Słabo wychodziło nam wędrowanie latem. Gorąco nie służyło zdrowiu, zatem prace koło domu wcześniejszą porą, potem odpoczynek. Wreszcie przyszła jesień, a z nią rześkie dni i chęci, aby wreszcie ruszyć gdzieś przed siebie. Przez Pogórze przewaliły się rzesze turystów, pewnie mniejsze, niż przez inne atrakcyjniejsze regiony, ale tylu aut z obcymi rejestracjami jeszcze nie widzieliśmy. Może to tylko przejazdem, autostradą pod Przemyśl, a potem w Bieszczady:-)
Na pierwszy rzut wzięliśmy Połoninki Arłamowskie, dzień powszedni, popołudnie, więc nie powinniśmy spotkać za dużo ludzi, a może wcale. Ruszyliśmy spod szlabanu, szlakiem na Suchy Obycz, a potem w kierunku dawnego Arłamowa. Nie, jednak nie byliśmy sami, z górek zjechała grupa młodych ludzi na rowerach z przytroczonymi kolaskami dla dzieci. Wszystko jednakowe, a więc podejrzewaliśmy, że z wypożyczalni z hotelu arłamowskiego. Nie wiem dlaczego, ale zawsze żal mi tych dzieciaczków, zamkniętych za folią kolaski, przegrzane i osamotnione, a spełniające marzenia rodziców. Niektóre zapłakane, niektóre przysypiające, nie, nie podoba mi się to, może dlatego, że nie znam takiego sposobu spędzania czasu z dziećmi.
Poszliśmy przed siebie w cieniu coraz wyższych świerków, a potem na rozsłonecznione stare trakty dawnej wsi Arłamów.
W oddali, na ostatnim planie bieszczadzkie szczyty, próbowaliśmy je oznaczyć, trochę nam się udało, reszta to po stronie ukraińskiej. Po dawnej wsi pozostał stary, drewniany krzyż ...
Wygodną drogą z betonowych płyt wspięliśmy się na najwyższy szczyt połoninek, marząc po drodze, że przydałoby się tam jakieś siedzisko, podobnie jak na Żytnem pod Kalwarią. Ot, posiedzieć, popatrzeć, a gdyby zastał deszcz, to schować się pod dach. Wyszliśmy na wypłaszczenie, a tam, oczom, nie wierzę, najprawdziwsza ławka:-)
Nie będę się rozpisywać o inicjatywie, przeczytajcie sami wyrzezany w drewnie napis ...
O! jak przyjemnie usiąść, zapatrzeć się w dal ...
Za plecami widoki na Ukrainę, przed oczami dolina arłamowska, na lewo dalekie Bieszczady, i polskie, i ukraińskie.
Delikatny wiaterek wiał, nad górami lekko chmurzyło się, przepowiadając zmianę pogody. Nie chciało się ruszać stąd, aż żal, że nie zabraliśmy herbatki w termosie. Za to nazbierałam sobie wiązankę krwiściągu, wielce pomocnego ziela. Po drodze spotkaliśmy bardzo ładnego, dużego i żywotnego padalca, a także ogromną gąsienicę z ogonkiem:-)
Wracając do ławki, ma ona numer 48, a zamontowanych jest po górach 50 sztuk, Na pewno je spotykaliście, posiadywaliście na nich, napiszcie, w jakich miejscach?
Do domu wróciliśmy, jakżeby inaczej, pętelką przez dolinę Jamninki, u wyjazdu z lasu otwiera się doskonały widok na dolinę ...
Dziś pogoda już zmieniła się, w nocy obudził nas rzęsisty deszcz, walący o blaszany dach. Wstrzeliliśmy się w 2-godzinną przerwę w opadach przed południem i poszliśmy z kolei na Połoninki Kalwaryjskie. Niebo ciemniało coraz bardziej, wiatr niósł znad gór pojedyncze krople, a my zakotwiczyliśmy pod wiatą na Żytnem, mimo takich odstraszających tabliczek.
Droga wiła się przez rozległe pastwiska, cała w zimowitach, krówki leniwie przeżuwały, to co naskubały rankiem. Też ładne miejsce, bardzo widokowe, na paportniańską dolinę, Suchy Obycz, dolinę Wiaru i sanktuarium kalwaryjskie.
Jak zwykle trafił nam się patrol pograniczników, ale my przecież swojacy z sąsiedniej góry, o! tam nawet ją widać na grzbiecie, więc pożyczyli nam miłego dnia i odjechali.
Najwyższy czas wracać do domu, bo zaczęło kropić coraz bardziej, a teraz leje. I dobrze, bo już sucho było bardzo, rzeki mizerne, a może i grzyby pojawią się w lesie. Na szybko zrobiłam rumuńskie placinty ze słonym serem ...
Trochę eksperymentuję w kuchni. Ponieważ obejrzałam na yt filmy z Makłowiczem, z Chorwacji, to zaciekawiła mnie taka potrawa blitva. Buraki liściowe rosną na grządce, nie miałam pomysłu, co z nich zrobić, o! i już mam natchnienie ... nie są to co prawda białe, tylko czerwone, ale to niczemu nie przeszkadza ... są śliczne, naprawdę, zwracają uwagę intensywnym kolorem łodygi i liści ...
Pokrojone ziemniaki z łodygami i liśćmi buraka, cebulka i czosnek z oliwa, razem uduszone, całkiem smaczny dodatek do drugiego dania, albo samodzielnie ... z bułką zjadłam:-)
Na jesiennych grządkach całkiem kolorowo, co prawda zlikwidowane już pomidory i ogórki, ale czerwieni się papryka czereśniowa i wąziutkie strąki chili, kwitną jeszcze słoneczniki, dodają koloru cukinie i pióropusze marchwi, pietruszka wzeszła pojedynczo, mimo dwukrotnego siania, a kapusta nie zawiązuje główek.
Na grządce po pomidorach wysiałam jakieś sałaty na patelnię, rukolę, szpinak, rzodkiew Lodowy sopel, roszponkę, jeśli nie zdążą urosnąć przed zimą, przykryję i będą szybciej na wiosnę, coś tam zawsze przetrwa.
Po drodze z kalwaryjskiego wzgórza wypatrzyłam w bocznym wąwozie coś kwitnącego na żółto w stercie wyrzuconych kiedyś, zmurszałych już odpadów z ogrodu. Ojejku, przecież to dzielżan ... wróciłam z łopatką i przeniosłam roślinę do nas, nawet nie odczuła tych przenosin. Pszczoły od razu zwiedziały się, że to coś dla nich:-)
Chatkę porosła nam rdestówka, kwitnie na całego, a domek wtapia się coraz bardziej w otoczenie. Tutaj też chętnie przylatują pszczoły, a z przekwitłych kwiatostanów sypią się białe płatki ...
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, wszystkiego dobrego, pa!