Dobrze prawiła Baba, będziecie mieli słońce!
I było.
Wyrwaliśmy się na dwa dni w Bieszczady, takie trochę okrojone, ale dwa. W przeddzień wyjazdu piątkowego rozlało się na całego, o matko! troszkę wolnego, a tu leje ... przeszło, piątek jeszcze trochę zamglony, góry zupełnie bez widoków, ale w powietrzu klarowało się coraz bardziej.
Wjechaliśmy w zatwarnicką drogę, żeby kwitnące śnieżyce wiosenne zobaczyć w Dwerniczku, ale spóźniliśmy się ... już przekwitały ...
Wyjechaliśmy między połoninami, w Brzegach Górnych, potem kierunek na Cisną, do bacówki pod Honem.
Bo my znowu pod Hon, bo tam impreza wędrówkowo-muzyczna, czyli zmiana czasu na letni, a konkretnie Wiosenne Budzenie Niedźwiedzicy ... a to znowu skrzyknęli się ludzie z forum bieszczadzkiego na wspólne spędzenie czasu.
Piątkowy wieczór zaczął się konkursem nalewek, przywiezionych przez uczestników spotkania, moja nastojanka na tarninie nie załapała się, niestety, na podium, ale była chwalona, ha! ... jury szanowne obradowało w kuchni, a my czas oczekiwania skracaliśmy sobie śpiewem przy gitarze, obawiając się mocno, czy w ogóle wyjdą z jakimś werdyktem ... po tylu degustacjach, ale udało się.
Potem "Łyda" z zespołem zaczął nocne koncerty, zabawa przednia ... młodzi ludzie, weseli, kontaktowi, a nam z nimi jakoś po drodze ... zresztą w takich razach nie liczy się zupełnie wiek, a dobra zabawa, wspólne śpiewanie ...
Ponieważ mieliśmy na następny dzień szczytne plany, żeby wyjść na Sniński Kamień w Vihorlacie, a ja miałam robić za kierowcę, sporo po północku wypadało już położyć się spać ... ej! ciężko było oko zmrużyć, bacówka akustyczna jak licho, nasz pokój nad jadalnią, gitary, bębny, śpiewy tuż przy uchu ...
Sobotni poranek powitał nas jak marzenie, po mgłach ani śladu, tylko lekki opar w dolinach ... słońce wysuszy wszystko w mgnieniu oka ... weszłam do jadalni bacówkowej, a tam dalej koncerty ... nie, nie kładli się wcale spać, śpiewają całą noc ...
My pomknęliśmy do sąsiadów, za Medzilaborcami bocznymi drogami na Sninę, przez Bukowskie Vrchy ... jak tam ładnie, spokojne wioseczki w głębokich dolinach, poranny jeszcze bezruch ... tylko trzeba uważać na policję, żeby srogiej "pokuty" nie zapłacić, bo za przekroczenie prędkości policjanci są surowi bardzo ...
Samochód zostawiliśmy w Zemplińskich Hamrach, koło kamieniołomu, a sami ruszyliśmy na zielony szlak ...
tak, tak, hulaszcza i nieprzespana noc dała o sobie znać ... a jeszcze czasy, podane na tablicach jakieś nierealne były ... cóż, potem okazało się , że ktoś zdrapał cyferki, oznaczające godziny ... 20 min, a 1h 20 min to spora różnica, prawda?
Szlak wiódł cudownym lasem buczynowym, czyściutkim, jasnym ... niby niedaleko, niezbyt wysoko, ale dało nam popalić to podejście.
Prawie ani jednego wypłaszczenia, za każdą przehybą wydawało się, że to już ...i dosyć ostro pod górę, ciągle pod górę, i końca nie widać, bo czas przejścia zupełnie nam się nie zgadzał ...
I wreszcie jest, widać jakby potężne mury ... to Sniński Kamień, 1005 m n.p.m. ...
Pozostałość wulkaniczna, to zresztą widać po kamieniach, są jakby porowate ... obeszliśmy te skały podnóżem, trochę dalej metalowe schodki ...
