Pierwsze, słoneczne dni wyciągnęły mnie do ogrodu.
Ziemia już rozmarzła, wciągnęła nieprzyjemną mokrość, i jeszcze tylko po nocnych przymrozkach wilgoć na ziemi, zanim słońce jej nie ogrzeje.
Futrzaste wychodzą ze mną ... obserwuję, jak Gutek zaczepia Miśkę do zabawy ... jakiś wariacki wyskok z czterech łap do góry z obrotem, potem gonitwa i wyskok na drzewo ... albo na pergolę ...
Z lekka zaczyna tracić zimową wagę ciężką i udaje mu się, w miarę zgrabnie, wdrapać wyżej ... i zobaczcie, jakie niebo od dwóch dni ... po szarych dniach.
Miśka, z lekka zdezorientowana, rozgląda się, gdzie też podział się ten ancymon ...
Potem towarzystwo wyleguje się na słońcu, a ja tnę ... ręczną piłką, sekatorem ... najgorszy był ognik, przemarznięty zeszłego roku, kolce boleśnie wbijają się w dłonie, mimo ochronnych rękawiczek ... przycinam, przerzedzam, składam całe stosy gałęzi ... dla odmiany trochę wygrabiam liście i wynoszę na kompost.
Jeszcze dużo przede mną, i wiele krzaków kłujących ... jakie licho podkusiło mnie sadzić tyle berberysów?
Na otwartej przestrzeni hula chłodny wiatr, ale w zaciszu moich krzaków prawie ciepło, i gębę można już pogrzać w promieniach słońca ... spróbowałam zdjąć polar, bo gorąco przy pracy, jednak w samej koszuli jeszcze ziąb ciągnie po grzbiecie.
I chcę Wam powiedzieć, że w końcu dodzwoniłam się do opiekunki Amika ... to była bardzo długa rozmowa ... jutro umawiamy się na odbiór psiaka, trzymajcie kciuki, żeby nic się nie zmieniło ...
Pozdrawiam serdecznie, dziękuję za wsparcie, za ciepłe słowa, dobrego życzę, pa.
czwartek, 28 lutego 2013
poniedziałek, 25 lutego 2013
Mały rekonesans ...
Ależ wieje ...
W kominie jęczy i zawodzi wiatr ...
Planowaliśmy wycinanie krzaków, palenie ogniska ... a gdzież tam! na Pogórzu zima, za kołnierz sypał śnieg, jakoś tak nieprzyjemnie zimno, to i odłożyliśmy te zajęcia na cieplejsze dni.
Za to na kuchni powstała wspaniała fasolka po bretońsku, cały gar ...
... z dodatkiem majeranku, z wlasnych składników, nawet przecier ze swoich pomidorów nadaje potrawie inny, lepszy smak .... a do niej chlebek, przywieziony z domu, jeszcze ciepły...
Wybraliśmy się na obejście naszych włości, wszędzie leży śnieg, a nowy jeszcze dosypuje ...
Miśka lubi takie wyprawy, nos w śniegu, "polniak", jak ją nazywamy.
Na nizinach już wszystko stopniało, a u nas, na wysokościach jeszcze zima potrwa.
Za potokiem przyuważyliśmy sylwetki ludzi, to pewnie zbieracze poroży jelenich ...
My patrzyliśmy na nich, a oni spostrzegli nas ...
Jak się potem okazało, to strażnik leśny, jakiś botanik, i ktoś jeszcze ... szukali śladów wilków, chyba nie za bardzo im się udało, bo od Kopystańki szła zamieć śnieżna, zasypując skutecznie wszelkie ślady.
My zeszliśmy niżej w dolinę, obeszliśmy wkoło dom sąsiada, który oczekuje na swoich stałych gospodarzy ...
Bardzo nam się podoba, obszerny, ogromny wręcz, stare domostwo, przeniesione w pogórzańskie krajobrazy ...
Wokół unosi się zapach jak ze skansenu, to pewnie środek do impregnacji drewna, a i odkryta tabliczka na jednej z belek świadczy o zacnym wieku domostwa ...
... podkowa na progu domu ... wszystko oczekuje na swoich ludzi, na gwar, na to, by ktoś przysiadł na przyzbie ...
