poniedziałek, 18 marca 2024

Drepcząc po Roztoczu Zachodnim w słońcu i skowronkach ....

Usiłowaliśmy doliczyć, które to już spotkanie roztoczańskie, i wyszło na to, że siódme:-) Tym razem wybór padł na Roztocze Zachodnie, tereny w Szczebrzeszyńskim Parku Krajobrazowym. Justyna, inicjatorka tych spotkań znalazła doskonałą kwaterę w malutkiej wsi Chłopków, w dawnej szkole przysposobionej teraz na potrzeby agroturystyczne. Warunki wyśmienite, dużo miejsca do wieczornych posiedzeń i śpiewów, a przede wszystkim ważne to, że nikomu nie przeszkadzaliśmy. Po ulewach poprzedzających ten weekend zapowiadała się doskonała pogoda, wygwieżdżone noce z przymrozkami, a w dzień słońce. Jesteśmy zdyscyplinowaną grupą, jak wyjście na trasę o 9, to wszyscy stawiają się tuż przed 9, przygotowani, spakowani i w doskonałych humorach:-)


Nigdy tu nie byłam, no może przejazdem, ale sami wiecie, że za szybą auta szybko migają widoki i właściwie nie ma się pojęcia, co mijamy po drodze. Wyszliśmy ze wsi na rozległe pola i zaraz droga zaczęła wspinać się dosyć stromo wśród zabudowań kolejnej wioseczki Latyczyn, górki dolinki, normalnie "małe Bieszczady":-)





I tutaj można skorzystać z noclegów w agro, a zabudowa prześliczna, jak lubimy. Drewniane domy, malowane, a ponieważ to sobota i słońce, to każdy coś tam w obejściu robi, piłuje, wygrabia, ludzie ciekawi co tu robimy, zagadują. Jest bardzo wiele zagród opuszczonych, rozsypujące się zabudowania, niektóre jeszcze w doskonałym stanie, ale przyroda bierze je już we władanie, porasta pnączami, w lecie pewnie nic nie widać w zielonym gąszczu.



Prześliczny dom, doskonała bryła, jak to w starych domach, urokliwy ganek, a szyby jeszcze oryginalne. Ciągnione szkło, widać zafalowania na tafli, takie szkło nie przyjmuje brudu, inaczej niż w nowoczesnych plastikach. Ech, nawzdychał się Kresowiak na takie marnotrawstwo choćby budulca, tyle belek się marnuje, próchnieje, rozpada, a przywiózłby do siebie  chociaż tira belek z odzysku, ileż nowych-starych budynków by powstało. Sama od razu ze ścian maleńkiej obórki zbudowałabym banię na ruską modłę, z brzozowymi witkami do sieczenia po rozgrzanej skórze, z rozpalonymi kamieniami i cebrzykiem wody do polewania ... ech, marzy mi się:-)






Polne drogi, dna wąwozów są wyłożone płytami, nie wyobrażam sobie tych traktów po ulewach, roztopach bez takiego zabezpieczenia, lessowa ślizgawka. Był jeszcze przystanek przy sklepie, słońce już poczynało sobie coraz raźniej, a przy nagrzanej ścianie było całkiem ciepło, że nawet Kasia pozbyła się jednej pary galotów:-) a i nawodnić się trzeba było:-)


Zeszliśmy do Radecznicy, po drodze parka ślicznych kotów:-)


Wspięliśmy sie po licznych schodach na wzgórze, na plac kościelny do sanktuarium pw.św.Antoniego ... takie zadaszone schody przypominają mi te drewniane w Biertanie w Rumunii:-)  



A potem jeszcze jedne schody wejściowe do kościoła, wnętrze, jakiś obelisk obok schodów bez tablic, a pod schodami krypta żołnierzy AK. 





Poniżej wzgórza klasztornego biją źródła, jest kaplica "na wodzie", miejsce odpoczynku ... zdjęcia Adama.




