sobota, 29 czerwca 2013

O Guciu ...

Że też nie pomyślałam o tym wcześniej ... ale zacznę od początku ...
Wiecie, że Amik z Guciem nie zapałali do siebie wielką miłością, Gutek był goniony przez psa, kiedy tylko pojawił się w zasięgu wzroku.
Wobec tego przeniosłam jego miseczki i legowisko na poddasze, tam go lokowałam na noc, rano wypuszczałam, i miało kocisko święty spokój.
Ale zaczął się remont, wszędzie hałas, kucie, wiercenie ... obcy ludzie, Gucio był przerażony, wypadał na cały dzień i wracał późno wieczorem pod dom, skąd go zabierałam znowu na to zakurzone i rozbabrane poddasze ... schudł biedaczysko, trochę z powodu wiosny, trochę z powodu stresu ... było mi go bardzo żal ... najgorzej, kiedy przechodziły straszne burze, ulewy, gdzie był wtedy?
A lubił sobie pospać w domu w ciągu dnia, zwłaszcza w upały, albo kiedy padał deszcz, pobawić się z Miśką ... wszystko się skończyło ...
Aż wreszcie poszłam po rozum do głowy.
Po remontowym rozgardiaszu zniosłam znowu miseczki i legowisko na dół, ale do naszej sypialni ...


... dałam kotu jeść ...kiedy wylizał miseczkę do czysta, posadziłam Gucia na oknie.
Porozglądał się, umył sobie pyszczek, łapki ...


... wyszedł na parapet ...


... wymierzył odległość do skoku ... nie jest wysoko, doskonale sobie poradził.


I znowu zginął na cały dzień.
Ale za to wieczorem, kiedy go już "wykićkałam" z krzaków, zaniosłam go na okno sypialniane , ale od zewnątrz ... posadziłam, a on wskoczył do środka.
Tam czekała już pełna miska.
Od tej pory Gucio sam reguluje sobie wejścia i wyjścia, w ciągu dnia, nad ranem, potrafi wrócić i spać do późnego popołudnia ... kiedy my wieczorem idziemy spać, on też już jest u siebie, nie muszę biegać po ogrodzie, szukać, wołać, denerwować się ... albo że jest straszna burza, a on gdzieś tam moknie.
Pewnie to nic wielkiego, alem ci tak zadowolona, że wreszcie znalazło sobie kocisko swoje miejsce ... jest tylko jeden warunek, drzwi od sypialni muszą być zamknięte, żeby Amik tam nie wparował i nie wystraszył go.
Nie wiem, jak to będzie zimą, chyba będę po prostu kontrolować okno i sterować jego wyjściami i wejściami.
No i jak tu nie cieszyć się?
Mąż tylko śmieje się, że tak mało potrzeba mi do szczęścia i radości, a ja, zadowolona, zaglądam przez szparę w drzwiach, i uśmiecham sie, patrząc, jak Gucio spokojnie sobie śpi ... w domu.
Chyba nie zaprzyjaźnią się ze sobą, Amik z Guciem, tyle czasu już upłynęło ... niech będzie chociaż tak, jak jest.


W ogrodzie kwitnie obficie katalpa, niby jej zapach ma odstraszać komary ... ja sądzę, że wręcz przyciąga je, takiej obfitości ssących pewnie jeszcze nie było.
Z gałęzi zwisają zeszłoroczne strąki, kiedy jeszcze nie było liści, grzechotały delikatnie, jak powiał wiatr ... a kolega śmiał się, że hodujemy szparagówkę na drzewach.


