Zaprzeszły tydzień jeszcze kusił ładną pogodą, długi weekend trochę w domu, trochę na Pogórzu, bo angielski syn przyjechał, więc jakoś podzieliliśmy ten wolny czas. Na łąkach jeszcze całkiem zielono, brzozy strojne w złote liście, a w lesie za drogą sporo pomarańczowych kapeluszy zdrowiutkich rydzów. Prognozy już zapowiadały ochłodzenie, nawet mrozy, śnieg, a w tym jesiennym cieple nawet nie chciało się wierzyć, że nadchodzi zima. Jeszcze w trawie zakwitły ostatnie fiołki, pod płotem przetrwały w dobrej kondycji nagietki, a ja wcale nie czekałam z niecierpliwością na białe płatki z nieba.
Potem zrobiło się niemiło chłodno, zaczął padać deszcz, a wraz z ciężkimi kroplami spadały z drzew ostatnie liście. Deszcz zamienił się najpierw w pojedyncze białe płaty, których było coraz więcej , no i zaczęła się zima:-) Zanim ścisnął mróz, udało mi się zebrać spod śniegu jeszcze dwa kosze jabłek, tych czerwonych, pysznych, a resztę zostawiłam dla saren. Ranek po opadach śniegu budzi się jasny, rozświetlony, mimo, że słońca na niebie wcale nie widać.
Rydze trwają w zimowej zamrażarce, przykryte śniegową pierzynką, pewnie można je jeszcze zbierać w takim zamrożonym stanie:-) Na jabłoniach jemioła już przystrojona białymi, perłowymi owockami, a pod jabłoniami ślady żerowania saren, Zresztą podchodzą bardzo blisko chatki, prawie na wyciągnięcie ręki, nie widzą nas za oknem, rozgrzebują śnieg i wyjadają jabłka, a nawet zimozielony bluszcz.
Na pasieczysku, rankiem spotykamy wytopione ślady, gdzie sarny śpią, czują się bezpieczniej blisko ludzi, za pasem krzaków oddzielających od sąsiada mają zaciszniej. Mimo, że wyrządzają czasami szkody w obejściu, cieszę się, że u nas przesypiają w miarę spokojnie noc. Przecież one zawsze w drodze, zawsze z trwogą nasłuchują, oglądają się, uciekają w popłochu, mając tylu wrogów, trudno zachować spokój.
Moje suszone zapasy już w słojach, żeby nie dostały się do nich mole, jabłka gruszki, dzika róża, troszkę pomarańczy i cytryny, będzie herbatka zimowa, czasami nawet z prądem na rozgrzanie:-) głogu nie zdążyłam zebrać, a może jeszcze zdążę:-)
W sobotę trochę wyszło słońce, świat poweselał, jak zwykle przy okazji zakupów we Fredropolu, w zimowym anturażu pojechaliśmy na kalwaryjskie wzgórze, a potem w dolinę Jamninki. Żałujemy tylko, że tyle dróg dla nas niedostępnych, pozamykane szlabanami, zakazami, więc jeździmy ciągle tą samą drogą. Wiele śladów w przydrożnych rowach, gdzie lądowały auta kierowców nie przywykłych do zimowych warunków, a może nie mieli opon zimowych. Nie tylko lądowali w rowach, jeden z nich wpakował się prosto w płot Janka w naszej wioseczce, jakoś przeleciał przez głęboki rów, połamał płot i rozbił kamienny słupek, ojej! mam tylko nadzieję, że nikomu nic się nie stało. Tam jest taki ciekawy zakręt S, a sama wieś rozciąga się prostopadle odchodzącymi drogami, m.in. do nas w dół.
Na wąskich, mniej uczęszczanych drogach okiść przygięła gałęzie tworząc białe tunele, wracaliśmy do domu w bajkowym krajobrazie, niekiedy jak ze świątecznej pocztówki. Mimo niewątpliwego uroku zimowych widoków jeszcze trochę niech ta biała pani poczeka, może uda się dokończyć prac, na które wcześniej zabrakło sił:-)
Pozdrawiam serdecznie, dziękuję za Waszą obecność, bywajcie w zdrowiu, pa!