poniedziałek, 31 października 2011

Na zagrodzie ...

W dzień wyjazdu upiekłam chlebek, taki na zakwasie, dodałam też trochę drożdży, bo nie było czasu na długie czekanie, z dodatkiem ziaren rozmaitych, kminku pachnącego i otrębów żytnich, no i oczywście na oko, dosypując, dolewając tego i owego ...


Po wyjęciu z foremek spryskuję go obficie wodą i przykrywam ściereczką, twarda skórka z wierzchu nabiera miękkości, a w całym domu pachnie. Parę robótek mieliśmy w planie, spalić stare gałęzie, które leżały na stosie od wiosny, dokupiłam kilka drzewek, bo uschły, dwa krzaki agrestu do posadzenia i wiąchę malin, bo tych jeszcze nie dorobiłam się na Pogórzu ...


Ognisko zapłonęło na środku podwórza, suche gałęzie zaskoczyły błyskawicznie, obeszliśmy cały sad i wyzbieraliśmy spadłe, spróchniałe konary orzecha, który trzyma się na słowo honoru, nie wiadomo, czy przetrzyma zimę, gałęzie śliw, które też powoli odpadają od spróchniałych pni ...


Tym razem zapalenie w kuchni pod płytą zakończyło się ogromnym zadymieniem całej chatki, dym wydobywał się wszystkimi otworami i walił na chałupę ...


W środku siwo od dymu, aż Bigos pytająco patrzy na swojego pana, co też się tu wyrabia? Na szczęście dym pachnący, świeżo połupane polana sosnowe zapachniały żywicą i potem, nawet kiedy wywietrzyła się chatka, unosił się w powietrzu przyjemny zapach.


Dzień był tak ciepły, bezwietrzny, na wiśni przy domu przyuważyłam pierwsze w tym roku "babie lato", dziewczyny już dawno pokazywały wysrebrzone trawy, a u nas nic, a może gdzieś mi umknęło? Liście z winorośli przy tarasie opadły, z orzecha sąsiada też, zrobiło się jakoś jaśniej ...


I tak sobie usiedliśmy w tym jesiennym słoneczku, pies koło nas, trochę dalej trzaskały gałęzie w ogniu, wyroiły się jakieś białe muszki i całymi chmarami unosiły się leniwie w powietrzu, ani powiew wiaterku listkiem nie poruszył, magicznie ...
W takich chwilach fajnie snuje się plany budowlane, co mamy jeszcze do zrobienia, wybudowania, przywiezienia, wywiezienia, a gitara zagrała nawet "Schody do nieba", pamiętacie ten kawałek Zepelinów? jakby to nazwali dziś "kultowy"...


Słońce podświetla od zachodu pożółkłe liście starych jabłoni, jakoś tak złoto wokół, nawet w domu nie chce się siedzieć ...


Pod chatką nowa robota, jeszcze trochę drzewa dokupiliśmy, niech schnie na następne sezony grzewcze.
Ubiegłoroczne wywozimy kolejno do domu, a to będzie cięte, łupane i pod dach, rotacja musi być ...


Wieczorem odwiedziła mnie siostra z rodziną, Bigos zawsze przyszpili się do niej i upomina o głaskanie ...


... a atrakcją dla chłopców było palenie pod płytą kuchenną, dokładanie drewek, przecież w mieście tego nie ma ...


Słońce pięknie zachodziło i wróżyło na jutro również piękną pogodę ...
A rankiem sobotnim posadziłam drzewka ...


Następnym razem trzeba je będzie owinąć siatką ochronną, tak jak w tamtym roku, bo już na co niektórych zauważyłam ząbki jelonków ...


... a bliżej chatki znalazły swoje miejsce maliny i agrest, bo potem nie chce się daleko chodzić na podjadanie owoców. Z wczorajszego ogniska został tylko popiół, podrzuciłam niespalone konarki na środek, został jeszcze z boku pień z długimi korzeniami z wykarczowanej śliwki, jego też podrzuciłam, oddał mi tym długim korzeniem prosto w nos. A co tam, trochę zabolało, zostało trochę sadzy, bo widziałam kątem oka, dalej zbieram gałęzie, a tu kątem oka coraz bardziej czerwono i kap! kap! rozwaliłam nos jak pędzel, z zewnątrz i w środku, teraz mam czerwony, jak nadużywający trunków, jak tu jechać jutro do rodziny?


Mąż porąbał sosnowe pniaki, poskładaliśmy je na tarasie, tuż przy wejściu, już na zimę, kilka smolaków na rozpałkę, a twardsze drzewo pod dachem wędzarni, to drzewo ochroni też trochę wejście przed śniegiem.
Potem poszłam na łąki za sadem, z Bigosem ...





