Wiozłam w czwartek pana różdżkarza na Pogórze, żeby znalazł nam miejsce pod studnię głębinową.
Spodobał mi się człowiek od pierwszych chwil rozmowy, interesuje się historią swojego miasta, regionu, jeździ na rowerze, pokonując imponujące odległości, no i do tego ta czarodziejska różdżka.
Prawdę mówiąc, bardzo sceptycznie podchodzę do tych spraw typu różdżkarstwo, wahadełko czy inne takie tam, a do tego kiedyś przeczytałam, że przecież istnieją dokładne podkłady geologiczne i wiadomo, gdzie znajdują się warstwy wodonośne i całe to wyznaczanie różdżką to za przeproszeniem "pic na wodę fotomontaż".
No, ale właściciel firmy wiertniczej kazał, to i my grzecznie wykonujemy zalecenia ... żeby nie było, nie daj Boże, pustych odwiertów.
Po przyjeździe na Pogórze pan przywdział wysokie gumiaki, zabrał ze sobą pudło znaczników z chorągiewkami, jakieś metalowe pręty i poszliśmy w kierunku starej studni. Mówię do niego, że najlepiej byłoby, gdyby tam znalazł wodę, bo wtedy przyłączymy się do istniejącej instalacji ... spojrzał na mnie dziwnie i rozpoczął pracę.
Odsunęliśmy się z mężem na pagór przy grządkach, żeby nie zaburzać pola.
Patrzyłam oniemiała, jak te metalowe pręty w rurkach, w jego rękach, odchylają się albo łączą jak za przysłowiowym dotknięciem "czarodziejskiej różdżki":-)
Pokiwał z uznaniem głową, powbijał w ziemię chorągiewki wg swojego szyfru i oto efekt:
- w tym miejscu płynie pod ziemią potężna rzeka, szeroka i na głębokości 16m;
- nad nią z łąk płynie mniejszy, poprzeczny strumień na głębokości 10m;
- krzyżują się te warstwy w pobliżu studni, można wiercić w odległości 1m od niej.
Czyli mieliśmy dobrego nosa, kopiąc tu naszą studnię tak "na czuja", tylko niestety za płytko, zbieramy tylko wody powierzchniowe, których poziom waha się i w suche lata wody brak.
Trzeba by pogłębić studnię do tych 10 metrów do tej warstwy, co płynie z łąk, czyli włożyć jeszcze 5-6 kręgów, a może i więcej ... będziemy jednak wiercić, a w trakcie zobaczy się, jaka jest kolejno wydajność odwiertu i czy staniemy na tych 10m, czy sięgniemy następnej, obfitszej warstwy na 16m.
Przy okazji zapytałam o trafność jego wskazań, czy udaje się za każdym razem odnaleźć wodę ... tak, udaje się, i firma wiertnicza korzysta z jego usług na tym terenie, od Pogórza Strzyżowskiego, a teraz aż po Pogórze Przemyskie u nas.
I już inni łapią kontakt, tak, że pewnie pan różdżkarz i firma wiertnicza będą mieć sporo zajęcia na naszym terenie.
A ta umiejętność, to nabyta czy urodził się pan z nią? - pytam.
Nauczyłem się, ale mam braci, i żaden wykazuje tych predyspozycji, czyli jednak jakieś odpowiednie cechy trzeba w sobie mieć. - uśmiechnął się.
Przy okazji opowiadał, jak poprosili go kiedyś znajomi, żeby poszukał skarbu, bo wg ludzi ktoś coś w pobliżu nieistniejącego już obejścia zakopał, na pewno kosztownego ... chodź, chodź, poszukaj ...
Istotnie, różdżka pokazała, że na głębokości 1m coś jest ... pełni emocji zaczęli kopać ... no i dokopali się do wody, właśnie na 1m ... no i macie swój skarb:-)
Muszę kończyć, bo zaraz jedziemy po deski na pszczeli domek.
Jeszcze tylko zostawię link ... wstrząsający ...
... dwa tygodnie we wnykach ...
