poniedziałek, 30 listopada 2020

Na birczańskim cmentarzu ... na Pogórzu biało ...

 Wyjechaliśmy na Pogórze w jesiennej aurze, a w międzyczasie zrobiła się zima.. 

        Przyszedł czas na zapalenie w kominku w małym pokoiku, siedziałam w cieple i obrywałam owocki z gałązek, które zdążyłam jeszcze zebrać z winorośli. Powstało trochę słoików z kompotami, resztę jedzą kosy. Przy okazji zebrało nas na wspominki, przeważnie z Rumunii ... a pamiętasz? ... a pamiętasz?

         Zrobiliśmy sobie wolny piątek, bo miałam do krus-u zawieźć decyzję o przyznaniu emerytury, żeby mnie wypisali z rzeszy rolników. U drzwi przywitała kolejka zmarzniętych ludzi, nie wpuszczają do środka, tylko przyjmują w przedsionku ... ze względu na covid. Duża pusta sala, przy stanowiskach pracy przesłony, a tylko JEDNA urzędniczka odbiera dokumenty w przedsionku, reszta gdzieś pochowana  na zapleczu. Wparowałam do środka zostawić tylko papier ...o, nie! nie tak szybko, TU NIE WOLNO WCHODZIĆ! a poza tym oni nie kserują sobie dokumentów ... Nie wykonujemy usługi kserowania, jak to zaznaczyła pani, trzeba iść poszukać punktu, który to robi, a papiery można wrzucić do pudła w przedsionku, ale można wejść tam dopiero, jak będzie pusto, do sali głównej NIE WOLNO. ... Nie wykonują usługi kserowania, a inne dokumenty, ja się pytam, co? biegają z każdym też do punktu? Na drzwiach wywieszki, że zabrania się fotografować, filmować, oprócz tego nie wolno wnosić, broni, ostrych narzędzi, różnych substancji, normalnie jak zmilitaryzowany zakład w stanie wojennym. Jakem spokojny człowiek, tak krew we mnie zawrzała ... przecież czy te panie urzędniczki nie prowadzą innego życia oprócz pracy? nie robią zakupów, nie wychodzą na ulicę, nie odprowadzają przedszkolaków? Tak im po prostu wygodnie, nikt nie zawraca głowy. Może coś zmieniło się od zeszłego tygodnia, ale to granda w biały dzień. Co mają powiedzieć choćby sprzedawczynie w jakimkolwiek sklepie?                                  


        Na złagodzenie mego wzburzenia zrobiliśmy sobie wycieczkę, do Birczy:-) na stary cmentarz, bo jak długo jesteśmy na Pogórzu, tak na starym cmentarzu jeszcze nie byliśmy, no i do tego lektura "W krwawym zakolu Sanu". Cmentarz jest pięknie położony, na górce, oprócz tego chyba nie ma tam już pochówków, ciasnoty, błyszczących chińskich marmurów, jest przestrzeń, stare drzewa, ładne widoki na położoną poniżej miejscowość, a ponieważ to dzień powszedni, to ani żywej duszy nie spotkaliśmy. Ponieważ wchodziliśmy od górnej bramy, na kaplicę rodu Kowalskich, dawnych właścicieli Birczy, spojrzeliśmy z wysokości.

Drzwi kaplicy były otwarte, w środku pusto, tylko na ścianach wmurowane tablice z nazwiskami, nisza z malunkiem Ukrzyżowanego, miejsce na ustawienie świeczek, kwiatów. Lubię odczytywać stare napisy, te sentencje nagrobkowe, zacne daty.



Z tej tablicy pobrzmiewają echa rzezi galicyjskiej 1846 roku ... 

... Marceli Kowalski zginął w powstaniu 1863 ... to tylko niektóre z nich.


Po przeciwnej stronie wejścia, za kaplicą niezwykłej urody nagrobek z białego marmuru ...



Trochę wyżej nagrobek młodziutkiej dziewczyny z takim epitafium ...dziś ostatni dzień listopada, jeszcze zaduszkowo.

Kto to widział, żeby z Przemyśla wracać do chatki tak okrężną drogą, bo to jeszcze nie koniec. Z Birczy pojechaliśmy za Kuźminę, potem przez Ropienkę, pasmo Chwaniowa, odbiliśmy jeszcze na Nowosielce Kozickie, bo ładnie, przez Grąziową, Trójcę i na południe stanęliśmy u bram:-) Zaczęły polatywać pojedyncze płatki śniegu, chwilami mocniej ...



Stałam przy oknie kuchennym, kiedy zza domku pszczelego wyskoczył jak wystrzelony z procy jelonek. Pewnie był tam na jabłkach i coś go przestraszyło. Zatrzymał się na szeroko rozstawionych nogach i podejrzliwie oglądał się za siebie ... co tam mogło być? Zza rogu domku wyszedł kotek sąsiada, też chyba przestraszył się, bo brzuchem prawie sunął po ziemi i trzymał się raczej ściany ... koziołek odskoczył dalej, ale ciekawość nie pozwoliła mu odejść. Kot ostrożnie okrążał jelonka idąc w stronę domu, a ten odprowadzał go wodząc za nim wzrokiem i obniżając łeb, Wreszcie rzucił głową, pewnie fuknął, bo kot prysnął w krzaki jak oparzony, jelonek za chwilę też zniknął za nim. Rozśmieszyła mnie ta scena, bohaterskie zwierzaki:-) 


Na drugi dzień śniegu było trochę więcej, poszliśmy na małą wędrówkę drogą do Cisowej, od zachodniej strony Kopystańki. Jaka to ładna droga, wije się wśród lasów, góra-dół, góra-dół, gdyby nie mieć tej kuli u nogi czyli auta, to można by przez Kopystańkę wrócić do chatki, a tak to trzeba wracać po śladach.


