wtorek, 24 lutego 2015

Szymek i... zwyczajności pogórzańskie ...

Mój blog zyskał nową ozdóbkę.
Pewnie zauważyliście, że od kiedy udało mi się go założyć z pomocą syna, nie zmienił wyglądu ani na jotę. Z małym rumieńcem wstydu muszę przyznać, że niezbyt sobie radzę z tymi wszystkimi zawiłościami obsługi, a zwłaszcza boję się, że coś napsuję.
I teraz, również z pomocą syna, udało nam się wkleić plakacik z prośbą o 1% dla Szymka.


Szymek jest wnuczkiem mego brata, a jednocześnie synkiem mojej bratanicy. Jeśli jeszcze nie macie sprecyzowanego celu 1 % darowizny, to może przeznaczycie go dla tego słodkiego blondaska o oczkach modrych jak niebo?
A co na Pogórzu?


 Świty barwią niebo zorzą poranną ...


... a zachody podświetlają delikatnie różowo rozciągnięte w pasma chmury.
Pomiędzy tymi spektaklami na niebie nasze poczynania gospodarskie.
Skoro zostało przywiezionych z Czermnej tyle różności do uli, to trzeba je było pomalować, i to dwukrotnie ...


... niby dużo tego nie ma, ale w rozwinięciu daje sporą płaszczyznę.
Mąż coś tam sobie piłował, stukał ... robił jakieś inne podkarmiaczki dla pszczół, nosił im do uli jakieś "ciasto". Ponieważ temperatura podniosła się powyżej 10 stopni, pszczoły weszły w piękny oblot, brzęczały po całym obejściu, siadały na trawie, na mokrej ziemi, to pewnie piły wodę.
Po zimie pełno wokół obłamanych gałęzi, i ze starych jabłoni, i ze śliwek ... zniosłam to wszystko do grilla z bębna pralki i było na czym przypiec, po raz pierwszy w tym roku, jakieś kiełbaski ...


Sporo czasu upłynęło mi na wycinaniu dzikich samosiejek ze skarpy nad drogą, żeby odsłonić łany barwinka, który lada moment zaniebieści się kwiatkami ... stosy gałązek wyniosłam na gospodarcze ognisko, a sama, wziąwszy się pod boki jak prawdziwa gospodyni ... patrzyłam z dumą na swoje dzieło ...


Janek z "góry", kiedy przycina z krzaków swoją skarpę na łące, po drugiej stronie drogi, mówi, że "robi zarębę" ... więc i ja robiłam swoją "zarębę".


Oczyściłam również dwie potężne leszczyny z odrostów przy pniu, drzewa odzyskały ładny pokrój, a ja materiał do uplecenia nowych płotków.
Psy porozkładały się w słońcu na trawie, a ja usłyszałam w pewnym momencie klangor żurawi.
Leciały gdzieś daleko, nad Kopystańką prawie, tak, że ich nie dojrzało moje oko ... gdybym siedziała w chatce, nie usłyszałabym ich, i przegapiłabym nadchodzącą wiosnę ... tak, tak, trzeba wyjść z domu ...


Jeszcze tylko pozbierałam pociętą w pieńki śliwę, złożyłam pod ścianą wędzarni ... będzie na pachnące dymy ...
To dopiero początek prac gospodarskich w obejściu, da Bóg pogodę, będziemy działać dalej.


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękując jednocześnie za życzliwość i ciepłe słowa, za odwiedziny, zdrowia życzę, pa!




niedziela, 22 lutego 2015

Spotkanie daleko od domu i odruch ucieczkowy ...

Przyleciał nasz drugi syn na narty, z przyjaciółmi, do Białki Tatrzańskiej.
Przecież to nie koniec świata, wpadniemy na chwilę przywitać się, a może i sami skorzystamy z dobrodziejstw licznych stoków.
Jakżesz przyjemnie teraz jedzie się do Krakowa, dobrze się człowiek nie poogląda, a tu już miasto i skręt na "zakopiankę". Przyjechaliśmy do tej Białki, pod wyciągi na Kotelnicy, a tu parkingi pełne, ani za bardzo nie ma gdzie zaparkować, a ludzi, że szkoda gadać!