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, życzenia świąteczne, bywajcie w zdrowiu, pa!
wtorek, 29 marca 2016
środa, 23 marca 2016
Mamy śpiewaka ...
W naszym podmiejskim ogrodzie zamieszkał drozd śpiewak.
Umila nam wczesne świty i wieczory śpiewaniem, ale co to za śpiewanie! przebija nawet kosy.
Słychać tam wesołe ciurlikanie, tuitanie, pogwizdywanie, a nawet jakby sygnał karetki, albo alarm samochodowy można odróżnić, słychać go przez zamknięte okna i drzwi. Znam tego ptaka, na Pogórzu jest ich mnóstwo, pod wieczór gromadnie buszują po trawie i wyciągają długie, makaronowate dżdżownice ...
Budowlańcy zakończyli swój zakres robót. Dyżurowałam przy nich w zeszłym tygodniu, choć pogoda nie za bardzo sprzyjała tego typu pracom. Najpierw spadł śnieg, a potem mroźny, nieprzyjemny wiatr dokuczał, ziębiąc ręce, nosy, wciskając się lodem w każdą szczelinę w ubraniu.
Potem śnieg szybko stopił się, pozostawiając po sobie błotniste podwórze., ale jakoś wspólnymi siłami dobrnęliśmy do zakończenia tej małej budowy. Trudno tu mówić o zakończeniu, raczej o nowym froncie robót na "po świętach" ... deski na elewację, drzwi, no i jeszcze muszę jakąś pszczółkę wymyślić na ścianę szczytową, wszak to będzie domek pszczeli:-) Po prawej stronie wygospodarowaliśmy małe a długie pomieszczenie na narzędzia ogrodnicze, które wiecznie przeszkadzają.
Mamy już obgadany temat wiercenia studni głębinowej, w czwartek mam zawieźć na Pogórze pana różdżkarza, żeby wyznaczył miejsce, najlepiej w pobliżu starej studni, żeby można było podpiąć się do istniejącej sieci. A tak w ogóle to będą nam budować kanalizację, gmina pozyskała fundusze na ten cel i już geodeci chodzą, mierzą rysują, ustalają ... rura zbierze w dół ścieki z naszych nielicznych domów na stoku, do przepompowni, potem wypcha je z powrotem na górę, a tam dalej w dół, do głównej nitki kanalizacyjnej ... troszkę to skomplikowane, ale ponoć inaczej się nie da.
Tak więc nasze dzikie Pogórze zmienia oblicze, mamy asfalt, za chwilę kanalizację ... nie, nie, wodociągu nie będzie, o wodę musimy zadbać sami:-)
W sobotę było wielkie sprzątanie podwórza, mąż ciął piłą wszelkie wiatrołomy, potem rozrąbywał pieńki na polana, a ja paliłam drobniejsze gałęzie na ognisku, schowana w kotlince za sadem, bo wiatr nie dawał oddychać. Zebrało się znów sporo drewna do palenia, ale już z drzew owocowych, to i na wędzenie się przyda, bo śliwki tam sporo. Przy okazji obstalowałam sobie na łące chrzan, którego rośnie tam wielka obfitość. Tak sobie myślałam, że może uda nam się spacer na skałę Machunika, ale skądże! zastane kości bolały, zmęczeni byliśmy jak licho, i nie wiem, wiek to już daje znać o sobie czy wiosenne przesilenie:-)
Podwórze pokrywa się już błękitną mgiełką, to cebulica syberyjska wyłazi z ziemi, gdzie tylko może ...
Pszczoły są regularnie dokarmiane, szkoda, że jest tak zimno, bo kwitną wierzby, ale może zdążą jeszcze na ten wiosenny pożytek, jak się ociepli. Mąż ostatnio troszkę zlekceważył sobie przeciwnika, wybrał się do uli bez siatki na twarzy, wyleciały do niego gniewne, że im tam zagląda, to szybko ubierał kapelusz "z woalką".
W czyimś przydomowym ogrodzie, gdzieś po drodze nad Sanem, wypatrzyliśmy całkiem zmyślny ulik dla pszczół murarek, i innych dzikusek, pewnie sobie zbudujemy coś takiego na bazie starego ula, który czeka na renowację.