... trochę strach, bo boję się wysokości ... przemogłam się, polazłam do góry ... ta świadomość, że wokół przepaści, przecież dopiero szłam tam na dole ... ale warto było spojrzeć na świat z góry ... ze skalnej platformy ...
Posiedzieliśmy na górze, słońce przygrzewało, nogi odpoczywały ... hm! 800 m przewyższenia, jest trochę pięter, jakby to przeliczyć ...
Czas wracać, i to tą samą drogą, bo chcemy jeszcze trochę odpocząć przed wieczornym koncertem Caryny ... zostawiliśmy sobie na późniejszy czas zwiedzanie kaplicy czaszek w Osadnem, wioski na końcu świata, a przy okazji poczekamy, aż zakwitną hostovickie łąki irysów syberyjskich ... wyobrażacie sobie fioletowe łąki?
Wieczór zapełnił bacówkę ludźmi, przyjechała nawet grupa Rzeszowa, i zaczęło się ...
Potem wspólne zaśpiewy, długo w noc, i niestety, wszystko, co dobre, szybko się kończy, czas wracać.
Po śniadaniu, złożonym z pierogów z nadzieniem z dodatkiem czosnku niedźwiedziego, bo już tylko to zostało w kuchni, po pożegnaniach ruszyliśmy do domu ... jeszcze tylko pokłonić się Pani Łopieńskiej ...
Nikogo, tylko my ... specjalnie pojechaliśmy dalej przez Solinę, żeby zobaczyć, jaki poziom wody w zalewie.
Jest w porządku, wyschłe zatoki napełniły się wodą po brzegi, pomosty, które sterczały z brzegów jak pojedyncze zęby prawie zanurzone, może to tylko zeszły rok był taki ekstremalny?
Trwa sezon na czosnek niedźwiedzi, nad brzegami Wiaru unosi się jego delikatny aromat, bo jakżeby nie? przecież całe brzegi nim pokryte ...
Chatka czeka na mnie, wybywam już jutro na roboty działkowe, co mnie niezmiernie cieszy.
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, dobrego życzę, pa!
I wiecie, co?
W Medzilaborcach nie ma już pomnika Andy Warhola, najpierw ukradli mu parasol, potem dorobili znowu, a teraz nie ma go wcale ... puste miejsce ...
niedziela, 30 marca 2014
niedziela, 23 marca 2014
Ta łąka ... i Kopystańka ...
Czy wiecie, że zaczyna się czwarty rok, jak pokazuję Wam Pogórze?
Najczęściej jest to właśnie łąka, którą widzimy z okna naszej chatki, we wszystkich możliwych odsłonach ...
... i Kopystańka, najpiękniejsza góra Pogórza ...
Przemycam te zdjęcia prawie w każdym wpisie.
Wyjęłam ze schowka marketowy foliaczek, mój początek w grządkowych uprawach.
Przyszpiliłam go na grządce, przy chatce, tam wyrosną pierwsze rzodkiewki, koper czy sałata, której próbnie wysiane sadzonki, jeszcze delikatne i cieniutkie, posadziłam w równych rządkach ...
Skoro nie zwiędły przez dwa dni, to znaczy że chyba poradzą sobie w trudniejszych warunkach.
Zastanawia mnie tylko bardzo wczesny, sześciotygodniowy groszek zielony, który można wysiać w marcu ... wysiałam, a jakże! zobaczymy, co z tego będzie.
Czekają mnie roboty na głównym warzywniku, tam jeszcze nic nie robiłam ... zebrałam za to pierwszy szczypior z siedmiolatki ...
Od paru tygodni poszukiwałam czosnku, który posadziłam przed zimą ... wszyscy mówili, że już zielone piórka mają, a mojego ani widu ... nawet ziemię rozgrzebałam, żeby zobaczyć co z ząbkami ... nawet tych nie było jakoś widać. Oj, pewnie wszystko zgniło przez zimę.