Niech Was nie zwiedzie piękno tych poziomek, taż one są obrzydliwe w smaku, tylko tak ładnie wyglądają ... rozlazły się po trawie, rabatce i wabią oko.
Jeszcze dokupiłam odrobinę rozsady na targowisku, bo trochę wolnego miejsca na grządce zostało ... z ziół mąż dokupił miętę płożącą, gdzieś sczezła mi w tym roku na zielnym tarasie ... a ja przyniosłam sadzonki lubczyku, chyba jakiś gryzoń podciął zębami korzenie ... lubczyk ... "poluby mene", jak mawiał stary Mateusz.
Pod wieczór pojedziemy na Pogórze posadzić je, i podlać rośliny pod folią, pomidorom znowu muszę usunąć odrosty.


Upiekłam chrupiące ciasteczka owsiane, to tak na wszelki wypadek niech będą, jeśli przyjdzie smak na coś słodkiego ... zapewniam,  pierwsza partia długo nie leżała.
Na stole, w buteleczkach po frugo, syrop z kwiatów czarnego bzu czeka na wyniesienie do spiżarni ...


... a w słoju, zalane destylatem, macerują się cytryny i kwiatki czarnego bzu, to są te odsączone z syropu, a jeszcze aromatyczne, szkoda było wyrzucać ... a będą lekarstwem dla dorosłych, takie niby "łzy chrabąszcza" ... po naparsteczku.


Wykorzystuję jeszcze stare ziemniaki ... uturlałam z 70 niby-klusek śląskich, oczywiście modyfikowanych przeze mnie, bo dodałam do ciasta dużo startego sera rumuńskiego, dużo posiekanego koperku ... takie "bryndzolki" wyszły, bardzo smakowite, z kubkiem kwaśnego, zimnego mleka.


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za to, że wpadacie do mnie, za pozostawione ciepłe słowa, dobrych dni życzę, wakacyjnych, wypoczynkowych, pa!




niedziela, 23 czerwca 2013

Świetlików czas ...

Bardzo późno wyjechaliśmy na Pogórze w sobotnie popołudnie.
Kiedy dotarliśmy na miejsce, słońce już zachodziło nad Kopystańką.
Jeszcze obejście włości, sprawdzenie, jak rosną warzywa na grządkach, harce psów na wykoszonych przestrzeniach, napełnienie misek, bo przylecą za chwilkę głodne ... i już można usiąść spokojnie na tarasie.
Już w drodze zauważyliśmy, że temperatura leci w dół, z domowych 27 zrobiło się 19 stopni,
Super, komary przestały natrętnie atakować, można było w spokojności posiedzieć i pogadać.
- A nie wiesz? świetliki już są?
- Nie wiem, przecież zasypiałam, zanim zrobiło się ciemno. -
Ptaki kolejno kończyły swoje wieczorne koncerty, jeszcze tylko derkacz niezmordowanie terkotał gdzieś na łące ... i nagle usłyszałam - Obejrzyj się!
Są! fruwają wolno nad trawą jak nocne zjawy, pojawiają się gdzieś pomiędzy krzakami ... kiedy popatrzyłam z tarasu w dół, tańczyły swój taniec aż do drogi ... fascynujące zjawisko, nie umiem ich sfotografować, a tak chciałabym ... czasami uda mi się złapać jednego do garści, wtedy oświetla mdło moją dłoń.
Mówią, że gdzie robaczki świętojańskie, tam kwiat paproci można znaleźć ... jeszcze nie udało mi się ..


Do chatki wpadł duży chrząszcz, z długimi czułkami, a usadowił się pod lampką nocną, dobrze, że go rano zobaczyłam ...


... i wyniosłam na zewnątrz, inaczej zginąłby z głodu ...


Mąż tylko krzyknął, żebym uważała, bo może mnie uszczypnąć ... wyniosłam go, łapiąc przez ścierkę.
Udało nam się w końcu założyć folię na szkielet tunelu, pomidory kwitną obficie i zawiązują owoce ... zostawiłam go otwarty, bo żeby przez jutro nie zaparzyły się rośliny ... mam tylko nadzieję, że burzy nie będzie.