Chcielibyśmy uporać się z wszelkimi robotami jak najszybciej, żeby mieć trochę wolnego lata, znowu powłóczyć się po różnych zakątkach, a nie bez przerwy jak "na zapalenie płuc", szybciej, szybciej, bo terminy gonią, klienci cisną, coś tam czeka w kolejce do pilnego załatwienia ... póki jeszcze trochę zdrowia, bo niestety, mamy tę świadomość, że powolutku zsuwamy się po równi pochyłej życia:-) ... żeby nie pisać "staczamy się", bo jakiś negatywny wydźwięk mi się tu wkrada:-)
A zatem, mili moi Czytelnicy, życzę Wam spokojnych Świąt, ciepłych i rodzinnych, smacznego jajka i mokrego dyngusa, bywajcie zdrowi, pozdrawiam serdecznie, pa!
Umila nam wczesne świty i wieczory śpiewaniem, ale co to za śpiewanie! przebija nawet kosy.
Słychać tam wesołe ciurlikanie, tuitanie, pogwizdywanie, a nawet jakby sygnał karetki, albo alarm samochodowy można odróżnić, słychać go przez zamknięte okna i drzwi. Znam tego ptaka, na Pogórzu jest ich mnóstwo, pod wieczór gromadnie buszują po trawie i wyciągają długie, makaronowate dżdżownice ...
Budowlańcy zakończyli swój zakres robót. Dyżurowałam przy nich w zeszłym tygodniu, choć pogoda nie za bardzo sprzyjała tego typu pracom. Najpierw spadł śnieg, a potem mroźny, nieprzyjemny wiatr dokuczał, ziębiąc ręce, nosy, wciskając się lodem w każdą szczelinę w ubraniu.
Potem śnieg szybko stopił się, pozostawiając po sobie błotniste podwórze., ale jakoś wspólnymi siłami dobrnęliśmy do zakończenia tej małej budowy. Trudno tu mówić o zakończeniu, raczej o nowym froncie robót na "po świętach" ... deski na elewację, drzwi, no i jeszcze muszę jakąś pszczółkę wymyślić na ścianę szczytową, wszak to będzie domek pszczeli:-) Po prawej stronie wygospodarowaliśmy małe a długie pomieszczenie na narzędzia ogrodnicze, które wiecznie przeszkadzają.
Mamy już obgadany temat wiercenia studni głębinowej, w czwartek mam zawieźć na Pogórze pana różdżkarza, żeby wyznaczył miejsce, najlepiej w pobliżu starej studni, żeby można było podpiąć się do istniejącej sieci. A tak w ogóle to będą nam budować kanalizację, gmina pozyskała fundusze na ten cel i już geodeci chodzą, mierzą rysują, ustalają ... rura zbierze w dół ścieki z naszych nielicznych domów na stoku, do przepompowni, potem wypcha je z powrotem na górę, a tam dalej w dół, do głównej nitki kanalizacyjnej ... troszkę to skomplikowane, ale ponoć inaczej się nie da.
Tak więc nasze dzikie Pogórze zmienia oblicze, mamy asfalt, za chwilę kanalizację ... nie, nie, wodociągu nie będzie, o wodę musimy zadbać sami:-)
W sobotę było wielkie sprzątanie podwórza, mąż ciął piłą wszelkie wiatrołomy, potem rozrąbywał pieńki na polana, a ja paliłam drobniejsze gałęzie na ognisku, schowana w kotlince za sadem, bo wiatr nie dawał oddychać. Zebrało się znów sporo drewna do palenia, ale już z drzew owocowych, to i na wędzenie się przyda, bo śliwki tam sporo. Przy okazji obstalowałam sobie na łące chrzan, którego rośnie tam wielka obfitość. Tak sobie myślałam, że może uda nam się spacer na skałę Machunika, ale skądże! zastane kości bolały, zmęczeni byliśmy jak licho, i nie wiem, wiek to już daje znać o sobie czy wiosenne przesilenie:-)
Podwórze pokrywa się już błękitną mgiełką, to cebulica syberyjska wyłazi z ziemi, gdzie tylko może ...
