poniedziałek, 29 września 2014

Na zielonym szlaku ...

To był udany koniec tygodnia.
Najpierw naśpiewaliśmy się w piątkowy wieczór z Jurkiem Krużelem w piwnicy pod Niedźwiadkiem, ale w bardzo muzycznym towarzystwie, bo z kawałkiem zespołu "Dusza we mgle".
Była również Marysia Żemełko, przesympatyczna osoba, która ubiera w słowa wiersza codzienne życie, pisze bajki dla dzieci ... patrzymy, a w kąciku jedna z turystek wyjmuje organki ... najpierw nieśmiało, a potem już na środku salki przygrywała nam do turystycznych hitów sprzed lat.
I tak muzycznie i turystycznie natchniona, wyruszyłam z grupką zaprzyjaźnioną na zielony szlak Pogórza Dynowskiego, a przy okazji obejrzałam nowo odrestaurowany dworzec przemyski, bo jeszcze nie miałam okazji ... przyznam, robi wrażenie, w tej scenerii brakuje tylko eleganckich pań w kapeluszach i panów w wojskowych mundurach c.k. ...




Te zdjęcia nie oddają urody zabytkowego dworca, szkoda, że tyle pomieszczeń niewykorzystanych, mały ruch pasażerski.
Potem ruszyliśmy na szlak, przez całe miasto, wspinając się na Lipowicę ... tyle pięknych, zabytkowych domów, posesje z widokami, że głowa boli ... człowiek zawsze w pośpiechu przejeżdża obwodnicą, a tu tyle urokliwych zakątków ... ale to chyba każde miasto tak ma, trzeba tylko wejść w uliczki, zaułki ...


Ot, taki choćby detalik, wejście do jakiegoś nowoczesnego sklepu przy głównej ulicy, szerokie, przeszklone drzwi, a przy ścianach ograniczniki ... lew ze skrzydłami, gryf ... jakież to musi być stareńkie, i jak to przetrwało tyle czasu, nikt nie wydarł, nie zniszczył, nie sprzedał na złom ... a może to wykorzystane jakieś elementy z czegoś innego, większego ... w każdym razie bardzo urocze ...
I jak rano niebo było przejrzyste po przymrozku, tak teraz od południa napływały chmury i zamykały się widoki na Pogórze ... ale co nam to przeszkadza, ochraniacze na nogi, i można maszerować po błotach ...


Zeszliśmy do Łętowni, potem znowu pod górkę, jeszcze widać Zniesienie z Kopcem Tatarskim, przekaźnikiem, a potem zanurzamy się w piękny, bukowo-grabowy las ...


... w którym można zachwycić się różnymi formacjami grzybowymi ...




Jako, że to spory kawałek drogi, zatrzymujemy się co jakiś czas na mały odpoczynek, uzupełnienie płynów w organizmie, czy też zjedzenie kanapki ...


... bo z Przemyśla na Helusz, a właściwie do Kramarzówki to pewnie sporo ponad 20 km.
Już zaczynało lekko siąpić, oho! nie da nam dojść w suchości do naszego przyjaciela, Andrzeja, ale jakoś przestało, bo to właściwie nie był deszcz, tylko bardzo gęsta mgła, zbierająca się w krople ...
Po drodze jeszcze kurhany, starożytne mogiły kultury ceramiki sznurowej oraz kultury mierzanowickiej ...
no cóż, wierzchołek jednego z nich służy za podparcie pnia na składzie drzewa ...


Właściwie gdyby nie tablica, to można to miejsce ominąć zupełnie spokojnie, zarośnięte, zaniedbane, a szkoda ...


Końcowy odcinek był masakryczny, leśni ludzie rozjeździli, a właściwie rozryli spychaczem całą drogę, błoto niesamowite, więc szliśmy raz jedną, raz drugą stroną lasu ... i kiedy wyszliśmy już na wolną przestrzeń pod Heluszem, okazało się, że nawet wyszło słońce ...


Mój Boże, jak jesiennie, snują się dymy po polach, a dopełnienia tego krajobrazu znaleźliśmy na niebie ...


... potężne klucze żurawi, ich tęskny klangor, to wszystko jakoś tak smętnie usposabia ... nie ma odwrotu ...
A u Andrzeja bardzo klimatycznie ... odremontowana, stara chałupa, zadbane obejscie, przystrzyżona trawka, a kwiaty na werandzie i podwórku przyprawiały o zawrót głowy ...