Podlałam pomidory wodą rozcieńczoną z pokrzywową gnojówką, ale daje po nosie, niesamowicie, ale za to roślinom bedzie dobrze.


Wraz z kompostem przeniosłam na grządki nasionka kwiatów, zostawiłam kilka siewek, kwitną teraz, ożywiając grządki kolorami.
Psy snują się po wysokiej trawie, czasami wcale ich nie widać, ale łapią w sierść, co tylko się da ...


Orzechy włoskie już zawiązały zielone kulki, można je zrywać teraz, takie właśnie zielone na orzechówkę ...
taka ilość garbników, zawarta w alkoholowym wyciągu załagodzi każde kłopoty trawienne, mimo, że aż język drętwieje od gorzkości ...


Parę lat wstecz kroiłam takie właśnie orzechy na nastaw, ale bez rękawiczek, sok spływał swobodnie po palcach, dłoniach ... prawie czarne ślady zeszły po długim czasie, mimo wielu prań i mycia garów, a paznokcie odzyskały naturalny kolor dopiero kiedy odrosły ... tak, że kroimy zielone orzechy tylko w rękawiczkach.
Jeszcze mąż zebrał mi ostatnie kwiaty czarnego bzu, na syrop, z dodatkiem cytryn, na zimowe przeziębienia.


Łąki całe w kwieciu, kwitną dziurawce, rumiany, i inne, nieznane mi ... trzeba by je z katalogiem oznaczać ... i wszystko pachnie.


Powojnik przy tarasie zaszalał, jeden wielki, różowy wodospadzik.


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny i dobrego tygodnia życzę, pa!





sobota, 22 czerwca 2013

Jestem sobie Rzeszowianka, faj duli ...

Nie, nie jestem Rzeszowianką ... ale takie i inne melodyjki rozbrzmiewały w to niedzielne popołudnie, kiedy tuż po przyjeździe z Rumunii przypomniało nam się, że w kolbuszowskim skansenie jest taka impreza - prezentacja twórczości ludowej.
Trzeba wyskoczyć na krótko, przypomnieć sobie te klimaty ... bo sami kiedyś byliśmy wystawcami na takiej imprezie, kilka lat wstecz.
Zrobiłam sobie wtedy cepeliowski certyfikat na dzierganie serwetek, nadziboliłam tych koronkowych drobiazgów, jeszcze przed wyjazdem krochmaliłam i prasowałam, a potem siedziałam sobie przed chatą i usiłowałam coś sprzedać ... obok mnie babcia z przepięknymi chustami, nawet rajstopy wyszydełkowała ... niestety, wszędzie znajdą się kanalie, ktoś ukradł jej sporo wyrobów, łzy miała w oczach.
To był mój ostatni taki występ, panie kręciły nosami, że drogo, że same sobie zrobią, albo ktoś tam im zrobi ... bez mrugnięcia oka potrafią wydać masę pieniędzy za kilka minut u fryzjera czy kosmetyczki, a za pracę rąk, siedzenie cały dzień z  szydełkiem i do tego kupiona jeszcze bawełniana, wcale droga, nitka ... do tego różne komentarze ... zniechęciłam się.


Po  kilkudniowych ulewach bardzo mokro, stopy wyciskały z piaszczystej ziemi kałuże wody, wszystkie ciurki wodne wypełnione po brzegi, o mały włos, a wylałyby ...
Skansen Rzeszowiaków i Lasowiaków ożył, w chatach uśmiechniete gospodynie piekły chleby, proziaki na blasze kuchennej, jakieś słodkie bułeczki, a potem sprzedawały wszystko ...


... przed domami twórcy ludowi, tu rzeźbiarz pracuje nad Chrystusem Frasobliwym ...


tam babcia pracowicie składa słomki i spod palców wychodzą różne ozdoby ...


koszykarz pracuje z wikliną ...