Sypało z nieba coraz gęściej ...
Ruszyliśmy do chatki, po świeżych śladach poszukiwaczy wilczych tropów, ptactwo przy karmnikach uwijało się, jakby wcale to miało nie być przedwiośnie, i jeszcze koralowy gość doleciał do nas ...
I tak sobie siedzieliśmy cały wieczór przy trójkowej liście przebojów, degustowaliśmy jakieś słowackie wino, przywiezione z letnich wojaży ... sympatyczny brzydal, Jaromir Nohavica, czarował aksamitnym głosem "Minulost" ... Miśka zagrzebała się w pledzikach na bambetlu ...
Grzebnęłam jeszcze w klamociarnianym pudle i znalazłam ikonkę na szeroką belkę, gdzie wiszą już inne ... nie znam tego świętego ...
A wiatr nocą uderzał z siłą w dach chatki, rano odwilż, przyszedł deszcz i ... czas wracać do domu.
Na wierzchołkach gór rozpanoszyły się mgły, pewnie potem zeszły i w doliny, bo wilgoć wszędzie ...
Walczymy już tydzień o Amika, roczny pies spędza całe dnie w klacie, wyprowadzany tylko na 5-minutowy spacer, i teraz okazuje się, że nie chce go wolontariuszka oddać do adopcji, kiedy znalazł się dom dla niego ... bo mieszkamy za daleko, bo go, być może, wyrzucimy, a bo ... bo ...
Gdzie pies po przejściach będzie mieć lepiej?
Po co ogłoszenia i wołanie o pomoc? choćby o dom zastępczy? u nas byłby na stałe i miałby dom i dożywocie ...jestem rozżalona, tyle psiego nieszczęścia wokół, chciałam choć jednemu ulżyć ...
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!
W kominie jęczy i zawodzi wiatr ...
Planowaliśmy wycinanie krzaków, palenie ogniska ... a gdzież tam! na Pogórzu zima, za kołnierz sypał śnieg, jakoś tak nieprzyjemnie zimno, to i odłożyliśmy te zajęcia na cieplejsze dni.
Za to na kuchni powstała wspaniała fasolka po bretońsku, cały gar ...
... z dodatkiem majeranku, z wlasnych składników, nawet przecier ze swoich pomidorów nadaje potrawie inny, lepszy smak .... a do niej chlebek, przywieziony z domu, jeszcze ciepły...
Wybraliśmy się na obejście naszych włości, wszędzie leży śnieg, a nowy jeszcze dosypuje ...
Miśka lubi takie wyprawy, nos w śniegu, "polniak", jak ją nazywamy.
Na nizinach już wszystko stopniało, a u nas, na wysokościach jeszcze zima potrwa.
Za potokiem przyuważyliśmy sylwetki ludzi, to pewnie zbieracze poroży jelenich ...
My patrzyliśmy na nich, a oni spostrzegli nas ...
Jak się potem okazało, to strażnik leśny, jakiś botanik, i ktoś jeszcze ... szukali śladów wilków, chyba nie za bardzo im się udało, bo od Kopystańki szła zamieć śnieżna, zasypując skutecznie wszelkie ślady.
My zeszliśmy niżej w dolinę, obeszliśmy wkoło dom sąsiada, który oczekuje na swoich stałych gospodarzy ...
Bardzo nam się podoba, obszerny, ogromny wręcz, stare domostwo, przeniesione w pogórzańskie krajobrazy ...
Wokół unosi się zapach jak ze skansenu, to pewnie środek do impregnacji drewna, a i odkryta tabliczka na jednej z belek świadczy o zacnym wieku domostwa ...
... podkowa na progu domu ... wszystko oczekuje na swoich ludzi, na gwar, na to, by ktoś przysiadł na przyzbie ...
Sypało z nieba coraz gęściej ...
Ruszyliśmy do chatki, po świeżych śladach poszukiwaczy wilczych tropów, ptactwo przy karmnikach uwijało się, jakby wcale to miało nie być przedwiośnie, i jeszcze koralowy gość doleciał do nas ...
