niedziela, 26 lutego 2023

Śnieżyczek szukałam ...

 Śniegi zeszły, tylko Kopystańka jeszcze z białą przekreską pod wierzchołkiem. Ależ lało nocą i do południa w sobotę, fale wody i wiatru uderzały od zachodu w chatkę, a rankiem potok z dołu szumiał bardzo groźnie. Ale koło południa rozjaśniło się na jakiś czas, nawet wyszło słońce, więc ubrałam gumiaki, aparat na ramię i poszłam z Mimą trochę po łąkach połazić. Przy okazji odkryłam, że przy ostatnich pracach przy gałęziach zniszczyłam sobie nowiuśkie gumiaki, ostra gałąź dziabnęła przy kostce i dziura jest, żeby chociaż wyżej, to przez potok przeszłabym suchą stopą:-) Ładne były, w szaroniebieską kratkę, i wysokie po kolana, i nie trzeba było się mocować z nimi, bo specjalnie kupiłam troszkę większe, takie wsunąć stopę i wysunąć, jak mężowskie filcaki:-( 

Poniżej w zaroślach znalazłam całe łany śnieżyczek, śliczne są, takie świeżutkie, jeszcze nie całkiem rozkwitłe, płatki stulone w owal. Szukałam ich, bo moje pod chatką zniknęły, znowu gryzonie wyżarły cebulki, nawet już nie usiłuję sadzić krokusów, tulipanów, czosnków ozdobnych, bo wszystko wcinają.





Podejrzewam, że to pozostałości po dawnych mieszkańcach, ich ogrodach, rozsiały się śnieżyczki dziko, nie ograniczane ludzką ręką przez tyle lat. Tym bardziej, że trochę dalej znalazłam resztki fundamentów, może to był piec albo piwnica, czas dobry do obserwacji w terenie, bo latem tutaj pokrzywy powyżej głowy.


Przy okazji znalazłam nowe miejsce na uszaki bzowe, stary pień czarnego bzu, przytulony do śliwki, a na nim grzyby jak stwory nie z tej ziemi:-) nie muszę jechać daleko, są tuż pod ręką. Zebrałam je oczywiście, dorodne i wyrośnięte.



I tak chodząc po tych łąkach, zaglądając w różne zakamarki, zarośla, znowu je zobaczyłam po drugiej stronie potoku ... to już chyba będzie trzeci wpis o wilkach:-) Przed godziną rozmawiałam z siostrą, widziałam tylko jednego, biegiem przemknął przez łąki i zniknął w krzakach. No cóż, są tu cały czas, a teraz ja stałam po jednej stronie potoku, a one po drugiej, były znowu dwa. Jeden schodził w dół, drugi nieśpiesznie podchodził do góry. Zagarnęłam szybciutko Mimę, żeby nie przyszło jej do głowy gdzieś oddalać się i wróciłam do chatki. Na tej wypłowiałej po zimie trawie ciężko je wypatrzeć, jak stoją bez ruchu, dopiero oko rejestruje poruszenie i wtedy je widać dokładniej.



Usiadłam przed oknem z lornetką, obserwowałam je jeszcze przez jakiś czas, zniknęły. Kręciłam się po kuchni, coś tam przygotowywałam, ale oko z przyzwyczajenia cały czas leci na łąki. O, rany, znowu coś idzie, i to dużego, to łania, przechodzi z jednego lasku do drugiego. Zmartwiałam ze strachu, przecież tam są wilki ... weszła do zagajnika na środku łąk ... nie chciałam na to patrzeć. Ale wiecie, to tak jak przy oglądaniu horroru, człowiek zatyka oczy dłonią, ale odchyla palec, żeby zobaczyć, co dalej:-) Pytam męża, i co, i co, widać coś? Sama nie patrzę, grzebię się przy kuchni, wreszcie nie wytrzymałam, przecież ją tam na pewno dopadną, pewnie zobaczę za chwilę łanię z wilkami u szyi, albo rozrywającego trzewia, albo sama już nie wiem co, i to wszystko naprzeciwko okna. Nie, to nie na moje siły ... po dłuższej chwili łania spokojnie wynurzyła się z zagajnika po drugiej stronie, przeszła pustą przestrzeń łąki i zniknęła wśród tarninowych zarośli. Nie wiem, jak to się stało, że drapieżcy jej nie zwęszyli, wiem, że natura rządzi się swoimi prawami, ale takich spektakli wolę nie oglądać.


