niedziela, 29 maja 2011

Krzeczkowski Mur i zioła ...

Chyba ze trzy lata temu odbyliśmy tę wyprawę, gdzieś na początku maja, na Krzeczkowski Mur. Trasę rozpoczęliśmy w Krasiczynie, szlak prowadził z tyłu zamku krasiczyńskiego, o którym napisano tomy, tysiące rozpraw i wspomnień na blogach, więc ja nie będę się powtarzać. Jakieś pamiątkowe zdjęcia przez bramę ...



 ... zamek trzeba uwiecznić...


..i jeszcze raz...
Szlak prowadził tuż nad Sanem, pięknymi łąkami, aż do Olszan.


Ponieważ szliśmy tamtędy pierwszy raz i mieliśmy starą mapę, a szlaki na Pogórzu bardzo często zmieniają przebieg, nadrobiliśmy sporo asfaltem nie w tym kierunku, gdzie trzeba. Znak skrętu w lewo został zaklejony plakatem informującym o sprzedaży piskląt, a my pokonaliśmy w upale spory kawał drogi i trzeba było wracać.
Odnaleźliśmy znaki koło domków wczasowych, a potem stokiem do góry i spory kawał lasem.
Zeszliśmy do wsi Krzeczkowa, rozrzucone, pojedyncze domy powojennych osadników, a potem dalej na zachód, leśnymi drogami, a jednak w dobrym stanie, nawet były wyasfaltowane.


W lesie stary krzyż, znowu zgubiliśmy znaki. Okazało się, że stara jabłoń została ścięta, a wraz z nią nasze drogowskazy, co odkryliśmy w trakcie małej przerwy. Ale stąd było już niedaleko do naszego celu....


... urwisko z odkrywką warstw skalnych...


....które układają się w różnych kierunkach...


U stóp tej ściany - rumowisko, odpadają zwietrzałe kawałki, mądrzy ludzie podejrzewają, że kiedyś, dawno był tu pozyskiwany kamień do celów budowlanych przez okolicznych mieszkańców ...

 

 Widok z różnych stron ...


... wszędzie imponujący ...

 

Usiłuję wspiąć się do góry, wszystko usuwa się spod butów, trzeba łapać krzaki ...


Planują tu utworzyć rezerwat przyrody nieożywionej "Krzeczkowski Mur", u stóp tego urwiska znajduje się zadaszenie, miejsce na ognisko, można rozbić namiot, bardzo urokliwe miejsce ...


Trzeba było przekąsić jakąś kanapkę i uzupełnić wodę ...


... a tu przywabił mnie zapach i obfitość kwiatów miesiącznicy trwałej, po przekwitnięciu tworzy takie łuszczynki, owalne, mocno zwężone z obu końców, z błyszczącą, srebrzystą przegrodą, a zwane one są "judaszowymi srebrnikami". Jej kuzynka hodowana jest w ogrodach, a jej ozdobą są prawie okrągłe łuszczynki, używane do suchych bukietów.


Na jednym ze świerków odkryliśmy "czarcią miotłę" , coś spowodowało, że gałęzie nie rosną normalnie, tylko namnażają się w jednym miejscu, prawdopodobnie ogrodnicy naszczepiają takie okazy na mniejsze podkładki i powstają różne, karłowate świerczki na jednym patyczku.
Szlak dalej prowadzi do Huty Brzuskiej, ale my leśną dróżką odbiliśmy do drogi "birczańskiej", wyszliśmy prawie przy przystanku Cisowa-Park, jeszcze godzina oczekiwania na autobus powrotny ...


... do Krasiczyna, tam zostawiliśmy samochód.
Miejsce piękne, urokliwe, nie ma najazdu turystów, bo samochodem tam nie dotrze, a może teraz już nie ma zakazów?,  bliżej jest od strony Huty Brzuskiej.

I jeszcze kilka zdjęć z otoczenia chaty ..


Ten świerk stał kiedyś w donicy jako choinka, ponieważ ziemia wtedy nie zamarzła, na przełomie roku wywieźliśmy go na Pogórze i zasadzili pod chatką. Stał jak zaczarowany przez całe lato, o mały włos! a wylądowałby wśród gałęzi na ognisku, a na koniec lata wypuścił maleńkie "miotełki". Teraz pyszni się w całej okazałości, ma piękne przyrosty i chyba już nic mu nie grozi.


