoś mi ją przytrzyma.
Rady przez telefon pomogły, Rozalka Olaboga tak czasami miewa, wściekłe narowy, a więc trzeba krótki łańcuch tuż przy barierce, a resztę siłą ... tak, a resztę siłą:-)
Skróciłam łańcuch, suchego chleba na zachętę do karmidła, jedną ręką i nogą doparłam diabła do ogrodzenia i zaczęłam myć wymię ... poczułam, że rozluźniła się, stanęła spokojnie i od tej pory wszystko było już w porządku.
Pewnie obraziła się na mnie madam, że zostawiłam ją ostatnią w kolejce do dojenia:-)
Jeszcze tylko potem złapała mnie zębami za związane włosy, więc potem ciasny koczek i już było dobrze.
Mleko przerabiałam na sery podpuszczkowe, jedne "saute", inne z dodatkiem czosnku niedźwiedziego, rodzina orzekła, że smakowite:-)
Tymczasem Pogórze rozkwitło niebywale, ciężko było nadążyć za zmianami w przyrodzie. Najpierw bielą otuliły się czereśnie, potem tarniny, śliwy, grusze. Jeszcze dobrze się nie pooglądałam, a tu czereśnie już sypnęły płatkami i przyszła kolej na jabłonie. Tak sobie pomyślałam, że to chyba najładniejszy i najwonniejszy widok na wiosnę ... kwitnące jabłonie.
Mało tego.
W tej powodzi kwiatów, oprócz zapachu, setki uwijających się pszczół. Gdy tak stanę sobie pod jabłonią, to słychać jeden brzęk ... to nawet nie brzęk, a całkiem groźny pomruk, buczenie ...
Pszczelarz uwijał się w swoim gospodarstwie, bo trzeba zrobić przegląd uli, pszczół mnóstwo, wszystkie ule pracują, coś tam trzeba przyciąć, przełożyć, oczyścić ... chodź, chodź, zobaczysz! ... ale ja tylko z daleka:-)
Ostatnio do pożytków pszczelich doszły mniszki i dąbrówka. Żółto na całym obejściu, nic jeszcze nie koszę, aby nasiona dojrzały i rozsiały się jeszcze bardziej ...
Zeszłej soboty pozwoliliśmy sobie na mały wyskok na łąki za Pacławiem, ale na bardzo krótko, bo nie chciałam zostawiać kóz bez opieki. Takie widoki to już przeszłość, wszystko przekwitło ...
Trochę tęskniło mi się za Jaśkiem, więc odwiedzali mnie:-)
Jak już całkiem mi się nudziło, to zajmowałam się kuchnią.
A to proziaki na blasze piekłam, albo placek "bylejaki", z marmoladą i bezą z kruszonką, albo naleśniki z nadzieniem "ruskim", z dodatkiem czosnku niedźwiedziego.
Proste jedzenie, najzwyklejsze, i na dodatek smaczne.
Jednego razu zatrzepotało coś w firance na oknie, niezwykły motyl, może ćma ... obfotografowałam z każdej strony, piękniś potem gdzieś odleciał ...
Z kolei na czosnku niedźwiedzim przysiadł inny, tego już znam, to chyba lotnica zyska ...
Nie chciał rozłożyć skrzydeł, nawet delikatnie dotykałam, ale zamarł, bo było dosyć chłodno ...
Zaczyna kwitnąć storczyk męski, wśród krzaków zauważyłam dorodne listery, to również przedstawiciel storczykowatych ...
Niezgorsze są i zachody, zwłaszcza kiedy po deszczowym dniu chmury unoszą się wyżej, a ziemię muska promień słońca ...
... albo tuż przed wieczorną ulewą ...
Wszystkie rozsady bytują jeszcze w tunelu foliowym, czekam na "zimnych ogrodników", a może ich nie będzie? szkoda byłoby tego młodziutkiego listowia na drzewach, zawiązków owoców, orzechów ...
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, wypoczywajcie zdrowo, majówkowo, pa!