Skończyła się darowana przerwa w opadach, od zachodu znowu przyszła ciemna chmura, tym razem z mokrym śniegiem i prognozowanym ochłodzeniem. Tutaj to wygląda bardzo spektakularnie, biała ściana zabiera kolejno widoki, najpierw niknie Kopystańka, potem las i łąki na Horodżennem, bardziej na lewo niknie śnieżnej kurniawie Dział, a po nim Kanasin i wreszcie zaczyna sypać i u nas.


Myślałam, że tak już będzie do wieczora, najbardziej obawiałam się, że zasypie drogę, oblodzi i nie będziemy mogli wyjechać. Ale nie, pokurzyło, posypało i już widać było jaśniejący świat, od zachodu oczywiście.


A kiedy rozbłysło słońce, podświetlając ośnieżone gałęzie, zrobiło się jak w bajce. Miliony ruchomych, skrzących się jak diamenciki kropel, kolorowe rozbłyski, iskierki. Widok ten nie trwał długo, krople skapywały, migotały w słońcu, a kiedy chmury znowu skryły słońce - poszarzało.





Jeszcze wracając do tych wilków ... długo nie widziałam sarenek, które przychodziły do nas, a w takim sąsiedztwie to wiecie, o czym pomyślałam. Kiedy któregoś przedwieczora zobaczyłam ruch w krzakach i wynurzające się cienie, ucieszyłam się, przetrwały nasze sarenki. Pierwszy wyszedł koziołek, urosło mu nowiutkie poroże, ale jakieś dziwne, bardzo jasne i takie grube, omszone. Dopiero w internetach doczytałam, że to rogaś w scypule, czyli nowe poroże porośnięte żywą tkanką, którą potem ściera ... ha! tak, ściera w moim sadzie, pałuje mi drzewka. Zdjęcie nie moje, pożyczone z netu "Przygody przyrody" P.Warowny.


Przed nami marzec, Tosia kończy 4 lata, mała rezolutna dziewuszka. Opowiadamy sobie różne rzeczy, pyta mnie o moich rodziców, jak miała mama na imię, zresztą ma tak na drugie imię, Aniela.
- A jak babciu, miał na imię twój tato? - 
- Józef -
Ona robi wielkie oczy i pyta:
- Święty Józef? -


Podśpiewuję im z Jaśkiem różne piosenki, np. Boli mnie noga w biodrze, chodzić nie mogę dobrze, ale tańcować mogę, zawiążę chustką nogę, oj dana dana ...
Jasiek jak był mały, od razu przynosił mi chustkę do obwiązania nogi:-)
Zwoziłam drewno w taczkach na taras, żeby było bliżej do kominka. Przy okazji z góry spadł mi na stopę spory klocek, obił mocno, stopa bolała, że ledwo chodziłam. Okłady z kwaśnej wody, smarowanie różnymi mastygami, stopa obandażowana, a Tosia akuratnie przyszła i coś tam chciała, żeby jej podać.
- Tosiu, bardzo boli mnie noga, nie mogę chodzić-
- Babciu, boli cię noga w biodrze? -
Jest wesoło:-)

Posiałam paprykę, mam nadzieję, że w tym roku nie pomyliłam nasion i nie będzie tylko ostra cayenne, a miała być czereśniowa do nadziewania serem. Na oknie też zielono, do poszczypania.