Zaparłam się, nie kupiłam żadnego koszyka, nie mam już na nie miejsca, ani w chatce, ani w domu.
Można było podejrzeć pracę młodych, przystojnych kowali, kiedy dźwięcznie wybijali rytm młotami ...


... posłuchać wesołych opowiastek pogodnych kobitek w strojach lasowiackich ...



... a przede wszystkim pooglądać wnętrza, sprzęty, narzędzia ... wszystko proste, pomysłowe ...
tylko dzieci nudziły się setnie, maluchów nie interesowały zbytnio te rzeczy, tak jak rodziców czy dziadków.




Zastanowił nas ogromny, wydrążony pień, ze zmyślnym zamknięciem, co też tam było ukrywane?


A tu coś dla Kamphory, słomiane natchnienie na dach ...



... ale czytałam u niej, że już nawiązała pożyteczne kontakty i znalazła fachowców od strzechy.
Jeszcze kilka zdjęć ze skansenu ...


... bezpośrednio na pobielonej ścianie wymalowana makatka z kogucikiem ...


... skrzynie zawsze zwrócą moją uwagę ...


... taki płot z dartych deszczek to marzenie ...


... słomiane ocieplacze na kulig ...


... i warkocze ze słomy, przygotowane do uszczelniania między belkami.
A wszedzie stragany z rękodziełem, uśmiechają się anioły, Chrystusiki pochylają w zadumie swe czoła ...



... i poprosiłam panią w uroczym kapeluszu ze słomianym warkoczem o zapozowanie ...


Nie czekaliśmy na występy estradowe, wracaliśmy do domu odpoczywać po rumuńskim wypadzie, przestało lać i zaczynała się piękna pogoda.


Nie sposób pokazać wszystkie zdjęcia, wszedzie coś ciekawego, rozwiązania, które chciałoby się zastosować u siebie ... dobrze jest raz na jakiś czas przenieśc się w czasie.


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, życzę dobrych dni, a nie dajcie się aby meszkom i komarom, pa!




piątek, 21 czerwca 2013

... a po burzy spokój ...

Ależ to była nawałnica!
Zwierzęta przeczuwały ją już od południa, a komary i gzy cięły jak najęte.
Kosiłam w tym dniu w sadzie, zmieniałam podkoszulki co jakiś czas, bo poty lały się ze mnie obfite w tym upale, a owady żarły i przez koszulkę ... baba-Rambo, jakby to powiedział Janek z góry.
Pod wieczór niebo zaczęło zmieniać barwę, nad Kopystańką pierwsze błyski, grzmotów jeszcze nie słyszałam, bo chodziła kosa spalinowa ... porywisty wiatr ... w deszczu najpierw ukrył się Dział, po nim Kanasin, a potem doszło od potoku do nas.
Na gwałt zamykałam wszystkie okna, bo wlewało do chatki, uciekałam "czołgiem" spod drzew, żeby jakiś złamany konar nie spadł na dach ... wyłączyli prąd ... przy świeczce słuchałam walenia ściany deszczu o blaszany dach, potem grzechot gradu ... o matko! a tam moje grządki zniszczy, dopiero co wyplewione ...
Miśka spała, nic jej nie przeszkadzało, natomiast Amik schował się za łóżko, a potem w piernaty, i tylko spoglądał z niepokojem w okno.
A tam spektakl, czarne chmury rozświetlane piorunami, od spodu, z boku ... ucichło, ale ptaki nie śpiewały tak jak na zakończenie ulewy ... za chwilę następny atak burzy ... i następny ... miałam wrażenie, że wszystkie chmury połączyły się nad naszą krainą, wirowały w jakimś diabelskim tańcu i nie chciały odejść ...


Do rana wszystko uspokoiło się, tylko mgły zawisły nad światem ... zwalona, dzika czereśnia na miedzy, ułamane gałęzie śliwek, ulizana trawa przez wiatr ...  a wszędzie wiszące krople ...


... jak brylanciki na gałązkach kiwi ...


