Droga wzdłuż rzeki, dolina otoczona wysokimi górami, malownicza, przepiękna, zero ruchu na drodze, niedzielna powolność.
Zjechaliśmy w dół do Rachowa ...
Małe zakupy w sklepiku, a potem usiłowaliśmy wbić się w drogę przez góry ...
... kręte uliczki, zaułki, i znowu jesteśmy na głównej drodze, trzeba kogoś zapytać.
Spotykaliśmy kobiety ubrane niedzielnie, wszystkie w chusteczkach na głowie, szły do cerkwi, a ta w bieli łapie stopa, za chwilkę ktoś się zatrzymał ...
Pyszna kawa w przydrożnym barze dla rozjaśnienia umysłu, mąż wyskoczył na chwilkę i wrócił zdruzgotany:
Wiesz, co oni zrobili? Na ujęciu wody z gór stoi kibelek, strumień zabiera wszystko rurą pod drogą do Cisy, jakiś diabelski pomysł!
Każdy zakręt odsłaniał nowe widoki ...
Wreszcie trafiliśmy właściwie, od razu serpentynami do góry, wydawało się, że tak wysoko już nikt nie mieszka ...
Cieszliśmy się jak dzieci, to będzie nasz off-road, widoki z góry niesamowite, robiłam mnóstwo zdjęć przez okno, ale tak trzęsło "czołgiem", że połowę trzeba było wykasować.
Domy spotykaliśmy do samych pastwisk ...
To są chyba budowane zadaszenia dla owiec, patykami przepleciony dół i furtka zamykająca ...
Pod samym szczytem rozległe pastwiska, przez otwarte okno "czołgu" wdarł się jakiś dźwięk, zwolniliśmy na chwilkę, to dziesiątki dzwonków, jedno wielkie dzwonienie ...
Jakimś tajemnym szyfrem poruszają się te owieczki, jedne tu, jedne tu, jakieś kręgi zataczają. Wszystkie pasące się zwierzęta mają dzwonki u szyi, krowy prawie ogromne, myślę, że sprzedają takie dzwonki w sklepie, jak pojedziemy jeszcze kiedyś, to kupimy sobie po takim jednym z każdego rodzaju. Do kolekcji.
W oddali majaczą ogromne masywy górskie, niby słońce, a jakieś to wszystko takie przymglone, pewnie z powodu odległości ...
Zatrzymaliśmy się na samym grzbiecie góry, przypuszczam, że w oddali widać połoniny Świdowca ...
Przerwa na śniadanie, kawa ugotowana, można patrzeć dookoła, a jest na co ...
I w tym momencie przyszedł do nas dziadziuś, z laską, wypytał, skąd? gdzie? po co? i potem zaprosił nas na grzyby, chodźcie! nazbieracie sobie "krasnych biereźniaków" do domu, pełno tu, ale my musieliśmy dalej, do Kosowskiej Polany ...
... tam w dół, gdzie ledwie majaczą domy.
Do pasącego się stada przyjechał pastuszek, zmotoryzowany ...
A w górę pojechali rowerowi turyści ...
Oj, ciężko mają!
W Kosowskiej Polanie zasięgnęliśmy języka, mężczyzna skierował nas w dalszy odcinek naszej off-roadowej drogi, przy sklepiku zapytaliśmy jeszcze chłopaków, którzy odkrzyknęli tylko, że tam kiepsko. Jak kiepsko, nie damy rady naszym "czołgiem"?
A jednak kiepska droga! trzeba było wycofać się i znowu wrócić na główną, nie było nawet gdzie zawrócić. Głębokie koleiny, wąsko, wyrwy na pół samochodu, sterczące kamienie, o które można rozpruć miskę olejową, wrył się mąż w krzaki tyłem, jeszcze raz, jeszcze raz, można zawracać, uff!
Skierowaliśmy się na Dubowe, kiepski asfalt po pewnym czasie skończył się, zaczęły się sakramenckie doły ...a droga na mapie jest ...
... czas płynął, a my jechaliśmy, jechaliśmy, żołądek obijał się o żebra, wreszcie asfalt, główniejsza droga.