To wszystko widać właśnie z tej łąki, na górze zwierzęta wydeptały sobie trakty komunikacyjne, pewnie tymi ścieżkami schodzą do nas ryć w sadzie ...


Po południu pojechaliśmy na łąki za potokiem, tam rośnie trzcina, trzeba Światowidowi nową czapę zrobić na zimę, ja oczywiście z tym bolącym nochalem ...


To było takie zakole trzcinowe, wysoko, pod samym Kopyśnem, za wiatrem, cieplutko, można było twarz poopalać ...


Mijaliśmy zarośla z tarniny, dzikiej róży, głogu, takich ilości owoców jeszcze nie widziałam ...


Niedaleko stał lekki wózek na dwóch kółkach, ktoś przyjechał na zbiory, może nasza znajoma zielarka? ale nikogo nie było widać ...


A to jest widok z drugiej strony potoku na nasze pola, bo zawsze robię zdjęcia odwrotnie, na te łąki ...
Jechaliśmy polną drogą ...


... wśród niedawno skoszonych po raz drugi łąk. Pewnie teraz nie przejechalibyśmy tędy, było pełno samosiejek kolczastych głogów, wierzb i sosen, przynajmniej jest ład na tych ogromnych przestrzeniach, koszonych pod dopłaty unijne ...jest w tym jakiś plan, bo pewne miejsca są niekoszone, może znaleziono tutaj stanowiska lęgowe derkacza?


Przez Wiar przeprawiliśmy się na drugą stronę, na pniu lipy zauważyłąm odlew żeliwny krzyża, na pewno zabrany z jakiegoś cmentarza, bo widać trzpień, którym był zamocowany na cokole ...coraz wyżej, coraz wyżej, zostawiliśmy za sobą te miejsca, gdzie przed chwilą byliśmy ...


Leśną drogą objechaliśmy pasmo Działu, mnóstwo wywiezionych pni drzew ...


Takich kolorów na Pogórzu jeszcze nie widziałam, a może kiedyś nie zauważałam tego?


Co zakręt, to coraz ładniej, ale już zaczynało zmierzchać ...


Powrót do domu, mąż rozpalił w bębnie pralki szumnie zwanej grillem, acz niezawodnym, a ja zmajstrowałam nowiuśką czapę Światowidowi ...


... z futrzanym otokiem, niczym cadyk z "Austerii", zacnie. A mąż mówi: Wróżę ostrą zimę, tyle owoców na krzakach, żeby ptaki miały co jeść i jeszcze taka czapa, będzie ostro jak nic! ano, zobaczymy!
Na wspomnianym grillu przypiekliśmy ostro przyprawione, zmielone mięso na patykach szaszłykowych ...


... a w niedzielę rano jeszcze na ciepłej płycie, tradycyjnie - proziaki ...


Zmiana czasu namieszała w naszych zamierzeniach, budzik zadzwonił za wcześnie, wyjechaliśmy za późno, ale to nic ...


Nie jest to poranna mgła, to z wypału węgla pod Arłamowem ściele się dym po dolinie, wchodzi w każdą jej odnogę i wspaniale pachnie ... buczynowo ...


Zapakowaliśmy przyczepkę drewnem i wróciliśmy do domu, nie chciało się ...


... liście złociście kapały z drzew ...
Nie mam pojęcia, co tak przebarwiło się pod lasem ...


A dziś, z darów ogrodu, zrobiłam wianuszki na mogiły, z klonowych liści pomponiaste kwiaty, z tui wianuszek, przewiązane rafią i sizalem ...



... i gałązką zółtego, kłującego ognika, psiknięte lakierem do włosów ... obręcz z łodygi dzikiego wina ...


... a ten z drobniutkich gałązek choiny kanadyjskiej, wszystko to bardzo przyjazne naturze, pięknie wyglądają przyprószone śniegiem i długo leżą na mogile ...
Te trzy próbne z liści kokornaka znalazły miejsce w wiklinowej obręczy ...


... taras zdobią.
Pozdrawiam wszystkich serdecznie, dziękuję za ciepłe słowa, porady nieocenione, dużo słońca podczas wędrówek do mogił naszych bliskich, pogodnych myśli, łagodnej zadumy ... i spokojnych powrotów, pa.





środa, 26 października 2011

Czeburieki ... wszystko w złocie i czerwieni ...

