poniedziałek, 30 września 2019

W drodze do Babadag ... rumuńskie wędrowanie I ...

Przyszedł czas na naszą jesienną wędrówkę po Rumunii.
Pogoda z nocnymi przymrozkami, rześka i z niebem, aż oczy bolały. Trawy na pastwiskach wypłowiały od suszy, liście zaczynały z lekka kolorowieć.


Tym razem przecięliśmy kraj skosem, z północnego zachodu na południowy wschód, aż do Morza Czarnego.
Przygotowałam plan wyjazdowy z odwiedzeniem ciekawych miejsc, wiadomo, że nie wszystkie atrakcje uda się zobaczyć, ale ramówka musi być:-)
Po raz pierwszy od przekroczenia rumuńskiej granicy zatrzymaliśmy się w niewielkim wąwozie w pobliżu wsi Poiana Blenchii o nazwie Cheile Babei.




Nocleg wypadł nam w Praid, miejscowości słynnej z kopalni soli z czasów rzymskich. Legenda mówi, że św. Kinga wrzuciła tu kiedyś swój pierścień, a odnaleziony został w bryle naszej rodzimej, bocheńskiej soli. Ponieważ nie lubię kopalń, tuneli, jaskiń, wybraliśmy naturalny rezerwat solny, znajdujący się na obrzeżach  Praid. Miejsce robi wrażenie, wąwozy i pagóry, wypłukane dziury w ziemi, słone strumyczki z krystalizującą się na obrzeżach solą, miejsca kąpielowe, a także ciekawe formacje krasu solnego. Przez rezerwat przepływa rzeka Korund, pokłady solne wypychane są do góry, krajobraz zmienia się z roku na rok, można zobaczyć ponory, ciekawe urzeźbienia, a także rośliny, które upodobały sobie to niekorzystne środowisko.








Przy końcu ścieżki przyrodniczej zainteresowały nas drewniane budki. Oho, nieciekawe miejsce jak na toalety, ale to nie były budki tego przeznaczenia, to przebieralnie i baseny z solanką.





Zbocza słonych gór pokrywają ciekawe rośliny, z łodyżkami jak niewielkie palce dłoni:-)
Tworzą całe dywany, najpierw zielone, potem czerwieniejące na jesień ... to soliród zielny.






Uwagę zwracają delikatne fioletowe kwiatuszki astra solnego, o mięsistych zielonych liściach, jakieś trawy ...



Z ciekawości wdrapałam się wyżej i zerwałam jakiś listek, trawkę, próbując je lekko rozgryzając zębami ... to wszystko słone. Od głównej ścieżki odchodziły odgałęzienia, odkrywające kolejne ciekawostki ... przy jednej z nich odchody, ani chybi niedźwiedzia, ale niezbyt świeże. Trochę wyżej na samym środku znowu ... o, nie, taka odważna to ja nie jestem, miejsce na uboczu, w pobliżu lasu, nie będę ryzykować:-)
Na samym środku wydeptanego miejsca znalazłam mały klejnocik, fioletowy kwiatuszek o trzech płatkach, to krokus banacki, kwitnący jesienią, oznaczył go kiedyś Staszek Kucharzyk.


Sama miejscowość w typie naszej Szklarskiej, a może Karpacza, dużo ludzi, autokarów, wycieczek, pensjonatów, każdy centymetr ziemi płatny, mnóstwo straganów, zabawek, lamp solnych i węgierskich kurtoszy i langoszy.
Aha, w planie były jeszcze odwiedziny w motylarni, z tropikalnymi motylami i roślinami, ale zastaliśmy drzwi zamknięte na głucho aż do końca maja przyszłego roku.
Przejeżdżaliśmy przez okręg Hargita, bogatym w rozmaite źródła mineralne, kąpieliska, sanatoria, a dodatek do nazw licznych miejscowości "baile" oznacza "łazienki".
W Baile Balvanyos skręciliśmy niezwykłą drogą w góry Bodoc, która prowadziła do jeziora Sfanta Ana/7km/.
Stary las, po drodze jedno miejsce widokowe ... nieco dalej przygotowane stoły, ognisko, pewnie jakaś grupa będzie tu bawić ...



