wtorek, 22 kwietnia 2025

Migawki kwietniowe ....

 Nagle zrobiła się wiosna, z tygodnia na tydzień. W jeden dzień rankiem leżał śnieg, a na drugi iście letnie temperatury, huśtawka pogodowa jak rzadko kiedy. Kiedy przyroda ma ciepło i dostatek wody, zieleń bucha w oczach, rozkwitają krzewy, drzewka owocowe, nie mówiąc już o roślinach tych najniżej rosnących, te to muszą się śpieszyć zanim liście zabiorą im światło. 


W taki upalny dzień przyjechaliśmy na Pogórze, jeszcze nie zdążyliśmy się rozpakować, jak do uszu dobiegł niezwyczajny poszum od strony pasieki. W powietrzu gęsto od pszczół, dopiero wyroiły się i zawiązały kłąb na gałęzi śliwy nad ulami. Pszczelarz był zdziwiony, o tej porze rójka?


Cóż było robić? trzeba je zdjąć stąd.  Mąż przygotował nowy ul, a ja służyłam jako pomoc, bo pszczoły wysoko, trzeba je zdejmować z drabiny. Obręcz z drutu obszyłam powłoczką na poduszkę tworząc worek, gdzie spadną strącone pszczoły, dostałam kombinezon, skórzane rękawice, kapelusz z woalką, a nogawki ubrania założyłam na gumiaki, żeby przypadkiem pszczoły nie dostały się do buta. Boję się pszczół, nie pracuję przy nich, co najwyżej przy wirowaniu miodu. 
Mąż wspiął się po drabinie między gałęzie, ja podniosłam wysoko na tyczce przygotowaną obręcz z powłoczką ... mąż potrząsnął lekko gałęzią i kłąb pszczół spadł do worka. - Dawaj je tu szybko do ula -, szybko zszedł z drabiny, a ja szamoczę się z tym workiem, utknął między gałęziami, nie mogę go stamtąd wydobyć. Wokół coraz większy rój pszczół, a upał jak licho, gorąc jak w piekle, bo było przed burzą. Przerażenie moje, wręcz panika, wreszcie udało się je wyszamotać z tych gałęzi, worek z połową pszczół trafił do ula, reszta z powrotem wróciła na tę gałąź. Ale przed deszczem zdążyły wszystkie wrócić do ula za matką i już teraz ul ładnie pracuje, bo wszystko kwitnie wokół. Emocje były ...


Jeszcze większe emocje spotkały nas na powrocie, jak wspomniałam, nadchodziła burza. Tuż przed naszym miastem wjechaliśmy w wieś od południa, a tam armagedon. Zwały gradu, błota z pól, woda wylewa się na drogę, przepusty nie mieszczą jej, zalane podwórza, domy, garaże, piwnice, woda wlewa się przez okna do niżej położonych. Oprócz tego gęsta mgła, że świata nie widać, bałam się, że wjedziemy do jakiegoś rowu, bo w zalanej drodze nie widać nic. Wieś i pobliskie okolice doświadczyły okropnego kataklizmu, 150 domów zalanych, wszędzie warstwa błota, wystarczyło kilkadziesiąt minut. Nie będę pokazywać zdjęć, na pewno widzieliście je w telewizji.


Połowa kwietnia to czas, kiedy trzeba odwiedzić łąkę-rezerwat z kwitnącą szachownicą kostkowatą. Tyle razy już tu byłam, ale co roku przyciąga mnie tutaj widok kratkowanych dzwonków, a że jest nam po drodze, to korzystamy do woli.







Również przy okazji mężowskiej pracy jeżdżę z nim na doczepkę do ciekawych miejsc. Jako osoba postronna nie miałabym szans pospacerować po parku przypałacowym, obejrzeć z zewnątrz pałacu, bo wejścia strzeże zamknięta brama, w pałacu mieści się DPS. Mąż poszedł z papierami do administracji, a ja dostałam pozwolenie na pochodzenie po obejściu, a był to czas kwitnienia kokoryczy, całe łany w parku:-) Oto pałac w Wysocku, nie będę przepisywać historii, kto zaciekawiony, proszę czytać:-)






Do pałacu prowadzi zabytkowa aleja lipowa. 


A po świątecznym śniadaniu, jako że była piękna pogoda, zabraliśmy się na wycieczkę z naszą babcią. To nasz ulubiony Horyniec Zdrój i okolice, odwiedziliśmy Radruż, cmentarz w Horyńcu, cerkwisko w Moczarach, a także kaplicę na wodzie w Nowinach Horynieckich.


