środa, 28 września 2011

Karpackie manowce ... powrót do domu ...

Niedzielny poranek był rozsłoneczniony, z okna hoteliku mieliśmy przepiękny widok, słońce oświetlało przeciwległy stok, na którym rozrzucone były zagrody ...


Rozłożyliśmy mapy, wybraliśmy mało uczęszczaną trasę przez góry, z serpentynami, widokową, tak mówiła legenda mapy, zamiast ruchliwej drogi, wzdłuż rumuńskiej granicy w dolinie Cisy, nie chcieliśmy wracać tak, jak przyjechaliśmy.


Droga wzdłuż rzeki, dolina otoczona wysokimi górami, malownicza, przepiękna, zero ruchu na drodze, niedzielna powolność.
Zjechaliśmy w dół do Rachowa ...


Małe zakupy w sklepiku, a potem usiłowaliśmy wbić się w drogę przez góry ...


... kręte uliczki, zaułki, i znowu jesteśmy na głównej drodze, trzeba kogoś zapytać.


Spotykaliśmy kobiety ubrane niedzielnie, wszystkie w chusteczkach na głowie, szły do cerkwi, a ta w bieli łapie stopa, za chwilkę ktoś się zatrzymał ...


Pyszna kawa w przydrożnym barze dla rozjaśnienia umysłu, mąż wyskoczył na chwilkę i wrócił zdruzgotany:
Wiesz, co oni zrobili? Na ujęciu wody z gór stoi kibelek, strumień zabiera wszystko rurą pod drogą do Cisy, jakiś diabelski pomysł!


Każdy zakręt odsłaniał nowe widoki ...


Wreszcie trafiliśmy właściwie, od razu serpentynami do góry, wydawało się, że tak wysoko już nikt nie mieszka ...

Cieszliśmy się jak dzieci, to będzie nasz off-road, widoki z góry niesamowite, robiłam mnóstwo zdjęć przez okno, ale tak trzęsło "czołgiem", że połowę trzeba było wykasować.
Domy spotykaliśmy do samych pastwisk ...


To są chyba budowane zadaszenia dla owiec, patykami przepleciony dół i furtka zamykająca ...


Pod samym szczytem rozległe pastwiska, przez otwarte okno "czołgu" wdarł się jakiś dźwięk, zwolniliśmy na chwilkę, to dziesiątki dzwonków, jedno wielkie dzwonienie ...


Jakimś tajemnym szyfrem poruszają się te owieczki, jedne tu, jedne tu, jakieś kręgi zataczają. Wszystkie pasące się zwierzęta mają dzwonki u szyi, krowy prawie ogromne, myślę, że sprzedają takie dzwonki w sklepie, jak pojedziemy jeszcze kiedyś, to kupimy sobie po takim jednym z każdego rodzaju. Do kolekcji.


W oddali majaczą ogromne masywy górskie, niby słońce, a jakieś to wszystko takie przymglone, pewnie z powodu odległości ...


Zatrzymaliśmy się na samym grzbiecie góry, przypuszczam, że w oddali widać połoniny Świdowca  ...


Przerwa na śniadanie, kawa ugotowana, można patrzeć dookoła, a jest na co ...


I w tym momencie przyszedł do nas dziadziuś, z laską, wypytał, skąd? gdzie? po co? i potem zaprosił nas na grzyby, chodźcie! nazbieracie sobie "krasnych biereźniaków" do domu, pełno tu, ale my musieliśmy dalej, do Kosowskiej Polany ...


 ... tam w dół, gdzie ledwie majaczą domy.



Do pasącego się stada przyjechał pastuszek, zmotoryzowany ...
A w górę pojechali rowerowi turyści ...


Oj, ciężko mają!
W Kosowskiej Polanie zasięgnęliśmy języka, mężczyzna skierował nas w dalszy odcinek naszej off-roadowej drogi, przy sklepiku zapytaliśmy jeszcze chłopaków, którzy odkrzyknęli tylko, że tam kiepsko. Jak kiepsko, nie damy rady naszym "czołgiem"?


A jednak kiepska droga! trzeba było wycofać się i znowu wrócić na główną, nie było nawet gdzie zawrócić. Głębokie koleiny, wąsko, wyrwy na pół samochodu, sterczące kamienie, o które można rozpruć miskę olejową, wrył się mąż w krzaki tyłem, jeszcze raz, jeszcze raz, można zawracać, uff!

 
Skierowaliśmy się na Dubowe, kiepski asfalt po pewnym czasie skończył się, zaczęły się sakramenckie doły ...a droga na mapie jest ...


 ... czas płynął, a my jechaliśmy, jechaliśmy, żołądek obijał się o żebra, wreszcie asfalt, główniejsza droga.


