wtorek, 17 czerwca 2025

Bułgarski tydzień ... wodospady Kruszuna, jaskinia Dewetaszka, Trojański Prochod ...

 Z początkiem czerwca zamarzyło nam się pojechać do Bułgarii. Mieliśmy małą zagwozdkę, jaką trasę wybrać, czy promem przez Dunaj czy przez jeden z mostów, może Widyń, może Ruse. Skłaniałam się ku temu, żeby jednak mostem, na co mąż: - a co ty się tak promu boisz? Czytałam różne opinie na forach, że i czasami można stracić kilka godzin, ale przecież mamy szengen, nie będzie żadnych odpraw. Jako że pasowało nam się wbić w środek Bułgarii, wybraliśmy jednak prom, wyznaczyło nam trasę pomiędzy górami Fogaraszami a Parangiem, potem prosto na południe do Turnu Magurele, gdzie mieliśmy przepłynąć Dunaj do bułgarskiego Nikopola. Ale zanim pokonaliśmy tę trasę jechaliśmy przez Słowację, no jak tu nie wstąpić do rezerwatu w Hostovicach, gdzie pełnia kwitnienia syberyjskiego irysa, no mówię Wam, prosto niebo na ziemi:-) Wczesny, świeży poranek, błękitne kwiaty jeszcze z kroplami rosy ...




A co tak będziemy jechać przez Rumunię bez żadnych atrakcji? przejedźmy się Transalpiną ... dobrze, że zerknęłam w mapy google gdzieś przed Alba Julią ... w końcowej części przed wjazdem na wysokogórską część trasy droga była zamknięta, jakieś roboty drogowe, więc z żalem pojechaliśmy wg planu, między górami. Góry Południoworumuńskie stanowią istotną przeszkodę w przedostaniu się z południa do Transylwanii, pozostaje ta dolina. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, jaki tam będzie ruch, jakby wszystkie tiry i inne pojazdy zmówiły się i ruszyły tędy, wąsko, kręto, a do tego z gór spłynęła taka burza z deszczem i gradem, że nam się nie śniło. Dobrze, że opady odsunęły się na zachód, a my dalej jechaliśmy już w słońcu. Nasze Pogórze dzieli od Dunaju prawie 1000 km, mieliśmy gdzieś spać po drodze, może przy wąwozie Turda, może gdzieś w górach, i tak jechaliśmy, jechaliśmy, aż na wieczór zajechaliśmy nad Dunaj, nieludzko zmęczeni. Ciemno, jak tu znaleźć jakieś miejsce na nocleg? Znalazłam w telefonie w mapach nad brzegiem rzeki ruiny fortecy, na pewno będzie jakiś plac, przebidujemy tę noc. Plac okazał się ogrodzony, remont fortecy, więc odwrót, o! nad samą rzeką jakieś wykoszone miejsce, tu będzie dobrze, księżyc świecił, woda cicho chlupała o brzeg, pojawił się biały pies, grzecznie ułożył się obok, potem zniknął. - Zagwiżdż na niego, pewnie głodny - mówię do męża, cichutko zagwizdał, pojawiły się trzy psy. Nasypałam im chrupek psich, na trzech osobnych miejscach, żeby się nie pożarły o jedzenie:-) Słyszałam w nocy, jak szczekały gromadnie, w odpowiedzi na wysoki, piskliwy głos szakala złocistego, poznaję po zeszłorocznym pobycie w Bułgarii. Rankiem okazało się, że nocowaliśmy między domkami letniskowymi, jedne bujały się na wodzie, połączone z lądem pomostem, inne na stałym lądzie:-) Za to byliśmy jednymi z pierwszych do przeprawy przez Dunaj, jeszcze słońce nie przebiło się przez mgłę ...


Naddunajskie tereny to rolnicze równiny, jakże zazdrościłam tutejszym ogrodniczkom, w ich tunelach foliowych ogórki rosły już na wysokość człowieka, na przydrożnych straganach  kolorowo od owoców i warzyw. A u mnie? po zimnym maju i późnych przymrozkach dopiero wysadziłam swoje rozsady, małe, mizerne, wymęczone ... 

Pierwszym przystankiem na naszej bułgarskiej drodze były wodospady we wsi Kruszuna, to mały park narodowy Maarata, wejścia biletowane, ale mieszkańcy mogą wchodzić za darmo legitymując się jakimś dokumentem, co wyczytałam na jednej z tablic. Jesteśmy z pokolenia, któremu przez lata wtłaczano do głowy język rosyjski, napisy cyrylicą nie mają przed nami tajemnic:-) Po płaskich terenach ogromnych pól uprawnych wodospady są małą perełką, prześliczne miejsce z krystaliczną wodą, spływająca w dół po skalnych progach, z roślinami na brzegach jak w amazońskiej dżungli z ogromnymi okazami języcznika.