Na początku kwietnia odbyły się uroczystości w Radrużu rocznicowe pod egidą IPN, ku pamięci mieszkańców pomordowanych przez bandy UPA. Pod krzyżem-pomnikiem złożono wieńce, kwiaty, były przemówienia, a  ci, którzy byli przeciwni jego postawieniu, walczyli z inicjatorką tego przedsięwzięcia, pierwsi teraz prężyli się przed kamerami przypisując sobie zasługi.
6 kwietnia było bardzo zimno, babcia jako jedna z ocalałych mieszkanek otrzymała zaproszenie, a my razem z nią, ale było za zimno, przede wszystkim dla niej.


Cerkwisko w Moczarach zawsze przyciąga nas swoją tajemniczością, szczególnym klimatem. Ogromne, stare drzewa, ruiny, wiosenny śpiew ptaków ... liczyliśmy na łany kwitnących kaczeńców, których tutaj zawsze było mnóstwo. W zabagnionej dolince teraz sucho, kiedyś połyskiwały lustra wody, potok płynął wśród powalonych pni, nie wiem, czy teraz coś tam ciecze po dnie koryta. Ale miejsce wyjątkowe ...



Łany kaczeńców znaleźliśmy w Nowinach Horynieckich, przy "kaplicy na wodzie". Miejsce jak dla nas bardzo urokliwe, choćby przez wzgląd na historię, bijące źródła, czyste potoki, bo wygląd tego miejsca zmienia się, staje się coraz bardziej cywilizowane, dodawane są czasami zupełnie niepotrzebne ozdobniki, odbierające naturalny urok. Ale znaleźliśmy tu łany kaczeńców, rukwi wodnej nad potokiem, nie zmieniło się bełkotliwe ujęcie wody, z którego sama skorzystałam, bo po obfitym śniadaniu świątecznym pragnienie dało znać o sobie:-)...






Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, zostańcie w zdrowiu, pa!



wtorek, 1 kwietnia 2025

Humensky Sokol czyli sasanki, zdrojówki, kokorycze ... po słowackiej stronie ...

 Między deszczami wykroiliśmy niecałe dwa dni, żeby wrócić na stare trakty słowackie. Od jakiegoś czasu nęcił nas bardzo rezerwat Humensky Sokol, a przy okazji i Gazdoran nad zbiornikiem Starina. W tym pierwszym rezerwacie chcieliśmy zobaczyć sasanki na naturalnym stanowisku, a w tym drugim ciemiernika purpurowego. Jakoś nie nęcą mnie zbytnio ogrodowe odmiany, bo co w naturze, to w naturze, obawy były, czy aby za późno nie jedziemy i czy sasanki aby nie przekwitły. Wyjechaliśmy bardzo wczesnym rankiem, świat skrzył się oszroniony, trochę mnie to przerażało, bo nocleg zaplanowany był w "zielepuszce". Pocieszałam się jedynie, że bardziej na południu będzie cieplej, a prognozowane temperatury to 7 stopni w nocy, w takiej np. Kaluży nad nad Zemplińskim zbiornikiem wodnym.  Jechaliśmy ostrożnie, bo droga naszpikowana patrolami policji, a nam nie pachniał mandat, jak ograniczenie do 50, to ani kilometra więcej. Plan był taki, że w pierwszy dzień przejdziemy się po rezerwacie z sasankami, a w drugi odwiedzimy ciemierniki, już w drodze powrotnej do domu.


Ścieżka wiodła dosyć stromo pod górę, wśród skałek porośniętych bluszczem, wielkie kamienie jakby stoczyły się ze zbocza, a stok pokryty był kwitnącymi kokoryczami. -O, mają tu tylko fioletowe- zauważyłam. Im wyżej, tym roślinność zmieniała się, kokorycze zniknęły, pozostały gdzie-niegdzie kwitnące derenie, wydaje mi się, że widziałam "czarne pszczoły", ale one tak ruchliwe, że nie sposób zrobić zdjęcia. 



Przystawaliśmy dla złapania oddechu, wspinaliśmy się coraz wyżej, a w słońcu pot coraz obficiej rosił nasze czoła, zdjęliśmy bluzy ... w końcu mały przystanek, sympatyczna ławeczka w punkcie widokowym.


Jak poprzednim razem, tak i teraz leciały żurawie, przeogromny klucz tak wysoko, że w pierwszej chwili nie potrafiliśmy go zlokalizować na niebie, nawet ich klangor był jakby zniekształcony wysokością.


Ścieżka prowadziła dalej wśród dębów omszonych, charakterystyczna spękana kora, powyginane gałęzie, stare drzewa spróchniałe, z hubami, dziuplami, a my coraz wyżej i wyżej.