Jaśmin o złotych listkach już zaczyna kwitnąć i pachnieć ...


... od sąsiada dolatuje zapach rozkwitłej kaliny koralowej ...


... te białe, zewnętrzne kwiaty są płonne, przywabiają owady, dopiero te w środku dają owoce.


A to kuzynka ogrodowa, wszystkim znana, zwą ją "buldeneż" - fr. śnieżna kula, tu wszystkie kwiaty są płonne, ona nie zawiązuje owoców.


Zasadziłam między kamiennymi płytami więcej ziół, ten wysoki - to hyzop ...


.. rozkwitła macierzanka, za nią szałwia ..


... tymianek i inna odmiana macierzanki ...


... na pierwszym planie krwawnik płożący, o żółtych kwiatach ...


.. i jeszcze jedno ujęcie.


I mój zeszłoroczny zielny kącik, chyba czas na zbiór i suszenie ...


... słup od elektryczności, zamaskowany dławiszem, bardzo ekspansywne pnącze.

A na niwie prac gospodarczych: przez chatkę przeszedł huragan, w sobotę był robiony przyłącz do wody studziennej,  pół pomieszczenia za piecem rozkopane, coś robione pod blatem kuchennym, wszystko na wierzchu, oj! trzeba zakasać rękawy i do roboty. Nie mam zdjęć z prac, bo musiałam wracać do domu, "stacjonarnego" - jak to bardzo miło określiła Bogda od Arniołów.
A jak jechałam do mamy przez taką podworską aleję ze starymi drzewami, przed samochód spadł na drogę żółty liść klonu. Co to znaczy? Czyżby już? Tak prędko?
Pozdrawiam serdecznie wszystkich, w nocy była ulewa, może zmoczyło moje suche grządki?

środa, 25 maja 2011

Jeszcze trochę z wnętrza chaty i wiosenne kwiaty

Troszkę mi się zrymowało w tytule posta, teraz to zauważyłam, niech tak zostanie. Wróciłam wczesnym rankiem z Pogórza, dosadziłam fasolę jaś i drobniejszą karłową, a na trasie wykopu - dynię, taką pomarańczową, będą miały ptaki używanie na zimowy, ciężki czas, a może miąższ zjedzą jakieś większe zwierzęta?
Chciałam te prace wykonać we wtorek, ale brat mój śledzi kalendarz biodynamiczny i mówi, że we wtorek nie jest dobry dzień, tylko w środę, więc fasola została namoczona i taka dziś włożona do ziemi, może trochę za późno, ale jeśli nie dojrzeje, to zamrożę taką. Zrobiłam parę zdjęć, tak na wszelki wypadek, żeby mieć pod ręką, kiedy czas się zawęzi, z chaty i otoczenia, a teraz jest właśnie tak w galopie.


Na piecu stoi zestaw różnych młynków, które są używane do mielenia pieprzu, kminku do chleba, te gliniane butelki to chyba po oliwie, a gliniany garnek z przykrywą - to ów słynny niemiecki "romertopf", moczy się go przed użyciem i można w nim piec chleb, jak w małym piecu chlebowym, woda nawilża piekarnik i chlebek nie wysycha, a kurczak z niego jest soczysty i mięciutki.


Malunki na płytce, zioła chyba, i poszkliwione, mąż dokleił im sznureczki i zawieszki do kuchni, jak się patrzy.


Zegar kuchenny, oczywiście współczesny, wyszperany, jak wszystko za grosze, trzeba było zmienić mu werk  i odmierza czas bardzo dokładnie, a ujęły mnie te niebieskie ozdoby na porcelance i deska, w sam raz jak do chaty.


Lustro z mojego rodzinnego domu, przeglądały się w nim moje ciotki, których nie zdążyłam poznać, babka, mama,  a ja prosiłam ojca, żeby podnosił mnie na rękach do tych ozdóbek u góry, bo zawsze myślałam, że to laleczki. Jest stare, zmatowiałe, przetarte, było oklejone wieloma warstwami farby, doskrobałam się do czystego drewna i tak zostawiłam.


