poniedziałek, 30 czerwca 2014

Cudne manowce ...

Obudził nas rano telefon: Mamy zamrożony tort weselny, można go zabrać na rajd!
Ale co tu zrobić z tortem na trasie, trzeba czekać do następnej, bardziej przyjaznej okazji. A skoro już jesteśmy obudzeni, to poranna kawa na tarasie, szybkie ogarnięcie chatki i już zbiegamy na przystanek, bo musimy dojechać do Fredropola, gdzie powitamy zaprzyjaźnioną grupkę chodzących po bezdrożach turystów ...


Jesteśmy troszkę w niedoczasie, najgorzej chyba patrzeć z góry na wijącą się drogę i odjeżdżający autobus.
Na szczęście odrobinkę był spóźniony, więc zdążyliśmy. Ponieważ nie zdążyliśmy zjeść śniadania, pani w sklepie zrobiła nam pyszne świeżutkie buły z pasztetem, które skonsumowaliśmy na przystanku w oczekiwaniu na naszych przyjaciół.
Zwiedzanie zaczęliśmy od fredrowskich, malowniczych ruin ... cały obiekt jest przeznaczony do sprzedania, szukaliśmy kogoś, żeby zapytać o zgodę na wejście na prywatny teren, ale ani żywej duszy ... ponieważ zapraszała nas do przejścia duża dziura w siatce, skorzystaliśmy i my ...


Tuż przy wejściu stareńka kapliczka z Nepomucenem, w szykownej czapeczce ze starego gniazda bocianiego ... człowiek przejeżdża tędy bardzo często, patrzy z daleka na te obiekty jako stały i oczywisty element krajobrazu, a tu tyle historii ... Magda z Weroniką bardzo solidnie i sympatycznie opowiedziały nam o tym miejscu ... o Fredrze, wcale nie Aleksandrze, tylko Andrzeju, staroście lwowskim, który był związany z tym terenem.



Obeszliśmy ruiny, posiedzieliśmy w cieniu starych drzew, trzeba iść dalej ... jeszcze na skraju posiadłości dziwny niby-obelisk z kamieni, ale te kamienie nie występują u nas, czarne, jak zastygła lawa, nawet podejrzewaliśmy, że trochę asfaltu tam zastygło, ale nie ...


Potem przeszliśmy do cerkwi pw. Soboru NMP, która jest w tej chwili używana przez katolików ... zastaliśmy ją otwartą, bo panie sprzątały ...


Byłam tu pierwszy raz, myślałam że w środku będą jakieś malowidła na ścianach, jak to w pogórzańskich cerkiewkach ... nie, wszystkie ściany i sufit pokryte są drewnianą boazerią ...


Za to w starej dzwonnicy zobaczyliśmy składzik na niepotrzebne już przedmioty, obrazy ...


...stare tabernakulum, pewnie pierwotne z cerkwi ...


... stację drogi krzyżowej ...


... cynowe świeczniki, o! taką latarnię z kolorowymi szybkami ... niech to tylko nie pójdzie na zmarnowanie, może ktoś dostrzeże urodę starych przedmiotów i przywróci im dawny blask ... sama chętnie bym to zrobiła ...
Teraz już zagłębiamy się w chłodne i cieniste, pogórzańskie lasy, przy drodze pierwsze maliny, słodziutkie i pachnące jak żadne ogrodowe ... idziemy na "Zjawlinie", na Łysą Górę...


Trochę błotniście, przecież niedawno przeszły tutaj solidne ulewy ... spotkaliśmy pierwsze krzyże drogi krzyżowej, miejscowi nazywają to miejsce "ukraińską drogą krzyżową", odbywają się tu odpusty, pobudowano cerkiewkę, która chroni kamień z odciśniętym śladem stóp Matki Boskiej ...
Byliśmy tu pewnie ze trzy lata temu, ale las zmienia się, powstają nowe drogi do zwózki drewna, to i nam lekko zamieszało się i zamiast skręcić w lewo, poszliśmy do góry ... ani śladu świętego miejsca, ano trzeba zawrócić, tam gdzie były te krzyże ... i rzeczywiście, wykoszona ścieżka podpowiada kierunek wędrówki ...


Pod starymi drzewami ławki, pieńki do siedzenia, dziewczyny znowu opowiedziały nam historię tego miejsca, posiedzieliśmy sporo, jest jeszcze cudowne źródełko, wypływające w kapliczce, ocembrowane ... kiedyś ktoś pochylił się za bardzo i spadły mu tam okulary, leżą do tej pory ...


O, Stewen z Toronto nabiera cudownej wody, inni przemywają twarze, oczy, bo wiara czyni cuda ... woda czyściutka, chłodna, przynosi wielką ulgę naszym spieczonym na słońcu twarzom ...
Pod starym dębem przyniesione przez pielgrzymów krzyże, jak na świętej górze Grabarce ...


Po odpoczynku, przepełnieni spokojem tego miejsca, ruszamy dalej ... niby starą drogą w głębszym wąwozie, ona wyprowadzi nas na łąki nad Koniuszą ... jak to w lesie, droga nam się skończyła, inna też, po naradach i telefonie do męża, który nam się gdzieś zawieruszył, ruszamy pod słońce, nie chcemy chaszczować na przełaj, bo co niektórzy mają gołe nogi, a tam pokrzywy i drapaczyska ... przecież tam prowadzi droga, którą dojeżdżamy do naszej wioseczki.
I rzeczywiście, najpierwsz śródleśna łąka z paśnikami i amboną, wszystko ku wygodzie myśliwych, a skoro tu dojeżdżają, to i my prawie zbiegamy w dół odnalezioną drogą.
Ekscytujące są takie przejścia na dziko, bez szlaku, bo tędy nie prowadzi żaden szlak ... w tych starych, przepastnych lasach pogórzańskich, z głebokimi jarami, można śmiało prowadzić "szkoły przetrwania".