Chyba zauważyliście ostatnio naszą fascynację górami Ukrainy.
Jako, że nie mamy przewodników, map, gotowych tras, sami szukamy na forach turystycznych opisów podróży, znajdujemy ciekawe miejsca, planujemy póżniejsze wypady. Piszą ludzie z całej Polski, zorganizowani w wycieczki, grupy prywatne, pojedynczo ruszający w nieznane, młodzi, starzy, rozbudzają nasze pragnienia pięknymi zdjęciami.
A nam nie zawsze udaje się utrafić w pogodę, gonimy na drugą stronę granicy, bo tam jest jeszcze nieznane dla nas, a piękne i blisko. Już nas kusi Paraszka, połonina w Beskidach Skolskich, niedaleko Skałki Dobosza w Bubniszczach, w okolicach Dobromila Góra Herburt z ruinami zamku, to wszystko w planach.
I wracając do tych opisów wypraw ludzi z dalszych regionów niż nasz, trasa ich wędrówek wiodła przeważnie do lub z Lwowa, a tam przy dworcu opisywali kobietę, która sprzedawała za parę groszy "czeburieki".
Nazwa jakaś niby znana, a obcobrzmiąca, i okazało się, że to smażone pierogi z nadzieniem z baraniny z dodatkiem cebuli, czosnku, papryki ostrej, zielonej pietruszki lub kopru.
Ja nigdy tego nie jadłam, mąż, jako, że kiedyś pracował pod Moskwą, to smakował  ten specjał.
Wystukałam sobie przepis w guglach, taki od rodowitej Ukrainki i spróbowałam zrobić.
Ciasto z dodatkiem alkoholu, żeby nie chłonęło tłuszczu, wykrawałam ogromną filiżanką koła, na to przyprawione mięso wołowe, bo skąd baranie? i płatek masła, zlepiałam i na rozgrzany, głęboki olej.
Smażyły się na rumiano, były bąblaste, kruchutkie, a to, co w środku, w przepysznym sosiku, eksperymentowałam na mężu i synu, orzekli, że dobre ...


Sama też skusiłam się na posmakowanie, bo jakoś nieufna jestem na nieznane ...


Naprawdę dobre, zjadłam dwa ogromne pierożyska, po brodzie spłynął sosik maślany, zapachniało koperkiem i ... pewnie kiedyś powtórzę.
Wczoraj jechaliśmy do mojego domu rodzinnego, było słonecznie i zatrzymaliśmy się na chwilę w lesie, Bigos bardzo lubi takie leśne drogi, biega jak szalony, przedtem z Maksem ...


Taka kudłata kula szczęścia, skoki w górę, odbiega, przybiega, sama radość.
A wkoło kolory ...


To dęby przybierają niesamowite barwy, raz złote, raz czerwone, w głębi lasu jeszcze zielone ...


Nawłoć już dawno przekwitła, jak teraz sypnie puszystym kwiatostanem, to zarośnie cały świat ...


Słońce prześwietla złote liście i jest jasno w lesie, dopóki nie przyjdą szarugi i porywiste wiatry i nie obedrą tych drzew z całego piękna ...




Tuż przy drodze dorodne maślaki, przy obecnym chłodzie może nawet zdrowe, a niech sobie rosną! zjedzą je jakieś żuki, może dziki, albo sama nie wiem, co ...


Roztoczańskie lasy są suche, piaszczyste, pod sosnami pełno igliwia i szyszek ...


Uwielbiam jeździć tą drogą, z dala od ruchliwych traktów, czasami jestem tylko sama na niej, a na jej końcu zakręt w prawo i za chwilę moja wieś, równiutko, jak na stole ...


Jeszcze trochę tych lasów ...




Dziś byłam na cmentarzu, dosyć wczesnym porankiem, aby uprzedzić późniejszy tłok, termometr pokazywał 2 stopnie, ale potem trochę ociepliło się, przycmentarny przemysł chryzantemowo- zniczowy już rusza.
A mnie i tak najbardziej podobają się kwiaty z liści, wianuszki z barwinku i pojadę znowu na Pogórze i sama pewnie zrobię stroiki na groby bliskich. Jakoś nie mogę wykrzesać z siebie iskry radości, byłam dziś w Schronisku dla Bezdomnych Kobiet, od Brata Alberta, jestem przytłoczona, muszę sama uporać się ze smutkami, które we mnie siedzą.
Pozdrawiam serdecznie i ciepło, dziękuję za Wasze słowa pociechy, pogody ducha życzę, pa.









Przeczytałam już chwilę temu całą "Kampanię rosyjską 1914-1916", hrabia Krasicki wrócił na zamek w Lesku, spalony zupełnie przez Rosjan, ale w sierpniu, 1920 roku na ochotnika poszedł znowu na wojnę z bolszewikami jako rotmistrz ułanów jazłowieckich.