 

Kolejka do wyciągu osiem razy zakręcona, przecież my tu przestoimy większość czasu. Od razu odechciało nam się nart, pobytu tutaj ... poszukaliśmy się z synem przez telefon, wypiliśmy kawę u podnóża góry i już nam się zachciało wracać do domu. Mieliśmy zaklepany nocleg, wrócimy tu potem, może i na stoku przeludni się. Teraz ruszyliśmy do Zakopanego, tylko dlatego, że w życiu nie byłam na Krupówkach, Tatry znam tylko z widokówek i prawdę mówiąc liczyłam na jakieś widoki. A tu mgła, chmury nisko, bo akuratnie front przechodził, i z widoków nici.


W Zakopanem wcale nie lepiej.
Masy ludzi przewalają się ulicą, mnóstwo nagabujących, w sklepach jakieś niebotyczne obniżki i naród wędruje po tych sklepach, a górale znudzeni czekają na chętnego do przejażdżki.


Na szczęście chmury odeszły, zanim zdążyliśmy przełknąć jakąś zupinkę. Na targu zakupiliśmy bundzu, oscypka od wesołych gaździnek i odwrót, może po drodze uda mi się ujrzeć góry w całej okazałości ... Skręciliśmy z głównej drogi do Murzasichla, bo wydawało mi się, że tam, zaraz za domami odsłonią się widoki ... niestety, wszędzie są domy, osiedla , wszystko stłoczone jedno przy drugim, ale Tatry widać.




Po drodze, już w Białce, sznury aut, to powracają narciarze, więc może nie będzie tak źle.
I nie było. Wyjeździliśmy się po wsze czasy, bo skoro tylko wyjechaliśmy na górę, okazało się, że jest tam mnóstwo tras i wcale nie trzeba zjeżdżać na dół. Trudniejsze, łatwiejsze, a odważni śmiałkowie jeździli nawet poza trasą, w trudnym terenie, co wypatrzyłam z wyciągu ... nasypy, między drzewami, po korzeniach, wykrotach ... odważni rzeczywiście.
Potem kolacja z synem i zmęczenie dało znać o sobie, sen przyszedł szybko.
A rankiem, no cóż! my jesteśmy ranne ptaszki, zebraliśmy się szybciutko, pożegnaliśmy naszego chłopaka i ruszyliśmy z powrotem do domu, tym razem przez Słowację.


Podziwialiśmy Trzy Korony ze słowackiej strony, zamek na górze w Starej Lubovnej, przejechaliśmy Bardejów i w Zborze skręciliśmy na Konieczną, w Beskid Niski, po drodze czyniąc jeszcze zakupy w małym, wiejskim sklepiku. Trzeba było uzupełnić nadszarpnięte zapasy rumu tuzemskiego, który nam najlepiej smakuje do herbaty, i knedlika jeszcze kupiłam, na szybki obiad w domu.


Celowo wybraliśmy taką drogę powrotną, bo jeszcze zajrzeliśmy do Czermnej, do znajomego stolarza, mąż potrzebował coś uzupełnić w wyposażeniu uli. O, teraz droga wiodła nas już prosto do chatki pogórzańskiej.
Nie było nas prawie dwa dni, chatka wyziębiła się, bo akuratnie były mrozy, karmniki puste, ptactwo głodne ... zabraliśmy się szybciutko za nadrabianie strat.
I co mam powiedzieć na koniec? ... byłam, zobaczyłam i z wielką przyjemnością wróciłam do siebie, bo tu nawet "powietrze ma inny smak".


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, ciepłe słowa, wszystkiego dobrego, pa!




środa, 18 lutego 2015

W górach Sanocko-Turczańskich ...