Wreszcie z oddalenia zobaczyłam zieloności, wystające spod słomy ...
... okazało się, że poszukiwałam czosnku nie z tej strony grządek ... zdążyłam zapomnieć, gdzie był posadzony, skleroza czy co?
Murarki mają się bardzo dobrze, wygryzają się z kokonów ładnie, przy trzcinkach ruch ...
Ale przyuważyłam na pniach, na których wsparty jest kamienny blat stołu przy grillu, mnóstwo dziurek, i stamtąd też wylatują pszczoły ...
Mają już z czego pożywić się, zebrać pyłek dla potomstwa, bo zaczynają kwitnąć zawilce, pierwiosnki, miodunka i barwinek ...
Niebieska mgiełka pokrywa cały sad, to rozkwitła cebulica ...
a przylaszczki w pełnym rozkwicie ... niebiesko przy drogach, na skarpach, przy lesie ... jak mówi sama nazwa kwiatuszka ...
Pozbierałam wszystkie gałęzie, ścięte przez nas, strącone przez wiatr, suche zioła z tarasu ... było piękne ognisko, pachnące ...
Niebem ciągnęły żurawie, pierwszy raz widziałam ich tyle ... połączonych kilka kluczy, pewnie ze trzysta sztuk. Stałam, zafascynowana tym widokiem, nawet po aparat nie zdążyłam pobiec, bo przelatywały bardzo szybko, wiatr im pomagał, a ja nie chciałam uronić nic z tego spektaklu.
Ostatnie deszcze bardzo dobrze wpłynęly na stan pogórzańskich wód.
Zobaczcie, jak Wiar płynie radośnie całym korytem i szumi, aj! jak szumi ... dawno tak nie było ...
Bystry nurt wymyje zabłocone kamienie, zabierze połamane gałęzie, zeschłe liscie.
A w wolnej chwili Amik nam
zapozował, proszę bardzo, jaki zadumany intelektualista ...
... a tu w kapeluszu rumuńskiego ciobana ...
Nie był zbyt cierpliwy, szybkim ruchem łapy strącił okulary, a potem kapelusz ... a potem bardzo dzielnie bronił granic chatki przez wejściem obcego psa, który przyszedł z leśniczym, nie pozwolił mu nawet na wejście na taras ... psisko musiało czekać w pewnym oddaleniu na swego pana.
Wśród drewna opałowego znalazłam taki ładny kawałek ...
Zostawiłam go, dla ozdobności.
Zachodzące słońce daje takie miękkie światło, to i kogutek ceramiczny załapał się jeszcze w obiektyw ...
... i chatki kawałek ...
Wiosna na całego, przyleciały bociany, stada szpaków, zakwitły pierwsze tulipanki, fiołki, magnolia w blokach startowych, jak to cieszy ...
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!
A, no jeszcze wysypały się skrzydełka z nasionami z szyszek sosny z Czarnogóry, wrzuciłam je do ziemi, może coś urośnie?
Najczęściej jest to właśnie łąka, którą widzimy z okna naszej chatki, we wszystkich możliwych odsłonach ...
... i Kopystańka, najpiękniejsza góra Pogórza ...
Przemycam te zdjęcia prawie w każdym wpisie.
Wyjęłam ze schowka marketowy foliaczek, mój początek w grządkowych uprawach.
Przyszpiliłam go na grządce, przy chatce, tam wyrosną pierwsze rzodkiewki, koper czy sałata, której próbnie wysiane sadzonki, jeszcze delikatne i cieniutkie, posadziłam w równych rządkach ...
Skoro nie zwiędły przez dwa dni, to znaczy że chyba poradzą sobie w trudniejszych warunkach.
Zastanawia mnie tylko bardzo wczesny, sześciotygodniowy groszek zielony, który można wysiać w marcu ... wysiałam, a jakże! zobaczymy, co z tego będzie.
Czekają mnie roboty na głównym warzywniku, tam jeszcze nic nie robiłam ... zebrałam za to pierwszy szczypior z siedmiolatki ...
