Usiłowaliśmy doliczyć, które to już spotkanie roztoczańskie, i wyszło na to, że siódme:-) Tym razem wybór padł na Roztocze Zachodnie, tereny w Szczebrzeszyńskim Parku Krajobrazowym. Justyna, inicjatorka tych spotkań znalazła doskonałą kwaterę w malutkiej wsi Chłopków, w dawnej szkole przysposobionej teraz na potrzeby agroturystyczne. Warunki wyśmienite, dużo miejsca do wieczornych posiedzeń i śpiewów, a przede wszystkim ważne to, że nikomu nie przeszkadzaliśmy. Po ulewach poprzedzających ten weekend zapowiadała się doskonała pogoda, wygwieżdżone noce z przymrozkami, a w dzień słońce. Jesteśmy zdyscyplinowaną grupą, jak wyjście na trasę o 9, to wszyscy stawiają się tuż przed 9, przygotowani, spakowani i w doskonałych humorach:-)
poniedziałek, 18 marca 2024
Drepcząc po Roztoczu Zachodnim w słońcu i skowronkach ....
czwartek, 7 marca 2024
Śmierdzący śledź, własne grzyby i pogórzańskie odkrycia ...
Przyszłam do sklepu i poprosiłam panią za ladą mięsną o najbardziej śmierdzącego śledzia:-) zdziwiona podniosła na mnie oczy, nie wiedząc za bardzo, czy to na poważnie czy żartuję. Zaczęłam tłumaczyć, że walczę z karczownikiem i wyczytałam w poradach ogrodniczych, że trzeba mu włożyć do nory śledzia, bo nie lubi tego zapachu i wyniesie się. I tu zagwozdka, czy to ma być śledź marynowany, czy w oleju, a może rolmopsiki ... pani orzekła, że chyba najbardziej śmierdzi ten solony. Nałożyła mi do pudełka, podlała jeszcze obficie tą zalewą, w której się moczył i życzyła sukcesów na niwie walki z karczownikiem:-) Dogrzebałam się na grządkach do jego tuneli, chyba nawet trafiłam na legowisko z kłębem trawy, w innym kanale trafiłam na garść cebulek cebulicy dwulistnej, która zaczyna teraz kwitnienie, rozłożyłam kawałki śledzi, podlewając zalewą. W innych częściach podałam jeszcze karbid, niech mu cuchnie wszystkim, a na wierzchu postawiłam żywołapkę z marchewką na przynętę. Mąż śmiał się ze mnie w puch: - tak, tak, daj mu jeszcze pół litra do tych śledzi, na zagrychę! W żywołapkę jak do tej pory nie złapało się nic, a jakie efekty po śledziu zobaczymy, na razie nie widać w ziemi aktywności karczownika, nie ma wygrzebywanej ziemi. Do tego Mima aktywnie kopie dziury za ogrodzeniem, bo widocznie tam wiodą jego kanały, może go upoluje?
Skończyły się ciepłe dni, może to i dobrze, bo przyroda za szybko zaczęła wegetację. Przymarzły i zbrązowiały rozkwitłe leszczyny, ale pszczoły radzą sobie w każdy sposób, aby przynieść do ula pyłek. Znoszą go z kwitnących bazi wierzby, a nawet zauważyłam, że oblatują niepozorne kwiatki jemioły.
Pszczelarz robił gruntowny przegląd uli po zimie, tym samym rozwścieczył pszczoły, bo któż by się nie złościł, gdyby obcy grzebał mu po domu. Ja jak zwykle tylko przechodziłam obok, aha, już mi wściekła jedna usiadła na głowie, a ja zasłoniłam rękoma uszy, pomna przykrych doświadczeń sprzed laty, kiedy pszczoła weszła mi do ucha. No to użądliła mnie, nawet przez rękawiczkę, a za chwilę ręka spuchnięta jak balonik, wyglądała jak nadmuchana rękawiczka chirurga:-)
Wystarczy obserwować naturę. Tuż przed nadejściem chłodów zleciały się pod karmnik stada sikorek, nawet w zimie tyle ich nie było. Nie miałam czym ich ugościć, została mi garstka słonecznika i kostka smalcu w lodówce. Przylepiłam smalec do pnia, wydziobały go w ciągu popołudnia, oj, chyba będzie niezłe zimno, skoro tak się ptactwo przygotowuje. Były też kowaliki i dzięcioły. A chłody przyszły po pierwszej wiosennej burzy, po ciepłym dniu zachmurzyło się pod wieczór, a potem rozległy się grzmoty, niebo rozjaśniały pioruny i lunął deszcz. Dziś zimno, polatują białe płatki ... Zielony dywan pod karmnikiem coraz większy, chodzi się po nim jak po perskim dywanie, tak mięciutko.