Brzmi to bardzo odlegle od nas, a tak naprawdę to oddziela nas, pogórzan, tylko rzeka Wiar, bo na południe od niego to już wymienione wyżej góry. Granica zresztą umowna wśród geografów, a ja tak naprawdę to nigdy nie myślę, przejeżdżając most w Makowej, że znajduję się już na terenie innej jednostki geograficznej. Dla mnie to ukochane widoki, góry, wzgórza, lasy przepastne i małe połoninki, a wyjazd do Arłamowa, to, ot! tak sobie mówisz i masz! i jesteś w sercu tych właśnie gór.


Zjeździliśmy mnóstwo terenów, kiedy nam się zamarzyła własna ziemia i domek, zaczęliśmy poszukiwania od Bieszczadu, czesaliśmy ziemie coraz bliżej, i bliżej, aż znaleźliśmy tutaj swoje miejsce. Jeszcze wtedy były realne plany na Turnicki Park Narodowy, wydawało się, że już, już, a powstanie, więc zaczęliśmy szukać w jego otulinie. Szybko poszło, bo kupiliśmy ziemię z prywatnych rąk, bez przetargów, ogłoszeń, nerwów, a od człowieka bardzo przyjaznego, który jest nam dobrym sąsiadem do dziś.


Pisywałam o Arłamowie często, bo to dziwny twór. Po dawnej wiosce została tylko nazwa, bo ośrodek rządowy powstał wcale nie na jej terenie, tylko na sąsiedniej górze. Paskudny, przygnębiający piętrowiec ... kiedy pierwszy raz przyjechaliśmy tam po zmianach ustrojowych, w latach 90-tych, uderzyła nas pustka tego miejsca ... nie spotkaliśmy na terenie ośrodka ani jednej osoby. Pewnie jacyś goście byli w hotelu, pracownicy, ale nikogo nie było widać, przytłaczająco, smutno ... wyjeżdżałam stamtąd z ulgą. Potem dolina Jamninki, ośrodek również rządowy w Trójcy, tereny dawnych wsi ... odkryliśmy lotnisko na Krajnej, na potrzeby ośrodka dla wybrańców, gdzie ścięto i wyrównano szczyt góry ... odkrywaliśmy ciągle nowe, sporo dowiadywaliśmy się od mieszkańców.
Potem powstał stok narciarski i od tej pory bywaliśmy tu często, najpierw z dziećmi, potem sami, a chatka stała się znakomitą bazą wypadową ... blisko, niezbyt stromo i z widokami ...


Po kilku latach zbudowali drugi stok, odrobinę dłuższy, a ostatnio rozbudowano i sam ośrodek ...


Powstał wielki moloch, nowoczesny i bardzo drogi ... ostatnio zrobiliśmy sobie małe rozpoznanie i pokręciliśmy się po terenie, spojrzeliśmy w dół, z tarasu, na baseny, obeszliśmy, co się dało ... a ponieważ były wtedy zawody ogólnopolskie PGNiG, plątaliśmy się wśród pęków kabli, skrzyń, kamer, statywów ...







... by po chwili, z wielką ulgą, uciec stamtąd do naszej chatki. To nie nasz świat. Zatrzymaliśmy się tylko na punkcie widokowym, by spojrzeć na ośnieżone połoniny bieszczadzkie, bielejące ponad ciemną granicą lasów ...


Myślę, że powolutku zaczyna się odwrót zimy, bo kiedy rano wypuszczam z chatki psy, słychać śpiew ptaków ... coś przyleciało, bo do tej pory to tylko sikorki dzwoniły ... słychać werbel dzięciołów o pień, ich chichotliwe nawoływanie, a gdzieś poniżej daje głos chyba dzięcioł czarny.
Z "widokowego" okna przyuważyłam na trawie ptaka, ciemnoczerwono ubarwionego ... nigdy takiego nie widziałam ...



