Najpierw czysty zachód słońca, promienie nie napotykają w kryształowym powietrzu najmniejszej chmurki, aby tam odbić się na niebie kolorem. Latem to nie problem, co najwyżej upały wyżu ze wschodu, ale o tej porze roku to może być tylko przymrozek.
Świt skrzepły od szronu, człowiek nieprzyzwyczajony do zimna, w chatce zimno, a więc pierwsze kroki to rozpalenie w piecu. Przesuwająca się linia światła słonecznego szybko roztapia pobielałe trawy, całe szczęście, że dni słoneczne, a wiec koło południa całkiem znośna temperatura. Obserwując prognozy pogody zdążyłam przed mrozem zebrać z grządek papryki, młody koper i sałaty, a spod folii ostatnie pomidory. Zostały rzodkiewki, ale im chyba nic nie zagroziło, skoro siedzą w ziemi, co najwyżej liście ucierpiały.
Papryczki dzwoneczki miały być nadzwyczaj ostre, więc smakując jedną bardzo ostrożnie to zrobiłam, spodziewając się ognia piekielnego:-) Najpierw delikatnie u nasady, tam gdzie oderwany ogonek ... nic nie poczułam, a mąż widząc moje ostrożne rozterki po prostu ugryzł papryczkę no i nic, nawet nie zapiekło. Ugryzłam i ja, no i też nic, zjadłam ją z pieczywem całą, zero ostrości ... konsumowana była tylko jedna, może trafiliśmy na łagodną, a inne będą ostre ... dam znać.
W trawie leżą jabłka spadłe ze starych jabłoni, może nie tak efektowne jak te ze sklepowych półek, drobne, niektóre obite, ale to doskonały materiał na wszelkie przetwory. Ponieważ w zeszłym roku zrobiłam mnóstwo słoików ze startych jabłek, tym razem zrobiłam jabłka smażone z rodzynkami wg przepisu od Ani i Stefana, do tego pójdą orzechy, ale tuż przed spożyciem.
Mnóstwo obierania, krojenia, mieszania, pilnowania żeby się nie przypaliły, marmolada gęstniała, robiła puff! puff! jak błotko z wulkanów błotnych ... w chatce pachniało jabłkami, a najbardziej pachniały obierki:-) Zresztą, kiedy idzie się pod tymi starymi jabłoniami, pachnie mocno jabłkami, te z marketu tak nie pachną. Oprócz tego zrobiłam też chutney, po naszemu gęsty sos właśnie z jabłek, słodko-kwaśny, z dodatkiem cebuli i papryczek chili oraz octu jabłkowego.
Sucha pogoda i wiatr sprzyjały otwieraniu się zielonych łupek orzechów włoskich, po mroźnych nocach zbierałam je szybciutko, bo obok stoją ule. A jak słońce ociepli je, to pszczoły jeszcze wylatują, a ja chciałam uniknąć spotkania z nimi, więc szur, szur w tych liściach, " na dreptaka" wyszukiwałam orzechy w trawie. Trawa nie skoszona, liście opadły, więc tylko stopy w cienkich klapkach były w stanie wymacać te orzechy, właśnie "na dreptaka", miejsce w miejsce:-)
Czasami wyskakiwałam na chwilkę za drogę do lasu, a tam mnóstwo rydzów, wpierw młodziutkie, potem coraz większe, choć całkiem zdrowe, więc na patelnię kroiłam je w kawałki.
Oprócz rydzów i szmaciaka gałęzistego znalazłam także takie coś, na początku myślałam, że to jeż przytulony do małego pniaczka:-)
Mamy dwie zaprzyjaźnione sarenki, co ranek można je spotkać u nas na podwórku albo za płotem.
Na sarenkę patrzyłam jednego ranka z okna, była tuż pod chatką, zbliżała się wolniutko nasłuchując, strzygąc uszkami, bo Mima na tarasie hałasowała blaszaną miską z porannym jedzeniem, potem wolniutko przeszła do sadu na jabłka. Sarny trzymają się blisko domów, rykowisko chyba skończyło się, myśliwi zniknęli, więc i na łąkach pojawiły się wilki. Patrzyliśmy na nie przez lornetkę, to wielkie stworzenia, zwłaszcza jeden basior. Na początku nie było ich widać na tle zbuchtowanej przez dziki łąki, wąchały, obsikiwały teren, potem ruszyły dalej. Rankiem przeszły wilki, potem wyszły łanie, sarny, pasły się do wieczora i tak to dzieje się wokół.
Na łąkach kwitną delikatne zimowity.
W ciepłe dni wypełzają na drogi gady, udało nam się uratować żmiję i zaskrońca, całkiem żywotne towarzystwo:-)
W ciepłe popołudnia, w niskim słońcu jeszcze brzęczą pszczoły na jesiennych astrach, polatują motyle, czasami zawieje wiatr niosąc zawieruchę złotych liści, tylko w sadzie kłócą się sójki, grzebią w liściach, a wśród orzechów znajduję żołędzie przyniesione przez nie z lasu.
Korzystając z ładnej pogody jeździmy jak zwykle po okolicy bliższej i dalszej, zwłaszcza kiedy jeszcze poranne temperatury nie zachęcają do zajęć na podwórzu. U nas słonce dosyć późno zagląda, więc zanim powietrze ogrzeje się, łazikujemy:-)
Pozdrawiam serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, wszystkiego dobrego, pa!