wtorek, 3 lipca 2012

Do węgierskich winnic ...

Jejku! jestem Wam winna przeprosiny, nie byliśmy na Węgrzech, tylko na rajdzie turystycznym z Pruchnika do Węgierki, gdzie rzeczywiście na stokach założone są winnice.
Nasza wycieczka rozpoczęła się na prześlicznym rynku Pruchnika, zupełnie jak ekspozycja w sanockim skansenie, tylko, że tu mieszkają ludzie, są zakłady usługowe, sklepy, jednym słowem toczy się spokojne życie ...



Rynek jest nachylony w kierunku południowym, dookoła klimatyczne, drewniane domy z podcieniami, kolumienkami, a to wszystko w drzewie ...





Ruszyliśmy uliczką w dół, niedzielny spokój, tylko przy stadionie ruch ... zjeżdżają się kolarze, bo ma być wyścig im. gen. Papały, który to urodził się w tym miasteczku ...


Potem wspinaliśmy się do góry, leśnymi drogami, bukowymi lasami ... na Korzenie, to przysiółek Pruchnika, a zarazem tutaj zaczynają się Karpaty, jeśli chodzi o budowę geologiczną.
Rzeczywiście, widoki stąd na daleką równinę bardzo malownicze ...


Zatrzymaliśmy się na małą przerwę w wędrowaniu w gospodarstwie agroturystycznym, gospodyni poczęstowała nas serkiem kozim, masłem własnej roboty, takimże chlebkiem ...


Ha! znowu narobiłam sobie smaka na serowarzenie, bo ostatnie wyroby już zostały zjedzone, serek kozi ma bardziej wyrazisty smak, jeden był z dodatkiem czarnuszki, ale świeży bundz jest jednak najlepszy ...



Gospodarze hodują owieczki ...


... mają kozulę ...


... i kucyka, a w planach jeszcze hucuły. Jednak, aby prowadzić jeszcze rozbudowę gospodarstwa, remonty, zakup zwierząt i inne inwestycje, muszą jeszcze zarobkować w mieście. Może kiedyś utrzymają się tylko z agroturystyki ...
Nieopodal urokliwa kapliczka ... na Górze Iwa o wys. 406 m n.p m.


W XVI wieku mieszkańcy sprytnie poumieszczali na okolicznych wzgórach kamienne punkty
alarmowe, wyglądające trochę jak przydrożne kapliczki. Na szczycie każdego z nich kryła się misa ze słomą. Gdy zbliżały się tatarskie hordy, strażnicy podpalali ją, a czarny, smolisty dym ostrzegał okoliczną ludność, dając jej chwilę na ucieczkę. Prawdopodobnie wieże, nazywane też tatarskimi obeliskami, były cztery, do dziś zachowały się trzy.
Potem szliśmy dalej, nasze szlaki krzyżowały się z trasami rajdu rowerowego, kibicowaliśmy mocno przejeżdżającym uczestnikom ...


... czasami było tak, wśród wysokich łopianów ...


... a upał był niesamowity, zwłaszcza na stokach nachylonych na południe ...


... w lesie cieniście, ale za to bardzo parno, pot ściekał z nas hektolitrami.
Przystanek przy śródleśnej kapliczce, trochę pośpiewaliśmy przy Andrzejowej gitarze ...


Miśka była z nami, dzielnie wędrowała, piła wodę z górskich potoków, a jeśli takowych nie było, polewaliśmy ją wodą z butelki ... dla ochłody ...
Jeszcze sporo lasem, potem zejście w dół przez cudze podwórza ...


... nawet "weszliśmy w szkodę", bo wszędzie pełno dojrzałych, drobnych, dzikich czereśni.
To już Węgierka, okazało się, że jednym gospodarzem w winnicy jest nasz kolega ...


... była również degustacja win różnych, i w odmianach krzewów winorośli, i w kolorach ...


Niestety, jest to ciągle hobby dla miłośników win, produkcja dla znajomych, rodziny i odwiedzających, nie można im tego legalnie sprzedawać, a jeśliby nawet, to obostrzenia przepisów ze strony służb sanitarnych i innych są bardzo kosztowne, rygorystyczne, dla małych producentów ciężkie do przeskoczenia.
Potem był mały rekonesans po winnicy ...


... dowiedziałam się o chorobach tych roślin, o pielęgnacji, prowadzeniu pędów, przycinaniu ...
Czy wiecie, że ja do tej pory przycinałam swoje winogrona za owocostanem na jeden liść, a trzeba na 12 do czternastu, bo skąd owoc ma potem czerpać pokarm? - kto ci tak poradził? - koleżanka!
Ale wszystko przede mną, właśnie moja winniczka, złożona z sześciu sadzonek, a każda inna odmiana, czeka na odpowiednie potraktowanie ... czy mi się uda?