I tak sobie siedzieliśmy cały wieczór przy trójkowej liście przebojów, degustowaliśmy jakieś słowackie wino, przywiezione z letnich wojaży ... sympatyczny brzydal, Jaromir Nohavica, czarował aksamitnym głosem "Minulost" ... Miśka zagrzebała się w pledzikach na bambetlu ...
Grzebnęłam jeszcze w klamociarnianym pudle i znalazłam ikonkę na szeroką belkę, gdzie wiszą już inne ... nie znam tego świętego ...
A wiatr nocą uderzał z siłą w dach chatki, rano odwilż, przyszedł deszcz i ... czas wracać do domu.
Na wierzchołkach gór rozpanoszyły się mgły, pewnie potem zeszły i w doliny, bo wilgoć wszędzie ...
Walczymy już tydzień o Amika, roczny pies spędza całe dnie w klacie, wyprowadzany tylko na 5-minutowy spacer, i teraz okazuje się, że nie chce go wolontariuszka oddać do adopcji, kiedy znalazł się dom dla niego ... bo mieszkamy za daleko, bo go, być może, wyrzucimy, a bo ... bo ...
Gdzie pies po przejściach będzie mieć lepiej?
Po co ogłoszenia i wołanie o pomoc? choćby o dom zastępczy? u nas byłby na stałe i miałby dom i dożywocie ...jestem rozżalona, tyle psiego nieszczęścia wokół, chciałam choć jednemu ulżyć ...
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!
środa, 20 lutego 2013
Jeszcze cieszymy się zimą ... a ta kropka to ja ...
Po tych wszystkich wędzonkach, kiełbasach i galaretkach pojechaliśmy wczoraj na stok spalać kalorie.
Karlików w Beskidzie Niskim to nasz ulubiony ... tam katowaliśmy stok razem z dziećmi, bo ja późno nauczyłam się szusować.
Na początku był tam tylko blaszak od wyciągu, mizerna knajpka, WC w jakimś baraczku, ale szalona radość ze stoku ... orczyk wyciągał nas 1200 m do góry, potem tyleż samo trzeba było zjechać.
Kiedyś było tak cieplutko, że jeździliśmy w samych swetrach, a czasami tak wiało, że przez każdy otwór w kurtce mróz gryzł jak szpilką ... albo mgła zamarzała na okularach, że nie nie sposób było zeskrobać ją, jeździliśmy wtedy prawie po omacku.
Jak my lubimy to miejsce ... przynajmniej ja ... na miarę własnych umiejętności ...
O, i tu mogę napisać: A ta kropka to ja!
Wypuściłam męża pierwszego na dół, masz mi zrobić zdjęcie, że tam byłam.
Tu już nie kropka ... czuję zawsze wielki respekt przed każdym stokiem, nigdy nie jeżdżę po wariacku ... pewnie, pęd upaja, tumany śniegu za nartami, chrobot zbitego śniegu ... szur! szur! kolejne zakosy ... o, nie!
wyhamowuję leciutko, bo od razu mam przed oczami gips ... no, tak mam.
Czasami warto zatrzymać się, popatrzeć po okolicy, na górze szadź pobieliła pięknie świerki ...
... obłędne widoki w każdą stronę, pomimo zamglenia ...
O, tu ... jakby machnął solidnie przez Tokarnię w paśmie Bukowicy, śnieżką, to doleciałaby do Piotrowej Chaty na Wisłokiem ...
... a tu pagóry nad Płonną ... przez moment wyszło słońce, od razu cieplej, wiatr jakby ustał ... czasami tak wieje, że trzeba kulić się, żeby dojechać do końca trasy.
W przerwie na odpoczynek zjeżdżamy do nowiuśkiej knajpki ... z widokiem na stok ... i frytki tam dają w ilości małogarstkowej ... można złapać oddech, trochę odpoczną nogi w robocopowych butach, od których człowiek bardziej się męczy chodząc niż jeżdżąc po stoku.
Dziura na słońce w niebie szybciutko zamknęła się, po niebie szły ciemne chmury, zacinając śniegiem i potęgując wiatr ...
Zjechaliśmy po raz ostatni, czas wracać do domu ... tym razem pojedziemy przez Płonną do Szczawnego, a tam jak zwykle niemożebne zaspy, drogą wycięta przez pług wirnikowy ...