Kołowrotek, który jest sprawny do dziś, przędła na nim babka, potem mama, zawsze dziwiłam się, jak można wysnuć tak cienką nić. Ostatnie przędzenie na nim było na początku lat osiemdziesiątych. prosiłam mamę o wełnianą nić na taką zgrzebną sukienkę w warkocze, kłuła ta wełna jak licho.


Toczone pokrętła do naciągu, czy czegoś tam, sama nie wiem.


Wszystkie detale starannie wykonane, kiedyś zapytałam mamę, kto robił takie kołowrotki, okazało się, że był we wsi stolarz - złota rączka, Kuba mu było, rzeźbił ołtarz do nowowybudowanej cerkwi na początku XX wieku, a w międzyczasie kobiety prosiły o takie maszyny, między innymi moja babka. A ołtarz ten, to cudo, bez maszyn zrobiony, kwiatki, jabłuszka, kłosy, zawijasy, całe carskie wrota i ambonę, a w to były wkomponowane ikony.   Kościół przejął cerkiew, a ołtarz przeniesiono do jarosławskiej cerkwi, a w końcu do Lubaczowa.


Jak już jesteśmy przy cerkwiach, to pochwalę się haftowanym "rucznykiem", dostałam go od koleżanki, która otrzymała go w prezencie, ale nie pasował jej do wystroju domu. Wiem, że wiszą takowe nad obrazami świętymi, mój na drewnianym patyku, bo nie mam jeszcze dla niego miejsca docelowego, czarno-czerwony haft krzyżykowy i ręczna robota, długi i haft z obydwu stron.


To są stareńkie narty, miały iść na wyrzucenie, ale uratował je Janek, ten gospodarz od 5-ciu źródełek na podwórzu, bo wiedział, że ja się nimi zaopiekuję. Bambusowe kijki z plecionką z rzemieni, zakończone szpikulcem metalowym, jakie wiązania ...


.... kiedyś próbowałam je ubrać.


W kącie stojak na wina o oryginalnych nazwach, na razie mamy PLATON i BIESZCZADY, reszta to słowackie, wcale dobre.


Na tarasie owady żądlące zalepiają z jednej strony wszelkie otwory, a z drugiej wygryzają, o co tu chodzi?


A może przerabiają wygryzione drewno i robią lepiszcze?


Dziurę w niebie zobaczyłam wśród chmur, zabrakło tylko oka Opatrzności i fruwających, tłustych aniołków.


Albo taki obłok wieczorny.



Zaczątek tarasu z płyt kamiennych, żarna znalazły nowe miejsce, otoczone okrągłymi kamieniami ze studziennego wykopu ...


... i pierwsza macierzanka, posadzona wśród kamieni, będzie pachnieć do słońca. Dziś, wracając od mamy, wstąpiłam do szkółki ogrodniczej i zakupiłam wiele innych do towarzystwa, równie pachnących. Marzy mi się, że trącę takie ziółka stopą, a one zapachną, będzie tymianek, cząber, szałwia, hyzop, pewnie coś jeszcze, bo jest trochę tych doniczek.


W moim ogrodzie miejskim zakwitły azalie...




... różne odcienie żółci, pomarańczy...


.... i te malutkie...


... pyszni się kalina...


.. złotlin drobiutkimi, żółtymi pomponikami rozświetla świat...



... a pień starej wierzby opanował powojnik alpejski, setki dzwoneczków.


A to "dama", kłokoczka południowa, jest chroniona, a rezerwat naturalnie rosnącej znajduje się we wsi Tarnawce, pod Przemyślem na 9 ha, chociaż pojedyncze egzemplarze widziałam przy szlaku wiodącym na Helichę, dalej na Kopystańkę. Kwitnie w takich gronach, a owocem są skórzaste pęcherze, z twardym orzeszkiem w środku. Muszą leżeć dwa lata w ziemi, ąby wykiełkować, dawniej wyrabiano z nich różańce.
Ten egzemplarz zakupiłam w arboretum w Bolestraszycach, a dwa krzaki urosły mi z zaszabrowanych orzeszków.
Serdeczności dla wszystkich podczytujących, komentujących, dzięki za dobre słowa, pozdrawiam.


wczorajszy zachód słońca nad Kopystańką