Tak, to był ostatni dzwonek, żeby odwiedzić rezerwat szachownicy kostkowatej pod Przemyślem. Pojechaliśmy w sobotę do Fredropola z zamiarem zakupu porzeczko-agrestu, tego krzaczka jeszcze u siebie nie mieliśmy, już posadziłam jeżynę bezkolcową i malinojeżynę po 2 sztuki. Pakując zakupy tknęło mnie, że to przecież końcówka kwietnia i na pewno kwitnie już szachownica. Ponieważ byliśmy mocno zmęczeni po poprzednim dniu pracy, bo trzeba było uporządkować następną śliwkę, która niebezpiecznie pochyliła się nad droga i płotem, chętnie wykorzystaliśmy pomysł. Pogoda iście wiosenna, ciepło, skowronki nad głową, to i pojechaliśmy. Można i tak jechać do Przemyśla, przez Koniuszki polami do Hermanowic, grzbietem wzniesienia i mijając na rozstaju dróg wyjątkowo urokliwą kapliczkę wśród brzóz. Zbudowana z kamienia, jak lubię, poświęcona św. Judzie od spraw beznadziejnych.
Spod niej widoki w obie strony, na zachód, na lasy ciągnące się od nas do Przemyśla i na wschód, do granicy z Ukrainą.
Na szachownicowych łąkach byliśmy sami, łany kratkowanych piękności, niestety już prawie większość przekwitłych, ale i dla nas coś zostało. Wokół terkotały ciągniki, prace polowe wszędzie, ziemia obeschła, a ta jest tu specyficzna, czarna, jakby bagienna. Bywaliśmy tu i po deszczach, wtedy hulało się autem po drodze w błotnej ślizgawicy.
Znalazłam też białe, całe trzy sztuki, jeden kwiat już uwiądł, a jeden poczekał na mnie:-)
Zatrzymał mnie jeszcze taki obrazek, z kielicha szachownicy szybciutko wyszła biedronka, została przegoniona przez buczącego, kosmatego potwora, porównując ich wielkość. Nie wierzcie, że trzmiele nie żądlą, odczułam to na swoim palcu, kiedy usiłowałam kiedyś takiego rozgniewanego owada wynieść z domu gołą ręką:-) palec piekł i bolał długo.
Dla urozmaicenia szachownicowego krajobrazu, od czasu do czasu i coś białego kwitnie na łące.
Starzeją nam się drzewa w sadzie, wspomniana wyżej śliwka miała zdrową koronę, aż żal było ścinać gałęzie z pąkami gotowymi do kwitnięcia. Ale cóż, na samym dole gruby pień rozszczepił się, bo w środku próchno, całością drzewo już położyło się na leszczynę. Baliśmy się, że pod naszą nieobecność zwali się na drogę, przy okazji łamiąc płot. Ponieważ dzień był iście wiosenny, ciepły, spociliśmy się setnie przy robocie. Na razie gałęzie złożone przy ognisku, niech chociaż sarny ogryzą pączki, a także niech wyschną. Zupełnie nieplanowana robota, ale wykonać trzeba. Łagodnym sobotnim porankiem rozłożyliśmy też tunel foliowy, mizerne rozsady powędrowały do niego, ale nadrobią straty w cieple i słońcu. Ale znowu zmartwienie, bo zapowiadają przymrozki, trzeba pilnować, okrywać włókniną, palić wkłady do zniczy, żeby nie zmarzła moja praca, z którą kokoszę się od zimy.
Powiem szczerze, że jestem zmęczona, boli mnie bark, kręgosłup daje o sobie znać bólowymi strzałami przy nieodpowiednim skręcie ... jak nic należy się odpoczynek:-)
Ne skarpach ciepłolubnych łąk kwitnie teraz pięciornik siedmiolistkowy, a może to wiosenny, a może mieszaniec, kto to wie:-) urocze żółte kępki w sąsiedztwie pierwiosnka lekarskiego.
Kiedy człowiek tak patrzy na ten rozkwitający świat, to aż serce rośnie:-)
Pozdrawiam Was serdecznie i ciepło, dziękuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!