Mam do dziś przed oczami obraz takiej zaspy, ale w poprzek drogi ... jechaliśmy do Karlikowa właśnie od strony Szczawnego ... dalej nie ma przejazdu, nawet wirnikowy nie dał rady ... przed nami doskonale widoczna góra ze stokiem, wyciąg działa, jeżdżą narciarze, a my nic nie możemy ... trzeba wracać objazdem.
W Płonnej zatrzymujemy się, jak zawsze, przy ruinach cerkwi ...
... tutejszy PGR zdewastował ją doszczętnie, zostały ledwo trzymające się mury ... ale coś się dzieje ... dzwonnica odremontowana ...
... na ścianach ruin prowizoryczny ikonostas ...
... a na ukośnych podstawach powiększone zdjęcia dawnych mieszkańców, opisy ...
wszystko zabezpieczone folią przed wilgocią ...
Tylko wiatr gwiżdże w gałęziach, nawiewa od południa suchy śnieg ... gdzieś w starych drzewach opuszczona zagroda ...
Och, Beskyde, Beskyde ...
Byłam zmęczona, kilometry w nogach dały znać o sobie, oczy same zamykały się, coś-niecoś rejestrując z mijanych krajobrazów ... im dalej od gór, tym śniegu mniej ... a u nas, jak zwykle jesień.
Czasami mąż, śmiejąc się, budził mnie: Hej, wszyscy ludzie nam się kłaniają! ... tak mi głowa latała w tym drzemaniu ... jak starej sowie.
Ale tą razą było o wiele lepiej, strach na stoku jakby trochę odpuścił, spięte mięśnie rozluźniły się ... to była przyjemność, którą trzeba powtórzyć.
A już chętniej poszłabym gdzieś ... w piątek chcemy wycinać i palić krzaki pogórzańskie, unijnie ... może w sobotę?
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawiony miły ślad, wszystkiego dobrego, pa!
Karlików w Beskidzie Niskim to nasz ulubiony ... tam katowaliśmy stok razem z dziećmi, bo ja późno nauczyłam się szusować.
Na początku był tam tylko blaszak od wyciągu, mizerna knajpka, WC w jakimś baraczku, ale szalona radość ze stoku ... orczyk wyciągał nas 1200 m do góry, potem tyleż samo trzeba było zjechać.
Kiedyś było tak cieplutko, że jeździliśmy w samych swetrach, a czasami tak wiało, że przez każdy otwór w kurtce mróz gryzł jak szpilką ... albo mgła zamarzała na okularach, że nie nie sposób było zeskrobać ją, jeździliśmy wtedy prawie po omacku.
Jak my lubimy to miejsce ... przynajmniej ja ... na miarę własnych umiejętności ...
O, i tu mogę napisać: A ta kropka to ja!
Wypuściłam męża pierwszego na dół, masz mi zrobić zdjęcie, że tam byłam.
Tu już nie kropka ... czuję zawsze wielki respekt przed każdym stokiem, nigdy nie jeżdżę po wariacku ... pewnie, pęd upaja, tumany śniegu za nartami, chrobot zbitego śniegu ... szur! szur! kolejne zakosy ... o, nie!
wyhamowuję leciutko, bo od razu mam przed oczami gips ... no, tak mam.
Czasami warto zatrzymać się, popatrzeć po okolicy, na górze szadź pobieliła pięknie świerki ...
... obłędne widoki w każdą stronę, pomimo zamglenia ...
O, tu ... jakby machnął solidnie przez Tokarnię w paśmie Bukowicy, śnieżką, to doleciałaby do Piotrowej Chaty na Wisłokiem ...
... a tu pagóry nad Płonną ... przez moment wyszło słońce, od razu cieplej, wiatr jakby ustał ... czasami tak wieje, że trzeba kulić się, żeby dojechać do końca trasy.
W przerwie na odpoczynek zjeżdżamy do nowiuśkiej knajpki ... z widokiem na stok ... i frytki tam dają w ilości małogarstkowej ... można złapać oddech, trochę odpoczną nogi w robocopowych butach, od których człowiek bardziej się męczy chodząc niż jeżdżąc po stoku.
