środa, 12 lutego 2025

Przez Beskid Niski do Bardejova ...

W pewien mroźny acz słoneczny dzień, w środku tygodnia wybraliśmy się na wycieczkę. Droga wiodła przez Duklę, potem do przejścia granicznego w Ożennej, a z drugiej strony granicy ze Słowacją przez Niżną Polankę. Dlatego przez Duklę, bo przypomniało mi się, że kiedyś Mania z Manufaktury cudów pisała o pięknym, marmurowym nagrobku w dukielskiej farze pw. św. Marii Magdaleny. Sam kościół jest wyjątkową rokokową perełką, wartą zobaczenia, więc chcieliśmy i my. Niestety, kościół był zamknięty na cztery spusty, zrobiłam tylko zdjęcie wielkiego dzwonu w kącie kościelnego podwórza i pojechaliśmy dalej.


Z ruchliwej trasy z tirami, wiodącej na Barwinek, zjechaliśmy za Duklą w stronę gór i już spokojnie przemierzaliśmy Beskid Niski. Nigdzie ani śladu śniegu, jakieś mizerne resztki na nieczynnych stokach narciarskich, pięknie się tam jedzie. Naszym celem były Bardejovske Kupele i sam Bardejov. Tyle razy przejeżdżaliśmy tędy i mijaliśmy te Kupele w drodze gdzieś dalej, a to błąd, bo uzdrowisko jak się okazało bardzo ładne. Zostawiliśmy auto na parkingu i deptakami przemierzaliśmy starą zabudowę uzdrowiska. 

W leczniczych wodach przebywała polska i węgierska szlachta, nasza królowa Marysieńka żona Sobieskiego, córka Franciszka I, Maria Luiza, późniejsza żona Napoleona, car Aleksander I, cesarzowa Elżbieta "Sisi". Na środku zdrojowego parku stoi przepiękny pomnik cesarzowej Elżbiety, jej imieniem nazwano dwa  domy sanatoryjne.




Szkoda, że nie wzięliśmy ze sobą żadnej butelki, bo w zejściu po schodkach odkryliśmy dwa ogólnodostępne ujęcia leczniczej wody, spróbowaliśmy z garści, bardzo smaczna, słonawa, pozostawiająca w ustach ten posmak na dłużej. W uzdrowisku można zwiedzić również nieduży skansen, znajduje się tam przeniesiona zabudowa z pobliskich wsi, niektóre identyczne z naszymi łemkowskimi chyżami. Ale jak może być inaczej, skoro to tak niedaleko przez góry. Są domy mieszkalne, usługowe, spichrze, suszarnie, mała manufaktura robiąca kwiatowy nadruk na tkaninach, folusz, młyn, kuźnia, urokliwe cerkiewki, kapliczki. Wejście jest płatne, ale znowu nasz srebrny włos na głowie obniżył wejściówkę o 4 euro, sama pani w kasie zaproponowała ... emeryci? ... tak, emeryci:-)
Robienie zdjęć za darmo, więc korzystałam, ile wlezie. A ponieważ było strasznie zimno w ręce, robiłam je tylko komórką, a potem myk! chowałam ręce do kieszeni.


 










Poniżej kapliczka z Nepomucenem, dla Arteńki i Grażyny:-) od razu o Was pomyślałam:-)



Pszczelarz długo stał przed słomianymi ulami, oblepionymi gliną, inne wyrzeźbione topornie w pniu ...


W jednej z chat wnętrze ozdobione tkaninami z kwiatowym wzorem, jak wyczytałam z tablicy, bielone płótna ozdabiano wzorem, wyrzeźbionym na drewnianym wałku. Zaraz mi się przypomniała podobna technika, jaką wałkowano ściany w wiejskich domach, sama się w takim wychowałam.



Oryginalny renesansowy wzór roślinny z przełomu wieków XVI/XVII został odnaleziony na obrusie ołtarza, znajduje się tu 12 kwiatów o znaczącej symbolice, przedstawiają cnoty Marii Panny. Jagoda- pokorę, fiołek - niewinność, sedmokraska /nie wiem, co to jest/ - skromność, niezapominajka /nezabudka/ - wieczną i niekończącą się miłość, tulipan - symbol wiecznego życia, lilia symbolizuje czystość. Bordiurę tego wzoru tworzą liście akantu, coś jak naszego ozdobnego ostu, symbolizuje siłę życia, wieczność, szyszka pinii - mądrość, a sama liczba 12 - doskonałość. Mniej więcej tak to sobie przetłumaczyłam z tablicy po słowacku, może coś błędnie:-)


Na skwerku wypoczynkowym ławka słynnego skrzypka i dyrygenta, który urodził się w Bardejovie.
Bela Keler studiował w Lewoczy, Debreczynie, Preszowie, występował w stolicach Europy.