Uczynny Irek rozpalił ogień na wyższym poziomie podwórka, bo ukszałtowanie jest tam tarasowe ...


Przed kilku laty rosły tu pokrzywy w pas, kupiona chatka nie przedstawiała sobą porywającego widoku, a teraz? ... ogrom pracy, i przy domu, i w obejściu, ale efekt przerósł nasze wyobrażenia ... Andrzeju, naprawdę szacun ...


Pieczone kiełbaski były pyszne, i jabłka też, rozsiedliśmy się na werandzie, gdzie śpiewaliśmy przy gitarach do późnej nocy. Czas wracać, my do pogórzańskiej chatki, reszta do miasta ... za chwilę następny etap zielonego szlaku, trzeba znowu ruszać ...
Niedzielne widoczki pogórzańskie troszkę przymglone ...



... w Fogaraszach zeszły śniegi, pogoda ustabilizowała się, jest zimno ale słonecznie, czas wyruszać.


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, dobrego dla Was, pa!



czwartek, 25 września 2014

Ten pierwszy raz ...

Uśmialiśmy się po pachy.
Zdjęcie zrobione z ukrycia, ale publikowane za przyzwoleniem.
Mężczyźni ... niby tacy twardziele, a nosy mają wrażliwe ...


Pozdrawiam serdecznie, udanego końca tygodnia, pa!

poniedziałek, 22 września 2014

Różności prawie jesienne ...

I przyszedł weekend, a my, jak zwykle, na Pogórze.
Przyczepka zadzierzgnięta do "czołgu", felerne koło wymienione, bo w zeszłym tygodniu i ona nas zawiodła, rozwaliła nam się po drodze do domu. Coś zaczęło dziwnie warkotać, klapać, samolot leci czy co?  a to pękła opona,  już dawno należało wymienić obie, i w końcu przyszła "kryska na matyska". Zostawiliśmy przyczepkę u gospodarza, zdobyliśmy dwa nowe koła i można było po  wymianie zjechać do domu z ładunkiem drewna opałowego.
Tak, tak, park maszynowy nam się sypie, a zazwyczaj nie tak sobie, pojedynczo, tylko działa prawo serii.
Załapaliśmy się jeszcze na letnią pogodę, wieczorem słuchaliśmy pohukujących puszczyków w niedalekim lesie, jeleni gdzieś dalej na rykowisku, a w krzakach, jak zwykle, pochrząkiwały dziki.
Przychodzą do sadu na spadłe jabłka, przewracają ryjami murawę wokół, kiedyś zdarzyło im się podejść pod samą chatkę, bo tuż przed schodami były rozryte miejsca.
Pracowałam sobie na grządkach, jeszcze wyrywałam zielsko, wykopywałam, co nie zdążyłam wcześniej, a psy towarzyszyły mi nieodłącznie ...


Niektóre warzywa udane, niektóre zupełny niewypał, a w każdym roku inaczej ... już zrezygnowałam z bobu i kukurydzy, teraz przychodzi czas na kapustne ... a buraki ćwikłowe do jednego wyjadła mi łania, kiedy onegdaj przesadziła siatkę leśną.


Mąż czasami zachodzi tam do mnie i pyta ... A co to ci, Maryś, tu urosło? - To brokuły zakwitły, i kalafior ... Aha, a nie mogłabyś czegoś normalnego tu posadzić? Nie dla niego te wszystkie nowinki, szpinaki, roszponki, kolendry, czarne pomidory czy paskowane ... A te co? zgniły? - no, nie poznaje się na tych nowościach, że to Czarny Książę, a nie zwykła malinówka ...


Cieszą bardzo wyhodowane przez siebie warzywa, pomidory pod folią dają jeszcze ładny plon, choć te pod dachem chatki już dawno obeschły ... zbieram zielony koper, wysiany z wcześniejszych roślin, chrupiący szczypior siedmiolatki  służy nam przez cały czas, jeszcze zbieram fasolkę szparagową ... może to wszystko nie tak piękne jak na straganie, ale swoje, bez deka nawozu ...
W wolnej chwili robimy sobie przerwy, posiadujemy na tarasie, coś tam planujemy, bo w domu nie ma czasu ... a psy cały czas z nami ...