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za Waszą obecność, dobre słowo, bywajcie w zdrowiu, pa!





poniedziałek, 13 lutego 2023

Księżyc, wilki i ludzie ...

Przez ten pochmurny czas nawet nie zauważyłam, że była pełnia, a kiedy wreszcie noce rozjaśniły się, zobaczyłam o świcie księżyc już z uszczerbkiem na tarczy. Niemniej jednak wstające gdzieś za górą słońce oświetlało jaśniutko jego tarczę.

Wieczorne, czyste niebo długo świeciło zorzą, ani jednej chmurki na niebie, wiadomo, że w nocy ściśnie mróz. 

I ścisnął, aż woda w rurce nam zamarzła na wschodniej ścianie, ale nie tak całkiem do końca, tylko doprowadzenie do muszli. Rurka pomiędzy ścianą a płytą gipsową prysznica nieocieplona, błąd, ale po dłuższej chwili ogrzewania farelką lodowy korek puścił. Chyba czeka nas na wiosnę ocieplenie całej ściany kuchenno-łazienkowej. 

Na łące widać ślady po ciągniku. I tamtędy również wywożą kloce sosnowe z niedostępnych miejsc, układają przy drodze, oprócz tego na skład tuż koło nas. Jednego ranka, znów przy porannej kawie, mąż coś przyuważył ... chyba dwa lisy idą z dołu - mówi. Możliwe, że idą w parze, może to właśnie ich gody, bo gdzieś tak w zimie łączą się w pary. Wzięłam do rąk lornetkę - nooo, zobacz jakie dorodne te lisy - zaśmiałam się.



Tuż przed nimi zjechał ciągnik do pracy, jeszcze pewnie nie zdążył zatrzymać się, gdy podeszły do góry z potoku. Zatrzymały się na śladzie kół, powęszyły i stanęły z pyskami zwróconymi w kierunku ludzi, posłuchały głosów i ruszyły biegiem w lewo, żeby jak najdalej od nich. Patrzyłam cały czas, schowały się w zagłębieniu terenu, znowu odbiły w prawo do zagajnika i poszły, może do Rybotycz, może do Kopysna. Za chwilę szedł tamtędy człowiek, pewnie pomocnik, bo w roboczym ubraniu. Zatrzymał się, prześledził tropy doskonale widoczne na świeżym śniegu, mocno zdziwiony chyba. I tak przecięły się w ciągu kilku minut ścieżki wilków i ludzi, nie przeszkadzając sobie zupełnie.


Zima trwa w najlepsze, ciężkie poduchy spadają z gałęzi, sypiąc śnieżnym puchem, a te pewnie prostują się z ulgą, pozbywszy się ciężaru. Zaglądnęliśmy pod Lawortę na wyciąg narciarski, mimo że trwają ferie, ludzi na stoku jakoś nie bardzo dużo. Popatrzeć przyjemnie, ale żeby zebrać się i poszusować już gorzej, straciliśmy zapał, a raczej bardziej ja. Tyle obaw, żeby nie połamać się:-)


W Wańkowej podobnie, może tylko trafiliśmy na taką porę, a po południu jest więcej ludzi. Pięknie się jedzie dolinami wśród rusztowych pasm Gór Sanocko-Turczańskich, jak w bajce. Drogi białe, drzewa białe, niebo niebieskie, wioseczki zasypane śniegiem ...


Znowu zjechaliśmy pasmem Chwaniowa, kierując się na Grąziową. A tutaj mała niespodzianka, kawałek za wsią droga jeszcze odśnieżona, a potem już tylko koleiny w śniegu prowadzą, "Zielepuszka" daje radę, ale te uślizgi  przyprawiały mnie o wzrost ciśnienia, dobrze, że rano tableteczkę zażyłam:-)


Żeby się tylko nie zawiesić, byle do przodu, a tu już po prawej strome koryto Wiaru się zbliża, podmyta droga, żeby z kolein nie wypaść ... emocje były, dodatkowo strachliwa jestem bardzo. Dolina Jamninki za to odśnieżona, byle nie trafić na ciężarówki ładujące drewno, bo inaczej trzeba zawrócić, co nie raz nam się zdarzyło. 





