poniedziałek, 30 stycznia 2023
Natura o nas dba:-) ....
wtorek, 17 stycznia 2023
Po dawnych śladach ... na rybotyckim kirkucie ...
Jechaliśmy na Pogórze prawie w ciemnościach, tylko łuna na niebie znaczyła miejsce, gdzie zaszło słońce. Wypogodziło się, nad horyzontem zajaśniała mocnym blaskiem pierwsza gwiazda. Wydawało mi się, że to chyba dwie gwiazdy znajdują się blisko siebie, ale migoczący blask mylił. Zanim dojechaliśmy do siebie, niebo rozświetliło się milionami gwiazd i już nie potrafiłam rozpoznać, która to Wenus. Ale zasadziłam się na nią w następny dzień, miałam ją naprzeciwko okna. Lornetka nie za bardzo pomagała, w szkłach odbijało się jakoś tak myląco, ale orzekliśmy oboje z mężem, że gwiazda wieczorna znajduje się blisko innej z naszego układu słonecznego i stąd ten mocny blask. W googlach napisali, że w koniunkcji z Saturnem ... dalekie światy ... aż żal, że nie mamy lunety:-) Wcale długo nie podziwialiśmy tych planet, znad horyzontu schodziły coraz niżej i niżej, przybladły, wtopiły się w inne konstelacje, aż w końcu schowały się za jakieś 2 godziny za Horodżennem W sobotę, po małym przymrozku zrobiła się całkiem ładna pogoda, czas na wycieczkę, bo słońca teraz jak na lekarstwo.
Pojechaliśmy na rybotycki kirkut. To miejsce dawno zauroczyło nas swoim położeniem, o ile można tak mówić o cmentarzu. Właściwie przyczynkiem do tej wycieczki była przeglądana ostatnio strona w necie pobliskiej Birczy " Bircza - trzy kultury". To stąd również zapożyczyłam pomysł na ubarwienie wpisu pieśnią "Miasteczko Bełz" w języku jidysz.
Na kirkut prowadzi ścieżka, wspinamy się coraz wyżej zieloną trawą, kto to widział cos takiego w styczniu.
Historia tego miejsca, jaka dotknęła podobne nekropolie od czasów wojny, a więc zniszczenia, rozebrano mur z kamienia i dom pogrzebowy, potem pasły się krowy, teren zawłaszczyły lasy państwowe. Macewy ocalały, przewrócone "twarzą" do ziemi,została bogata ornamentyka i symbole, choć czas robi swoje. Wreszcie przyszedł czas, że teren uporządkowano, ogrodzono, macewy zostały podniesione z ziemi i oczyszczone, wiele dobrego zrobił tu Szymon z grupą Magurycz, do tego starania kilku rodzin żydowskiech, m.in, Mojzesza Rubinfelda, jedynego ocalałego Żyda z Rybotycz. Mnóstwo osób i organizacji przyczyniło się do tego, że kirkut tak dzisiaj wygląda.
środa, 11 stycznia 2023
Szczęście w nieszczęściu ...
Odziedziczyliśmy na podwórzu po dawnych gospodarzach dwa stareńkie orzechy włoskie. Wysokie do nieba, wiatr strącał na ziemie spróchniałe gałęzie, ale jeszcze rodziły orzechy. Ten bliżej wschodniej granicy runął któregoś lata podczas letniej nawałnicy, na gęste zarośla z głogu i zawisł na nich. Trzeba było go ostrożnie ogłowić z gałęzi, żeby główny pień opadł na ziemię.
Drugi orzech rósł sobie dalej , jesienią rzucił mnóstwem orzechów, bo to był dobry rok, przymrozek nie zwarzył pąków. Jedno i drugie drzewo cierpiało na jakąś grzybową chorobę, od poziomu ziemi do wysokości 1.5 m pnie próchniały, robiły się w nich dziuple, a szerszenie wynosiły z nich celulozowy materiał do budowy swoich gniazd. Mąż nie raz powtarzał, że trzeba orzecha ściąć, bo coraz bardziej pusty w środku, a niedaleko pasieka, stoją ule ... nawet nie chciało mi się myśleć o tym, ileż to pracy czekałoby nas.
- Zostaw, niech jeszcze rośnie, a zresztą drzewa, które zwala wiatr, i tak lecą z zachodu na wschód, więc z tym orzechem też tak będzie. - odwlekałam ten moment. Mąż tylko kiwał głową, a orzech rósł sobie dalej. W zeszłym tygodniu, po czerwonych zachodach słońca, które Wam pokazywałam, przyszedł wiatr, jakiś kolejny cyklon powiał, Axel czy jak mu tam. Przyjechaliśmy do chatki, jak zwykle czyszczenie pieca z popiołu, ja rozpalałam, a mąż poszedł opróżnić na kompost wiaderko z popiołu. Nie było go długi czas, a kiedy wrócił, kazał mi spojrzeć przez okno i zapytał, czy widzę jakieś zmiany na podwórzu. Gdzież tam, przez gęste gałęzie jabłonek nic nie zauważyłam.
- Orzech runął ..... między ule ... Zatkało mnie, jak to między ule, a co z pszczołami? - Idź, sama zobacz!
Pobiegłam z ciężkim sercem, a tam obraz nędzy i rozpaczy, ale ule całe, tylko jeden z brzegu lekko przesunięty. Drzewo wcale nie poleciało na wschód, tylko na południe, ale tak szczęśliwie między pszczeli domek a ule. Stara jabłonka uratowała domek pszczelarza, a gałęzie między ulami nie narobiły wielkich szkód. Baliśmy się, czy uderzenie nawet z góry w daszek ula nie strąciło w dół z ramek tzw. kłębu zimowego pszczół, a pszczoły nie miały siły wrócić na ramki i skrzepły. Na szczęście temperatury były dodatnie, a kiedy zajrzeliśmy pod daszek, słychać było brzęk owadów. Dzielna jabłonka poniosła ofiarę, straciła mnóstwo gałęzi, połamanych przez niesamowity ciężar drzewa, kosmetycznie przytniemy ją i odrodzi się.
Ponieważ dzień następny to święto, za robotę z piłą zabraliśmy się w sobotę. Widzicie tą gęstwę gałęzi? trzeba wszystko przyciąć, wynieść, przyciąć mniejsze konary, ale tak, żeby główny pień nie stoczył się na ule, wiele konarów wbitych w ziemię ... nawet nie chcę myśleć, co byłoby, gdyby ... to potworny ciężar, co czuje się podnosząc nawet pojedynczego klocka.
Gruby pień ma ponad 3 m długości, to ładne i cenne drewno. Już mamy obgadany tartak, potną go na brusy, ten drugi wcześniejszy pień także, może wystarczy materiału młodym na schody:-)