... jakimś sposobem grupa rozdzieliła się, jedni poszli tam, a inni do tzw. Lasku św. Antoniego, tam również są kaplice, jakoby w miejscach objawień. Przy jednej z nich zatrzymaliśmy się na popas, bo pora była już stosowna, aby coś przekąsić ... szkoda mi tej kaplicy "na wodzie", ale może jeszcze kiedyś, trzeba mieć po co wracać. 


Ciekawa jest historia całego kompleksu klasztornego, nie będę przepisywać tekstu, kto ma ochotę, może sobie poczytać. Z historii wynika, że w latach 50-tych UB zamknęło klasztor pod zarzutem współpracy z AK, a w części zabudowań umieszczono szpital psychiatryczny. Kiedy schodziliśmy ze wzgórza, po lewej stronie zauważyłam rzędy bezimiennych krzyży, toporne odlewane betoniaki. Tak podejrzewaliśmy wszyscy, że są tam pochowani , być może, zmarli pensjonariusze zakładu.


Ruszyliśmy niebieskim szlakiem, znowu wąwozem, a potem na rozległe roztoczańskie pola.



A i czasem trzeba przystanąć, dać odpocząć starym nogom, podegustować nalewki, zwyczajnie na świecie zatrzymać się, popatrzeć, posłuchać skowronków.  Właśnie tutaj po raz pierwszy w tym roku usłyszałam skowronki:-)





Potem znowu "polami, polami, po miedzach, po miedzach" ... przy śródpolnym cmentarzu z I wojny światowej szlak niebieski zrobił nagły skręt w lewo, opuszczając tym samym suchy wygodny trakt, teraz to już było spory kawałek "po błocku skisłym" , zanim wyszliśmy na osuszone drogi. W wilgotnych zaroślach czerwieniło się od wiosennych grzybków, jadalnej czarki szkarłatnej, ależ można było jej mnóstwo nazbierać:-)





Przy lesie grupa rozdzieliła się, część poszła dalej niebieskim szlakiem, na wieżę widokową, a grupa "starszaków", między innymi my, skróciliśmy sobie drogę chyba  o kilka kilometrów, a może nie?




W każdym razie, po posiedzeniu przy tym samym sklepie i powrocie, tupiąc po asfalcie, spotkaliśmy się z nimi na rozstaju dróg, prawie przy agro w dawnej szkole. Była możliwość zamówienia sobie obiadu, z czego skwapliwie wszyscy skorzystali, i zupa była, i drugie z kotletem:-) Wydreptaliśmy prawie 30 000 kroków, co wyliczył zegarek mężowski, to chyba niecałe 20 km.
Niedzielny poranek to już zbieranie się do odjazdu, ale jeszcze w planie było Górecko Kościelne, cmentarz z ciekawymi nagrobkami, kaplica "na wodzie", spacer aleją starych dębów, a kto miał ochotę to i zalew na Sopocie...











Niesamowite są te wody w roztoczańskich potokach, dno jasne, piaszczyste, a one zabarwione na brunatnie, lekko torfowe, a jednocześnie krystalicznie przezroczyste. Nazbierałam sobie kory spadłej z dębu z ciekawymi porostami, a jeszcze wcześniej mchu z przydrożnego rowu, będzie stroik wielkanocny:-) 


Nad Sopot już nie szliśmy, byliśmy tam kilka razy latem. Ależ nasza suczyca Mima cieszyła się z naszego powrotu do domu:-)
Zdjęcia są moje, troszkę pożyczyłam od Wiesia, troszkę od Adama, nie zapytawszy pierwej, ale może nie okrzyczą mnie:-) 


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, bywajcie w zdrowiu, pa!

czwartek, 7 marca 2024

Śmierdzący śledź, własne grzyby i pogórzańskie odkrycia ...