Stare sady na tle białych, nieskazitelnych połaci wyglądają niesamowicie, teraz widać dokładnie powykręcane gałęzie, niektóre jak sękate ręce wzniesione do góry. Z kolei w sobotę pojechaliśmy na Chomińskie, to jakby przysiółek pobliskiej Birczy, z wieżą widokową i wiatą, a przede wszystkim z widokami. 



Mieliśmy ochotę dotrzeć tu szlakiem, łąkami, ale wszystko zasypane, tylko mała ścieżka wydeptana ludzkimi stopami ... znaczy turyści tędy szli:-) zakopiemy się jak nic, więc pojechaliśmy z drugiej strony, od Birczy.  Wiało bardzo, nawet nosa nie chciało się wyściubić z ciepłego auta. Ale dręczyła mnie jeszcze jedna droga, jak na razie odsypana ze śniegu pod pomnik bitwy pod Birczą ...



... a potem kierująca do lasu i wyjazd z drugiej strony na przysiółek Bartkowskie i zjazd do Korzeńca. Odśnieżona droga się skończyła, ale przejechał ciągnik, ślady są, może uda się i nam.


Musimy tu przyjechać wiosną, krótki to odcinek lasu, ale u wyjazdu bardzo widokowy. Cóż z tego, kiedy buduje się nowe, co stwierdziliśmy z przykrym zaskoczeniem ... w takim krajobrazie :-( ... 




W sobotę były zakupy spożywcze w Birczy, a powrót przez Hutę Łodzińską, koło cerkwiska.



Południowe skarpy już przytopione, jakaś zieleń pojawia się, może to już po zimie:-) 
Pozdrawiam serdecznie, dziękuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!





niedziela, 5 lutego 2023

Na kresach Kresów ...

 Miałam niedokończone porachunki z Roztoczem Południowym, a zaszłości ciągnęły się od Święta Zmarłych z zeszłego roku. Oprócz odwiedzin grobów bliskich w Horyńcu, lubimy powłóczyć się po opuszczonych cmentarzach, a zwłaszcza tych z kamieniarką bruśnieńską. Na powrocie zatrzymaliśmy się w Podemszczyźnie, leżącej niedaleko sławnego już Brusna Starego i Nowego, a ja nie miałam aparatu. Tak mnie gnębiło to, że byliśmy, a ja nie mam stamtąd zdjęć, że skoro tylko trafił się mężowi na początku stycznia służbowy wyjazd do Lubaczowa, zabrałam się z nim. Sprawy zostały załatwione szybko, a potem tylko na wschód. W Podemszczyźnie stawy, borowinowe złoża, stare drzewa znaczą miejsce po dworze i parku, a nieco dalej pozostałości dzwonnicy. Cerkwi już dawno nie ma, spłonęła w czasie ostatniej wojny, a jeszcze wcześniej wieś znalazła się na trasie pochodu wojsk Sobieskiego, miejsca walk znaczą kamienne krzyże zwane "turkami". Wśród dawnej ludności krążyła opowieść o bitwie wojsk hetmana z Tatarami, po której zmęczeni rycerze zatrzymali się we wsi, swoje kopie wbili na sztorc w ziemię. Wojsko odjechało, pozostawiwszy w ziemi wbite drzewce, z których potem urosły dorodne lipy zachowane do dziś.

I tutaj zobaczymy krzyż "pańszczyźniany" na pamiątkę zniesienia pańszczyzny z 1848 roku, jakich wiele na Roztoczu.