Następny przystanek przy cerkiewce w Koniuszy, tylko trzy domy mieszkalne, bo wieś wysiedlona po wojnie ... plamy potu na podkoszulkach znaczą, że jest gorąco, i już jesteśmy trochę zmęczeni, a do nas jeszcze sporo pod górkę, łąkami na szczęście już wykoszonymi, i nawet szlakiem, bo tędy prowadzi niebieski szlak na Kalwarię Pacławską ...


Po drugiej stronie doliny rozległe pastwiska ze stadami danieli, południowy stok Szybenicy ... docieramy do kapliczki, a potem już tylko drogą w dół, do naszej chatki ... szybciutko odgrzałam gar bigosu, podlałam go czerwonym winem i szybko odzyskaliśmy siły w cieniu ...


Co niektórzy podśpiewują przy gitarze ...


o, Stewen masuje obolałe stopy ...


... Ania smakuje powoli coś dobrego ...
Porterówka od Ani od storczyków, i Stefana od motyli doczekała degustacji w tak miłym gronie, każdy dostał po kropelce do posmakowania ... smak boski, z nutą kawy i kakao, i czegoś jeszcze ... pyszności ...
trzeba zrobić mały zapasik ...


... Irek dba o wszystkich, piecze nam kiełbaski, bo apetyt dopisuje ...


... no, no! czy niektórym to nie za dobrze? w cieniu, na piernaciku, pod głową podusia w różyczki ?... spędzamy czas, jak lubimy ...


Szybko zleciało do wieczora, w miłym towarzystwie, podarowano nam książkę z dedykacją od wszystkich uczestników rajdu ...


... ona jarosławianka, on francuz, razem we francuskim ruchu oporu, już cieszę się na chwilę, kiedy znajdę czas na jej przeczytanie.
Jeszcze tylko wspólna fotografia ... i poszli do góry, gdzie czekał na nich busik, a w chatce zrobiło się cicho ... przyleciały tylko dwa świetliki, posiedzieliśmy jeszcze trochę na tarasie, posłuchaliśmy derkaczy ... bo wokół nas zrobiły się teraz łąki derkaczowe, wszystkie ptaki już śpią, a one dalej terkoczą, a pewnie ze sześć potrafię zlokalizować ... posnęliśmy snem mocnym, bo i zmęczeni byliśmy ...


Nie pytałam moich przyjaciół o zgodę na umieszczenie zdjęć na blogu, ale może głowy mi nie urwą, a jak będą się awanturować, to najwyżej usunę.
Wczoraj zebrałam strąki zielonego groszku, to prawda, że posiany w marcu jest dorodniejszy ...


Wszystko co dobre, szybko się kończy, trzeba wracać do rzeczywistości ... ech, Pogórze, jakie cudne, gdzie jest taki drugi kraj ...


Pozdrawiam wszystkich, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowa, słonecznych wakacji życzę, pa!




środa, 25 czerwca 2014

Przy okazji ...

... moich konszachtów z ornitologiem odwiedziłam dziś bolestraszyckie arboretum.
Pora cudowna, poranek, tylko jedna grupa wycieczkowa ... słońce nagrzewa otoczenie, unosza się zapachy.
A swoją drogą, znacie zapach koniczyny perskiej?


Nad stawami unosi się lekka mgiełka, rozpylana przez dyszę, woda też pachnie świeżością ...







Patrzę, w tym ostatnim nenufarze coś się gramoli ... księciunio wyszedł na powierzchnię, pewnie pogrzać się w słońcu ...


Na wodzie unoszą się kolorowe wianki, kiedy szłam pod górkę do siedziby, wszędzie ślady wosku, to paliły się świeczki ... podejrzewam, że obchodzono tutaj noc świętojańską ...




Tajemnicze bagna, z przedpotopowymi drzewami, dziwnymi roślinami, tylko patrzeć, a wyłoni się jakiś stwór ...




... i miejsca uładzone, przystosowane dla niepełnosprawnych, zbudowane z wykorzystaniem funduszy europejskich. Śpieszyłam się, te zdjęcia to tylko tak przy okazji, po drodze do pałacu ... a szkoda, tu trzeba poświęcić więcej czasu, smakować to miejsce, oglądać, wąchać, szukać pomysłów na swój ogród ...




A na Pogórzu podlałam tylko pomidory, nazrywałam zieleniny z grządek do domu, i jeszcze pstryknęłam fotkę puszystej kuli przekwitłego kozibrodu ...


... potem kolorowym nasturcjom i fioletom przy chatce ...




... normalnie jak w arboretum, hej!
Machnęłam górkom w oddali i do domu ...


Przedwczoraj poszłam śladem Baby, która piekła pączki w papierowych foremkach, a ja upiekłam drożdżowe bułeczki z marmoladą różaną, która została mi po tłustym czwartku ...


Dobry pomysł, bułeczki trzymają fason i nie rozłażą się ... na jutro jest plan na ciasteczka maczane w białku i cukrze ... ma być zimno i padać deszcz, a więc do roboty! no i bigos trzeba uwarzyć, bo w sobotę idzie do nas rajd ...


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za pozostawione słowa, dobrego życzę, pa!