Na początku października, kiedy trwało jeszcze jesienne lato, a piątek i sobota były ostatnimi słonecznymi dniami przed deszczowym i zimnym tygodniem, zjechało w dół po naszej stromej drodze auto. Kręciłam się po obejściu, przesadzałam jeszcze rośliny, wyrywałam zielsko, a z dołu dochodziły odgłosy mocno pracującego silnika, walczącego ze stromym podjazdem. Kierowca usiłował podjechać z powrotem do góry, nagle bach! coś walnęło i ucichło ... psy zaczęły szczekać, a od bramy rozległ się dziewczęcy głos.
- Dzień dobry, potrzebuję pomocy! - wychyliłam się zza krzaków, a tam przy bramie stoi dziewczyna z dzieckiem na ręku. - Ugrzęzłam na dole, nie mogę wyjechać, koła do połowy w glinie - w oczach błysnęły łzy. - Pani sama? z dzieckiem? - na co twierdząco skinęła głową. - Pobiegnę po męża, coś wymyślimy.- Zeszliśmy wszyscy na dół, o wypychaniu auta nie było mowy, trzeba wydrzeć go na linie, a jeśli nie uda się, trzeba iść po ciągnik do wsi. Pobiegłam po nasze auto, po liny i ostrożnie zjechałam tyłem w dół. Mąż przywiązał linę, ja za kierownicę i ruszamy obie na znak ... lina napięła się, auto prawie nie drgnęło, lina trach! pękła, dobrze, że druga w zapasie. Cała operacja od początku, silniki zawyły, koła zamieszały w glinie, ale wielki mercedes znowu zerwał linę. Ostatnia próba, powiązane liny i znowu ruszamy, jeśli nie damy rady, trzeba rzeczywiście po ciągnik wyskoczyć ... ale udało się. Kolos wytoczył się za mną na drogę, cały zbryzgany i oklejony błotem, a wyciągnęłam go koło nas, na bardziej równe miejsce.
Miła dziewczyna opowiedziała o sobie, chłopczyk na jej ręku był bardzo grzeczny, wcale nie przestraszył się, nie płakał. W bagażniku leżał plecak, kijki, w planach była wędrówka na Makowską Górę ... podziękowała serdecznie i odjechała. W następnym dniu dalej pracowałam prawie do południa na podwórzu i nagle coś kolorowego zobaczyłam przy bramie. Niemożliwe, torebka, a w niej dowód wdzięczności, bo jak inaczej to nazwać. Głupio się poczułam, bo przecież trzeba pomóc w potrzebie, bez oczekiwań, a tu niespodzianka ... i ani komu podziękować:-)