Jezioro jest niezwykłe, znajduje się na dnie krateru wulkanu Ciomatul /ponad 900 m. npm/. Auto trzeba zostawić na zorganizowanym parkingu, a do jeziora zejść krętym asfaltem. Kiedyś można było tu zjechać, teraz trzeba opłacić sowicie górny parking i potrudzić się powrotną drogą. Wszędzie ostrzeżenia przed niedźwiedziami, schodzą tu na resztki pozostawione przez niefrasobliwych turystów ...


Zostawiliśmy ludną przystań i poszliśmy ścieżką wokół jeziora ...
Jest ono napełniane tylko woda opadową, nie wpływa tu żaden potok, głębokość sięga 7m.


Trochę wyżej, na północnym krańcu znajduje się kaplica św. Anny, patronki dziewcząt, które tu pielgrzymkują ... mężatki też. Ponoć oświadczyny w tym miejscu gwarantują udany, długi i owocny związek:-)


Wejście do kaplicy zabezpieczone kratą, na podłodze mnóstwo drobnych pieniążków i banknotów ...


Przysiedliśmy na ławeczkach, grzejąc w słońcu twarze po mroźnym poranku. Głosy nawołujących turystów niosły po wodzie, sunęły leniwie łódki, które można tutaj wynająć, wiatr czasami przynosił zapach palonego cukru, to opiekały się w budkach nad brzegiem jeziora kurtosze. Każdy nadchodzący obowiązkowo niósł ze sobą zwinięty i opieczony płat ciasta na słodko ... pewnie na to schodzą niedźwiedzie ...
Widok spod kaplicy ...


... i samo jezioro pod słońce ...


W sąsiednim kraterze znajduje się chronione rezerwatem torfowisko wysokie Tinovul Mohos, ale tam nie byliśmy.
W samym Baile Balvanyos z głównej drogi odchodzą znakowane ścieżki do źródeł termalnych, mofet z chłodnymi gazami wulkanicznymi, gazy bulgoczą też w basenach, obramowanych drewnianymi pokładami. Jest tu takie miejsce, a raczej grota, która nazwana jest Cmentarzyskiem Ptaków. Zgromadził się tu gaz i zabił wszystkie ptaki, które schroniły się w niej.
Przy jednym z ujęć mineralnego źródełka zrobiliśmy sobie popas, miejsce wyposażone w stoły i siedziska. Rozłożyliśmy naszą kuchnię turystyczną, zjedliśmy zupkę, potem kawa, nigdzie nie śpiesząc się, obserwowaliśmy, jak ludzie zatrzymywali się i łapali do butelek mizerny ciurek leczniczej wody. Musiało to być ważne źródełko, bo i odwiedzających było sporo.
Jadąc bocznymi drogami mijaliśmy kolejne miejscowości o węgierskim rodowodzie.
Nie sposób zatrzymać się w każdej, bo prawie każda posiada a to ufortyfikowany kościół, a to pałac węgierskiego grafa, a to ciekawy pomnik. Dużo jest takich z I wojny światowej z nazwiskami poległych żołnierzy-mieszkańców.
Zatrzymaliśmy się w jednej z nich, nawet nie pamiętam nazwy, pomnik na wzniesieniu, wśród spłowiałych traw jeździec na koniu ... to najprawdziwszy Arpad, wódz plemion madziarskich ...


Jego postać również u wejścia na stary cmentarz, w otoczeniu równie starego kościoła ...



Ponieważ lubimy stare kościoły i cmentarze, zajrzeliśmy i tu ... o, raju, nagrobki jak w naszym roztoczańskim Bruśnie i Podlesiu ...



Zdjęcie powyższej postaci Arpada zrobione ze skweru pamięci węgierskiego barona Apor Petera, postaci arcyciekawej, jak poczytałam w wiki ...



I tu mnie oświeciło ... jedno z kąpielisk termalnych nosi nazwę Baile Fetelor Apor, a więc "łaźnie dla dziewcząt z rodu Apor", arystokratycznej rodziny węgierskiej.
Stąd już niedaleko do Parku Narodowego Putna Vrancea, ale o tym w następnym wpisie.