Przyszłam do sklepu i poprosiłam panią za ladą mięsną o najbardziej śmierdzącego śledzia:-) zdziwiona podniosła na mnie oczy, nie wiedząc za bardzo, czy to na poważnie czy żartuję. Zaczęłam tłumaczyć, że walczę z karczownikiem i wyczytałam w poradach ogrodniczych, że trzeba mu włożyć do nory śledzia, bo nie lubi tego zapachu i wyniesie się. I tu zagwozdka, czy to ma być śledź marynowany, czy w oleju, a może rolmopsiki ... pani orzekła, że chyba najbardziej śmierdzi ten solony. Nałożyła mi do pudełka, podlała jeszcze obficie tą zalewą, w której się moczył i życzyła sukcesów na niwie walki z karczownikiem:-) Dogrzebałam się na grządkach do jego tuneli, chyba nawet trafiłam na legowisko z kłębem trawy, w innym kanale trafiłam na garść cebulek cebulicy dwulistnej, która zaczyna teraz kwitnienie, rozłożyłam kawałki śledzi, podlewając zalewą. W innych częściach podałam jeszcze karbid, niech mu cuchnie wszystkim, a na wierzchu postawiłam żywołapkę z marchewką na przynętę. Mąż śmiał się ze mnie w puch: - tak, tak, daj mu jeszcze pół litra do tych śledzi, na zagrychę! W żywołapkę jak do tej pory nie złapało się nic, a jakie efekty po śledziu zobaczymy, na razie nie widać w ziemi aktywności karczownika, nie ma wygrzebywanej ziemi. Do tego Mima aktywnie kopie dziury za ogrodzeniem, bo widocznie tam wiodą jego kanały, może go upoluje?

Skończyły się ciepłe dni, może to i dobrze, bo przyroda za szybko zaczęła wegetację. Przymarzły i zbrązowiały rozkwitłe leszczyny, ale pszczoły radzą sobie w każdy sposób, aby przynieść do ula pyłek. Znoszą go z kwitnących bazi wierzby, a nawet zauważyłam, że oblatują niepozorne kwiatki jemioły.



 Pszczelarz robił gruntowny przegląd uli po zimie, tym samym rozwścieczył pszczoły, bo któż by się nie złościł, gdyby obcy grzebał mu po domu. Ja jak zwykle tylko przechodziłam obok, aha, już mi wściekła jedna usiadła na głowie, a ja zasłoniłam rękoma uszy, pomna przykrych doświadczeń sprzed laty, kiedy pszczoła weszła mi do ucha. No to użądliła mnie, nawet przez rękawiczkę, a za chwilę ręka spuchnięta jak balonik, wyglądała jak nadmuchana rękawiczka chirurga:-)


Wystarczy obserwować naturę. Tuż przed nadejściem chłodów zleciały się pod karmnik stada sikorek, nawet w zimie tyle ich nie było. Nie miałam czym ich ugościć, została mi garstka słonecznika i kostka smalcu w lodówce. Przylepiłam smalec do pnia, wydziobały go w ciągu popołudnia, oj, chyba będzie niezłe zimno, skoro tak się ptactwo przygotowuje. Były też kowaliki i dzięcioły. A chłody przyszły po pierwszej wiosennej burzy, po ciepłym dniu zachmurzyło się pod wieczór, a potem rozległy się grzmoty, niebo rozjaśniały pioruny i lunął deszcz. Dziś zimno, polatują białe płatki ... Zielony dywan pod karmnikiem coraz większy, chodzi się po nim jak po perskim dywanie, tak mięciutko.

Do tej garstki słonecznika w karmniku przyplątał się nowy przybysz, myszka, która mieszka przy pniu śliwy, gdzieś w kamieniach tarasu. Rozumiem, wdrapała się tu po pniu śliwki, zobaczymy, co dalej, pewnie zejdzie po pniu jak wyszła. A ona dłuższą chwilę napychała się słonecznikiem, potem zwiesiła się z krawędzi karmnika na tylnych łapkach i spadła sobie na taras, a potem myk! do norki:-) Aha, teraz już wiem, jak dostawała się jakaś inna w chatce do pudełka z kulami tłuszczowymi, który dla ochrony przed myszkami postawiłam na szklanym słoju. One wspinały się na belkę podsufitową, a z niej spadały prosto do pudełka:-) oj, mam ja z tymi gryzoniami ...

