Jest Cheia w górach Trascau, w okręgu Braszow, czy w okręgu Prahova ... o tylu wiem, może są jeszcze inne:-) Wpisałam do gps-u nazwę, ale nie zwróciłam uwagi, że nie wybrałam tej ostatniej ... do licha, pcha nas w sam środek miasta. To nie tu, to nie tu, zawracajmy ... ciężko, zjazdy, rozjazdy, ruch jak diabli ... wreszcie udało nam się wjechać w odpowiednią drogę. Wydostaliśmy się w ładniejszą okolicę, bardzo górzyście, przepaście niczym nie zabezpieczone, a miejscowości z rzadka porozrzucane i dosyć małe. Ponieważ to wspinaliśmy się, do zjeżdżaliśmy z góry, pewien odcinek drogi był wyjątkowo malowniczy.
Znalazłam w necie zdjęcie zrobione dronem ... droga DN1A ... latem i zimą ...
Na końcu tych "agrafek" jest skręt do cabany Ciucas, niedaleko, tylko 5 km. Ale jakie to 5 km!
Najgorszy był odcinek tuż przed wyjazdem na połoniny. Ogromne nachylenie, do tego droga wyryta w zboczu, i wyłożona dla ochrony przed wymywaniem betonowymi podkładami kolejowymi ... ślisko, "czołg" z lekka usuwa się mimo napędów ... no, jakoś wyjechaliśmy.
Było mgliście, zimno, ani zdjęcia zrobić, ani wyjść gdzie, wieje, siąpi ... czy warto było tu gnać tyle kilometrów? W nocy była straszliwa burza, w pokoju biało od piorunów, a waliło po okolicznych szczytach, aż dudniło ... Jedna burza, druga burza ... przyśniło mi się, że rano wokół leżał śnieg ... Mąż przyznał, że nie mógł w nocy spać ze zgryzoty, jak my stąd zjedziemy?
Rankiem obudził nas spokój, świat wymyty, widać góry, idziemy chociaż kawałek przejść się ...
Nie mamy za dużo czasu, bo w dolinie kłębiła się mgła jak mleko, którą wiatr nawiewał w naszą stronę. Zanim obeszliśmy skałki, już dotarła do nas ...
Jeszcze jakieś maleńkie, liliowe kwiatuszki pod stopami, zmasakrowane nocną ulewą, i kopczyki gradu, których nie spłukała woda ... skałki wydawały się być blisko, a tu jedna góreczka, w dół, druga góreczka, w dół i tak zeszło nam sporo czasu.
Ciobani już wypędzili owce na hale ... obserwowaliśmy, jak sprawnie pomagają im psy, zataczając koła i spędzając maruderów do stada ... a to wszystko na odpowiedni gwizd, a może i komendę.
Sztuka pasienia owiec ... to też trzeba umieć:-)
Sama cabana Ciucas jest nowa, z wszelkimi wygodami, w sezonie i w weekendy jest tu mnóstwo ludzi, a ze względu na fatalny dojazd, gospodarz za odpowiednią opłatą zjeżdża w dół po turystów.
Wchodzi się przez ogromną beczkę, która otwiera się jak drzwi:-)
Pora wracać, a nie wiemy, jaka czeka nas droga i czy w ogóle da się zjechać. Na najbardziej stromym odcinku, tam gdzie te podkłady kolejowe, mamy włączony napęd, że "czołg" stacza się w dół powolutku, centymetr po centymetrze, a i tak uślizguje się na wymytych kamykach. Widać, że powaliło drzewa, które zostały już rankiem ściągnięte z drogi, dzięki Bogu! Przecież tutaj nawet nie moglibyśmy zawrócić!
Od tego miejsca, gdzie jest źródełko z pamiątkową tablicą możemy odetchnąć z ulgą:-)
Zaczynamy powolny odwrót, starając się ze wszech sił ominąć Braszów. Nadkładamy drogi przez nieciekawe, płaskie okolice kukurydzianych pól, rozgrzebanych budów, romskich slumsów ... trzeba nam się wbić w drogę łączącą z Sighisoarą. Po drodze w miejscowości Racos ciekawostka geologiczna - wulkan, a także pozostałości po kopalni bazaltu, jeziorko Szmaragdowe i ciekawe formacje skalne.
Z daleka zrobiłam tylko zdjęcie wulkanu, reszty nie zobaczyliśmy, bo z jednej i z drugiej strony nadchodziło stado owiec z psami pasterskimi, a z tymi woleliśmy się nie spotykać ... o! takie ciekawostki, zdjęcie ze strony Romanian Turism ... bazaltowe ciosy ...
W każdej mijanej miejscowości ufortyfikowany kościół ...
Mieszkańcy Siedmiogrodu, głównie Sasi, którzy pojawili się tutaj w wyniku akcji osiedleńczych od XIII wieku, chronili się w tych kościołach przed najazdem najpierw Mongołów, potem Wołochów czy Turków.
Na rozległym wzgórzu, w Rupea wspaniała twierdza, a właściwie to doskonale odrestaurowane ruiny średniowiecznej fortecy ...
Pełniła ona rolę tzw. zamku chłopskiego, czyli w czasie zagrożenia chronili się tutaj mieszkańcy.
W XV wieku Turcy zniszczyli i splądrowali miasto oraz zamek. Nie ma tu rezydencji mieszkalnych, główna rola to tylko obrona przed najeźdźcą, głównie osmańskim.
Widoki stąd na miasteczko Rupea i kawał Siedmiogrodu przewspaniałe ...
Dosyć sprawnie przejechaliśmy przez Sighisoarę, zdołałam tylko zachwycić się panoramą zza szyby "czołgu", i jednogłośnie orzekliśmy, że tu trzeba wrócić ...
Przed nami jeszcze Biertan, a w nim perełka wśród warownych kościołów, wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO jako pierwszy, za kilka lat jeszcze sześć.
Wchodzi się doń długimi drewnianymi schodami.
Z murów obronnych doskonałe widoki ...
.. za wsią pagóry wypasane przez bydło, i odwieczne zmarszczki na ich obliczu, wydeptane wiekami przechodzących zwierząt ...
Urocza miejscowość, klimatyczny ryneczek, brukowany "kocimi łbami" ...
Jeszcze w Medias zrobiliśmy zakupy na zielonym rynku. Jakież tam bogactwo owoców i warzyw, i jak doskonale się kupuje wśród wesołych sprzedawców, czy to kobiet czy mężczyzn ... kupiliśmy słodziutkie, drobne złociste winogrona, specjalną sałatkową cebulę, a bakłażany wybrane przeze mnie wzbudziły ogromną wesołość ... ja nie wiem, co ich tak śmieszyło:-)
No i sery, te słone, i bryndzę ...
Dziś bakłażany w postaci ajwaru wylądowały w słoikach, jakaż to mozolna robota, opiekane papryki i bakłażany, potem zdjąć z każdego kawałka skórkę, a na koniec jeszcze wysmażyć, i wyszło tego 3 malutkie słoiczki ... delicje!
Wracając do podróży, to mieliśmy mieć jeszcze po drodze międzylądowanie, ale mąż tak jechał, jechał i jechał, aż na rano zajechaliśmy na nasze Pogórze:-)
No i wyszedł post-tasiemiec, bo chciałam zakończyć ten wątek rumuński, dotrwaliście do końca?
Całym sercem polecam ten kraj, z jego bogactwem historii, zabytków, wspaniałych widoków, dziką przyrodą i sympatią ludzi.
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za tyle uwagi, pozostawione słowo, wszystkiego dobrego, pa!