To były ćwiczenia ogólnorozwojowe, począwszy od dźwigania ciężarów, po machanie szpadlem przy zdzieraniu kory z nieobrzynanych desek. Przyjechał transport drewna budowlanego, które potem trzeba było poskładać przyzwoicie na przekładkach, niech schnie, a jeszcze potem korować powyższe deski, co zajęło mi spory kawałek dnia, nie mówiąc o bolących mięśniach. Niby człowiek w ruchu cały czas, a jednak nie wszystkie mięśnie pracują.
Nowa droga w dół wymusiła wręcz na nas budowę jakiegoś ogrodzenia, żeby psy nie wybiegały na drogę, obszczekując każdy pojazd czy pieszego. Ponieważ słupki już czekały od roku na ogrodzenie pastwiskowe, doszliśmy do wniosku, że trzeba jednak postawić solidniejszą przeszkodę, wyłapującą psiaki, a więc coś w tym stylu, a bardziej brązowego ... pomysł podpatrzyliśmy w sąsiedniej wsi.
Myślę, że Amik górą nie przeskoczy, a gruba jejmość Miśka nie pokona desek pomiędzy.
Teraz tylko mocować oczyszczone deski, malować impregnatem, czyli przede mną sporo machania pędzlem. Dostał mi się też nowy sprzęt koszący, bo stara kosa waliła przebiciem po spoconych plecach, nie chciała palić, kosztowała mnie więcej zdrowia przy rozruchu niż przy koszeniu, nie raz miałam ochotę szpulnąć nią w kąt.
Z niejakim zdziwieniem usłyszałam, że już dzień zaczyna gubić sekundy, lipiec za pasem, a nasz zaprzyjaźniony gliniarz naścienny dobudował nowe mieszkanka dla potomstwa z gliny innego koloru, z głębszego wykopu pod piwniczkę ...
Tam, gdzie są otworki, wyszły w tym roku owady, inne buły gliniane zaślepione, świeże. Maryjkę z Józefem już ciężko odróżnić w tej szopce, Zabudowane ścianki, poddasze, naddasze, figurki, ino Jezusek w żłóbku jeszcze oszczędzony.
To ciekawy owad, w Polsce spotykany od niedawna, od 1968 roku po raz pierwszy w okolicach Lublina, a po dwudziestu latach w Bieszczadach i Beskidzie Niskim. Od kilku lat przypuścił atak na nasza chatkę i buduje nam te swoje gliniane domostwa, a niech mu tam! skoro się podoba:-)
Wg mędrców z akademii naukowych dotarł do nas z terenów Azji, przez Podole i Wołyń, i z południa przez Przełęcz Łupkowską i Dukielską.
Następnego lata dorosły owad mocnymi żwaczkami odkrawuje okrągłe wieko ze swojego domku i ulatuje w świat ... stąd te otworki w starszych "cygarach".
Wczesną wiosna posadziłam różne drzewka, na pożytek pszczołom i innym owadom, m.in. derenie jadalne. Ładnie przyjęły się, wypuściły nowe gałązki, aż tu wczoraj patrzę, a tam pień "spałowany" przez jelonka na potęgę, dobrze, że tylko z jednej strony, z drugiej łyko ostało się, więc może drzewko przeżyje ...
Po trosze nasza wina, nie daliśmy palików, może trochę osłoniłyby przed zakusami rogasia. Tyle mają krzaków dookoła, las za drogą, a zawsze przyczepią się moich drzewek, jak nie w sadzie, to tutaj, przy grządkach.
Troszkę wyżej, w tuneliku foliowym, pomidory rosną dorodnie, jednak swoje sadzonki najlepsze ...
... a z prób zaprzyjaźnienia się z kolendrą ... nici.
Plewię zielsko w pobliżu, zajdę po szczypiorek czy rzodkiewkę, to zawsze złapię listek i żuję, próbując zaznajomić się, rozsmakować w jej specyficznym aromacie. Nic z tego, śmierdzi mi paskudnie, jak już pisałam, "rozgniecionym pluskwiakiem" i pewnie zaprzestanę tych prób.
Mija czerwiec, z miłymi memu sercu, domowymi uroczystościami, bo było dmuchanie świeczek, jednej przez Jaśka, i trzydziestu przez jego tatę, a mojego syna ...
... były wędrówki po Pogórzu, w kolorowych kobiercach i równie miłym towarzystwie ...
... za chwilę przyjedzie drugi syn na urlop ... odwiedziłam dom rodzinny cały w kwiatach ... rodziców na cmentarzu ...
To był dobry czas.
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, Waszą uwagę, wszystkiego dobrego, pa!