Dziura na słońce w niebie szybciutko zamknęła się, po niebie szły ciemne chmury, zacinając śniegiem i potęgując wiatr ...
Zjechaliśmy po raz ostatni, czas wracać do domu ... tym razem pojedziemy przez Płonną do Szczawnego, a tam jak zwykle niemożebne zaspy, drogą wycięta przez pług wirnikowy ...
Mam do dziś przed oczami obraz takiej zaspy, ale w poprzek drogi ... jechaliśmy do Karlikowa właśnie od strony Szczawnego ... dalej nie ma przejazdu, nawet wirnikowy nie dał rady ... przed nami doskonale widoczna góra ze stokiem, wyciąg działa, jeżdżą narciarze, a my nic nie możemy ... trzeba wracać objazdem.
W Płonnej zatrzymujemy się, jak zawsze, przy ruinach cerkwi ...
... tutejszy PGR zdewastował ją doszczętnie, zostały ledwo trzymające się mury ... ale coś się dzieje ... dzwonnica odremontowana ...
... na ścianach ruin prowizoryczny ikonostas ...
... a na ukośnych podstawach powiększone zdjęcia dawnych mieszkańców, opisy ...
wszystko zabezpieczone folią przed wilgocią ...
Tylko wiatr gwiżdże w gałęziach, nawiewa od południa suchy śnieg ... gdzieś w starych drzewach opuszczona zagroda ...
Och, Beskyde, Beskyde ...
Byłam zmęczona, kilometry w nogach dały znać o sobie, oczy same zamykały się, coś-niecoś rejestrując z mijanych krajobrazów ... im dalej od gór, tym śniegu mniej ... a u nas, jak zwykle jesień.
Czasami mąż, śmiejąc się, budził mnie: Hej, wszyscy ludzie nam się kłaniają! ... tak mi głowa latała w tym drzemaniu ... jak starej sowie.
Ale tą razą było o wiele lepiej, strach na stoku jakby trochę odpuścił, spięte mięśnie rozluźniły się ... to była przyjemność, którą trzeba powtórzyć.
A już chętniej poszłabym gdzieś ... w piątek chcemy wycinać i palić krzaki pogórzańskie, unijnie ... może w sobotę?
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawiony miły ślad, wszystkiego dobrego, pa!
poniedziałek, 18 lutego 2013
A może "zimne nóżki"? ... z beczki...
To nie jest wpis dla wegetarian, nie czytajcie tego!
Wszystko zaczęło się od tego, że kupiłam paskudną kiełbasę na przypieczenia grillowe ... a tak ze dwa tygodnie temu ... i mąż powiedział z wyrzutem: Nie mogłabyś zrobić domowej?
Pewnie, że mogłabym ... od razu wyruszyłam do zakładów przetwórstwa mięsnego, tam zaopatruję się w mięso różnego rodzaju, czasam ćwiartka, czasami tylko parę kilogramów.
Skoro już tam dojechałam, to oprócz tej kiełbasy może jeszcze coś na galaretkę wieprzową?
Kupiłam 3 nóżki, a w zamrażarce czekała golonka, spory kawał mięsa, kości od schabu ... w necie jest mnóstwo przepisów, do wyboru, do koloru ... ja tylko wtrącę swoje, że gotowanie zaczynam od nóżek ...
Zagotowuję, odlewam wodę, nalewam świeżą ... i dopiero wtedy zaczyna się właściwe gotowanie ... dodaję mięso, golonkę, kości, może być udko kurzęcze ... tak to sobie mruga z zielem angielskim, pieprzem, listkiem laurowym i grzybkiem suszonym, potem dodaję warzywa ... mruga dalej, ze 3 godziny ...
Wszystko rozkleja się cudnie, pachnie ... rosół gęstnieje, jest kleisty ... sam kolagen w najczystszej postaci ...
Kiedy odrobinę ostygnie, obieram mięso do najczystszej postaci, nie tolerują moi domownicy jakichkolwiek chrząstek, ścięgien, tłuszczyków czy mielenia tychże ...
Zapełniam różne pojemniki, pudełka, salaterki ...
... nie dodaję marchewek dla ozdoby, zieleniny czy jaja ... dziwna ta moja rodzina , nie?