I spotkaliśmy po drodze pogrzeb, cały kondukt przechodził powoli, na ciężarowym UAZ-ie otwarta trumna, zmarła babuleńka cała odkryta, za ciężarówką płaczki, kobiety ubrane czarno i w chusteczkach, jakoś tak zrobiło się nam przykro, oby to nie była zła wróżba.



Jechaliśmy dalej doliną rzeki Brusturianki, coraz głębiej w góry, rzeka momentami zabrała całą drogę ...
Mijaliśmy kolejne miejscowości, Krasna, Ust-Czorna, Ruska Mokra, Niemiecka Mokra ...
Okazało się, że w dolinie tej zostali osiedleni alpejscy górale z Austrii w połowie XVIII wieku za panowania Marii Teresy ...
Droga była coraz gorsza, gps zameldował, że do Kołoczawy 21 km, czas przejazdu 2 godziny 20 minut, popatrzyliśmy po sobie z powątpiewaniem ...


 Ale szybciej nie dało się, wąska drożyna wśród domów, dziurawa, wyboista jak najgorsza leśna ...
Całe życie toczy się na drodze, wszyscy wylegli, stoją, rozmawiają, pasą kozy ...


Takie ciężarówki kursują jako przewóz, paka okryta brezentem od deszczu, siedzą tam dzieci, dorośli, zatrzymuje się co jakiś czas i zostawia kolejnych pasażerów ...


Ogrodzone pastwiska, tuż nad rzeką, w tle połoniny ...
Gps melduje, że kilka kilometrów do celu, będziemy przeprawiać się przez rzekę, obydwa brzegi spina ogromna rura, na niej trochę desek do przejścia piechotą, a mostu ani śladu. Może objazd zrobili? jakieś kamienie świeże na drodze, która prowadzi donikąd wg mapy, nadjechał przewóz, kierowca powiedział, że nie ma mostu i drogi do Kołoczawy, nie przejedziemy tam.


I okazało się, że urwało się coś przy rurze spalinowej, chrobotała jak diabli, przywiązaliśmy paskiem od spodni i powrót, cała nasza krwawica na nic ... Po raz trzeci na główną drogę, sporo kilometrów z powrotem, słońce już nisko oświetlało góry, a my dalej w środku Karpat ...





Nie wolno wierzyć mapom, jeśli miejscowi mówią, że droga zła, to jest rzeczywiście bardzo zła, albo nie ma jej wcale ...


A samym wieczorem dziewczyny, wystrojone po miejsku, na wysokich obcasach, spacerują grupkami, strzelają oczami na chłopaków, taksują się wzajemnie wzrokiem, tak, jak wszędzie.
I to jest ostatnie zdjęcie z tej wyprawy, bo potem szybko zapadł zmrok, a my jechaliśmy w stronę Mukaczewa, miasteczka i wsie nieoświetlone, kawałek powyżej odbiliśmy na Turkę, potem na Chyrów i przejście w Krościenku, i już Polska. Od razu odczuliśmy zmianę nawierzchni na drodze, przecięliśmy nasze Pogórze i przed 4 raniutko w poniedziałek byliśmy w domu.
"Czołg" poszedł do remontu, bo oprócz urwanej rury, na tych dziurach wysypało ze staruszka całą rdzę i pękła rama, trzeba ją wyspawać, wzmocnić i wyszykować na następną wyprawę, która odbędzie się na pewno, jeśli dobry los pozwoli.
Wróciliśmy pełni wrażeń, pod wielkim urokiem tej dzikiej krainy, jakiej chyba już nie spotkasz nigdzie, żyją tu ludzie twardzi, bo warunki do życia ciężkie i dostaliśmy lekcję pokory, góry są surowe.
Miejsc do wędrowania, szukania śladów polskości mnóstwo, my tylko musnęliśmy to z wierzchu.
A już wyczytałam, że w Chuście, na Zakarpaciu, w środku maja kwitnie Dolina Narcyzów, 80 ha w białym, pachnącym kwieciu, to musi być widok! a Pokucie, Bukowina?
Dotrwaliście do końca tego postu? długi był, dla wytrwałych, jak zawsze zresztą, bo chyba robię za dużo zdjęć i chcę potem wszystko pokazać.
Pozdrawiam serdecznie, życzę cudnej jesieni, grzybów, babiego lata i kluczy żurawi, i marzeń.












poniedziałek, 26 września 2011

Tam szum Prutu ...

Szybciutko otrzymałam paszport, w ciągu tygodnia.
I co było z tym zrobić?