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, ciepłej jesieni życzę, pa!





poniedziałek, 16 września 2019

Wypadłam z rytmu ...

... cotygodniowych wpisów, a jak się tak człowiek zaniedba, to potem ciężko wrócić na stare tory.
Jakoś niepostrzeżenie przekwitły omanowe łąki Pogórza Dynowskiego, którego drogami zdarzało nam się jechać na nasze Pogórze, opustoszały pola i na całego zaczęła rządzić jesień.



Rozpanoszyły się delikatne zimowity ...



Czasami w oddali obserwowaliśmy spektakl burzowy marząc cichutko, żeby i do nas coś przyszło i polało trochę. Jednak burze nas omijały, omijały, ale do czasu ... jak jedna przyszła, to pioruny popaliły ludziom urządzenia ...


Amik porósł futrem przez całe lato, ma miękką i delikatną sierść i chwyta w nią wszelkie nasiona i rzepy. Wracał z łąk z kołtunami, że ciężko było rozplatać, zresztą co to dało? po wysupłaniu rzepów wracał za jakiś czas taki sam. Więc któregoś dnia zamknęłam się z nim w chatce, żeby Mima nam nie przeszkadzała i ostrzygłam go nożyczkami króciutko. Zeszło mi ponad 2 godziny i oczywiście pozostały dwa bąble na palcach od nożyczek, bo maszynka nie chwyta delikatnego włosia ... wielki worek materiału na przędzę legł na podłodze. Od razu skojarzyło mi się z widokiem postrzygaczy owiec, których widzieliśmy pod Trzema Koronami kilka lat temu ...


Pod domem przywędrował skądeś zielono-brązowy gość z kolcem, pewnie miejsca poszukać, żeby w spokoju przetrwać zimę, a potem wyfrunąć z kokona poczwarki pięknym motylem. Wyniosłam w bezpieczne miejsce, bo już Mima zainteresowała się gąsienicą ...


Ochłodziło się.
Jako że dyżurujemy teraz w domu, bo młodzież wyjechała, to wczoraj po południu ruszyliśmy po odwiedzinach u babci w rejs po najbliższej okolicy. Trasa pod zawołaniem: Cudze chwalicie, swego nie znacie, a więc rezydencje, pałace lub ich pozostałości w najbliższej okolicy.
Tak zazwyczaj jest, że przejeżdża się obok z myślą, że trzeba tu kiedyś wstąpić i jedzie się dalej, bo czasu nie ma. Tym razem znaleźliśmy czas:-)
Na pierwszy rzut wybraliśmy Urzejowice, wieś za Przeworskiem w kierunku Kańczugi.
Trochę zniszczony park z okazałym platanem, stare dęby, a także pośrodku staw.



Pałac Turnaów w tej chwili jest remontowany, bo trafił w prywatne ręce. W latach powojennych mieściła się tu szkoła ... teren niby ogrodzony, ale w siatce kilka przejść i ścieżek. Weszłam i ja, w końcu zrobię tylko kilka zdjęć, a najwyżej zostanę obsobaczona przez jakiegoś stróża:-) nikogo nie było, a gdyby był, to spytałabym grzecznie o pozwolenie ...


Posesji pilnował tylko leniwy lew ...


Obeszłam budynek wkoło, zdobienia naprawdę zachwycają ...




W parku stoją lub leżą posągi, u wejścia przy schodach jakby kamienne siedziska ... od razu pomyślałam sobie, że potrzebna jest poduszka, bo na pewno będzie zimno w pupę:-)




Nad stawem zwraca uwagę krzyż, który ponoć został przywieziony przez Genowefę Turnau z Palestyny ... Herman Turnau z Genowefą nie mieli dzieci, majątek w 1920 roku przejął bratanek Hermana, August Turnau.