Od paru tygodni poszukiwałam czosnku, który posadziłam przed zimą ... wszyscy mówili, że już zielone piórka mają, a mojego ani widu ... nawet ziemię rozgrzebałam, żeby zobaczyć co z ząbkami ... nawet tych nie było jakoś widać. Oj, pewnie wszystko zgniło przez zimę.
Wreszcie z oddalenia zobaczyłam zieloności, wystające spod słomy ...
... okazało się, że poszukiwałam czosnku nie z tej strony grządek ... zdążyłam zapomnieć, gdzie był posadzony, skleroza czy co?
Murarki mają się bardzo dobrze, wygryzają się z kokonów ładnie, przy trzcinkach ruch ...
Ale przyuważyłam na pniach, na których wsparty jest kamienny blat stołu przy grillu, mnóstwo dziurek, i stamtąd też wylatują pszczoły ...
Mają już z czego pożywić się, zebrać pyłek dla potomstwa, bo zaczynają kwitnąć zawilce, pierwiosnki, miodunka i barwinek ...
Niebieska mgiełka pokrywa cały sad, to rozkwitła cebulica ...
a przylaszczki w pełnym rozkwicie ... niebiesko przy drogach, na skarpach, przy lesie ... jak mówi sama nazwa kwiatuszka ...
Pozbierałam wszystkie gałęzie, ścięte przez nas, strącone przez wiatr, suche zioła z tarasu ... było piękne ognisko, pachnące ...
Niebem ciągnęły żurawie, pierwszy raz widziałam ich tyle ... połączonych kilka kluczy, pewnie ze trzysta sztuk. Stałam, zafascynowana tym widokiem, nawet po aparat nie zdążyłam pobiec, bo przelatywały bardzo szybko, wiatr im pomagał, a ja nie chciałam uronić nic z tego spektaklu.
Ostatnie deszcze bardzo dobrze wpłynęly na stan pogórzańskich wód.
Zobaczcie, jak Wiar płynie radośnie całym korytem i szumi, aj! jak szumi ... dawno tak nie było ...
Bystry nurt wymyje zabłocone kamienie, zabierze połamane gałęzie, zeschłe liscie.
A w wolnej chwili Amik nam
zapozował, proszę bardzo, jaki zadumany intelektualista ...
... a tu w kapeluszu rumuńskiego ciobana ...
Nie był zbyt cierpliwy, szybkim ruchem łapy strącił okulary, a potem kapelusz ... a potem bardzo dzielnie bronił granic chatki przez wejściem obcego psa, który przyszedł z leśniczym, nie pozwolił mu nawet na wejście na taras ... psisko musiało czekać w pewnym oddaleniu na swego pana.
Wśród drewna opałowego znalazłam taki ładny kawałek ...
Zostawiłam go, dla ozdobności.
Zachodzące słońce daje takie miękkie światło, to i kogutek ceramiczny załapał się jeszcze w obiektyw ...
... i chatki kawałek ...
Wiosna na całego, przyleciały bociany, stada szpaków, zakwitły pierwsze tulipanki, fiołki, magnolia w blokach startowych, jak to cieszy ...
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!
A, no jeszcze wysypały się skrzydełka z nasionami z szyszek sosny z Czarnogóry, wrzuciłam je do ziemi, może coś urośnie?
niedziela, 16 marca 2014
Murarkowe zajęcia, plecionki i Pogórze na niebiesko ...
Ładna pogoda wyciągnęła mnie w końcu do chatki, a priorytetem było przede wszystkim "uwolnić murarki".
W domu stacjonarnym przygotowałam sobie trzcinki w pewne piękne popołudnie, a teraz trzeba było wydobyć kokony z owadami, przesypać je do przewiewnego i otwartego pudełka, żeby mogły swobodnie wygryzać się i odfruwać ... u mnie rolę takiego pudełka spełnia plecionka w kształcie myszy ...