Posypuję tylko obficie solą i pieprzem, wygotowany rosół przyprawiam czosnkiem, świeżo wyciśniętym przez praskę ... wygotowanie ząbków czosnku w wywarze pozbawia je aromatu, moim skromnym zdaniem ... pewnie ci wszyscy medialni kucharze odsądzili by mnie od czci, jak ja traktuję galaretę.
Zalewam rosołem czyściutkie mięso ... nie ma mowy o jakimś klarowaniu białkami, dodawaniu żelatyny, która czyni potem gumę a nie galaretę ... przy takiej proporcji; nóżki, golonka, kości, mięso moja galareta "staje" zawsze bez obcych dodatków, a jaki pożytek dla naszej skóry, włosów, paznokci ...
Bo jestem zdania, że trzeba podać od środka, to, co potrzebne dla naszego organizmu.
Jemy potem z drobno posiekaną cebulką, z kroplami własnego octu winnego, no i oczywiście z żytnim chlebkiem na zakwasie ... mąż lubi, kiedy może zgarnąć na kromkę odrobinę tłuszczyku z powierzchni galaretki.
W międzyczasie marynowało się mięso i boczki, macerowało się w osobnej misce ceramicznej mięso kiełbasiane z przyprawami ... wszystko przekładane codziennie, mieszane ... wczoraj posznurowałam i odwiesiłam do odcieknięcia z zalewy ... kiełbaski napełniłam nadzieniem mięsnym, też odwiesiłam na noc do osadzenia ... w markecie kupliśmy wczoraj 3 pstrągi, przeleżały noc w solance z przyprawami ...
Dziś od rana ruch, rozpalenie w palenisku beczkowej wędzarni, ogrzanie przewodu i ścian, jakoś mróz gryzie w gołe ręce ... wreszcie cały wsad zapakowany ..
I teraz 5-godzinny dyżur przy wędzarni ... nie za duży żar, po polanku bukowego drewna ... wonny dym snuł się po ogrodzie, Miśka z Gutkiem towarzyszyli mi przy każdym wyjściu z domu ... i oto efekty ...
... kiełbaska z 3 kg mięsa II gatunku ... z prawej strony już kawałek dziabnięty, mąż lubi takie cieplutkie, prosto z wędzarni ...
... schab, szynka i boczki ... po ugotowaniu wywar cudny na żurek, barszczyk, tudzież kapuśniaczek ...
... 3 wędzone pstragi, na pogładzenie podniebienia.
W domu zapaszek drażni nos, intensywny ...
A wszystkie nóżki, kostki, skóry zostały wywiezione na Pogórze, pod stare jabłonki ... pewnie do dziś ślad po nich nie został.
W szufladzie znalazłam świecę z wosku pszczelego, jak nic, pojedzie na Pogórze, napełni swym zapachem naszą chatkę ... nawet nie pamiętam, skąd pochodzi, pewnie z jakiegoś jarmarku rękodzieła.
I wysłaliśmy dziś mejla w świat, może nowy czworonóg, Amik, do nas zawita? /żeby tylko nie był za daleko, bo my na końcu świata/, dam znać!
Serdeczności posyłam dla Was, dziękuję za zaglądanie na Pogórze, za ciepłe słowa, wszystkiego dobrego, pa!
Wszystko zaczęło się od tego, że kupiłam paskudną kiełbasę na przypieczenia grillowe ... a tak ze dwa tygodnie temu ... i mąż powiedział z wyrzutem: Nie mogłabyś zrobić domowej?
Pewnie, że mogłabym ... od razu wyruszyłam do zakładów przetwórstwa mięsnego, tam zaopatruję się w mięso różnego rodzaju, czasam ćwiartka, czasami tylko parę kilogramów.
Skoro już tam dojechałam, to oprócz tej kiełbasy może jeszcze coś na galaretkę wieprzową?
Kupiłam 3 nóżki, a w zamrażarce czekała golonka, spory kawał mięsa, kości od schabu ... w necie jest mnóstwo przepisów, do wyboru, do koloru ... ja tylko wtrącę swoje, że gotowanie zaczynam od nóżek ...