Wracając do auta minęliśmy po drodze faceta, powiewający szalik, rozpięty paltocik, wypomadowane włosy, szeroko rozstawione łokcie, ogon perfum ciągnący się za nim, oho! idzie gość na podryw kuracjuszek, bo przecież nie na zabiegi:-) Rozchichotaliśmy się, zwłaszcza na te szeroko rozstawione łokcie, bo od razu przypomniało nam się, jak nieżyjący już ojciec męża, a mój teść mówił, że ten ktoś " ma wrzody pod pachami":-)
Chodziliśmy po uzdrowisku dosyć długo, zeszło nam prawie 2,5 godziny, dobrze, że w aucie czekały kanapki i gorąca herbata. Uzdrowisko leży w odległości 5 km od Bardejova, więc bardzo blisko, teraz kolej na samo miasto. Przemarznięci, trochę zmęczeni nie poświęciliśmy zwiedzaniu zbyt wiele czasu, pokręciliśmy się po uroczym rynku z ładnymi kamieniczkami, obejrzeliśmy kościół św. Egida, ratusz, figurę kata, dziecięcą karuzelę ze smokami.







Wracaliśmy tą samą drogą przez Beskid Niski, późnym popołudniem. W miejscowości Grab wyjechaliśmy pod cmentarz z I wojny światowej. Takie miejsca zawsze budzą zadumę. Znajduje się tutaj jedna z ławek, postawionych przez koło przewodników beskidzkich z okazji 50-lecia koła. Zostały nam jeszcze kanapki i herbata, potem posileni zwiedziliśmy cmentarz.




Śpią tu snem wiecznym młodzi chłopcy, dojrzali mężczyźni, czyiś synowie, mężowie, ojcowie, na tym cichym cmentarzu na wzgórzu, leżą obok siebie żołnierze obcych armii, wcale nie wrogowie, jak mniemam. Wojna to nie była ich sprawa, tylko tych w gabinetach, co z cygarem w ręku, z monoklem w oku, wysyłali bezmyślnie na śmierć tysiące ludzi. "Pochowani tu są żołnierze, którzy polegli, zmarli lub zamarzli podczas walk w zimie 1914/1915 roku o przełęcze karpackie i próbie odsieczy oblężonej przez Rosjan Twierdzy Przemyśl" - czytam na następnej tablicy ... polegli, zmarli lub zamarzli ... widziałam kiedyś zdjęcia, śnieg prawie po piersi, wygrzebany w śniegu dołek, a w nim żołnierz, jaki miał mundur, jakie buty, co go chroniło przed mrozem ...Nic nie nauczyła się ludzkość, przecież za kilkanaście lat wybuchła następna wojna światowa, a i dziś nie jest świat od niej wolny.










Znowu wstąpiliśmy do kościoła w Dukli, z nadzieją, że teraz będzie na pewno otwarty, niestety. Może kiedyś uda się wejść, zobaczyć lustrzane jasne wnętrza, no i ten ciekawy nagrobek.
Pokażę tylko zdjęcie z netu /fot.Tadeusz Poźniak/, marmurowy nagrobek, postać naturalnej wielkości ...
Amalii Mniszchowej można przeczytać tutaj.


Tymczasem na Pogórzu śniegu nie ma, za to szadź wynagradza widoki, prawie jak w zimie:-) Wczoraj wieczorem klucz żurawi zawrócił z powrotem na południe.






Pozdrawiam serdecznie, dziękuję za odwiedziny, dobre słowo, bywajcie w zdrowiu, pa!
P.s. W oczekiwaniu na wiosnę ... chociaż tyle:-)








poniedziałek, 20 stycznia 2025

Czerwona Figura i Pięć Sosen to nie Dęby Sobieskiego:-) ... ze Starego w Nowy ...