... Miśka ma swój fotel, obok mnie, a Amik leży na wiklinowym siedzisku, to jego punkt obserwacyjny, wyżej i widzi całe wejście. Ależ to psisko się uspokoiło, nawet jak sarny pokażą się w sadzie, to przegania je tylko do granicy, nawet nie myśli pobiec gdzieś za nimi ... a rano, kiedy zniosę go na dół z poddasza, i kiedy otworzę drzwi, najpierw wystawia głowę, sprawdza, czy można wyjść, potem dopiero ja lekko wypycham go za drzwi ... A idźże, skoro pobudkę zrobiłeś mi o 6-tej!
Czy już zapomniał o swoim poprzednim życiu? widzę, że czuje się przy nas bezpiecznie, i pilnuje nas.


Latoś obrodziły nam jabłka, i tak sobie myślę, że trzeba mi spróbować zrobić cydr, i zwykły i musujący ... chociaż jak czytałam komentarze na forum winiarzy, to przyznawali, że niewiele posmakowali tego ostatniego, bo butelki strzelały pod wpływem fermentacji, i było więcej roboty ze sprzątaniem niż degustacji ...


Mąż jeszcze wykonuje ostatnie przeglądy w ulach, ścieśnia ramki, żeby pszczoły spokojnie przezimowały, daje im poduszki dla ocieplenia, pewnie jeszcze dokarmianie będzie ... a ja zrobiłam sobie takie ozdobne słoiczki z miodem, są tam zalane słodkością różne orzeszki, rodzynki, suszone morele, daktyle czy śliwki ...


... na oknie moczy się dereń w destylacie, to jedna z najsmakowitszych nalewek owocowych ... owoce z własnego drzewka ...


Deszcz zostawił po sobie nieprzeniknioną mgłę, nie widać było drzew u sąsiada, a w naszym sadzie tajemniczo ...


... bardzo to dziwne zjawisko, u nas biało, a na górze świeci słońce, a za Wiarem porozciągane pasma oddzielają każdy pagór ...




Za półtora tygodnia, na wzgórzu kalwaryjskim, zamknięcie podkarpackiego sezonu motocyklowego ... dopiero tak niedawno dudniły dołem potężne motory, jechały całe kawalkady "smoków" na otwarcie, a tu już zamknięcie, jak ten czas leci ...


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za poświęcony czas i pozostawione słowo, dobrego życzę, pa!









czwartek, 18 września 2014

Postawiliśmy stopę na ziemi rumuńskiej ...