Po drugiej stronie drogi krzyż w typie maltańskim, nie znaleźliśmy ich więcej, choć miejsce znaczone  barwinkiem, jakby cmentarny teren.


Na samym skraju cerkwiska inny ciekawy krzyż z inskrypcją w cyrylicy ... Od powietrza, ognia, głodu i wojny uchowaj nas Panie 1915 rok ... a więc czasy Wielkiej Wojny.




Postać Matki Boskiej Opieki (Pokrow), pod tym wezwaniem była zniszczona cerkiew. 
Nieco dalej, w pewnym oddaleniu od drogi cmentarz z cennymi nagrobkami kamieniarki bruśnieńskiej. Na lekkim wzniesieniu, a po prawej jego stronie w obniżeniu zarośnięty staw, w pierwszej chwili nie widać, jak spory to obszar. Nie widać tu ręki konserwatora, chaszcze przysłaniają nagrobki, figury, wiele zniszczonych. Panoszy się rdestowiec, w lecie chyba ciężko tu przejść, pod stopami poduchy borówczysk. A figury równie zachwycające, jak w Bruśnie Starym, tylko tam ogrodzone, wyczyszczone i od razu zwiedzający ma pogląd na cały teren.












Od wojny minęło sporo lat, na cmentarzu wyrósł całkiem duży las, niektóre drzewa już powalone ... przemijanie, przemijanie, przemijanie. Latem, kiedy liście przysłonią widok, tylko drewniana tablica przy drodze wskazuje, w którym kierunku się udać. Tutaj zakończyliśmy zwiedzanie cmentarzy, dzień krótki, zmarzliśmy, a nie ... jeszcze jakaś tablica informacyjna mignęła mi w lesie, coś niby kopiec. Przedarliśmy się przez chaszcze na rowie, kawałek polem, drogę zagrodziła siatka leśna, przydeptaliśmy ją trochę i przedostaliśmy się dalej. To nie kopiec, a bunkier linii Mołotowa, a może raczej schron.



Powiem szczerze, że nie jestem fanką takich miejsc, nie wiadomo co kryje się w ciemnym, wilgotnym wnętrzu, a i nieopatrznie można zlecieć parę metrów w dół w jakimś włazie czy jak to tam się nazywa, nie, nie, to nie dla mnie:-) Kawałek dalej na polu to już rzadka osobliwość, myśliwska ambona na bunkrze ...


Przecież dowcipniś myśliwy musiał nawiercić otwory w twardym jak skała betonie, przyśrubować stopy, żeby wiatry nie zwiały albo ktoś nie przewrócił ambony. Po pierwszym zimowym śniegu ani śladu, nawet ziemia obeschła, można było chodzić po polu:-) 
Przy drodze przy bunkrach znowu krzyż, teraz go widać, bo liście opadły, inskrypcja nie do odczytania, może jakby oczyścił szczotką kamień. Kiedyś w otwór była wmontowana figurka Ukrzyżowanego, teraz jej nie ma, a może leży poniżej w krzakach ... latem znowu liście przysłonią i nie wiem nawet, czy ktoś zauważy. 


 Wróciliśmy do Lubaczowa, a potem droga wiodła wioskami, w niedużym oddaleniu od granicy, zatrzymując się przy cerkiewkach. Niektóre zamienione w kościół, niektóre zaopiekowane dożywają swoich dni niedaleko nowych kościołów.
Cerkiew w Szczutkowie pw. św. Dymitra, teraz kościół... fascynują mnie te stare ozdobności ...




Prześliczna cerkiewka również pw. św. Dymitra z 1701 roku w Łukawcu ...



Równie ładny, drewniany, modrzewiowy i zabytkowy kościółek z 1754-1756 roku w tymże Łukawcu ... był za mały dla społeczności, więc w XXI wieku wybudowano nowy.