Pszczoły są regularnie dokarmiane, szkoda, że jest tak zimno, bo kwitną wierzby, ale może zdążą jeszcze na ten wiosenny pożytek, jak się ociepli. Mąż ostatnio troszkę zlekceważył sobie przeciwnika, wybrał się do uli bez siatki na twarzy, wyleciały do niego gniewne, że im tam zagląda, to szybko ubierał kapelusz "z woalką".
W czyimś przydomowym ogrodzie, gdzieś po drodze nad Sanem, wypatrzyliśmy całkiem zmyślny ulik dla pszczół murarek, i innych dzikusek, pewnie sobie zbudujemy coś takiego na bazie starego ula, który czeka na renowację.
Chcielibyśmy uporać się z wszelkimi robotami jak najszybciej, żeby mieć trochę wolnego lata, znowu powłóczyć się po różnych zakątkach, a nie bez przerwy jak "na zapalenie płuc", szybciej, szybciej, bo terminy gonią, klienci cisną, coś tam czeka w kolejce do pilnego załatwienia ... póki jeszcze trochę zdrowia, bo niestety, mamy tę świadomość, że powolutku zsuwamy się po równi pochyłej życia:-) ... żeby nie pisać "staczamy się", bo jakiś negatywny wydźwięk mi się tu wkrada:-)
A zatem, mili moi Czytelnicy, życzę Wam spokojnych Świąt, ciepłych i rodzinnych, smacznego jajka i mokrego dyngusa, bywajcie zdrowi, pozdrawiam serdecznie, pa!
niedziela, 13 marca 2016
Ciszaki ... i budujemy dalej ...
W niecierpliwym oczekiwaniu na przedwiośnie zakupiłam sobie używany rozdrabniacz do gałęzi.
Ależ mnie on ucieszył, zabrałam się ostro do roboty, grubsze gałęzie odkładałam do spalenia w piecu, cieńsze, takie do 4 cm, bardzo chętnie połykała gardziel owego urządzenia, a w podstawiony kosz sypały się piękne zrębki. Co i raz wynosiłam napełniony nimi kosz i obsypywałam wolne przestrzenie pod krzakami, błotniste ścieżki, dzięki temu psy nie będą wyglądać jak diabły.
Przy robocie człowiek nie czuje, że to jeszcze nie pora na zdejmowanie kolejnych warstw odzieży, a jedna koszula na grzbiecie nie ochroni przed zimnym wiatrem ... no i doigrałam się. Już pod wieczór czułam, że łapie mnie gorączka.
A tu bilety zakupione na piątkowy koncert zespołu Cisza jak ta, na zamku w Przemyślu ... żal było nie jechać ...
Spotykamy Ciszaków od wielu lat na kolejnych koncertach, śpiewają piosenki do słów wierszy wielu znanych poetów, współczesnych i nie tylko ... po chudej w takie imprezy zimie polecieliśmy do nich jak na skrzydłach. A gorączka nie odpuszczała ... dziwne uczucie, jakbym z boku wszystko obserwowała ...
... noc pełna dziwnych snów, jakby majaków ... nagle słyszę świergot wróbli, całe masy wróbli, gorąco, to chyba lato ...Nie, to nie lato, tylko poranek, a wróble ... to już wiosenne ptasie koncerty na Pogórzu ...
I tak zeszło mi 1.5 tygodnia w chatce. choróbsko minęło, a ja przy okazji poczyniłam różne zaokienne obserwacje. Pogoda wcale nie była łaskawa, prawie cały czas mglisto, albo padał deszcz, niebo jak niewyżęta szmata ... tęskni się za słońcem.