... spłukane deszczem kwiaty powojnika ...


... świeżutka zieleń winorośli w kropelkach.
Upał szybciutko wysuszył wilgoć, wszystko uniosło się w powietrze, taka parnota aż przytykało ... droga do nas wymyta strumieniami wody, kamienie poukładane w piargi, schodkowato ... rozmiar zniszczeń zobaczyłam dopiero wczoraj, jak wracałam do domu ... ile drzew połamanych przy drodze ... nawet po południu, gdy siedziałam na tarasie, słyszałam, jak gruchnęło poniżej ... to zwaliło się stare drzewo, nie wytrzymując naporu burzy ...


Poszły pod kosę trawy w sadzie, drzewka złapały oddech ... został mi jeszcze stromy kawałek łąki za ogrodzizną, ale to po niedzieli ... albo nawet później ...


Niech sobie kwitną jeszcze kozibrody, które zamykają się, kiedy tylko nie świeci słońce ...  niech pochyla swe wiechy drżączka ...


... zebrałam sporą wiązankę, ładnie zdobi ściany chatki ...


Wczoraj przyjechał syn z wysp, na urlop ... jechali wszyscy do domów jak na skrzydłach ... jeszcze z drogi telefon do Agnieszki:
- Zobacz, co tam mama gotuje!
- Barszcz z botwinką ... i młode ziemniaki z koperkiem i schabowym ...
- O matko! jak ja marzyłem o takim jedzeniu!
W domu ruch, gwar, wesoło ... plączemy się jeszcze po tych poremontowych resztkach ... oblepiłam kominek ciętymi w plasterki starymi cegłami ... przyszły do nas gdzieś z północy kraju ... jeszcze wyspoinować, spękaną belkę na okap ... i praktycznie jesteśmy "po" ...
Oczywiście nie obeszło się bez uszkodzenia ciała, bo kiedy przestawiałam "czołg" spod drzew podczas burzy, przytrzasnęłam sobie drzwiami prawy kciuk ... paznokieć zsiniał, pewnie będzie schodzić, a ból ... co będę pisać ... jestem jak zmęczony wędrowiec, który potyka się nawet na równej drodze ...


Widzicie na łące te trzy czarne kropy?
To dziki żerują po deszczu w trawie.
Pojedziemy jutro do chatki ... tam jest tak cicho ... piec chlebowy, nierozpalany od zeszłej jesieni czeka, sera domowego by zjadł człowiek, a tu na nic nie ma czasu ...


Nasza łąka "zapotoczna" ... gdzieś o piątej rano ... jeszcze  mgły się snują poranne ... to tu obserwuję, jak idzie do nas deszcz, albo śnieg ... najpierw znika ostatnie pasmo Działu ... potem Kanasin  ... a potem bieleje cała łąka, zagajnik ... i już dudni o nasz dach, albo wirują płatki ...
Noszę w sercu smutek, odeszła nasza blogowa koleżanka, Kurka Domowa ... wróciłam w niedzielę z Pogórza i czekała na mnie ta smutna wiadomość ... to u Kurki po raz pierwszy posłuchałam i zakochałam się na zabój w Jarku Nohavicy, to za jej sprawą zaczęliśmy odkrywać Dolny Śląsk, bywałyśmy na tych samych koncertach kropkowych w Głuchołazach, nie wiedząc o swojej obecności ... dopiero wpisy blogowe mówiły o tym ... zostawiała zawsze pogodne, dobre słowo ... patrz z góry, Kurko, na nasze Pogórze, tak lubiłaś te krajobrazy ... będę tęsknić ...


Pozdrawiam wszystkich serdecznie, dziękuję za Wasze odwiedziny i uwagę, za pozostawione słowa, wszystkiego dobrego, pa!


I osypał się jaśmin, jak śnieg leżą w trawie jego płatki, jeszcze ulotna woń wokół ... już idziemy do lata.