Tutaj widać eleganckie, gliniane przegródki, a między nimi kokony, które wyjmowałam delikatnie patyczkiem do szaszłyków, trafiały się przegrody puste, albo wypełnione tylko pyłkiem kwiatowym, albo spasożytowane ...
Trzcinkowych łodyg z poprzedniego roku było całkiem dużo, zresztą z roku na rok wyjmuję coraz więcej kokonów, znaczy pszczółki rozmnażają się całkiem przyzwoicie ... zajęcie przyjemne, w słońcu na tarasie, na prawie całe popołudnie ...
Jeszcze tylko nowe, przywiezione trzcinki powiązałam w pęczki, zapełniłam drewniany niby-ul, obok myszka z kokonami, a wszystko zabezpieczone metalową siatką i już po robocie. Teraz można zabierać się za inne, przyjemne zajęcia, ale to już jutro ... ponieważ nocny mróz utrzymywał się dosyć długo, zabrałam się za składanie drzewa w wolnych przegrodach pod dachem, rozgrzewająca i bardzo uelastyczniająca praca ...
Ponieważ na podwórzu leżało sporo odrostów leszczynowych, które przycinaliśmy jeszcze przed zimą, zamarzyły mi się plecione płotki na grządkach przy chatce ... nacięłam siekierką grubszych patyków, wbiłam w ziemię, a potem cieńsze gałązki przeplotłam między nimi ...
To zdjęcia już z dzisiaj, kiedy przyszedł chłodny front i pogoda obróciła się o 180 stopni. Niech pada, bo wody ciągle za mało. A miałam wysiać rzodkiewki, marchew, pietruszkę, szczypiorek i sałatę ... tak po rządku, bo mam malutki foliaczek, ale nie zdążyłam, poczekam na lepszą pogodę ... przy tym wysokim płotku posieję nasturcję, niech się wspina ...
Ostało się jeszcze kilka kępek krokusów, jakoś gryzonie nie zdążyły ich zjeść, bo tych posadzonych pod kamienną ścianką tarasu już dawno nie ma ...
I śledziennica urosła za wędzarnią ...
... i czosnek niedźwiedzi, pierwsza wiosenna, naturalna witaminka ...
Odkryłam także ziołowy taras z zimowego stroisza, gałęzie poszły na ognisko, a podeschnięte resztki zostały przycięte ... zapachniało tymiankiem, cząbrem, szałwią i macierzanką ...
A po południu poszłam z psami na łąki, na przylaszczkową polankę, właściwie to jest takie wzniesienie nad potokiem, otoczone drzewami, gdzie najwcześniej zakwitają te niebieskie, wiosenne piękności ...
Niebieskości dokładają rozkwitające właśnie cebulice, jeszcze gdzieniegdzie, ale już otoczenie łapie błękitną mgiełkę ...
Błękitnie na górze, błękitnie na dole, co za błogi czas!
Obeszłam z psami cały teren, futrzaki zmęczone, już bez zwykłej energii wlokły się do góry ze spuszczonymi ogonkami, byle napić się wody i położyć na zimnych kamieniach tarasu ... niebem ciągnęły klucze żurawii ...
Z łąk widać było ponad chatką unoszące się kłęby dymu ...
To za Wiarem płonęła trawa na zboczach góry Filipa, dopiero dziś, w deszczu, zobaczyłam obraz zniszczenia, czarne, osmalone stoki ... czy ogień nie zniszczył łanów lilii złotogłowych, albo zawilca olbrzymiego? ... płonęły również łąki nad Huwnikami, straż jeździła tam bez przerwy gasić ciągle nowe zarzewia ognia ... co roku to samo ...
Podświetlone zachodzącym słońcem wierzby wyglądają jak pokryte puchem ...
Mglące się niebo wróżyło zmianę pogody, sobotnim świtem wiatr uderzył w chatkę, przyszły chmury, a ja pracowałam z sąsiadem w koziarni, pomagałam mu wybierać obornik na przyczepkę, który miał pojechać do mnie, na skompostowanie przy pogórzańskich grządkach ...