I spotkaliśmy po drodze pogrzeb, cały kondukt przechodził powoli, na ciężarowym UAZ-ie otwarta trumna, zmarła babuleńka cała odkryta, za ciężarówką płaczki, kobiety ubrane czarno i w chusteczkach, jakoś tak zrobiło się nam przykro, oby to nie była zła wróżba.
Jechaliśmy dalej doliną rzeki Brusturianki, coraz głębiej w góry, rzeka momentami zabrała całą drogę ...
Mijaliśmy kolejne miejscowości, Krasna, Ust-Czorna, Ruska Mokra, Niemiecka Mokra ...
Okazało się, że w dolinie tej zostali osiedleni alpejscy górale z Austrii w połowie XVIII wieku za panowania Marii Teresy ...
Droga była coraz gorsza, gps zameldował, że do Kołoczawy 21 km, czas przejazdu 2 godziny 20 minut, popatrzyliśmy po sobie z powątpiewaniem ...
Ale szybciej nie dało się, wąska drożyna wśród domów, dziurawa, wyboista jak najgorsza leśna ...
Całe życie toczy się na drodze, wszyscy wylegli, stoją, rozmawiają, pasą kozy ...
Takie ciężarówki kursują jako przewóz, paka okryta brezentem od deszczu, siedzą tam dzieci, dorośli, zatrzymuje się co jakiś czas i zostawia kolejnych pasażerów ...
Ogrodzone pastwiska, tuż nad rzeką, w tle połoniny ...
Gps melduje, że kilka kilometrów do celu, będziemy przeprawiać się przez rzekę, obydwa brzegi spina ogromna rura, na niej trochę desek do przejścia piechotą, a mostu ani śladu. Może objazd zrobili? jakieś kamienie świeże na drodze, która prowadzi donikąd wg mapy, nadjechał przewóz, kierowca powiedział, że nie ma mostu i drogi do Kołoczawy, nie przejedziemy tam.
I okazało się, że urwało się coś przy rurze spalinowej, chrobotała jak diabli, przywiązaliśmy paskiem od spodni i powrót, cała nasza krwawica na nic ... Po raz trzeci na główną drogę, sporo kilometrów z powrotem, słońce już nisko oświetlało góry, a my dalej w środku Karpat ...
Nie wolno wierzyć mapom, jeśli miejscowi mówią, że droga zła, to jest rzeczywiście bardzo zła, albo nie ma jej wcale ...
A samym wieczorem dziewczyny, wystrojone po miejsku, na wysokich obcasach, spacerują grupkami, strzelają oczami na chłopaków, taksują się wzajemnie wzrokiem, tak, jak wszędzie.
I to jest ostatnie zdjęcie z tej wyprawy, bo potem szybko zapadł zmrok, a my jechaliśmy w stronę Mukaczewa, miasteczka i wsie nieoświetlone, kawałek powyżej odbiliśmy na Turkę, potem na Chyrów i przejście w Krościenku, i już Polska. Od razu odczuliśmy zmianę nawierzchni na drodze, przecięliśmy nasze Pogórze i przed 4 raniutko w poniedziałek byliśmy w domu.
"Czołg" poszedł do remontu, bo oprócz urwanej rury, na tych dziurach wysypało ze staruszka całą rdzę i pękła rama, trzeba ją wyspawać, wzmocnić i wyszykować na następną wyprawę, która odbędzie się na pewno, jeśli dobry los pozwoli.
Wróciliśmy pełni wrażeń, pod wielkim urokiem tej dzikiej krainy, jakiej chyba już nie spotkasz nigdzie, żyją tu ludzie twardzi, bo warunki do życia ciężkie i dostaliśmy lekcję pokory, góry są surowe.
Miejsc do wędrowania, szukania śladów polskości mnóstwo, my tylko musnęliśmy to z wierzchu.
A już wyczytałam, że w Chuście, na Zakarpaciu, w środku maja kwitnie Dolina Narcyzów, 80 ha w białym, pachnącym kwieciu, to musi być widok! a Pokucie, Bukowina?
Dotrwaliście do końca tego postu? długi był, dla wytrwałych, jak zawsze zresztą, bo chyba robię za dużo zdjęć i chcę potem wszystko pokazać.