August zamieszkał tu z żoną Stellą Wattmann-Maelcamp-Beaulieu ... uwagę moją zwrócił pierwszy człon nazwiska Stelli, Wattman ... W mojej rodzinnej wsi też jest pałac, a zbudował go Hugo Wattman z Rudy Różanieckiej ... kiedy zajrzałam do genealogii Stelli, znalazłam pod którymś ze zdjęć podpis Ruda Różaniecka. A więc jakieś koligacje rodzinne były, nie zagłębiałam się w nie specjalnie, ale ślad z moich roztoczańskich stron z satysfakcją odnalazłam:-)
Potem pojechaliśmy do Żuklina /prawdę mówiąc, nawet nie wiedziałam, że taka miejscowość istnieje/. Tutaj czekał na nas pałac Kellermanów ...
W nieznanym terenie szukamy zazwyczaj starych drzew, one wskazują, gdzie może być opuszczony cmentarz, cerkwisko czy dawny park dworski. Tak było i tutaj ... jest brama, dawna strażnica i ścieżka obok bramy ...
Kellermanowie stali się właścicielami Żuklina w 1812 roku, w połowie XIX wieku rozpoczęli budowę pałacu.



Dawny park bardzo zapuszczony, widać ogromne stare drzewa i krzaczasty podszyt, którego nikt nie wycina, a więc jest jak w lesie. Widać było łaciatą korę platanu, nieco dalej tulipanowiec, którego rozpoznałam po liściach. Wspięliśmy się na spory pagór, rozglądamy się na wszystkie strony i nic, nigdzie nie widać pałacu. Może już go rozebrali? zostałaby chociaż wolna przestrzeń i odłamki gruzu, a tu nic.
Ścieżka skończyła się, wyszła na asfaltową drogę, pałacu nie znaleźliśmy ... nic to, obejdziemy drogą park i wrócimy do auta. Przy końcu tej drogi brama, taka powojenna, wyspawana z drutu i dopiero za nią zobaczyliśmy pałac Kellermanów ...


Z drugiej strony taras wsparty na czterech kolumnach, bardzo ładne zwieńczenia fasad, obramowania okien, takie ozdoby architektoniczne bardzo mnie zachwycają ... na piętrze widać zwęglone framugi okien, w 2014 roku pałac palił się, od poddasza, ponoć zawinił czynnik ludzki ... Pałac przerwał w prawie nienaruszonym stanie dwie wojny, po II była tu szkoła, za komuny tętniło życie, dopiero za demokracji takie zmarnowanie, jak mawiają mieszkańcy, dla których pałacyk był swego rodzaju symbolem. Bryła budynku przetrwała w nienaruszonym stanie, środek przebudowano na potrzeby szkoły.
Od 2001 roku pałac jest w rękach prywatnych.




Budowlaniec fachowym okiem ocenił stan budynku: ruina, ale zabezpieczona, jest dach, więc do środka nie leje się, a to najważniejsze ...


- A te ozdoby, z czego są? całkiem dobrze trzymają się! -
- Pewnie z betonu, w końcu to nie jest stara budowla, XIX wiek... gdyby chociaż jakiś ułomek tu leżał, powiedziałbym ci, z czego ... -
- Ale jak to z betonu? to przestrzenne jest, takie finezyjne, jakaś forma potrzebna - ...
- Wyrzeźbili albo metalowy odlew, zalali dobrym betonem i potem przykleili, trzyma się do tej pory - ...
- Ładne to bardzo, teraz pewnie takich nie ma - ...
- Są, tylko ze styropianu, konserwator zabytków nie pozwoliłby na styropianowe ... taka blacha też nie powinna leżeć na dachu, nie ten wzór ... i do tego okuwane kominy - ...
- Dobrze, że w ogóle jest jakiś dach, bo inaczej pałacu już by nie było, rozpadł by się w świetle prawa i pod okiem konserwatora, jak wiele mu podobnych ...
Tak sobie pogadując obeszliśmy budynek, zachwycając się detalami, ładną sylwetką i bolejąc nad dalszym losem pałacu. Szkoda go!
Jeszcze obejrzeliśmy się za siebie ... stał smutny, opuszczony, w świetle zachodzącego słońca ...


W oddali pogwizdywała wesoło lokomotywa, tuż obok przebiegają tory kolejki wąskotorowej "Pogórzanin" z Przeworska do Dynowa.
To jeszcze nie koniec naszych odkrywczych wędrówek po najbliższej okolicy.
I jeszcze zamglone widoki naszego Pogórza ...




Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słówko w komentarzu, wszystkiego dobrego, pa!