Zapakowaliśmy dwie przyczepki tego dobra ogrodniczego, usypaliśmy sporą pryzmę, i teraz co? trzeba to czymś przykrywać, żeby sobie spokojnie przerobiło? proszę o radę ...
Przy okazji zobaczyliśmy nowiuśki przychówek kozi sprzed dwóch dni, o matko, śliczne, białe koźlątka, chłopak i dziewczynka ... usiedliśmy potem z mężem i orzekliśmy, że chyba nie nadajemy się na hodowców kóz, bo wiadomo, jaki los czeka koziołki, nie damy rady wychować i potem ... no, tak mamy i już ... zresztą dotyczy to każdego zwierzaka, czy to kury, kaczki, owcy czy kozy ... zaprzyjaźniamy się na amen.
Cały bambetel w chatce zastawiony sprzętem do pasieki, na chwałę pszczółkom zasadziłam 3 lipki, musimy dopracować się jeszcze pomieszczenia gospodarczego dla owegoż sprzętu.
Nie lubimy niedzieli, musimy wracać tuż po "krużelowych śpiewankach", dziś mąż nawet wcześniej, bo rejestrował pasiekę (hm, dwa ule na razie) i zapisywał się do związku pszczelarskiego, a mnie Kopystańka żegnała takim widokiem ...
Sypał gęsty śnieg, od zachodu jakby bardziej, świat bielał i bielał, ale to chyba ... przelotne, prawda?
Koło nas ruch jak nigdy, sadzą 7 hektarów lasu, rano przyjeżdżają robotnicy, po południu wyjeżdżają, krążą leśnicy, gajowi, mamy nadzieję, że w końcu zakończą się prace leśne i nastanie spokój.
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!
W domu stacjonarnym przygotowałam sobie trzcinki w pewne piękne popołudnie, a teraz trzeba było wydobyć kokony z owadami, przesypać je do przewiewnego i otwartego pudełka, żeby mogły swobodnie wygryzać się i odfruwać ... u mnie rolę takiego pudełka spełnia plecionka w kształcie myszy ...
Tutaj widać eleganckie, gliniane przegródki, a między nimi kokony, które wyjmowałam delikatnie patyczkiem do szaszłyków, trafiały się przegrody puste, albo wypełnione tylko pyłkiem kwiatowym, albo spasożytowane ...
Trzcinkowych łodyg z poprzedniego roku było całkiem dużo, zresztą z roku na rok wyjmuję coraz więcej kokonów, znaczy pszczółki rozmnażają się całkiem przyzwoicie ... zajęcie przyjemne, w słońcu na tarasie, na prawie całe popołudnie ...
Jeszcze tylko nowe, przywiezione trzcinki powiązałam w pęczki, zapełniłam drewniany niby-ul, obok myszka z kokonami, a wszystko zabezpieczone metalową siatką i już po robocie. Teraz można zabierać się za inne, przyjemne zajęcia, ale to już jutro ... ponieważ nocny mróz utrzymywał się dosyć długo, zabrałam się za składanie drzewa w wolnych przegrodach pod dachem, rozgrzewająca i bardzo uelastyczniająca praca ...
Ponieważ na podwórzu leżało sporo odrostów leszczynowych, które przycinaliśmy jeszcze przed zimą, zamarzyły mi się plecione płotki na grządkach przy chatce ... nacięłam siekierką grubszych patyków, wbiłam w ziemię, a potem cieńsze gałązki przeplotłam między nimi ...
To zdjęcia już z dzisiaj, kiedy przyszedł chłodny front i pogoda obróciła się o 180 stopni. Niech pada, bo wody ciągle za mało. A miałam wysiać rzodkiewki, marchew, pietruszkę, szczypiorek i sałatę ... tak po rządku, bo mam malutki foliaczek, ale nie zdążyłam, poczekam na lepszą pogodę ... przy tym wysokim płotku posieję nasturcję, niech się wspina ...
