Wjechaliśmy na teren Rumunii w 30-stopniowym upale, taka temperatura utrzymywała się zresztą przez cały czas. Chłodne i rześkie poranki, a potem jak w piecu. Na drogach obserwowaliśmy wiosenne redyki owiec i kóz, ogromne stada były przepędzane na pastwiska wśród wielkiego ruchu pojazdów na drodze ...
Ciobani mieli przystrojone kapelusze bukiecikami kwiatków, a ja momentami drżałam o życie zwierząt, bo kierowcy bez pardonu wymijali stada. Kozy były ciemnego umaszczenia, długowłose, inne niż nasze białaski.
W Sighecie Marmoroskim udało nam się w końcu odnaleźć skansen budownictwa ludowego, a polowaliśmy na niego już dwukrotnie. Jest ładnie położony, na zboczu wzgórza, zarówno budownictwo wiejskie, jak i sakralne.
Mieliśmy szczęście, bo skansen akuratnie opuszczała polska wycieczka, więc mogliśmy samotnie powłóczyć się wśród urokliwych drewnianych chat, cerkiewek. Niezmiennie zachwycam się ich plecionymi płotami, słynnymi rzeźbionymi bramami wejściowymi. Trawa była jeszcze niekoszona, więc obejścia porastały całe łany kwitnącego żółto kwiecia ...
Zwróciliśmy uwagę na ostro zakończone pale u płotu, na to nałożone siano, więc pewnie przy okazji w ten sposób suszono trawę, a także na żerdziach zbitych w rusztowania. Domy z podcieniami, zachwycająca ciesielka, detale zdobnicze ...
Wnętrza chat bardzo podobne do naszych, bo cóż innego można wymyślić, piec, łóżko, stół, kolebusia ...
Zaciekawiła nas szczególna plecionka na jednym z obejść ... zadaszona, z drzwiczkami u dołu ... w opisie angielskim zauważyliśmy słowo corn, a więc to suszarnia i pomieszczenie do przechowywania kolb kukurydzy. W końcu Rumunia mamałygą stoi :-)
W najwyższym punkcie stoi strzelista cerkiewka marmoroska ...
... obok w dzwonnicy zgromadzone drewniane krzyże nagrobne, znalazły się tu nawet malowane z Wesołego Cmentarza w Sapancie ...
Rzeźbione bramy to specyficzna ozdoba marmoroskich podwórek, zwykle są bogato rzeźbione, mają furtkę i ławeczkę do posiedzenia, a także wyrzeźbioną sentencję nad wejściem, a może imiona gospodarzy ...
Takie zabudowania czy też inne artefakty znajdziemy nie tylko w tutejszym skansenie. W mijanych wioseczkach wiele jeszcze podobnej zabudowy, która zwraca o wiele większą uwagę niż nowe budownictwo.
W rumuńskich górach jeszcze wiele śniegu, choć upały iście letnie.
Obudziliśmy się rankiem u stóp Pietrosula ... z takim widokiem ...
... a potem ruszyliśmy w objazd Gór Rodniańskich przez Przełęcz Prislop ...
Przy drodze zatrzymały mnie jakieś fioletowe kwiatuszki, myślałam, że to może spóźniona cebulica, ale nie, są inne, bardziej strzępiaste i mają długi jak żądło słupek ...
Były też i krokusy, ale liczyłam na więcej na Prislopie, zresztą mieliśmy w planie wycieczkę nad wodospad Cailor, jednak ... zdrowie nie pozwoliło.
Wyjeżdżałam już z bólem kręgosłupa, który po wielu godzinach w aucie zamienił się w najgorszą rwę kulszową ... a do domu tak daleko:-)
Zapamiętałam Prislop jako ogromną przestrzeń z budowanym monastyrem i nieczynnym pensjonatem, teraz to jeden wielki plac budowy ... nakarmiliśmy sunię, która podeszła do nas i w sumie nie spodobało nam się tam ...
... choć widoki przednie ...
Okrążyliśmy Rodniańskie, z drugiej strony pokazały nam się Góry Kelimeńskie, również w śniegu.
Wody z gór idą wielkie, topniejące śniegi zasilają potoki, a drogowcy jak zwykle mają pełne ręce roboty z osuwającymi się podmytymi brzegami ... ciężkie warunki pracy ...
Wróciliśmy w dolinę Izy, która słynie z drewnianych cerkiewek ...
Fascynacja nimi zakończyła się aż w Barsanie, gdzie zachwyca drewniany kompleks klasztorny, choć współczesny ...
Dobrze przysiąść na przyzbie cerkiewki, w chłodnym cieniu i popatrzeć na te urokliwe krajobrazy.
Zadbane obejście, plecione płotki, pierwsze kwiaty i spokój ... a paź żeglarz nie pozwolił mi się sfotografować, jakby droczył się ze mną:-)
Pokonując Góry Gutai zatrzymaliśmy się jeszcze u ich podnóża w miejscowości Mara, w przydrożnej pstrągarni coś przekąsić. Z góry spada widokowy wodospad ...
... w wodzie chlapią się niezliczone ilości pstrągów, a stawy schodzą stopniowo coraz niższymi poziomami ...
Jada się na powietrzu, na podestach nad wodą ... no i kolejne rozczarowanie. Zburzono piec do pieczenia chleba, i kuchnię, na której przygotowywano potrawy, takie jak w wiejskiej kuchni. W to miejsce powstała nowoczesna, do której dziewczyny biegają po schodach, a z tyłu buduje się nowy ogromny obiekt restauracyjny ... z każdymi odwiedzinami Rumunia zmienia swoje oblicze.
Dostaliśmy po ogromnej porcji gulaszu, jak dla robotnika w lesie, nawet mąż nie dał rady zjeść. W zupełności wystarczyłaby miska na dwoje:-) do tego pieczony domowy chleb, ale chyba pszenno-kukurydziany, bo był żółciutki.
Potem kilometrami serpentyn zjechaliśmy do Baia Mare, potem do Satu Mare / ładnie brzmią nazwy, prawda?/ jakieś drobne zakupy i do domu.
Na Węgrzech zaskoczyły nas akacjowe lasy, akuratnie kwitnące ... zatrzymaliśmy się na rozprostowanie nóg ... co za zapach! tylko krzesełka, usiąść gdzieś i uskuteczniać aromaterapię.
Do tego kląskające słowiki, buczące chrabąszcze majowe, które licznie żerowały na akacji, zdawało się, że słychać chrupanie i mlaskanie, do tego od czasu do czasu ptaki polujące na nie ... teraz u nas tak kwitną akacje.
A po powrocie do domu, cóż! ... lekarz, torba leków, pogórzańskie "sanatorium" i tam "lizałam rany", jak to nazywa ładnie mój znajomy Adam.
Coś za bardzo nie chce mnie choróbsko opuszczać, o! ten post piszę na leżąco, z poduszką pod głową, bo w innej pozycji boli ... wybaczcie moją nieobecność na Waszych blogach.
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, bywajcie w zdrowiu, pa!