Z tego miejsca przemieściliśmy się w pobliże wsi Dewetaki, do jaskini Dewetaszka, skolonizowanej przez liczne gatunki nietoperzy, oprócz tego w otworach ścian gniazdują chyba jerzyki, sądząc po wydawanych odgłosach, a nawet gołębie . Imponujące miejsce, ogromna wysokość, liczne otwory w sklepieniu tworzą baśniowy krajobraz ...











Jaskinia Dewetaszka znalazła się też na wielkim ekranie, miały tu miejsce zdjęcia do filmu "Niezniszczalni 2" z plejadą znanych aktorów kina akcji. Ponoć coś tam zniszczyli w czasie tych zdjęć, bo to przecież niezłe rozrabiaki i wytwórnia filmowa musiała zapłacić spore odszkodowanie. 


Z miłego chłodu jaskini znowu wynurzyliśmy się na upalny żar, tęskniliśmy za ciepłem, ale nie aż takim powyżej 30 stopni. Ruszyliśmy drogą na południe, urokliwą, krętą drogą łączącą północ Bułgarii z południem przez góry Starej Płaniny. To Trojański Prochod, droga ma ponad 50 km długości i wznosi się w najwyższym punkcie na wysokość 1520 m npm. Po drodze spotykaliśmy tablice z napisem "Trojański Prochod otworeno", więc chyba zimą nie jest utrzymywana ta droga. Tak sobie mówiliśmy, że chyba tiry tutaj nie jeżdżą, przy tylu zakrętach i wysokości, ale gdzie tam, są i tutaj, stoją w zatoczkach i chłodzą, albo silniki, albo hamulce:-) Na szczycie znajduje się betonowy monument wysoki na 35 m, z różnymi postaciami, żołnierze, hajducy, kobiety z chlebem w dłoniach i daty 1878 i 1944. To Arka Wolności, jak podaje wiki, poświęcona "rosyjskim i sowieckim wyzwolicielom", stosownie do dat. Warto się tu zatrzymać dla widoków, które zapierają dech w piersiach, można wjechać jeszcze wyżej, pod sam pomnik. Byli ludzie na motorach, osobówkami, kamperami, byliśmy i my swoją "zielepuszką".







Przechodzi tędy szlak turystyczny czerwony zaczynający się na zachodzie Bułgarii na szczycie Kom, a prowadzący nad Morze Czarne. Z jednej i drugiej strony nadchodziły burze, pioruny biły w pobliskie szczyty, ale na szczęście tylko trochę pokropiło, więc mogliśmy dalej podziwiać widoki. Spod szczytu zbiegały konie, wolne, z rozwianymi grzywami, cudowny widok ...








To jeszcze nie koniec naszej wyprawy, ciąg dalszy nastąpi:-)
A to dzisiejsze dzwonki przydrożne na łące, z naszego Pogórza, pozdrawiam Was serdecznie, dzięki za odwiedziny, pa!





wtorek, 13 maja 2025

Za szybko mija maj ...

 Oprócz innych rzeczy zawsze można spotkać u mnie coś o ciekawych roślinach Pogórza Przemyskiego. Odwiedzam rzadkie stanowiska przy okazji wycieczek objazdowych po terenie, kiedy już mam dość zajęć gospodarczych, bo przecież nie samą pracą człowiek żyje. Dobrze, że mąż lubi mi towarzyszyć i tak obydwoje łazimy po łąkach, krzakach, podziwiając naszą przyrodę. Nastała pora kwitnienia storczyków, tutaj storczyk samiczy ... po zbiorowej imprezie została wygnieciona trawa, garść zerwanych i porzuconych kwiatków. Żeby tak chociaż na czas kwitnienia jakoś odgrodzić, zabezpieczyć przed zadeptywaniem, potem bulwki schowane w ziemi są bezpieczne.




Odkryliśmy nową drogę do domu:-) Jak jedziemy, to wskazując na drogowskazy mówimy - jeszcze tam nie byliśmy, trzeba pojechać i zobaczyć. Swoiste ograniczenie to San, łatwo nie puszcza z jednego brzegu na drugi, bo mosty z rzadka spinają brzegi. I tak zapuszczając się w pola, odkryliśmy nowy most łączący Chałupki Dusowskie z Nizinami, świeżo oddany, bo w 2023 roku.


Tak nam się spodobało, że teraz często tam jeździmy, a przy okazji odkryliśmy na wysokiej skarpie ruiny zamku w Sośnicy.




To jedna z siedzib rodziny kupieckiej z Grecji - Korniaktów. Budowa tego zamku przypisywana jest również królowej Bonie, która wielokroć tu przebywała. Korniaktowie zgromadzili spory majątek, a zwłaszcza senior rodu Konstanty Korniakt, jako celnik ziem ruskich. Zamek został złupiony przez  Stanisława Stadnickiego, słynnego na tych terenach warchoła i awanturnika zwanego Diabłem Łańcuckim. Stało się to w 1605 roku, a tłem tych zdarzeń były, jakżeby inaczej, nieporozumienia finansowe.