Wyjazd! okoliczności sprzyjały, pogoda jako-tako, zachmurzone, zamglone, ale może wiatry przewieją?
Kolega pożyczył nam mapy, trochę poczytaliśmy w internecie i wyruszyliśmy po raz pierwszy na stronę ukraińską, dopiero uczyłam się tamtych stron, pasm, szczytów, dojazdów, skąd, dokąd?
Nie ma przelicznika kilometrów na czas, drogi bardzo dziurawe, tak, że podróż przeciąga się mocno w czasie.
Na pierwszy rzut wybraliśmy Gorgany, a konkretnie miejscowość Bystrica, a dawniej polska Rafajłowa.
Chcieliśmy wydostać się na Przełęcz Legionów, gdzie pomiędzy szczytem Taupiszyrka a Połoniną Czarną legioniści wybudowali w październiku 1914 roku, w ciągu 53 godzin,  trasę z 14 mostów i wielu rusztowań, co pozwoliło przeprowadzić siły uderzeniowe przeciwko wojskom rosyjskim.
Na Przełęczy krzyż z napisem:

 Młodzieży polska, patrz na ten krzyż!
 Legiony polskie dźwignęły go wzwyż
 Przechodząc góry, lasy i wały
 Do Ciebie, Polsko i dla Twojej chwały!

a po zakarpackiej stronie, godzinę drogi stąd cmentarz poległych legionistów ...
Tam chcieliśmy ...


Wzdłuż drogi prowadzącej do Bystrzycy takie drewniane sadyby, porozrzucane wysoko po zboczach, drewniane ogrodzenia, gdzie pasie się różnej maści bydełko ...


Tutejsi mieszkańcy potrzebują do życia dużo przestrzeni, nie ma tak, że tuż za płotem buduje się sąsiad, zawsze następna zagroda znajduje się w pewnym oddaleniu ...


Pogoda bardzo niepewna, chmury wiszą nisko, mgła nie pozwala zobaczyć za wiele ...


Drogą rozrytą przez pojazdy leśne posuwaliśmy się powolutku do przodu, obok płynie Bystrzyca ...


Wody już mętne, bo wyżej zaczęło padać, deszcz spływał w koleiny coraz głębsze, błotniście, a my sami. Zawróciliśmy, co poczniemy bez pomocy? na takie wyprawy najlepiej w kilka samochodów, a my oczywiście tylko "pomacać" teren.


Żal nam było, ale rozsądek wziął górę, chyba było już niedaleko, bo droga zaczęła się wznosić mocno, poczekamy do następnego lata.


Z powrotem tą dziurawą drogą do większej miejscowości noclegu poszukać, do Jaremczy, potem Worochty, matko! jakie historyczne nazwy!  ostatecznie wylądowaliśmy w Tatarowie, między nimi.


Przystojny Hucuł zaprosił nas na gorące jedzenie, a za ścianą były noclegi, bardzo to wygodne, a my byliśmy trochę niewyspani, bo o północy była pobudka.
Rozpadało się na dobre, co będzie jutro?


 Ranek zachmurzony, mglisty ...
 Drogą tuż nad Prutem przejechaliśmy za Worochtę ...


Po drodze cerkiew o bardzo błyszczących kopułach, nawet zastanawialiśmy się, co to za blacha, że tak błyszczy, jest złota, srebrna, a nawet niebieska. I zauważyliśmy pierwszych, wędrujących turystów, zdjęcia zza szyby "czołgu" trochę zamazane ...


 Celem dzisiejszym jest Howerla, najwyższy szczyt Czarnohory i Ukrainy, 2058 m n.p.m.
 Brama parku, trzeba się zarejestrować, wykupić wstęp, zapisy, podpisy, szlabany, pięciokrotne  sprawdzanie, nawet paszporty i wreszcie można podjechać 8 km na Zaroślaka, to ichnia tzw. turbaza, dla
 sportowców, a przy okazji dogodne wyjście na szczyt, to na zdjęciu powyżej.
 Rozłożyły się kramy z rękodzielnictwem, kawą, piwem, suszoną rybą, kwasem chlebowym, miodem i
 grzybami, obok obiekt z lat 70-tych, paskudny ... właśnie ta turbaza ...


Początek szlaku, węźlaste korzenie świerków,  przez cały las, niebezpieczne, bo śliskie.


U dołu pieni się Prut, pod Howerlą znajdują się jego źródła.
Wśród mijających nas turystów często słyszeliśmy ŁYŻNIKI i uśmiech, no i przypomniało mi się z lekcji rosyjskiego, że to narciarze. Tak, mieliśmy kijki, a nie było nart ...


Ponad granicą lasów mgły, może chmury raczej ...



... i nic nie widać, tylko ostro do góry, bardzo ostro ...
Howerla, z rumuńska - hovirla, góra trudna do przejścia ...


Trawki fotografowałam, jałowce, kosodrzewinę, bo blisko, dalej nie było nic widać ...


Przedzieraliśmy się wąską ścieżką, wśród mokrych zarośli, przez moment odsłoniły się góry ...




