Gdzieś w zakamarkach pamięci wyblakły obraz wielkiego budynku, obok przy ogrodzeniu tlące się drewno na grillu, Kazach w wysokiej futrzanej czapie wyławia ręką z metalowej bańki kawałki mięsa i nabija je szpady. Po chwili roznosi się wokół zapach przypiekanego, skwierczącego mięsa ... na chodnikach spacerują kobiety w szarawarach, kolorowych kaftanach, tiubietiejkach na głowie i włosach splecionych w cztery warkocze, sięgające do pasa albo i dłuższe.
Pamiętam moje ogromne zdziwienie, jak to? kilkanaście kilometrów od granicy i można spotkać ludzi z centralnej Azji, w kolorowych egzotycznych strojach.
Ale to było bardzo dawno, kiedy Ukraina była jeszcze republiką rosyjską, a jeździło się tam w pierwszym rzędzie na handel, a potem dopiero coś zobaczyć:-)
Takim zapamiętałam Truskawiec.
Tym razem, przejeżdżając przez Drohobycz, skręciliśmy do uzdrowiska, żeby chociaż po parku zdrojowym pospacerować, napić się słynnej wody Naftusia i porównać zapamiętane sprzed lat obrazy z obecnymi.
W budynku z kranikami do pobierania wody ze źródeł mnóstwo ludzi, każdy ze specjalnym dzbanuszkiem z dzióbkiem albo butelką z rurką łapie wodę z kraników, spaceruje, popija albo odpoczywa na ławce.
W jednym z ujęć ciepła, słona woda, w innym chłodniejsza o posmaku rzeczywiście nafty ... wszystkich wód nie próbowaliśmy, ale poczytaliśmy o zaletach porównywalnych z wodami ze słynnych europejskich uzdrowisk.
W określonych godzinach można skorzystać z dobrodziejstwa leczniczych wód zupełnie za darmo, inne godziny zarezerwowane dla kuracjuszy. W przejściu do ujęć wody zasłonięte bramki do pobierania opłat za wejście. Ten pomysł upadł, ludzie od dawna przyzwyczajeni do darmowego korzystania z wód oprotestowali pomysł i na razie tak pozostało,
Uzdrowisko zabudowane ciasno nowoczesnymi molochami, widać również ładne stare domy, mieć tylko więcej czasu i pospacerować, a może nawet skorzystać z dobrodziejstwa leczniczych wód, zostać na trochę i przy okazji powłóczyć się po okolicznych miasteczkach, starej zabudowie i pobliskich górach.
I tu wkroczyła nowoczesność w nie najlepszym wydaniu. Jaskrawy telebim kusi reklamami, ale to jeszcze nic. Jazgocze wwiercający się w uszy dźwięk z zamontowanych głośników, przeszkadza w spacerze, a już jak to wytrzymują sprzedawcy z pobliskich straganików, to nie wiem. Pewnie po całym dniu są głusi.
Nałapaliśmy leczniczej wody do butelki i ruszyliśmy w dalszą drogę, obiecując sobie, że na pewno tu wrócimy.
Droga wiodła przez Stryj do Bubniszcza, do Skał Dobosza, które już odwiedziliśmy dwa razy, ale tak nam się spodobało to miejsce, że chętnie wracamy. Magiczna granica pomiędzy dwiema "obłastiami", lwowską i i iwanofrankowską, na tej pierwszej kończy się dobra droga. Dobrze, że do skrętu w Bolechowie nie jest tak bardzo daleko. Pogoda poprawiła się, bo rano jeszcze mżyło, kolory ostatnich liści na dębach i rude igiełki modrzewi wyciągnięte wilgocią malowały góry.
Przekonani, że w poniedziałek nie będzie na Skałach żadnych turystów, a tu dwa autobusy, więc i ludzi sporo ... dobrze, że autobusy nie podjeżdżają wyżej, zatem minęliśmy grupy, które piechotą podchodziły ze 4 km do góry i przed nimi znaleźliśmy się na miejscu. Biznes rozwija się, więc od razu przyatakowali nas ludzie z końmi, a to do zdjęcia, a to na przejażdżkę, a to do opowiadania ... podziękowaliśmy grzecznie, a sami po piaskowcowych schodkach wspięliśmy się wyżej, poza ich zasięg:-)
\
Biznesmeni z końmi dorwali już na dole chętnych do zdjęć, przejażdżek, ludzie lubią takie rzeczy i korzystają, a my wolimy spokój ...
Zeszliśmy z tej grupy skał, zapuściliśmy się w ślepy korytarz, zatem nawrotka i wybrawszy inną ścieżkę schodziliśmy coraz niżej ... na piaskowcowym podłożu można zjechać, ale nie za sprawą wilgoci czy liści, to drobniutki piasek.