W grudniu zeszłego roku Nadleśnictwo Lubaczów udostępniło dla ruchu pojazdów kilka dróg tuż przy granicy, które do tej pory były wyłączone. Przeleciałam pobieżnie wykaz tych dróg, wręcz niedbale i tak mi się skojarzyło, że pewnie dojedziemy do cmentarza w nieistniejącej wsi Sieniawka, tuż przy granicy z Ukrainą. Zaplanowaliśmy, że zabierzemy tam naszą 88-letnią babcię, z tej wsi pochodziła jej mama. Po wsi nie ma śladu, został tylko cmentarz z kamieniarką bruśnieńską i miejsce po cerkwi. Wieś stara  królewska, leżąca przy trakcie do Niemirowa, założona na przełomie XVII-XVII wieku w gęstych lasach, stąd w nazwie "sień" od cienia po rusińsku. Inne opracowania mówią, że nazwa pochodzi od hetmana Adama Mikołaja Sieniawskiego i starosty lubaczowskiego. Tereny te były najeżdżane przez Tatarów, walczyła z nimi konnica hetmana Sobieskiego, zachowały się okazałe dęby, zwane obecnie dębami Sobieskiego, pod którymi ponoć odpoczywał sam hetman po trudach walki.

Wracając do tych "uwolnionych" dróg, okazało się, że można dojechać tylko do "Czerwonej Figury", to krzyżówka dróg leśnych, a do Sieniawki jeszcze 2 km, ale piechotą.  Wszystko przeze mnie, nie doczytałam, pomieszały mi się te nazwy i teraz nie wiadomo, czy pódziemy ... ale babcia z ochotą zgodziła się na spacer, szło się po asfalcie, nie po leśnych wertepach, i tak krok po kroczku dotarliśmy na miejsce. Po drodze minęliśmy krzyż upamiętniający miejsce nieszczęśliwego wypadku leśniczego Juliana Dyhdalewicza, służącego  u hrabiego Gołuchowskiego. Postrzelony przez patrol Wojska Polskiego, ponoć nie zatrzymał się na rozkaz "stój". Zmarł jeszcze tego samego wieczora, a rodzina postawiła w tym miejscu pamiątkowy krzyż. Oryginalna tabliczka zaginęła, najpewniej ukradziona, błyszczy tam teraz nowa. 

Jeszcze kawałeczek trawiastą drogą i na wydmie polodowcowej, na lekkim wzniesieniu  weszliśmy ścieżynką na teren cmentarza. 


Pochowani są tu polscy i ukraińscy mieszkańcy wsi Sieniawka i okolicznych przysiółków. Do wschodniej części cmentarza przylega cerkwisko z kamiennym krzyżem pochowanego tu parocha cerkwi, ks. Grzegorza Kowalskiego.


Widać, że prawie połowa kamiennych krzyży po renowacji, bieleją oczyszczone, dopóki przyroda znowu się o nie nie upomni, pokrywając mchami i porostami. Znalazłam taki okrągły kamień, nie wiem, czy to podstawa krzyża, czy może kamień od żaren gdzieś tu się zapodział.






Teściowa nigdy tu nie była, podejrzewam, że chyba nawet nie wiedziała o tym miejscu. Wspomnienia jej sięgają tylko opowieści rodzinnych, mordu ukraińskich banderowców w pobliskim przysiółku koło Radruża prawie nie pamięta, była dzieckiem.
Czas na powrót, pytaliśmy, czy nie jest zmęczona, ktoś z nas pójdzie po samochód, ale nie chciała, da radę. Tuż przed autem telefon od syna, czy babcia jest z nami, bo urywa się telefon, gdzie jest. Okazało się, że w jej kamienicy doszło do zatrucia czadem, służby sprawdzały, co u innych mieszkańców, a tu telefon za drzwiami dzwoni, a mieszkanka się nie odzywa. Byli o krok od wyważenia drzwi, na szczęście syn zawiadomił, że babcia jest z nami ... emocje były.
Teraz te tereny to pustki przygraniczne, życie tu nie wróciło, jeszcze odrobinę dalej są resztki dworu Andruszewskich. Mam pamiętnik Z.Andruszewskiego "Smolin", wspomina tam, że po mordzie na rodzinie młynarza i oni spakowali dobytek i uciekli stąd. Rodzina młynarza to właśnie rodzina babci. 


A w ostatni dzień roku, jako że była całkiem przyzwoita pogoda, zabraliśmy Mimę i pojechaliśmy w objazdówkę w Bieszczady. Dawno tu nie byliśmy, góry takie same, ale zabudowa zgęstniała, mnóstwo nowych domów, zajazdów, pensjonatów. My tylko wspominaliśmy, jak było dawniej. Ludzi w górach mnóstwo, parkingi pod połoninami zapełnione, wędrowcy na szlakach, potem pewnie wracali na bale sylwestrowe w schroniskach, zajazdach czy hotelach:-) Śniegu prawie wcale, a my jak dwa zgredki: - kiedyś to były tu zimy:-)


Mima po powrocie była zmęczona, przespała spokojnie całą noc, mimo, że o północy w naszej wioseczce strzelały fajerwerki bardzo gęsto. Na szczęście wszystko odbywa się powyżej nas, niemniej jednak echo w lesie odbija. Jestem bardzo przeciwna temu strzelaniu, tyle stresu wśród zwierząt, zdezorientowane, wystraszone, w ucieczce na oślep. a ile ofiar śmiertelnych. 