Zagotowuję, odlewam wodę, nalewam świeżą ... i dopiero wtedy zaczyna się właściwe gotowanie ... dodaję mięso, golonkę, kości, może być udko kurzęcze ... tak to sobie mruga z zielem angielskim, pieprzem, listkiem laurowym i grzybkiem suszonym, potem dodaję warzywa ... mruga dalej, ze 3 godziny ...
Wszystko rozkleja się cudnie, pachnie ... rosół gęstnieje, jest kleisty ... sam kolagen w najczystszej postaci ...
Kiedy odrobinę ostygnie, obieram mięso do najczystszej postaci, nie tolerują moi domownicy jakichkolwiek chrząstek, ścięgien, tłuszczyków czy mielenia tychże ...
Zapełniam różne pojemniki, pudełka, salaterki ...
... nie dodaję marchewek dla ozdoby, zieleniny czy jaja ... dziwna ta moja rodzina , nie?
Posypuję tylko obficie solą i pieprzem, wygotowany rosół przyprawiam czosnkiem, świeżo wyciśniętym przez praskę ... wygotowanie ząbków czosnku w wywarze pozbawia je aromatu, moim skromnym zdaniem ... pewnie ci wszyscy medialni kucharze odsądzili by mnie od czci, jak ja traktuję galaretę.
Zalewam rosołem czyściutkie mięso ... nie ma mowy o jakimś klarowaniu białkami, dodawaniu żelatyny, która czyni potem gumę a nie galaretę ... przy takiej proporcji; nóżki, golonka, kości, mięso moja galareta "staje" zawsze bez obcych dodatków, a jaki pożytek dla naszej skóry, włosów, paznokci ...
Bo jestem zdania, że trzeba podać od środka, to, co potrzebne dla naszego organizmu.
Jemy potem z drobno posiekaną cebulką, z kroplami własnego octu winnego, no i oczywiście z żytnim chlebkiem na zakwasie ... mąż lubi, kiedy może zgarnąć na kromkę odrobinę tłuszczyku z powierzchni galaretki.
W międzyczasie marynowało się mięso i boczki, macerowało się w osobnej misce ceramicznej mięso kiełbasiane z przyprawami ... wszystko przekładane codziennie, mieszane ... wczoraj posznurowałam i odwiesiłam do odcieknięcia z zalewy ... kiełbaski napełniłam nadzieniem mięsnym, też odwiesiłam na noc do osadzenia ... w markecie kupliśmy wczoraj 3 pstrągi, przeleżały noc w solance z przyprawami ...
Dziś od rana ruch, rozpalenie w palenisku beczkowej wędzarni, ogrzanie przewodu i ścian, jakoś mróz gryzie w gołe ręce ... wreszcie cały wsad zapakowany ..
I teraz 5-godzinny dyżur przy wędzarni ... nie za duży żar, po polanku bukowego drewna ... wonny dym snuł się po ogrodzie, Miśka z Gutkiem towarzyszyli mi przy każdym wyjściu z domu ... i oto efekty ...
... kiełbaska z 3 kg mięsa II gatunku ... z prawej strony już kawałek dziabnięty, mąż lubi takie cieplutkie, prosto z wędzarni ...
... schab, szynka i boczki ... po ugotowaniu wywar cudny na żurek, barszczyk, tudzież kapuśniaczek ...
... 3 wędzone pstragi, na pogładzenie podniebienia.
W domu zapaszek drażni nos, intensywny ...
A wszystkie nóżki, kostki, skóry zostały wywiezione na Pogórze, pod stare jabłonki ... pewnie do dziś ślad po nich nie został.
W szufladzie znalazłam świecę z wosku pszczelego, jak nic, pojedzie na Pogórze, napełni swym zapachem naszą chatkę ... nawet nie pamiętam, skąd pochodzi, pewnie z jakiegoś jarmarku rękodzieła.
I wysłaliśmy dziś mejla w świat, może nowy czworonóg, Amik, do nas zawita? /żeby tylko nie był za daleko, bo my na końcu świata/, dam znać!
Serdeczności posyłam dla Was, dziękuję za zaglądanie na Pogórze, za ciepłe słowa, wszystkiego dobrego, pa!
Subskrybuj:
Posty (Atom)