Jednego razu patrzymy, na łąkę "zapotoczną" wybiega duży dzik, za nim następne, tak doliczyliśmy 15 sztuk, potem jeszcze 3 mniejsze ... ależ one szybko biegają. Za sporą chwilę idzie znowu jakieś stworzenie, z daleka za bardzo nie widać, co to ... pomogła lornetka ... to wilk-samotnik, idzie powoli, bo kuleje na tylną łapę, przystaje, odwraca głowę, wietrzy ... długo go oglądaliśmy, ostrożny, trzymał się brzegu zagajnika, przemykał wśród traw, krzaczków, zniknął potem za Horodżennem. Tak sobie myślę, dlaczego sam? ... stado odrzuciło kalekę?
Innym razem moją uwagę zwróciła spora grupa kruków na łące, pewnie jakaś padlina tam leży albo coś ... nie, to wylądowały dwa żurawie, a ciekawskie kruki przyleciały stadnie obejrzeć, co też to za stworzenia pojawiły się na ich ziemi ... podfruwały, podchodziły, a potem wszystkie odleciały.
Żurawie odpoczęły, popasły się na łące i potem też odleciały.
Na następny dzień na niebie pojawił się ogromny klucz żurawi, nie zliczyć, ile ich było ...
A co można myśleć o tym?
Niby wiosna, cieplej, nie ma mrozu i śniegu, a sikorek dziesiątki zlatuje się ... idą na łatwiznę pewnie:-) Dokarmiamy je jeszcze, żeby nie niepokoiły pszczół stukaniem w ule, a przede wszystkim żeby na nie nie polowały.
Wreszcie udało się zmobilizować majstrów do roboty nad domkiem gospodarczym przy naszej mini-pasiece ...
Czekamy na blachę, którą maja położyć ci budowlańcy, a resztę znowu my z mężem ... czyli obijanie ścian deską, a przedtem malowanie tejże ... ale z utęsknieniem czekam też, kiedy wszystkie pszczelarskie "szpeje"znajdą się na swoim miejscu ... eh! zajdę tam kiedy "w gości" na werandę, kiedy będę wracać z grządek:-)
W ramach przymusowego pobytu w chatce ostrzygłam Amika ... zawsze strzygę go nożyczkami, a trwa to kilka dobrych godzin, bo pies niespokojny, ucieka mi, obraca się, muszę uważać, żeby nie szczypnąć go za skórę .... Tym razem zeszło mi tylko 3 godziny, Amik był bardzo grzeczny, spał na podłodze, a ja go przewracałam tylko, żeby mi było dogodniej strzyc ... wielkie zaskoczenie:-)
I tak sobie mówimy z mężem, że on dopiero teraz, po 3 latach "odtajał" od swoich przeżyć, tylko on wie, jakich ... przytulaśny, grzeczny ...
Mała próbka harców z Mimi ...
A czasami zamierają na chwilę w bezruchu, nasłuchując jakichś odgłosów z lasu ... i chcę powiedzieć, że kleszcze przypuściły już zmasowany atak, na zwierzęta i ludzi ...
Na koniec produkcja z wolnych chwil ... proziaki na blasze kuchennej ...
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, za dobre słowo, bywajcie zdrowi, pa!
Ależ mnie on ucieszył, zabrałam się ostro do roboty, grubsze gałęzie odkładałam do spalenia w piecu, cieńsze, takie do 4 cm, bardzo chętnie połykała gardziel owego urządzenia, a w podstawiony kosz sypały się piękne zrębki. Co i raz wynosiłam napełniony nimi kosz i obsypywałam wolne przestrzenie pod krzakami, błotniste ścieżki, dzięki temu psy nie będą wyglądać jak diabły.
Przy robocie człowiek nie czuje, że to jeszcze nie pora na zdejmowanie kolejnych warstw odzieży, a jedna koszula na grzbiecie nie ochroni przed zimnym wiatrem ... no i doigrałam się. Już pod wieczór czułam, że łapie mnie gorączka.
A tu bilety zakupione na piątkowy koncert zespołu Cisza jak ta, na zamku w Przemyślu ... żal było nie jechać ...