5 maja 2025 roku, a więc świeża sprawa, gmina uzyskała dotację na częściową odbudowę i zabezpieczenie tych ruin w wysokości ponad 3 milionów, a dokładnie 3 248 430, równe 3 miliony to z rządowego programu, a kwota poza trójką to wkład własny gminy. Ładne miejsce z potencjałem turystycznym, na wysokiej skarpie, pewnie zachowany jest most, który teraz skrywa się w zieleni, fosy otaczające całkiem solidny zarys budowli, w pobliżu są stawy.

Majówkę spędziliśmy przy pracy, trawa urosła, trzeba było ją kosić. Całe szczęście, że mąż kupił traktorek, bo chyba już nie dalibyśmy rady kosami spalinowymi. I tak trzeba było miejsca pochyłe wykosić kosą, również niedokosy wokół drzewek czy z utrudnionym dostępem. Człowiek czeka na tą wiosnę, lato, zapominając przez zimę, ile trudu wymaga ta ziemia. 

Sporo czasu strawiłam na grządkach, odchwaściłam ścieżki, a właściwie przekopałam wyciągając mnóstwo kłączy perzu, korzeni mniszka, ostu, które rozpanoszyły się przez lata. Z mniszka zrobiłam nawóz do podlewania, reszta zielska poszła na kompost. 

Z filmików na yt podejrzałam sposób prowadzenia groszku cukrowego na sznurkach, bo rośnie dosyć wysoko, natomiast groszek zielony sześciotygodniowy tradycyjnie, na gałązkach. Patyków mam mnóstwo z leszczyny na podwórku, tylko korzystać, spięłam je trytkami, do nich sznurek i powstały takie mini-zadaszenia. I na razie wszystko stoi, rozsady w tuneliku foliowym, przykryte podwójną agrowłókniną, pewnie pójdą do ziemi aż po "zimnej Zośce". Są zahartowane już od świąt:-) słabo rosną, może chociaż bryła korzeniowa rozwinie się mocno. Czekają papryki, pomidory, ogórki, jak zwykle pogubiłam etykiety, nawet kilka melonów wzeszło, do tego aksamitki i bazylia, coś zawsze urośnie.

W majówkową sobotę zabraliśmy Mimę i szliśmy na Kopystańkę, ale tak się rozpadało, że zawróciliśmy i pojechaliśmy na wycieczkę. Podjechaliśmy jeszcze pod cerkiewkę w Kopyśnie, mijając po drodze nowe ogrodzone działki, dotąd dzikie i zarośnięte, wymarła wieś zyskuje nowych właścicieli, a może w przyszłości mieszkańców. Cerkiewka również w remoncie, zajmuje się tym Stowarzyszenie Miłośników Kopyśna, jak wyczytaliśmy z tablicy budowlanej.



Widoczne niżej stawy zarośnięte rzęsą wodną, nie widać centymetra wody, kiedyś zarybione ... nie wiem, co właścicielem, którego kiedyś poznaliśmy.

Łąkami spod Łodzinki na wzgórze Chomińskie, w tym czasie rozpogodziło się. Mimie należał się mały spacer, tylko woda jej nie smakowała, bo z bąbelkami, tacy to nieodpowiedzialni właściciele:-)




Miejsce bitwy wrześniowej i wielu poległych niepotrzebnie żołnierzy, którzy czekali na odsiecz.


Wieża widokowa i miejsce do wypoczynku, a widoki wynagradzają wysiłek, bo trzeba go sporo, by wspiąć się z Birczy tutaj.



- Chce nam się już wracać do domu? - nie, jeszcze nie. Pojechaliśmy do Kotowa, zobaczyć, jak idzie remont cerkiewki ... urokliwe miejsce.


- To co? już wracamy? - a gdzieby, jeszcze pojechaliśmy do Leszczawy, ale tym razem Górnej. Zostawiliśmy ruchliwą drogę, prowadzącą w Bieszczady, a sami zanurzyliśmy się w sielski spokój doliny, mijaliśmy z rzadka rozrzucone domostwa. Pamiętałam, że można wyjechać przez las w Trzciańcu, taką drogą z płyt, znowu do drogi bieszczadzkiej ... ale czy aby nie postawili zakazu u wjazdu do lasu? nie, nie postawili, jechało się bardzo przyjemnie w zielonym cieniu.


Już na głównej drodze mijaliśmy kawalkadę maluchów, mieli zlot w Bieszczadach, ponad 70 autek toczyło się krętymi drogami z różnych stron Polski, atrakcja jak rzadko. Zdjęcie ze strony "wBieszczady.pl", Kamil Mielnikiewicz.


Pochwalę się, że syn również bierze udział, ale w innym rajdzie, w Złombolu. Leciwy polonez już jest szykowany na wyprawę gdzieś aż do wschodniej Turcji, w szczytnym celu, zebranie darowizn dla dzieci z domu dziecka, trasa 2500 km w jedną stronę.



Tymczasem jest nadal zimno, nawet drzewka ubierają płaszczyki ... no cóż, czekamy na słońce:-)
Pozdrawiam serdecznie, dziękuję za pozostawione słowo, trzymajcie się ciepło, pa!