Oho! nici z jutrzejszej wycieczki, tak sobie pomyślałam. Mąż będzie sobie klecić ramki do uli, ja poczytam, coś upichcę, w końcu nie ma tego złego ...
Nad ranem ucichło, co przyjęłam z zadowoleniem, gorzej było, kiedy po wstaniu jasność niezwykła uderzyła mnie po oczach. Do licha, sypie śnieg, wszędzie biało, już sporo napadało, a zawiewa z dachu klasycznie, po zimowemu:-)
Sporo przed południem chmury przerzedziły się, błysnęło błękitem, a nawet wyjrzało słońce.
Nie, no przecież nie będziemy siedzieć w chatce ... już przy kapliczce "widokowej" wjeżdżaliśmy w lepsza pogodę ...
... a kiedy przyjechaliśmy do Przemyśla, było już całkiem przyjemnie. Po niewielkich zakupach w większości dla psów obraliśmy kierunek na Birczę. Jeszcze zatrzymaliśmy się przy podwórzu lecznicy-przytuliska ADA, żeby zrobić zdjęcie licznym bocianom, które nie mogły odlecieć na zimę. Ostatnio, przy cieplejszej pogodzie oblegały licznie latarnie nad drogą, gniazda, a nawet spacerowały poza obejściem, teraz grzały się w słońcu po porannej zamieci ...
Nad Sanem zatrzymał nas niezwykły widok, drzewo oblepione czarnymi ptakami z haczykowatym dziobem ... czyściły sobie pióra, wygładzały, machały skrzydłami, a głównie to grzały się w słońcu ...
Ani chybi kormorany ... jak to kormorany? zdziwił się mąż, przecież one na jeziorach ... dziś wyczytałam, że niektóre z nich odlatują na zimę, więc pewnie są teraz w drodze powrotnej ...
W słońcu zatrzymaliśmy się w punkcie widokowym nad Cisową, na Kopystańkę popatrzeć z drugiej strony świata ... przez łąkę przebiegły łanie, wzbijając tumany śnieżnego puchu, bo już zaczynało mrozić ...
Chcieliśmy wstąpić do it w Birczy, mapę Pogórza trzeba by wymienić na nowszą, bo jeden róg zjedzony przez Mimę w dzieciństwie, ale mapy nie dostaliśmy, wiec pojechaliśmy dalej. Tak mnie natchnęło, żeby w Leszczawie skręcić w lewo, kierunek Leszczawa Górna - 5 km, bo jeszcze tam nie byliśmy. Jechaliśmy kolejną, przepiękną, nie znaną nam jeszcze doliną wzdłuż Stupnicy, nieliczne domy, przy drodze stare drzewa, przeważnie lipy ... domy niektóre przystosowane na letnisko, zamknięte teraz okiennicami ... Stupnica to rzeka, która z innymi wyznacza północną granicę pomiędzy Górami Sanocko-Turczańskimi a Pogórzem Przemyskim.
Jak tu ładnie, orzekliśmy obydwoje ... dobry asfalt skończył się za ostatnim domem, zaczęła się chyba szutrówka, ale pod śniegiem za bardzo nie było widać. Najważniejsze, że nigdzie nie było zakazu, można jechać, nie tłumacząc się potem gęsto służbie leśnej. Droga stromo opadała w koryto strumienia, potem z powrotem wyżej, a wokół las.
Bez mapy to tak trochę nie wiedzieliśmy, w jakim kierunku zmierzamy, gdzie dotrzemy, czy w ogóle gdzieś dotrzemy, bo może zamknięty szlaban zagrodzi nam drogę. Prorokowałam, że być może wyjedziemy w Grąziowej , może na skład drzewa ... las się skończył, zaczęły się rozległe łąki, stare lipy mówiły, że była tu również wieś ...