Wreszcie wydostaliśmy się na grzbiet góry,  jeszcze kawałek i wyszliśmy na wychodnie skalne zwane Crvena Skała, Nie byle jak, bo przejście z łańcuchami ...


To tutaj należy się już rozglądać za sasankami. I są, co prawda z lekka już przekwitłe, ale ciągle dokwitają nowe, te starsze już z pierzastymi nasiennikami. To dla nich drapaliśmy się tak wysoko:-)




Były i białe, ale one już przekwitły ... jednak spóźniliśmy się trochę.


Długo zostaliśmy w tym czarodziejskim miejscu, wyjątkowo nie śpieszyło się nam, bo nocleg na miejscu, a nie powrót po nocy do domu. Więc jeszcze sasanki ...




Na skałkach naturalny ogród skalny, natura sama go urządza ...






Suche zbocze porośnięte powykręcanymi drzewkami, to chyba dęby, które muszą sobie radzić tutaj z brakiem wody, gleby, szukając korzeniami rozpadlin, gdzie mogłyby wczepić się życia ...


Widoki ze skały dookólne, widać Humenne, zamek Jasenov, gdzie byliśmy w jesieni, jakieś fermy po drugiej stronie ... 




Przed nami jeszcze jedna atrakcja na tej ścieżce przyrodniczej, jaskinia Dupna:-)




Poprzednim razem nie spojrzeliśmy na schemat ścieżki i poszliśmy hen! dalej i dalej, sporo trzeba było potem tuptać drogą. Tym razem wiedzieliśmy, że trzeba zawrócić i schodzić wydeptaną ścieżką w dół, a oznaczenie bardzo słabe. Tutaj na zejściu bardzo dużo powalonych drzew, których nikt nie sprząta, przy nas jeden olbrzym gruchnął na ziemię, dobrze, że nie na nas:-) Trzeba przełazić przez pnie, wykroty, pod warstwą liści śliska, mokra glina, kijki nie raz uratowały nam tyłek:-)
Pojawiły sie również kokorycze, jeszcze obficiej niż na wejściu na szlak - o! i białe jednak też mają:-)


Nieco niżej zbawienne źródełko, nawet jest szklanka ... małą butelkę wody już dawno wypiliśmy.


Idzie się wśród drzew jak w parku, jeszcze nie ma liści, więc i widać daleko.



Już na płaskim terenie gęsto od zawilców białych i żółtych, również obficie kwitnie zdrojówka rutewkowata.





Te wielkie kamienie rzeczywiście staczają się z góry, ten zatrzymał się na brzegu pastwiska ... bardzo podobają mi się takie widoki.


Czas poszukać miejsca na nocleg, choć to wczesna pora ... liczyliśmy na jakieś dzikie miejsca nad Zemplinem, ale pomyliliśmy się. Polecane miejsca już zamknięte, wszędzie zakazy, nie znajdziemy tu spokojnego noclegu ... gdzie by tu się upchać z "zielepuszką"?



Przypomniało mi się jedno miejsce, na ustroniu, ładne, trzeba sporo dojechać, ale mieliśmy obawy. Blisko ukraińska granica, nawet bardzo blisko, na pewno nas przepędzą, choć na razie ruch turystyczny prawie żaden. To kamieniołom Benatina, opuszczony, ze szmaragdową wodą, bardzo tam pięknie i bezludnie, tyle pamiętaliśmy. Nikt nas tam nie zobaczy:-)






Jakże się pomyliliśmy:-)
Zjechaliśmy z głównej drogi, wśród drzew i krzaków słychać głosy, trochę słowackich motocyklistów, obok buduje się bar, pracuje koparka, inni betonują podjazd ... popatrzyliśmy po sobie - spokojnie, oni na wieczór wszyscy odjadą, będziemy sami -.
Zmiany, zmiany, szlaban u wejścia nad jezioro, tablica z zakazami ... ale my przecież będziemy przed szlabanem, tu nie ma żadnych zakazów, jest wiata zadaszona, miejsce na ognisko, jest gdzie postawić "zielepuszkę". Rozłożyliśmy się z kanapką i herbatą, potem poszliśmy na spacer wokół zbiornika wodnego. Znaczony szlak czerwony dookoła, nad wodą przeciągnięte liny, można zjechać tyrolką ... można sobie zrobić zdjęcie z widokiem na kamieniołom ...