Śnieg raz jest, raz go nie ma, z doliny Wiaru unosi się mgielny opar, który pięknie maluje wszelkie zielsko, trawy czy drzewa. Ale jak już pada, to jest przepięknie, nieskazitelnie biało, jodły w poduchach, boczne drogi czasami nietknięte kołami, białe przestrzenie tylko z tropami zwierząt.







Powyższe zdjęcia to z wycieczek po okolicy, tradycyjnie doliną Jamninki, gdzie spotkaliśmy ostatnio Anię i Stefana, blogowych znajomych, to Góry Sanocko-Turczańskie, okolice Brelikowa, Leszczowatego, droga do Huty Łodzińskiej, a wszędzie urokliwie. Ale nie myślcie sobie, wiosna mi się marzy:-)



Bezchmurne niebo, to i nieskazitelne zachody słońca. Ale jak są chmury, to jest na co popatrzeć. Zapamiętałam datę 14 stycznia, cały dzień było pochmurnie, ale pod wieczór chmury jakby uniosły się, niebo poczerwieniało, a największą zagadką był świetlny słup, który długo utrzymywał się na niebie, mimo że słońce już dawno schowało się za horyzontem.




Zjawisko to było widziane z wielu miejsc, widziałam zdjęcia z Tatr, z Lublina, z różnych miejscowości Małopolski. U Was też tak było? Mam to szczęście, że okno wychodzi na zachód, nic mi nie umknie. 


To zdjęcie bardzo mi się podoba, przedświt, pełnia, księżyc prawie zachodzi, bezwietrznie, mroźno, gdzieś niżej huczy sowa, jeszcze gwiazdy na niebie i światło padające z okna chatki, tajemna chwila:-) 


Wynosząc obierki na kompost zauważyłam takie tropy, długie palce, z pazurami, na wiewiórkę za mocno odciśnięte, tak mi się wydaje, że to kuna. W niektórych miejscach tylne tropy jakby mocniej wciśnięte w śnieg, może był skok albo przystanek do obserwacji.


Korzystam z zapasów na zimę, tym razem ciasteczka z przepisu Basi W., ciasto "topielec", nadzienie to  marmoladka różano-dereniowa, wyrazista i pachnąca. Kiedy ja przerobię te słoiki marmolad? 
Muszę się podzielić z Wami jeszcze jednym, miałam tak piękny sen, że muszę opowiedzieć. 
- Wokół biało, zima, na ogromnej przestrzeni wystaje skała, a właściwie taki płaskowyż. Ścieżką wyszłam na górę, a tam zielono, kwitną niezwykłe kwiaty, a ja z aparatem biegam i robię zdjęcia, bo przecież nikt mi nie uwierzy, że takie kwiaty zimą. Na skraju płaskowyżu z drugiej strony widzę czoło lodowca, lód aż niebieski, u jego stóp błękitna woda. Ludzie skaczą do niej z lodowca jak z mostu w Mostarze:-), a potem widzę, że pływają pod lodem jak ryby. Z płaskowyżu sprowadzał w dół wąski, zaśnieżony wąwóz, dosyć stromy, zjechałam pod jakiś domek, chatkę, może schronisko, na butach, jak na nartach. Do dziś czuję ten pęd, wiatr rozwiewający włosy, szusowanie ... i koniec snu.
Kiedy rano opowiedziałam sen mężowi, to jak zwykle poradził, żebym brała chociaż połowę tego, co wieczorem:-), a Lidka powiedziała, że czas pakować się do Bośni:-) Ech, naogląda się człowiek tych filmików podróżniczych, to potem śnią się.


Pisałam ostatnio, że uzupełniliśmy obsadę ryb w akwarium. To glonojady, sama nie wiem, co wyczyniają, zaloty to czy jakiś pokaz sił? Lubię patrzeć:-)
Dotrwaliście do końca? dziękuję.
Pozdrawiam Was serdecznie, życzę wszystkiego dobrego w Nowym Roku, zdrowia, pomyślności, pa!