Nie umiem jakoś powiększyć tego zdjęcia, ale może uda Wam się zobaczyć, że ptaszydło ma zakrzywiony dziób, jak papuga ... co to u licha może być?
Po powrocie do domu zajrzałam do mądrych ksiąg i znalazłam jego podobiznę ... to krzyżodziób ...
tylko nie wiem, jaki, bo są różne rodzaje: sosnowy, modrzewiowy, świerkowy, któż zna ich subtelne różnice?
Nazwa zawiera człon "-dziób", podobnie jak grubodziób ... grubodzioby też już zmieniają swój "image", ich beżowy dotąd dziób przybiera barwę perłowoszarą, znaczy wchodzą w gody ...


W cieplejszych dniach pszczoły wchodzą w obloty ... zawsze myślałam, że one wtedy szukają jakiegoś pożytku, a wcale nie ... przez zimowy czas pobytu w ulu one jedzą, ale nie zanieczyszczają go ... te pierwsze obloty służą właśnie do oczyszczenia i wyrzucenia zawartości przewodu pokarmowego, a to ci mądrale ...
Mąż kupił sobie słuchawkę lekarską, czym wywołał u mnie niemałe zdziwienie, okazuje się, że ul trzeba osłuchiwać, czy pszczoły w zimującym kłębie brzęczą, jak brzęczą, grubo czy cienko, bo ten ton coś oznacza ...


Słońce zachodzi już na wprost okna "widokowego", coraz bardziej zbliża się do Kopystańki, a jego ostatnie promienie na miodowo zaglądają do chatki ...


Jeszcze długo na zachodzie jarzy się, a na niebie zaczyna świecić gwiazda wieczorna - Wenus ...


... i jeszcze trochę później ... zapada noc nad Horodżennem ...


A w akwarium awantura na 102.
Wiadomo, że rybki też kiedyś kończą życie, jedne szybciej, inne później ... i zdarzyło się, że pozostały dwa samce wielkopłetwa ...


Kiedyś każdy zajmował osobny, przeciwległy kąt akwarium, a teraz piorą się na potęgę ... przybrały
wojenne, intensywne barwy, rozkładają szeroko płetwę ogonową i błyskawiczny atak jeden na drugiego, pewnie trzeba im sprawić nowe żony, dla spokojności.


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!
Kasiku, dziękuję pięknie za nieoczekiwaną niespodziankę.


czwartek, 12 lutego 2015

Stanowczo przesadziłam ...

Skorzystałam z przepisu Ewy Wachowicz na pączki, gdzie robi się je z 1 kg mąki.
Ponieważ u mnie wszystko sypane jest szczodrą ręką "na oko", miało wyjść 30, a zrobiło się 40 pączków. Toż to pluton wojska można nakarmić.


Poszło nawet sprawnie to smażenie.
Jedne są polukrowane ze skórką pomarańczową, a inne przypudrowane cukrem.




No to teraz poczekamy, aż zejdą się domownicy, i zobaczymy, jak dadzą sobie z nimi radę.


W mądrych książkach piszą, że najszybciej rośnie bambus.
Tak w ciągu godziny urosły pędy szczypiorowe cebuli, możliwe to, że tak szybko rosną?
A może one tylko rozprostowują się, ściśnięte wewnątrz łusek cebulowych? ot, zagwozdka ...

Pozdrawiam Was w ten tłustoczwartkowy dzień, życzę smacznych pączków, chrustów, róż karnawałowych, do miłego, pa!

wtorek, 10 lutego 2015

Sobota ...

Świt nad Horodżennem ... a my sporo przed piątą już piliśmy kawę. Psy nam zrobiły pobudkę, my wyspani, to i jeszcze herbatka, potem jeszcze jedna ... tylko dlaczego w inny dzień, kiedy dzwoni budzik, tak nie chce się wstawać ...