Spotykamy Ciszaków od wielu lat na kolejnych koncertach, śpiewają piosenki do słów wierszy wielu znanych poetów, współczesnych i nie tylko ... po chudej w takie imprezy zimie polecieliśmy do nich jak na skrzydłach. A gorączka nie odpuszczała ... dziwne uczucie, jakbym z boku wszystko obserwowała ...
... noc pełna dziwnych snów, jakby majaków ... nagle słyszę świergot wróbli, całe masy wróbli, gorąco, to chyba lato ...Nie, to nie lato, tylko poranek, a wróble ... to już wiosenne ptasie koncerty na Pogórzu ...
I tak zeszło mi 1.5 tygodnia w chatce. choróbsko minęło, a ja przy okazji poczyniłam różne zaokienne obserwacje. Pogoda wcale nie była łaskawa, prawie cały czas mglisto, albo padał deszcz, niebo jak niewyżęta szmata ... tęskni się za słońcem.
Jednego razu patrzymy, na łąkę "zapotoczną" wybiega duży dzik, za nim następne, tak doliczyliśmy 15 sztuk, potem jeszcze 3 mniejsze ... ależ one szybko biegają. Za sporą chwilę idzie znowu jakieś stworzenie, z daleka za bardzo nie widać, co to ... pomogła lornetka ... to wilk-samotnik, idzie powoli, bo kuleje na tylną łapę, przystaje, odwraca głowę, wietrzy ... długo go oglądaliśmy, ostrożny, trzymał się brzegu zagajnika, przemykał wśród traw, krzaczków, zniknął potem za Horodżennem. Tak sobie myślę, dlaczego sam? ... stado odrzuciło kalekę?
Innym razem moją uwagę zwróciła spora grupa kruków na łące, pewnie jakaś padlina tam leży albo coś ... nie, to wylądowały dwa żurawie, a ciekawskie kruki przyleciały stadnie obejrzeć, co też to za stworzenia pojawiły się na ich ziemi ... podfruwały, podchodziły, a potem wszystkie odleciały.
Żurawie odpoczęły, popasły się na łące i potem też odleciały.
Na następny dzień na niebie pojawił się ogromny klucz żurawi, nie zliczyć, ile ich było ...
A co można myśleć o tym?
Niby wiosna, cieplej, nie ma mrozu i śniegu, a sikorek dziesiątki zlatuje się ... idą na łatwiznę pewnie:-) Dokarmiamy je jeszcze, żeby nie niepokoiły pszczół stukaniem w ule, a przede wszystkim żeby na nie nie polowały.
Wreszcie udało się zmobilizować majstrów do roboty nad domkiem gospodarczym przy naszej mini-pasiece ...
Czekamy na blachę, którą maja położyć ci budowlańcy, a resztę znowu my z mężem ... czyli obijanie ścian deską, a przedtem malowanie tejże ... ale z utęsknieniem czekam też, kiedy wszystkie pszczelarskie "szpeje"znajdą się na swoim miejscu ... eh! zajdę tam kiedy "w gości" na werandę, kiedy będę wracać z grządek:-)
W ramach przymusowego pobytu w chatce ostrzygłam Amika ... zawsze strzygę go nożyczkami, a trwa to kilka dobrych godzin, bo pies niespokojny, ucieka mi, obraca się, muszę uważać, żeby nie szczypnąć go za skórę .... Tym razem zeszło mi tylko 3 godziny, Amik był bardzo grzeczny, spał na podłodze, a ja go przewracałam tylko, żeby mi było dogodniej strzyc ... wielkie zaskoczenie:-)
I tak sobie mówimy z mężem, że on dopiero teraz, po 3 latach "odtajał" od swoich przeżyć, tylko on wie, jakich ... przytulaśny, grzeczny ...
Mała próbka harców z Mimi ...
A czasami zamierają na chwilę w bezruchu, nasłuchując jakichś odgłosów z lasu ... i chcę powiedzieć, że kleszcze przypuściły już zmasowany atak, na zwierzęta i ludzi ...
Na koniec produkcja z wolnych chwil ... proziaki na blasze kuchennej ...
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, za dobre słowo, bywajcie zdrowi, pa!
Subskrybuj:
Posty (Atom)