Czyż nie? Są inne, ale równie urokliwe, z różnymi klejnocikami. I storczyki na podmokłej łące Chwaniowa, i łany kwiecia na podkalwaryjskiej, lilie złotogłowe i róże francuskie, i nawet teraz, kiedy kwitną zimowity.
Po długotrwałych deszczach wyszłam na nasze łąki, a to wszystko dlatego , że w sadzie z daleka zobaczyłam białe kapelusze kań. Jedne rozwinięte, inne jeszcze jak małe maczugi, a skoro są tu, to i na łąkach też.
To są przeważnie kanie gwiaździste, kiedyś nie zwracałam uwagi na rodzaj, ot! jedne mniejsze, drugie większe, ale zawsze potrafiłam je odróżnić od niebezpiecznych grzybów. Jeszcze czekają na mnie kanie czubajki, jeszcze zwinięte.
Nazbierałam tych kań całe mnóstwo, zdrowiutkie, jędrne, jak tu nie korzystać z darów natury? Część zjedliśmy od razu, opanierowane i zrumienione lepsze od schabowych. Pełnym koszem obdarowałam siostrę, niech się ona trochę pomartwi, co z nimi zrobić:-) Sporą ilość zapakowałam do słoików, opanierowane i usmażone, przekładane cebulą, w zalewie octowej. Kiedyś robiłam takie i całkiem mi smakowały jako dodatek do potraw.
Kań na razie mamy dosyć, ale naprawdę trudno oprzeć się zakorzenionemu od odwiecznych czasów w człowieku zbieractwu:-) To przyjemność chodzenia zarówno po łąkach, jak i po lesie, wypatrywania, cieszenia oka znaleziskiem, no i zawartością koszyka.
Dlatego zakazuję sama sobie, nie wolno mi spoglądać nawet na łąki:-)
Trzymam w ryzach moje grzybowe zapędy, ciężko jest, bo jak tu być obojętnym, kiedy pod mijanym drzewem wychodzących z ziemi kań jak opadłych jabłek? Albo na innej łące same maczugi, jeszcze nierozwinięte, świeżutkie, chrupiące ... naprawdę ciężko jest:-)
Latoś pięknie obrodziły pomidory. Oprócz tradycyjnych przetworów jak przecier czy krojone pomidory w słonej zalewie, zrobiłam całe mnóstwo sosów warzywnych do spagetti, pomidorowych z bazylią do pizzy, a także skusiła mnie adżika z wschodniej kuchni. Jedne sosy na ostro z dużym dodatkiem ostrej papryczki cayenne, inne łagodniejsze, prosta robota, zmielić wszystko na maszynce do mięsa, a potem odparować, dodać przyprawy. Do adżiki idzie mnóstwo zieleniny, jako że nie miałam zielonego kopru, dla zapachu dodałam jego zmielone nasiona, też dobre. No i przekonałam się do kolendry, ale tylko do nasion, zmielone pachną pięknie cytrusowo, ich też zużyłam sporo.

Nigdy nie byłam w Gruzji, ale oglądam sporo filmików z kuchni gruzińskiej. Zainteresowała mnie pasta ze śliwek o nazwie tkemali, na ostro, z dodatkiem czosnku, ziół, do mięs, ryb, zobaczymy, co to takiego. Podobnie zrobiłam pastę z derenia, również na pikantnie, podobna w smaku do żurawiny. Było bardzo dużo owoców z derenia, przeważnie przecierałam z innymi owocami na marmoladę do pączków. Ostatnio u Okrasy widziałam dereń suszony, dodawany przez kucharza do jakiegoś sosu, w przyszłym roku trzeba będzie spróbować:-)
Koło tunelu foliowego mam jedną grządkę, ogrodzoną tylko niziutkim płotkiem. W tym roku posadziłam tam paprykę, trzy różne odmiany. Spodobała się papryka sarnom, ogryzły sadzonki do listeczka, nawet ostra cayenne im nie przeszkadzała, a może liście nie są piekące. Nie pomógł strach na wróble z wyperfumowanej koszuli, ośmielają się coraz bardziej, za ogrodzeniem z siatki leśnej też już były, ogryzły tylko buraki liściowe, ćwikła jeszcze ostała się:-)
Karmimy pszczoły, pomagam mężowi w pracy. On podnosi daszki uli, ja wlewam do karmideł po porcji syropu cukrowego z naparem z ziół, odrobiną octu owocowego i naparstkiem destylatu. Jestem ubrana w uniform pszczelarski, kapelusz z siatką, rękawice, Pszczoły są spokojne, ale wolę zabezpieczyć się, przez noc potrafią przenieść do ula po 1,5 litra słodkiego płynu. Jest bardzo dużo os, kręcą się ogłupiałe przed zimą, chyba wiedzą, że to ich ostatnie chwile.


Jest bardzo dużo owoców, nie podołam wszystkich przerobić, trochę wycisnę na sok, trochę usmażę, po resztę przyjdą sarny. Lecą orzechy włoskie, zbieram do siatek, obsuszam na słońcu, choć pogoda niełaskawa, trudno zmarnować dary natury, pewnie będziemy jeść na okrągło ciasteczka owsiano-orzechowe, przekładane marmoladą dereniową albo powidłem:-) W ostatni piątek, po deszczu pod wieczór zaczęły lecieć żurawie, setki ptaków w kluczach o tajemnym szyfrze leciały na południe, nawołując smutnym o tej porze głosem. Wiosną ich krzyk brzmi radośnie, a teraz ...
Zachodzące słońce oświetlało ich sylwetki, błyszczały pióra, a w sadzie było już mroczno. Stałam długo z zadartą głową, śledziłam ich lot nad łąkami, a wspomnienia o mamie szybowały z nimi.
I tak kręci się nasze życie wokół spraw zwyczajnych, codziennych, które absorbuje nas coraz bardziej, a powrót do miasta staje się przykrą koniecznością.
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!