Sobota to nie jest dobry dzień na narty.
Do tego ferie, a więc dużo ludzi, duży stok zamknięty, bo odbywają się jakieś zawody narciarskie.
Mimo, że pogoda piękna, i pojechaliśmy na otwarcie stoku zaraz rano, szybko wyjeździliśmy, to co zostało na karnetach z poprzedniego razu i siup! z powrotem do chatki ... przyjedziemy tutaj w zwykły dzień.
Po drodze zatrzymaliśmy się tuż za Makową, bo na wzgórzu mignęła mi kłębiąca się gromada ni to psów, ni to wilków ...


Po chwili obserwacji okazało się, że to jednak psy ... kilka dużych zwierzaków szarpało się z czymś pod sosenkami ... być może psy dopadły jakąś zwierzynę, albo między sobą prowadziły zażartą walkę ... nie był to przyjemny widok.
Pojechaliśmy jeszcze zobaczyć nad Turnicę, potok spływający z gór do Wiaru, a przewijający się przez drogę licznymi mostami ... ciekawe, ile ich jest? policzę kiedyś, jak nie zapomnę, w drodze do Arłamowa ...


Woda czyściutka jak kryształ, widać doskonale kamienie na dnie, a po letnich obfitych opadach potok znowu zmienił koryto, zbliżając się do drogi ...



W południe poszliśmy obejść nasze włości.
Na otwartej przestrzeni wiał nieprzyjemny wiatr, ale w zacisznych kotlinkach przyjemnie grzało słoneczko, promieniując dodatkowo odbitym ciepłem od śniegu ... a śnieg topniał w oczach ...


Zajrzeliśmy do studni, wody pełno, że zawory przykryte ... ależ mnie cieszy taki widok, bo po suszy w ubiegłych latach, kiedy lustro wody opadło poniżej pompy, sprawdzamy poziom wody ... żeby nie spalić następnej pompy. A poza tym intensywne użytkowanie wody sprzyja jej napływowi i woda też jest czyściutka, bo przedtem ta z bojlera leciutko zalatywała torfianką.
Po południu zaczęło wiać, i to tak, że wieczorem słychać było uderzający w chatkę, z ogromną siłą wiatr ... zahuczało na dole w potoku, przeszło drzewami i waliło o ściany, aż dach trzeszczał ... oho! szykują się jakieś zmiany w powietrzu ...
No i przyniosło!


Niedzielny ranek powitał nas zamiecią śnieżną, opad był tak intensywny, że kiedy odmiotłam ścieżki, po chwili nie było śladu po mojej robocie... z wielką trudnością wyspinaliśmy się serpentynami na kalwaryjskie wzgórze, bo droga jeszcze nie posypana, braciszkowie z klasztoru zajęci byli również odgarnianiem śniegu ze ścieżek dojściowych do sanktuarium ...
Potem szybkie śniadanie i nie zastanawiając się dłużej, uciekliśmy przed śniegiem na górę ... jeszcze chwila, a zasypałoby nam drogę. Już i tak z trudnością wyjechaliśmy, bo auto przebijało się z trudem przez białą warstwę puchu ...


A dziś? ... "roztopa", jak mawiała moja mama.
Kapie zewsząd, płynie, droga do nas już odśnieżona, a wróble kłócą się w krzakach jak najęte ... wcale wiosennie ...
Śnią mi się po nocy moje grządki, że coś zasadziłam, a jeszcze tyle pustego, co ja tam dam?
I Inkwizycja mi się śniła.


Siedziała na ławeczce przy bramie do swojego podwórka, ale jaka to była brama ...  jak rzeźbiona, rumuńska brama z Maramureszu ... uchyliłam szybę w aucie i chciałam zawołać, nie zdążyłam, bo ona już odeszła ...
Opowiadam te sny mężowi, a on jak zwykle śmieje się - Maryś, zmień zioło!
Trzeba mi zakupić następny worek słonecznika dla ptaków, byłam dziś w ogrodniczej hurtowni, ale im też zabrakło, dostawa dopiero w czwartek ... jakoś musimy przeżyć na tych resztkach.


Pozdrawiam Was cieplutko, dziękuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!