W lesie można znaleźć grzyby, borowiki nadzwyczajnej wielkości, do tego zdrowiutkie, czego dowodem jest to zdjęcie. Zresztą potem przy drodze widzieliśmy mnóstwo ludzi z koszami wypełnionymi podobnymi okazami ... jest w miarę ciepło, wilgotno, to i grzyby rosną, do tego bez robaków:-)
W lesie spotkaliśmy auto osobowe z rosyjską rejestracją, a pod skalnym nawisem, w głębokim wąwozie wśród ogromnych kamieni zbudowany podest, miejsce do spania, jacyś survivalowcy spędzają tu czas. A może nawet wspinacze skałkowi, bo ślady na skałach są w postaci haków, nowych łańcuchów ... są i pamiątkowe tabliczki, bo sporo wspinaczy straciło tu życie.
Jeszcze kaskady na rzece Sukiel, taką nazwę nosi też wioseczka w głębi gór.
Żeby przemieścić się w następne miejsce, choć bliskie, bo to tylko kilkanaście km, trzeba z powrotem cofnąć się do Stryja. Góry nie puszczą, a dodatkową zaporę stwarza rzeka Stryj.
Zaciekawiły nas następne wodospady na rzece Kamionka.
Właściwie niezbyt efektowne, ale wypłaszczone miejsce poniżej na pewno przyciąga turystów w sezonie, biwakują, wędrują do kolejnych źródeł mineralnych, są jeziorka. Są zbudowane drewniane koliby, gdzie można coś zjeść, stragany z grzybami, żurawiną, ziołami i różnymi pamiątkami ... Wyczytałam, że przy jednym źródle, które nazywa się Żywa Woda, przesiaduje gość z najprawdziwszym orłem. Za parę groszy można sobie zrobić zdjęcie, posłuchać opowieści ... nie byliśmy tam, bo zrobiło się późno, dzień krótki, a przed nami jeszcze ruiny zamku Tustań w Uryczu i Schodnica, kolejne uzdrowisko.
Zdążyliśmy właściwie na ostatnią chwilę.
Zachodzące słońce oświetliło skalnego molocha, nie poszliśmy już zwiedzać, bo stanowczo za późno.
Zmiany, zmiany, wszędzie zmiany ...
Urokliwa droga dojazdowa z białego kruszywa, która doskonale komponowała się ze skałkami, zaasfaltowana, jakieś rondo, drogę dodatkowo przegradza szlaban, pewnie do pobierania opłat za parkowanie ... tylko babeczki w poniższych straganach pewnie te same, zachęcające trochę natarczywie do zakupów, konsumpcji ... na szaszłyk trzeba poczekać, bo surowy czeka obok paleniska, a bimberku nie używamy:-)
Ruszyliśmy dalej, do Schodnicy, a potem już do domu ... niestety, droga w remoncie, zakaz wjazdu.. Co prawda, można przejechać, jak nas poinformowali mieszkańcy, ale akuratnie natrafiliśmy na przyjazd "gruzawików" z urobkiem skalnym i trzeba było godzinę czekać, a do Schodnicy tylko 6 km ... szkoda czasu, kolejna nawrotka i po raz kolejny na drogę do Stryja ...
Z niej skierowało nas na drogę do Truskawca, jak tam, to już niedaleko Drohobycz i Sambor, i Chyrów, i droga do domu. Niestety, nie tak łatwo i nie tak szybko ... ukraińskie drogi, zwłaszcza te lokalne są nieobliczalne :-)... Tam nawet nie ma policji, bo i po co? nikt nie pogoni, dziury nie pozwolą:-)
Prawdziwa niespodzianka czekała nas dopiero na granicy.
Ogromna kolejka przed szlabanem, mnóstwo młodych Ukraińców wyjeżdżało do nas do pracy po świątecznym dniu. Busy, osobówki, trochę turystów, jak my ... dwie godziny przed szlabanem, dwie godziny na samym przejściu, w piątej godzinie oczekiwania przekroczyliśmy granicę.
Ukraińcy szybciutko odprawiali podróżnych, to nasze służby tak blokowały przejście graniczne, jakby ze złośliwości, że w świąteczny dzień każą im pracować, coś jak strajk włoski. Nóż w kieszeni otwierał się, jak patrzyliśmy na ich tempo pracy.
Naprawdę odechciewa się tego przejścia ... albo biorą nas na kanał, albo tyle czekania ... nieobliczalna jest ta wschodnia granica, nie wiem, jak to wygląda gdzie indziej. Nie mniej jednak pewnie jeszcze tu wrócimy, do Truskawca, Drohobycza:-) ...
O północy zawitaliśmy w domu ...
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pa!