Ciągnęło mnie do Wielkich Oczu, bo tam znajduje się jedyna podkarpacka cerkiewka zbudowana w konstrukcji szachulcowej, czyli muru pruskiego.  To trzecia cerkiew w tym miejscu, pierwszą wzniesiono 1654 roku, drugą w 1820 roku - spłonęła w ostrzale artyleryjskim w czasie Wielkiej Wojny w 1915 roku wraz z częścią rynku. Ta ostatnia, jak dla mnie prześliczna, choć opuszczona, jest całkiem młoda z 1925 roku pw. Mikołaja Cudotwórcy.



Podzieliła los jak wiele jej podobnych, po wysiedleniach Ukraińców była magazynem do 1989 roku, potem przeprowadzono drobne prace remontowo-zabezpieczające i czeka ... na lepszy los.
To jeszcze nie koniec naszej wyprawy, Z Wielkich Oczu skierowaliśmy się jeszcze bardziej na wschód, gdzie zdawałoby się już koniec świata, bo przecież granica z Ukrainą tuż, tuż. O, nie, tam są jeszcze Żmijowiska i Wólka Żmijowska:-)
W tej pierwszej miejscowości, za wsią, w znaczącej grupie starych drzew na wzniesieniu, schowała się następna cerkiewka pw. Zaśnięcia Matki Bożej z 1786 roku.



Wokół rozległy cmentarz, mało nagrobków albo zniszczone, ale teren niezarośnięty, stare drzewa dodają temu miejscu niezwykłej tajemniczości. Tak jest teraz, kiedy nie ma liści, ale kiedy zieleń utworzy dach i wszystko spowije zielony cień, musi być tu pięknie. 
Do Wólki Żmijowskiej niedaleko, trochę ponad kilometr, wioska schowana tuż przy granicy w lasach. 
Cerkiew pw. Narodzenia NMP z 1896 roku, po wysiedleniach opuszczona, w 2014 roku odremontowana. Pięknie położona na wzniesieniu, choć przy drodze ... wyposażenie rozszabrowano, jakieś mizerne resztki ikonostasu można zobaczyć w Lubaczowie.



Zobaczcie, na jakich ogromnych kamieniach wsparta podwalina cerkiewki.


Wiki podaje, że to najmniejsza wieś gminy i zamieszkuje ją 17 osób, my nie widzieliśmy nikogo, ani żywej duszy:-)
Skoro znaleźliśmy się tutaj, to wzdłuż granicy przejechaliśmy do Korczowej, tam gdzie przejście graniczne, potem zatrzymaliśmy się w Młynach. Tutaj też cerkiew, ale jakże inna od tych poprzednich, zadbana, bo służy mieszkańcom jako kościół,  XVII/XVIII wiek, pw. Opieki MB ...


Zaciekawiła nas dziwna budowla obok, coś jakby mauzoleum, jakiś nowoczesny pawilon wcale niepasujący do otoczenia, ale po przeczytaniu tablicy już wiedzieliśmy. To właśnie w Młynach pochowany jest twórca ukraińskiego hymnu Mychajło Werbicki, a urodzony w Uluczu lub Jaworniku Ruskim na naszym Pogórzu.


Mówią: kuj żelazo, póki gorące, więc i my jeszcze zawitaliśmy do jednej wioseczki w okolicy, do Chotyńca. Nie wiadomo, czy znajdziemy sposobność, żeby tu specjalnie przyjechać, parę kilometrów w bok i już jesteśmy. 



Greckokatolicka cerkiew pw. Narodzenia Przenajświętszej Bogurodzicy zbudowano w 1615 roku, została wpisana na listę UNESCO, to jedna z nielicznych czynnych greckokatolickich cerkwi w Polsce. Mieliśmy szczęście, była otwarta, nawet kilka zdjęć niezbyt udanych zrobiłam:-) 



Panie sprzątały, bo nazajutrz zaczynały się greckokatolickie święta.
A my, trochę już zmęczeni, wróciliśmy do domu:-)
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!