czwartek, 11 listopada 2021

Jednorożec, łanie i listopadowe dni ...

Przychodzi co ranek, towarzyszą mu jedna albo dwie sarenki. Najchętniej zatrzymują się pod jabłoniami, gdzie zjadają spadłe jabłka, a wielkie uszy jak radary ruchliwie nasłuchują, czy nie zbliża się jakieś niebezpieczeństwo. No, oprócz zjadania jabłek czyni ten rogaś szkody w sadzie, a przede wszystkim "pałuje" jabłonie, ocierając korę z pni. Ma tyle różnych krzaków dookoła, a uparł się na mój sad.



Sarny podchodzą bardzo blisko chatki, czasami patrzę na ich grzbiety tuż pod oknem, a one nie zdają sobie sprawy, że jestem obok, za szybą:-) Trzymają się blisko domostw, bo widuję wilki na łąkach coraz częściej, ostatnio przemierzał je samotnik, wielki basior. Na przejażdżce doliną Jamninki spotkaliśmy stado łań, przystanęły i długo przyglądały się nam, a potem jak na komendę odwrót i ruszyły przed siebie.



Pogoda sprzyja pracom na zewnątrz. Naprawiliśmy płot od drogi, dając nowe okorowane żerdzie, skończyłam przekopywać grządki ...

... wypaliłam zalegające od wiosny gałęzie po przyciętych jabłoniach. W obniżeniu za sadem zapłonęło wielkie ognisko, zapachniało prawdziwym dymem, potem w żarze upiekliśmy kartofle, o! jak dawno takich nie jadłam, trochę zwęglona skórka, to nic, sam smak.  Zaczęliśmy budowę szopy na drewno, blisko tarasu, żeby zimą nie trzeba było daleko chodzić po opał. Najpierw trzeba było wywiercić otwory w ziemi świdrem, ciężko było, bo pełno korzeni, potem zabetonować pecki, a dziś powstała podwalina, Zasmarowałam ją od spodu dla izolacji jakimś czarnym, śmierdzącym  paskudztwem, schnie teraz.

Ilekroć przechodzę przez podwórze, zawsze wzrok leci mi na Kopystańkę, dziś zauważyłam na szczycie wzmożony ruch. Było wielu turystów, jedni wspinali się, inni schodzili, na triangule powiewała biało-czerwona flaga. Bardzo spodobało mi się takie świętowanie, i żal, że mnie tam nie było, bo my jak zwykle przy pracy, której wcale nie ubywa. Dzień był taki ciepły, pogodny, z ula wyfrunęły pszczoły, uwijając się na ostatnich kwiatkach. A wawrzynek wilczełyko już próbuje swoich sił przed wiosną, wypuszczając na świat jeden maleńki kwiatek, podobnie "zapomniał się" pierwiosnek:-)






Wiatr obszarpał już prawie wszystkie kolorowe liście, zostały modrzewie. Wzeszłym tygodniu byliśmy na małym spacerze na Horodżennem za potokiem, łąki, widoki, radość psa, że w końcu gdzieś wybraliśmy się.







Bezlistne głogi całe w czerwonych owockach, mają ptaki uciechę, a jeszcze większą w zimie, bo nie sądzę, żeby zdążyły teraz wszystkie zjeść. Na mojej aronii zostało odrobinę owoców, ale tylko na jednej gałęzi, która prawie leżała na ziemi, wyschły już prawie. Zwiedziały się o nich gile, przyleciało kilka tych piękności z koralowymi brzuszkami, opędzlowały je w try miga. 



W zaduszkowy czas odwiedziliśmy cmentarze, zapaliliśmy znicz pod krzyżem w Radrużu, upamiętniającym m.in. pomordowanych z rodziny przez UPA ... byliśmy też w Borownicy pod pomnikiem.


Jak Radruż, to i cerkiew, bo pomnik znajduje się w jej sąsiedztwie, po drugiej stronie piaszczystej drogi.



Druga cerkiew, ta mniej sławna, pw. św. Mikołaja, teraz w remoncie, przy okazji zajrzeliśmy do wnętrza, panowie pracujący pozwolili:-)

 


Ten miniony czas był dla mnie również pełen radości, bo wreszcie po ponad roku nieobecności przyjechał na krótki urlop syn z dziewczyną ... czas rodzinny, intensywny, z pobytem na Pogórzu, z kociołkiem z ogniska, pieczonymi kiełbaskami.






Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!





wtorek, 19 października 2021

Pod słońce ... Jej Kiczowatość Jesień ...

Mieliśmy trochę zajęć w obejściu, przede wszystkim praca z piłą i rąbanie drewna i składanie pod dachem. Stare drzewa potrzebują pielęgnacji, spróchniałe pnie trzeba wyciąć powyżej, zostawić młode odrosty, śliwki węgierki doskonale odradzają się po takim zabiegu. Motyle obudziły się w domu i wyfrunęły na świat, szukając sobie na zimę innego schronienia, ożywiły się muchy, wyroiły jakieś drobne muszki, a pszczoły jeszcze żwawo oblatywały teren. 

Ostatnie dokarmianie rodzin pszczelich, jedne ule już nie pobierają syropu, innym mocniejszym trzeba dołożyć porcyjkę i tak trwamy w dorocznym spektaklu zmieniających się pór roku, w oczekiwaniu na zimę i już marzymy o wiośnie.

Z lasu przyniosłam chyba już ostatnie w tym roku rydze, wielgachne przerośnięte kapelusze, ale zdrowe. Pokrojone w kawałki, przyrumienione na maśle z cebulką smakowały wyśmienicie z kawałkiem chleba, a pozostałą na patelni pomarańczową tłustość wyczyściliśmy do czysta resztką pieczywa:-) sam smak. W takie ciche, spokojne podwieczory leciały jeszcze żurawie prosto w zachodzące słońce, jeden klucz, drugi, trzeci ...



Robiąc to zdjęcie przestawiłam aparat na opcję "zachód słońca", a kiedy rankiem pojechaliśmy na objazd dolin w Górach Sanocko-Turczańskich, zdjęcia kolorowych lasów również zapisały się w tej opcji, bo nie przestawiłam funkcji. A zatem przed Wami jesień, kiczowata, przejaskrawiona, ale tak oszałamiająca kolorami, jakie są tylko w bukowych lasach:-) może nawet nie tak bardzo, bo zwłaszcza w słoneczny dzień jest bajecznie.














Nasz przyjaciel jelonek zadomowił się u nas na stałe. Kiedy przyjeżdżamy na podwórze, niedaleko uli podnosi się z trawy łepek z dużymi uszami i obserwuje, a potem powoli oddala się na łąki. Za pierwszym razem zaskoczenie, co to za zwierzę, lis? ale kiedy w trawach zaświecił biały zadek, wiedzieliśmy, że to jelonek. Nawet Mima za bardzo go nie goni, siada zazwyczaj na górce i obserwuje. Pod krzakami wyleżane miejsca, nawet wygrzebana kopytkami, może i przychodzi ich więcej.


W tym roku wyjątkowo obficie zakwitł powojnik biały, teraz pyszni się kudłatymi kwiatostanami, co wygląda bardzo ciekawie, taka kosmata kula przy ogrodzeniu, bo wspina się na różne krzaki. Zresztą prawie przy każdym słupku są posadzone powojniki, właśnie te dzikie, które urosły z nasion przywiezionych ze Słowacji. Na rozsadniku rosną też powojniki tunguckie, te żółte, których nasionka zebrałam z jakiegoś ogrodzenia przy domu, wiosną będzie sporo przesadzania.


Z objazdu po okolicy przywiozłam zdjęcia ciekawego muralu, wykonanego na betonowej ścianie silosu na kiszonkę, pozostałość po arłamowskim gospodarstwie rolnym w Grąziowej. Teraz powojskowe zabudowania to obiekty wypoczynkowe "Zakole Wiaru", niewykorzystane ściany silosów porastają pnącza, a na jednym właśnie jest ten mural z cerkwią i wiejskim pejzażem, ciekawe, kto malował. Zdjęcie z drogi, więc przeszkadzają młode nasadzenia sadownicze:-)



Cerkiew ta w 1972 roku została przeniesiona ze wsi do sanockiego skansenu, w 2014 roku była wykorzystana na planie filmu Wołyń. Droga przez Grąziową jest naszą ulubioną, choć mocno dziurawa i wyboista, wiedzie przez dzikie tereny Pogórza Przemyskiego, w sąsiedztwie środkowego Wiaru.


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, wszystkiego dobrego, pa!