Po mocno zajętym czasie umyśliliśmy sobie z mężem, że pojedziemy troszkę zmienić krajobrazy ... do Rumunii. Na dni parę, tak ze 3-4, bo na więcej obowiązki nie pozwalają. Szybkie spakowanie sprzętu turystycznego, który zawsze na nas czeka w skrzyni posagowej mojej mamy, jakieś kanapki na drogę i ... znowu ta koszmarna pobudka w środku nocy. Ale mocna kawa stawia na nogi, noc jest jasna, rozgwieżdżona i bardzo zimna ... zapuściliśmy się w remontowaną drogę do Arłamowa, i owszem, stoją znaki, że zamknięta, ale przecież nikt nie pracuje w nocy ... a jednak nie przejechaliśmy, w poprzek stanęła maszyna do rozkładania asfaltu, na całą szerokość drogi ... Nie lubimy zawracać, zawsze to budzi w człowieku jakieś obawy, że źle się zaczyna podróż ...
W nocy tyle zwierząt wychodzi na drogę, przemykają dostojne jelenie, patrzą ciekawe sarny, łanie, ale dzików jest zatrzęsienie ... przebiegają drogę stadami, dorosłe osobniki, młodsze, ogonki zadarte do góry, długie pyski ... jeden buchtował przy drodze, wcale nie bał się, stary, posiwiały, widać było białe, potężne szabliska ... oddalił się tylko parę metrów ...
Przejechaliśmy Beskid Niski, grzecznie przez Słowację, bo tam tylko dybią na nieostrożnych kierowców, żeby zapłacili "pokutę" ... daleko od ruchliwych traktów, bokiem, przez Wielkie Kapuszany, Kralovsky Chlmec kierowaliśmy się na węgierską Kisvardę, żeby tam przejechać przez Cisę ... Słowacka prowincja, potem węgierska ... ciemne twarze, czarne jak węgiel włosy, o tej porze autobus zbierał dzieci do szkoły ... potem dorośli szli do prac, widać, że dorywczo ... kobiety z miotłami, grabiami sprzątają, mężczyźni przy pracach drogowych ... kiepsko pracują, jeden kopie, pięciu stoi obok i obserwuje, albo siedzą w rowie i nic nie robią ...
Zrobiliśmy sobie przerwę na śniadanie nad jakimś zbiornikiem wodnym, pogoda piękna, coraz cieplej, bo jak wyjeżdżalismy od siebie, to temperatura była w granicach 4-5 stopni ... cieszymy się, że w górach będzie dobra widoczność, po drodze zwiedzimy ogrody w Jibou, monastyry, nocleg w cabanie w górach, bo zimno... wyszukałam sobie różne ciekawostki, które można zobaczyć,  urozmaicona trasa ...
Już granica rumuńska, wspólna odprawa węgiersko-rumuńska ogranicza się do obejrzenia paszportów, głębokiego spojrzenia w oczy ... Maria Elzbieta? ... tak! ... jechać dalej ...
Mąż ruszył spod budki celników ... o matko kochana, co to? ... za nami kłęby czarnego dymu, jakby "czołg" się palił, coś zaklekotało w silniku i przestał jechać ... stanęliśmy w zatoczce na przejściu granicznym ... ponawia próbę, to samo ... spojrzeliśmy na siebie, w oczach przestrach, co my zrobimy? jak tu dogadać się bez znajomości rumuńskiego języka? ... tak daleko od domu, co my zrobimy? ...
Mąż podniósł maskę, olej w porządku, nic nie kapie, nie przegrzane ... spróbuj, Maryś, zapalić i przygazować ... jakby się uspokoiło z tym dymieniem, i "czołg" zaczął jechać ...
Nie ma mowy, żeby ruszać w takim stanie w głębokie góry, i w ogóle do Rumunii, bo co, jak gdzieś nas uziemi awaria? ... szybka decyzja, zawracamy, i żeby tylko dojechać do kraju bodaj ...
Więc znowu szybka odprawa w drugą stronę i już jedziemy z powrotem ... nici z naszej radości, z wyprawy, a tu jeszcze obawa, żeby nie stanąć gdzieś po drodze ... z każdym kilometrem zbliżamy się do upragnionego domu, w "czołgu" jakby nic się nie dzieje, ale ja boję się nawet zgasić silnik podczas tankowania ... zapalił, jedziemy dalej ... już Medzilaborce, za chwilkę Radoszyce ... oddychamy z ulgą, i przejeżdżamy jeszcze kawałek Bieszczadów, do Przysłupia na pstrąga ... ten stres wyssał z nas siły, i bardzo zgłodnieliśmy ... walnęliśmy z 800 km na darmo ...



Tu cudny Beski Niski, przez brudną szybę "czołgu", już na powrocie ... liście powoli żółknieją ...


... i troszkę widoków połoninnych ... Smerek z Przysłupia ...


... chatka na Wetlińskiej ...




... widoki z serpentyn na Wetlińskiej ...
Tylko tyle zdjęć z tej nieudanej, rumuńskiej wyprawy ... zdjęcia Bieszczadów, o ironio! ...
Mąż właśnie wrócił od mechanika, przytkał się jakiś zaworek - tu rzucił nazwę, akuratnie wtedy ... dlatego rzuciło czarnym dymem, coś się odblokowało, ustabilizowało i dojechaliśmy do domu ... nic nie trzeba wymieniać, "czołg" jeździ dobrze ... i nic się nie dzieje, dacie wiarę?
A jak ktoś pyta, co tu robimy, bo mieliśmy być w Rumunii od wczoraj, to odpowiadamy, że mieliśmy taką fantazję zjeść kanapkę na śniadanie nad granicą rumuńską ... z żalem wielkim, bo mogliśmy dziś łazić po górach Parang, patrzeć na Fogarasze, podziwiać malowidła starych monastyrów ...
Ale nic straconego! wybieramy się tam w przyszłym tygodniu, oby pogoda dopisała i nie czekały nas niespodzianki z autem ...


Pozdrawiam Was pogórzańskimi zimowitami, dziękuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!