Po tym ostry podejściu myśleliśmy, że to już ....
Ale to była Mała Howerla, ta właściwa jeszcze sporo przed nami ...


Katujemy się więc dalej do góry, inni już schodzą, ci, co przyszli z drugiej strony ...


Na samej górze krzyż z tabliczką, w 5-tą  rocznicę powstania Ukrainy ...
... i nasz przedwojenny kamień graniczny polsko-czechosłowacki, takie kamienie wyznaczają starą granicą na połoninach aż na Popa Iwana ...


,.. wysmarowany na wszelkie możliwe sposoby obelisk ...


,... tryzub na marmurze. Co niektórzy śpiewają patriotyczne pieśni, robią zdjęcia z flagą, wykrzykują rozmaite hasła ...


,... zostawiają po sobie wszędzie ślady konsumpcji rozmaitej. Znowu wiatr troszeczkę przewiał chmury, ukazał się Pietros ...



,... a po lewej, tam gdzie najbardziej biała mgła, Jeziorko Niesamowite, polodowcowe, ze 3 godziny trzeba by tam iść, tak nam opowiadał przewodnik grupy, ja nawet nie potrafiłam określić stron świata w tych chmurach.


Za chwilę świat zniknął znowu ...



Na samej górze kręcą się dwa psy, wychodzą z grupą na szczyt, jedzą bardzo wybrednie, bez chleba, sierść błyszcząca, potem z ostatnimi schodzą do bazy. Ten tutaj zmęczony, oczy mu leciały i zasnął ...


A tu człowiek wszedł ze swoim psem ... bez smyczy ... bez kagańca ...
Trzeba wracać, nogi zmęczone, a tu teraz ostro w dół ...


Zrobiłam z boku zdjęcie, żeby było widać nachylenie ...
O! tutaj już nie mówili na nas "łyżniki", tylko zazdrościli nam naszych kijków i pytali, skąd mamy takie "pałki", z nimi o wiele łatwiej się  schodzi ... wychodzi także ...


... szlak "modry" biegnie prosto do góry, bez jednego zakosu, no, można wypluć płuca. Chyba dobrze, że były chmury i nie było widać, co nas czeka ... to widok z dołu, z granicy lasów, 800 metrów różnicy poziomów ...


Spod Howerli wypływa Prut i kaskadami spada w dół ...


Poniżej chmur odsłoniły się góry w oddali ...


Przy dobrej widoczności widać Gorgany, i pasmo Świdowca, i stronę rumuńską, my nie mieliśmy tego szczęścia, ale i tak dobrze, że nie lało.


Zanim weszliśmy do lasu, obejrzeliśmy się za siebie, już chmura przysłaniała szczyt ...


Najfajniejsze są proste sposoby, tu źródełko złapane w drewniane korytko, można pić krystaliczną wodę ...


Sesję miałam, zapozowało się, ha, ha ...


A na dole, na Zaroślaku słońce prześwietliło starą puszczę karpacką, podłoże otulone miękkim mchem, grzyby tam rosły jak pniaki, babuszki na przydomowych straganach wynosiły pełne kosze czerwonych kozaków, prawdziwków jak malowanie, suszonych, marynowanych, aż oko rwało przy naszym nieurodzaju.


Na straganach huculskie torby na ramię, ozdobione krajką, haftowany motyw na środku, też sobie taką kazałam, a jakże!


Nawet fartuszek do kuchni ...


,... albo serdaczek mięciutki na zimowe chłody.


Tą tabliczkę zobaczyłam dopiero po zejściu z Howerli, czy można te 4,1km iść grubo ponad 2 godziny?
Ano można, i to tak prawie na czworakach ...


Już na powrocie z drugiej strony takie widoki się odsłoniły ...
Wyobrażam sobie  te góry przy dobrej widoczności ...


Zjeżdżamy w dół, prawie do rumuńskiej granicy, trzeba coś zjeść ciepłego, znaleźć miejsce do spania, coraz dalej, coraz dalej ...


Zaczyna się powolutku ściemniać ...


W przydrożnej karczmie zjedliśmy bardzo tanio pyszny bogracz, a za chwilkę drogowskaz zaprowadził nas do jakiegoś przytulnego hoteliku, poza sezonem ludzi nie ma, cisza. Po wyprawie oczy same zamykały się ze zmęczenia ...
Jutro trzeba zbierać się w drogę powrotną ... cdn....


Pozdrawiam serdecznie wszystkich, dzięki za ciepłe słowa, pewnie powtarzam się w każdym wpisie, ale coż można innego wymyśleć?  Dzięki ...

Taki totem stoi po Howerlą, myślałam, że to coś poważnego, a to na kiju znaczącym szlak praktycznie same śmieci