Stare jabłonie, ślady po dawnych osadach ...


Kiedy w wieczornych ciemnościach wyjrzałam na świat, sypało już całkiem przyzwoicie, a rano, ani chybi zima:-)




I zza szyb auta ... droga do domu ...






Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!


niedziela, 22 listopada 2020

Nastrojowo, listopadowo, zaduszkowo ...

 Na Pogórzu przechodzimy powoli w stan zimowej hibernacji:-) Kończymy ostatnie prace w obejściu, jak pogoda pozwala, a jak nie pozwala, to albo ruszamy na wycieczkę, albo siedzimy sobie w chatce. Zgrabiłam suche liście spod lipy i przyrzuciłam nimi młodziutkie byliny za płotkiem, na to gałązki świerkowe, żeby wiatr nie wywiał. Zwinęliśmy wąż ogrodowy, uporządkowaliśmy ule w pasiece, zwieźliśmy pocięte pnie śliwek do porąbania, ot, takie kręcenie się przy domu.

Pogoda w kratkę, przeważnie zimno, niskie chmury niosą przelotne deszcze, a pod wieczór rozpraszają się po niebie, pozwalając słońcu zabłysnąć w spektakularnym zachodzie. 





W weekend było przenikliwe zimno, człowiek nieprzyzwyczajony do mrozu, do tego przeszywającego wiatru. Ale tak było na otwartej przestrzeni, w lesie raczej zacisznie, mieliśmy w planie odkładaną od początku listopada wycieczkę do Krzeczkowej, do "Szyldówki" i krypty profesora Węgłowskiego. Zaparkowaliśmy przy szlabanie, a z domu naprzeciwko przybiegł do nas wesolutki piesek. Przywitał nas radośnie, podskakując śmiesznie na króciutkich nóżkach, a potem pomaszerował drogą przed nami. Widocznie wita tak wszystkich wędrowców i już nauczył się, że idą w to konkretne miejsce, do ruin kaplicy. Po rumuńskich czy ukraińskich Karpatach jest wiele takich psów, które wędrują z turystami, o naszych psach schroniskowych też czytałam, że idą w góry i potem wracają do domu. Zatem mamy i my pogórzańskiego pieska wędrownika:-)



Zapaliliśmy świeczkę ruszyliśmy dalej leśną drogą, ale zatrzymały nas roboty drogowe, a właściwie wielka kopara postawiona w poprzek drogi i tony błota dookoła. 



Wróciliśmy do auta, wesoły piesek z nami, ale szybko pogonił do domu, nie oglądając się na nas. Pojechaliśmy ładnym lasem w kierunku Krzeczkowskiego Muru, potem dalej i dalej, nie zatrzymywały nas żadne znaki zakazów, jak to było poprzednimi laty. Wypału węgla drzewnego już nie było, dojechaliśmy do innej drogi, gdzie szlak schodzi do Huty Brzuskiej, a my w lewo i wyskoczyliśmy na główną przed Krępakiem. Ale kusił nas jeszcze punkt widokowy nad Cisową, więc trochę zawróciliśmy i spojrzeliśmy na Kopystańkę z innej strony świata.



Wiało przeraźliwie, ale nam nic nie było straszne, byliśmy przygotowani tym razem, ciepło ubrani. Usiedliśmy sobie na siedziskach, patrzyliśmy przed siebie i popijaliśmy gorącą herbatę. W dół prowadzi ścieżka przyrodnicza do samej Cisowej, poniżej podestu zegar słoneczny z drewnianych pieńków. Wskazuje dobry czas, kiedyś latem sprawdzaliśmy:-)

Zrobiliśmy spore koło i wróciliśmy do siebie. Jeszcze spod kapliczki spojrzenie na Kopystańkę z naszej strony, od wschodu ...



Z lewej strony unosi się dym, tam wycinają las, słyszę od świtu wyjące piły i huk walących się drzew. Skala wycinki przerażająca, lasy tną wszędzie.

Dziś rano zupełna odmiana pogodowa, od wczesnego świtu jasno i słonecznie. Słońce jaskrawie oświetlało przeciwległe zbocza, a w radio prowadzący ze zdziwieniem stwierdzał, że na południowym wschodzie mają dziś słońce. Czyżby gdzie indziej padało? 😊😊😊😊




Wracaliśmy do domu okrężną drogą, na Birczę, pod Dynów, a potem nowy most w Sielnicy na Sanie i przez Słonne, i Dubiecko. Bardzo ładna to jest droga, widokowa, kto ma czas, może wjechać do góry na Łączki i spojrzeć stamtąd na dolinę Sanu. Specjalnie wybraliśmy taki objazd, bo chciałam wstąpić na cmentarz w Hucie Poręby, żeby zobaczyć oryginalny nagrobek Piotra Aleksandrowicza, a wszystko pod wpływem lektury książki Stanisława Krycińskiego "W krwawym zakolu Sanu". Piotr Aleksandrowicz w 2012 roku osiadł na Pogórzu Przemyskim. Jak opisał to autor w swojej książce, nagrobek wśród innych jak nie z tego świata, malowany, drewniany, św. Krzysztof przenosi przez rzekę Chrystusa, w tle ośnieżone góry.
Stworzyli go dynowscy artyści, Jolanta Pyś-Miklasz i Janusz Miklasz ... zaiste, urokliwy nagrobek ...



W domu klon palmowy, ten który pokazywałam w ostatnim poście, zrzucił wszystkie liście, na tarasie gruby dywan złotych, pomarańczowych i czerwonych gwiazdek. No, teraz może padać śnieg, nie połamią się gałęzie:-)

Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, zdrowia życzę, pa!