Od dłuższego czasu męczyła mnie myśl o własnej hodowli grzybów. Naczytałam się na forum ogrodniczym, na stronie producenta i myślę sobie, raz kozie śmierć, to w końcu nic trudnego. Zakupiłam gotowy balot ze słomy, przerośnięty grzybnią boczniaka ostrygowatego. Mam nadzieję, że uda mi się wyhodować własne grzyby ... o, choćby takie  ... zdjęcie z netu.

Oprócz tego zakupiłam też kołki z grzybnią boczniaka mikołajkowego do zaszczepienia pnia drzewa. 


Do zaszczepienia wybrałam pień brzozy, tak jak pokazywali w instrukcji. "Pozyskałam" pień na wyrębie, był w sam raz podsuszony, przed zabiegiem namoczyłam go w wodzie, potem mąż wywiercił mi dziurki wielkości tych kołków. Wbiłam je młotkiem w głąb drewna, zabezpieczyłam otwory parafiną ze stopionej świeczki i stoi teraz pniaczek w kącie pokoju owinięty folią, bo temperatura musi być wyższa, aby grzyb rozwinął się w drewnie. No i czekamy, pochwalę się na pewno efektami tego eksperymentu:-) Aha, do tego balotu za słomą włożyłam własne kołki meblowe, pierwej wygotowane, żeby przerosła je grzybnia boczniaka i będę miała własne na przyszłość. Na ten przykład, aby pozbyć się pozostałości po ściętych pniakach, bo oprócz tego, że będą grzyby, to pień rozleci się w próchno i nie trzeba będzie karczować. Ha, gdyby się udało, to pewnie nie będę mogła patrzeć na grzyby przez dłuższy czas, bo w każdym kącie podwórza boczniaki będą rosły:-)

Wybraliśmy się pod Sanok na śnieżyce wiosenne. Wybraliśmy dzień z fatalną pogodą, ale tylko w środę mogliśmy. Wysoko w Górach Słonnych padał śnieg, niżej lało jak z cebra, ale wyskoczyłam na chwilkę zrobić zdjęcia, bo za chwilę ich nie będzie.




Wracając do tytułowego pogórzańskiego odkrycia ... są jeszcze takie miejsca, gdzie nigdy nie byliśmy. Wracamy do miasta różnymi drogami, jedną z nich jest trasa przez Piątkową, a drogowskaz Załazek widzieliśmy wielokrotnie i jak zwykle było - trzeba tam kiedyś pojechać. Stało się to w ostatnią niedzielę, ładną drogą wspinająca się do góry, przez stary las wyjechaliśmy na grzbiet wzgórz pomiędzy Piątkową a Jasienicą. 



Wioseczka rozłożona szeroko, rozległe widoki na wszystkie strony świata, wjechaliśmy w każdą dostępną drogę, która kończyła się zawsze tak samo, ścianą lasu albo na czyimś podwórzu, stąd można wydostać się tylko tą samą drogą, którą się przyjechało. I jednogłośnie orzekliśmy: - mieszkalibyśmy tu:-) 

Więcej zdjęć nie mam, przyjedziemy tu zieloną wiosną, a ja już obeznana z terenem, nie będę się tylko gapić w zadziwieniu, ale i pstrykać zdjęcia, bo rzeczywiście jest tu ładnie:-)

Przed nami roztoczańskie spotkanie, tym razem okolice Radecznicy w Szczebrzeszyńskim Parku Krajobrazowym, trasa wędrówki wykluje się na miejscu:-)

Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, wszystkiego dobrego, pa!