Pod kołami auta zaczęło rytmicznie stukać, to nawierzchnia drogi zmieniła się na płyty. Babam, babam, bardzo to denerwujące, do tego wystające solidne druty, można nadziać się oponą jak nic ...
gdzie my jesteśmy?
Kiedy nazajutrz opowiadaliśmy Ani i Stefanowi, gdzie byliśmy, uśmiechnęli się tylko ... byli tu już, Pogórze nie ma przed nimi tajemnic ... na dodatek opowiadali, że jadąc rowerami, mijali wygrzewające się żmije prawie na co drugiej płycie :-)
Nieoczekiwanie nieprzyjemna droga z płyt skończyła się, a my wyjechaliśmy na główny trakt z Kuźminy do Ustrzyk Dolnych, w Trzciańcu:-) a więc jeszcze kawalątko i już skręt do Grąziowej i powolny odwrót do chatki. Dziś wyczytałam, że pod Leszczawą Górną doszło do bitwy oddziałów UPA z sowieckimi NKWD, a było to 28 października 1944 roku, tuż po przejściu frontu.
Z Grąziowej jechaliśmy po dziewiczym śniegu, od rana nikt jeszcze tędy nie przejeżdżał, żadnych śladów ...
Nocne opady deszczu mocno podniosły stan wody w Wiarze, płynęła szeroko, bulgocząc i szumiąc głośno na bobrzych tamach, niektóre nie wytrzymają naporu wody i spłyną. Wiar jest rzeką o charakterze górskim, szybko przybiera i szybko opada, ale potrafi być groźny.
Na wąskiej drodze nie wyrobił ciężki pojazd do przewozu drewna, zsunęło go ze stromego brzegu, dobrze, że Wiar tutaj płynie w pewnej odległości, inaczej znalazłby się w wodzie ... Dobrze, że zdążyliśmy przed dźwigiem, który już jechał postawić pojazd na drodze, na pewno przez jakiś czas była zablokowana ...
Skarpy rybotyckie, jak co roku, strawił ogień, ktoś niefrasobliwie podpala je ...
W sobotę poszliśmy na Horodżenne, na "zapotoczne" łąki ... po raz pierwszy na wędrówce zmarzłam, tak przejmujący wiatr wiał. Chcieliśmy od łąk dojść na rybotycki kirkut, ale okazało się, że teren jest cały ogrodzony, pozostało zejście do miejscowości, a potem drałowanie drogą, więc zrezygnowaliśmy, widząc już przed sobą dachy domów. Za to napaśliśmy oczy widokami ...
Na łąkach, na świeżym śniegu widać było tropy wilków ... potok przeszliśmy po nowym mostku, usypanym na potrzeby budowy gazociągu, na powrocie zobaczyliśmy na nim ślady wilcze, czyli były tu po naszym przejściu:-)
Łaziliśmy po miejscach, które widać z naszego okna, skarpa okazała się za stroma do pokonania, do tego porośnięta kłującą tarniną, na łące doły wyryte przez dziki, do tego wypełnione wodą, trzeba było pokonać głęboki jar, którym spływa do potoku niewielki wodospad ... wszechobecna dzikość:-)
Stąd dobrze widać, jak stroma jest droga do nas, a nie można to było łagodniejszym zboczem wyznaczyć jej, tylko prosto do góry, do najwyższego punktu?:-)
W niedzielę wracaliśmy przez Pogórze Dynowskie, dzieli je od naszego tylko rzeka San, a jakże jest odmienne, inne, też ładne. Zapuściliśmy się w drogę do Drohobyczki, potem jakieś zakręty, nowe drogi i nieoczekiwanie znaleźliśmy się całkiem blisko domu.
Dziś wysiałam pomidory, paprykę i bazylię, resztę torebek z nasionami kwiatów za kilka dni. Pojemniki stoją na akwarium, są lekko podgrzewane, więc myślę, że nasionka dosyć szybko wykiełkują:-)
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo w komentarzu, bywajcie w zdrowiu, pa!