Do tej garstki słonecznika w karmniku przyplątał się nowy przybysz, myszka, która mieszka przy pniu śliwy, gdzieś w kamieniach tarasu. Rozumiem, wdrapała się tu po pniu śliwki, zobaczymy, co dalej, pewnie zejdzie po pniu jak wyszła. A ona dłuższą chwilę napychała się słonecznikiem, potem zwiesiła się z krawędzi karmnika na tylnych łapkach i spadła sobie na taras, a potem myk! do norki:-) Aha, teraz już wiem, jak dostawała się jakaś inna w chatce do pudełka z kulami tłuszczowymi, który dla ochrony przed myszkami postawiłam na szklanym słoju. One wspinały się na belkę podsufitową, a z niej spadały prosto do pudełka:-) oj, mam ja z tymi gryzoniami ...
Od dłuższego czasu męczyła mnie myśl o własnej hodowli grzybów. Naczytałam się na forum ogrodniczym, na stronie producenta i myślę sobie, raz kozie śmierć, to w końcu nic trudnego. Zakupiłam gotowy balot ze słomy, przerośnięty grzybnią boczniaka ostrygowatego. Mam nadzieję, że uda mi się wyhodować własne grzyby ... o, choćby takie ... zdjęcie z netu.
Oprócz tego zakupiłam też kołki z grzybnią boczniaka mikołajkowego do zaszczepienia pnia drzewa.
Do zaszczepienia wybrałam pień brzozy, tak jak pokazywali w instrukcji. "Pozyskałam" pień na wyrębie, był w sam raz podsuszony, przed zabiegiem namoczyłam go w wodzie, potem mąż wywiercił mi dziurki wielkości tych kołków. Wbiłam je młotkiem w głąb drewna, zabezpieczyłam otwory parafiną ze stopionej świeczki i stoi teraz pniaczek w kącie pokoju owinięty folią, bo temperatura musi być wyższa, aby grzyb rozwinął się w drewnie. No i czekamy, pochwalę się na pewno efektami tego eksperymentu:-) Aha, do tego balotu za słomą włożyłam własne kołki meblowe, pierwej wygotowane, żeby przerosła je grzybnia boczniaka i będę miała własne na przyszłość. Na ten przykład, aby pozbyć się pozostałości po ściętych pniakach, bo oprócz tego, że będą grzyby, to pień rozleci się w próchno i nie trzeba będzie karczować. Ha, gdyby się udało, to pewnie nie będę mogła patrzeć na grzyby przez dłuższy czas, bo w każdym kącie podwórza boczniaki będą rosły:-)
Wybraliśmy się pod Sanok na śnieżyce wiosenne. Wybraliśmy dzień z fatalną pogodą, ale tylko w środę mogliśmy. Wysoko w Górach Słonnych padał śnieg, niżej lało jak z cebra, ale wyskoczyłam na chwilkę zrobić zdjęcia, bo za chwilę ich nie będzie.
Wracając do tytułowego pogórzańskiego odkrycia ... są jeszcze takie miejsca, gdzie nigdy nie byliśmy. Wracamy do miasta różnymi drogami, jedną z nich jest trasa przez Piątkową, a drogowskaz Załazek widzieliśmy wielokrotnie i jak zwykle było - trzeba tam kiedyś pojechać. Stało się to w ostatnią niedzielę, ładną drogą wspinająca się do góry, przez stary las wyjechaliśmy na grzbiet wzgórz pomiędzy Piątkową a Jasienicą.
Wioseczka rozłożona szeroko, rozległe widoki na wszystkie strony świata, wjechaliśmy w każdą dostępną drogę, która kończyła się zawsze tak samo, ścianą lasu albo na czyimś podwórzu, stąd można wydostać się tylko tą samą drogą, którą się przyjechało. I jednogłośnie orzekliśmy: - mieszkalibyśmy tu:-)
Więcej zdjęć nie mam, przyjedziemy tu zieloną wiosną, a ja już obeznana z terenem, nie będę się tylko gapić w zadziwieniu, ale i pstrykać zdjęcia, bo rzeczywiście jest tu ładnie:-)
Przed nami roztoczańskie spotkanie, tym razem okolice Radecznicy w Szczebrzeszyńskim Parku Krajobrazowym, trasa wędrówki wykluje się na miejscu:-)
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, wszystkiego dobrego, pa!