Cały teren chyba został wydzierżawiony przez przedsiębiorstwo z Koszyc, stąd całe zagospodarowanie turystyczne i obostrzenia, choćby takie:-)




I inne ... mnie najbardziej podoba się: zakaz taborenia ... kojarzy mi się z taborem cygańskim, wozami z budami, kolorowymi spódnicami Cyganek, dymem z ognisk ... zakaz taborenia za szlabanem, a przed chyba można:-)

 
Benatinskie jezioro powstało w dawnym kamieniołomie, wydobywano kamień do czasu aż zaczęła podchodzić woda, coraz więcej i więcej, o cudownym turkusowo-szmaragdowym zabarwieniu. Na zdjęciu powyżej znajduje się brązowy ślad, jakby ryba. Legenda mówi, że to wieloryb, a i czasami to miejsce nazywane jest Benatinskim Wielorybem. Teraz w wodzie pływa mnóstwo ryb, małe, duże, mąż mówił, że to pstrągi, podejrzewam, że jest im tam bardzo zimno:-)


Powoli miejsce pustoszało, pierwsi wyjechali motocykliści, potem na budowie ucichło i pracownicy odjechali. Nazbieraliśmy suchych gałęzi na rozpałkę, wykorzystaliśmy trochę polan, złożonych pod dachem, a ponieważ wozimy zawsze ze sobą kratkę na ognisko, była kiełbaska z grilla.
Mąż ustawił "zielepuszkę" bokiem, tak, że wjeżdżający nie mogli zobaczyć rejestracji, i dobrze. Prawie o zmroku zajeżdża auto, policja, no to będzie się działo, przepędzą jak nic. Ale nie, objechali plac, może zobaczyli nasze srebrne włosy i odjechali, ufff! Ledwie zdążyliśmy zjeść, a tu zajeżdża znowu auto, ale z uszkodzonym chyba kołem, bo tak rzęziło, że słychać ich było z daleka, to pogranicznicy. Też spokojnie, popatrzyli, zawinęli koło po placu i odjechali. Skoro wszystkie służby już były, może uda się zanocować:-) Szybko rozłożyliśmy spanie, ubraliśmy grube dresy, bo noc w górach zapowiadała się zimna. Zmarzliśmy, nie pomogły śpiwory, trochę ratował nas gruby, ciężki koc na wierzch, który przezornie zabrałam, ranek oszroniony. Wstaliśmy już o 6-tej, nawet nie piliśmy kawy, jeszcze tylko wioseczka Inovce, widok z góry na jezioro i  przepiękna cerkiewka pw. Archaniela Michała.





Ruszamy na północ, po drodze odwiedzając znane miejsca właśnie z cerkiewkami, zapuszczając się do wioseczek w dolinach Vihorlatu, miejsca polecone przez pana Zygmunta M.


Ruska Bystra, cerkiewka pw. św. Mikołaja.


Śmigovec, cerkiewka pw. Wniebowstąpienia Pana.
Do góry prowadzą kamienne schodki, wisi tablica z napisem "CINTORIN", cmentarz, a kiedy schodziłam z powrotem, na tabliczce z drugiej strony napis "MEMENTO MORI", no tak, wszystko się zgadza:-) Jest wczesny ranek, jeszcze doskonała kryształowa widoczność.


Hrabowa Roztoka, cerkiewka pw. Bazyla Wielkiego, a w sąsiedztwie prawosławna cerkiew pw. św. Włodzimierza, z licznymi wieżyczkami.


Leniwie toczy się życie, mamy odprowadzają dzieci do szkoły lub autobusu, ludzie śpieszą do pracy, na podwórkach nikogo.


Teraz jedziemy prosto na Gazdoran, na ciemierniki. I tu małe zaskoczenie, ale gdzie tam, wcale nie małe, a wielkie zaskoczenie, droga do góry zamknięta szlabanem, trzeba by drałować na piechotę, na górny parking, a potem jeszcze do rezerwatu ... zrezygnowaliśmy. Podjechaliśmy dalej, do wyrąbanego w skałach przejazdu, zatrzymaliśmy się na chwilę u wejścia na szlak, a tam nowe tablice, same zakazy, m.in. wolno przebywać na szlaku w godzinach 9-17. 
Dobrze, że mam zdjęcia z poprzedniego wyjazdu ... to nas ominęło ...




W domu pokazałam mężowi ogrodowe ciemierniki, które rosną pod płotem, akuratnie kwitną - to ty mnie tyle świata włóczysz za ciemiernikami, a tu masz swoje! Wiem, że to był żart, lubi te nasze wyprawy, nawet jak są tylko po to, żeby zobaczyć kwiatki.
Jeszcze ostatnia wizyta w Jalovej, również cerkiewka, wyremontowana elegancko ...



Im bliżej domu, tym więcej chmur, wręcz zachmurzenie całkowite, a już następnego dnia deszcz. Udało się wskoczyć w pogodową lukę:-)


Pozdrawiam serdecznie, mam nadzieję, że nie zanudziłam przydługim postem, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, pa!