Pogoda jak marzenie, bezwietrznie, a kiedy wyszłam na świat przy -8 stopniach mrozu, wydawało mi się, że jest gdzieś w okolicy zera. Okazało się, że panowie hydraulicy mogą przyjść tylko w sobotę, a nie jak wcześniej ustaliliśmy, w piątek. Trudno, przebolejemy to słońce, ciepło promieniujące od śniegu, zacisze nagrzanej słońcem ściany, gdzie od biedy można by posiedzieć , pyska poopalać. Odwalimy tę robotę, która wlecze się za nami, nawet kosztem takiej soboty.
Trzeba było wymienić stary zasobnik na wodę, przy okazji dodaliśmy po małym kaloryferze w dobudowanym pokoiku. Dwóch sympatycznych panów z wioseczki poniżej uwinęło się z robotą bardzo sprawnie, było dużo lutowania, wycinania, potem próba szczelności instalacji i tak zeszło nam do 18-tej. Jeszcze ogarnąć trochę chatkę, bo wszystko poodsuwane od ścian, potrzepać, odkurzyć, a kiedy zapaliliśmy w piecu, a miłe ciepło rozeszło się wokół, usiedliśmy przy szklanicy piwa i orzekliśmy, że jesteśmy bardzo zadowoleni z tej roboty.
Mieliśmy szczery zamiar podjechać sobie pod Skałę Machunika nad Rybotyczami, żeby zdążyć popatrzeć na zamarznięty wodospad, zanim przyjdą roztopy. Nie udało się w sobotę, to pójdziemy w niedzielę. Jednak dziś przyszła mgła, przeszywające zimno, mała widoczność, ale trudno. Ponieważ czasu było mało, nie szliśmy od strony szlaku na Kanasin, tylko chcieliśmy kładką pokonać Wiar, a potem to już tylko patrzeć na ten lodowy cud. Kiedyś ta kładka to były dwa pnie, przerzucone przez rzekę, teraz jakaś dobra dusza nabiła na nie deski, tak, że nie jest tak strasznie przejść tamtędy, choć nie ma poręczy. Spotkaliśmy dwójkę sympatycznych ludzi z maluszkiem na spacerze, nawet podeszli tam z nami ... no tak! pnie oparte o betonowe postumenty. Nawet wdrapałam się na kładkę, z bijącym sercem przeszłam po deskach na bujających się belkach, i zatrzymałam się. Na zejściu jeszcze wyżej, nawet jak zeskoczę, to jak wdrapię się z powrotem, przecież nie będę szła po niepewnym lodzie ... z żalem zrezygnowałam i wróciłam. Mąż mnie tylko pocieszył, że przecież w tygodniu możemy tam podejść w wolnej chwili, a nawet jak przyjdzie odwilż, to od razu przecież lód nie spłynie.
Zima trwa w najlepsze, dobrze że mrozy nie tak dokuczliwe, choć ponoć w Makowej, w dolinie Wiaru przedostatniej nocy wykręciło -20. Sarny przychodzą dalej na jabłka w sadzie, choć ich już pod śniegiem prawie nie ma, obgryzają także listki bluszczu wpinającego się po pniach starych śliwek.
Dzisiejsza mgła bardzo malowniczo osadziła się na drzewach, krzakach, zupełnie odwrotnie niż w zeszłym tygodniu. Tym razem była u nas, a na nizinach ani śladu.
Wracaliśmy do domu drogą na Brylińce, śnieg i mróz wcale nie odstraszają jeżdżących na rowerach.
Spotkaliśmy ich, skręcili na szlak czerwony do Przemyśla, gdzie wcale nie jest łatwo, a my pojechaliśmy nadsańskim traktem na nowy most w Krzywczy.
San skuty lodem, tylko gdzie-niegdzie przebłyskuje tafla wody, gdzie bardziej bystry nurt. Tam przesiadują sznureczkiem kaczki, jest ich całe mnóstwo. Białą czaplę też dziś widziałam, brodzącą w Wiarze, że też jej w nogi nie zimno:-)
Teraz bardzo dobrze widać nadsańskie umocnienia linii Ribbentrop-Mołotow, rozsypujące się bunkry prawie na każdym większym wzniesieniu, tutaj przebiegała strefa wpływów między Niemcami i ZSRR.
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, bywajcie w zdrowiu, pa!