Ostało się jeszcze kilka kępek krokusów, jakoś gryzonie nie zdążyły ich zjeść, bo tych posadzonych pod kamienną ścianką tarasu już dawno nie ma ...
I śledziennica urosła za wędzarnią ...
... i czosnek niedźwiedzi, pierwsza wiosenna, naturalna witaminka ...
Odkryłam także ziołowy taras z zimowego stroisza, gałęzie poszły na ognisko, a podeschnięte resztki zostały przycięte ... zapachniało tymiankiem, cząbrem, szałwią i macierzanką ...
A po południu poszłam z psami na łąki, na przylaszczkową polankę, właściwie to jest takie wzniesienie nad potokiem, otoczone drzewami, gdzie najwcześniej zakwitają te niebieskie, wiosenne piękności ...
Niebieskości dokładają rozkwitające właśnie cebulice, jeszcze gdzieniegdzie, ale już otoczenie łapie błękitną mgiełkę ...
Błękitnie na górze, błękitnie na dole, co za błogi czas!
Obeszłam z psami cały teren, futrzaki zmęczone, już bez zwykłej energii wlokły się do góry ze spuszczonymi ogonkami, byle napić się wody i położyć na zimnych kamieniach tarasu ... niebem ciągnęły klucze żurawii ...
Z łąk widać było ponad chatką unoszące się kłęby dymu ...
To za Wiarem płonęła trawa na zboczach góry Filipa, dopiero dziś, w deszczu, zobaczyłam obraz zniszczenia, czarne, osmalone stoki ... czy ogień nie zniszczył łanów lilii złotogłowych, albo zawilca olbrzymiego? ... płonęły również łąki nad Huwnikami, straż jeździła tam bez przerwy gasić ciągle nowe zarzewia ognia ... co roku to samo ...
Podświetlone zachodzącym słońcem wierzby wyglądają jak pokryte puchem ...
Mglące się niebo wróżyło zmianę pogody, sobotnim świtem wiatr uderzył w chatkę, przyszły chmury, a ja pracowałam z sąsiadem w koziarni, pomagałam mu wybierać obornik na przyczepkę, który miał pojechać do mnie, na skompostowanie przy pogórzańskich grządkach ...
Zapakowaliśmy dwie przyczepki tego dobra ogrodniczego, usypaliśmy sporą pryzmę, i teraz co? trzeba to czymś przykrywać, żeby sobie spokojnie przerobiło? proszę o radę ...
Przy okazji zobaczyliśmy nowiuśki przychówek kozi sprzed dwóch dni, o matko, śliczne, białe koźlątka, chłopak i dziewczynka ... usiedliśmy potem z mężem i orzekliśmy, że chyba nie nadajemy się na hodowców kóz, bo wiadomo, jaki los czeka koziołki, nie damy rady wychować i potem ... no, tak mamy i już ... zresztą dotyczy to każdego zwierzaka, czy to kury, kaczki, owcy czy kozy ... zaprzyjaźniamy się na amen.
Cały bambetel w chatce zastawiony sprzętem do pasieki, na chwałę pszczółkom zasadziłam 3 lipki, musimy dopracować się jeszcze pomieszczenia gospodarczego dla owegoż sprzętu.
Nie lubimy niedzieli, musimy wracać tuż po "krużelowych śpiewankach", dziś mąż nawet wcześniej, bo rejestrował pasiekę (hm, dwa ule na razie) i zapisywał się do związku pszczelarskiego, a mnie Kopystańka żegnała takim widokiem ...
Sypał gęsty śnieg, od zachodu jakby bardziej, świat bielał i bielał, ale to chyba ... przelotne, prawda?
Koło nas ruch jak nigdy, sadzą 7 hektarów lasu, rano przyjeżdżają robotnicy, po południu wyjeżdżają, krążą leśnicy, gajowi, mamy nadzieję, że w końcu zakończą się prace leśne i nastanie spokój.
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!
Subskrybuj:
Posty (Atom)