Wróciliśmy do domu nieludzko zmęczeni upałem, Miśka spała do rana, nie podnosząc głowy ...
Kiedy piekłam chleb na Pogórzu, w trakcie rąbania drewek uderzyło mnie w stopę polano, niby nic, tylko krwiak, ale nie mogłam ubrać żadnego buta, bo trochę spuchła stopa ... tylko sandały ... i to w nich poszłam na rajd ... a w lesie chyba pogryzły mnie mrówki, właśnie w to bolące miejsce ...opuchlizna jeszcze większa, jadę do chatki, moczyć nogę w serwatce i przykładać kojące liście babki, ponoć to najlepsze na takie sprawy.
Bardzo brakuje mi w chatce dostępu do sieci, nie odpowiadam na czas na Wasze komentarze, mam spore opóźnienia w odwiedzaniu Waszych blogów, wybaczcie!
A tymczasem "już kuferek stoi zrychtowany", jeszcze tylko Miśkę pod pachę i już mnie nie ma ... znowu do końca tygodnia, bo ogórki już pewnie przerosły.


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny i dobre słowa, pa!










poniedziałek, 2 lipca 2012

Sezon ogórkowy ...

... już zaczęłam je zbierać.


Trochę do dużego słoja na bieżące jedzenie ...  te bardziej wyrośnięte na mizerię ... a jeszcze inne do słoików mniejszych, na zimę ...


Co jakiś czas chodzę z koszykiem i zbieram, zdziwiona mocno, że znowu urosły. Miśka towarzyszy mi przez cały czas, wpada w dużą trawę, podskakuje na tylnych łapkach jak zając, potem usiłuje z radosnym szczekaniem wybiec szybciutko na wykoszoną przestrzeń.
Bo w zeszłym tygodniu, zanim nastały mordercze upały, zdążyłam na nowo skosić trawę przy chatce i w sadzie ...
Wczesnym rankiem kawa na tarasie, obowiązkowo gotowana, od kiedy przeczytałam u Anandy o specjalnym tygielku do kawy, i ja przyrządzam swoją w ten sposób, tylko bez tygielka. Gotuję ją w blaszanym garnuszku, smakuje pewnie podobnie, jak ta z tygielka, i o wiele lepiej, niż ta zalewana wrzątkiem.
I przy takim porannym, kawowym rytuale spojrzałam za okno kuchni ... łania jak koń, zupełnie niedaleko ... zanim złapałam aparat fotograficzny, pokazała mi tylko zad znikający w krzakach ...


Zdjęcie byle jakie, przez szybę, jeśli będą kłopoty z rozpoznaniem, to podpowiadam, że widać tylne nogi łani tuż za pniem śliwki ...
A potem, kiedy kończyłam koszenie przy chatce, zobaczyłam coś dziwnego ... za trawami, przy dolince, coś przesuwało się powoli ... i tak sobie pomyślałam, co ta Miśka wyprawia? ... bo cały czas patrzę za nią, gdzie jest ... ale to nie była Miśka.
Dolinką wracała łania, ponad morzem traw przesuwały się tylko jej uszy, powoli, kołysząco ... jak w kreskówce dla dzieci ...
Do psiej miski przylatuje dzięciołowa z potomstwem, także sójka z rozwrzeszczaną czeredą ... po awanturze na tarasie wpadła mi jedna młodociana do chatki, zatrzymało ją okno ... chciałam ją wynieść delikatnie, wiecie, jak mnie podziobała? o! żesz ty! ... złapałam za ogon, posadziłam na poręczy tarasu, była trochę oszołomiona, posiedziała, poleciała na świerczek, a potem do zaniepokojonego towarzystwa.
Przychodzi również lis, jest poturbowany, tylna noga niesiona w powietrzu ... na wykoszonej łące łatwiej łapać myszy ... wyskakuje do góry i nurkuje z pyskiem w norze ... nie udało się! nasypałam mu trochę psich chrupek na płaski kamień, rankiem nie było po nich śladu ...

Nadmiar wyśmienitej śmietany został wykorzystany do zrobienia, własnoręcznie, masła ...


"Wytrzęsłam" je w słoiku, wpierw śmietana  zgęstniała mocno, jak to przy ubijaniu, a potem pojawiły się żółte grudki tłuszczu ...


Wyłożyłam je do zimnej wody, wypłukałam z nadmiaru maślanki ... takie masło ze świeżo upieczonym chlebem smakowało wyśmienicie.


A!, i jeszcze ostał się dzbanek pysznej maślanki, z maleńkimi grudkami masła, których nie zdołałam zebrać ... pewnie to tyle pomysłów na mleko.
Kiedy było naprawdę gorąco, zabraliśmy Miśkę nad Wiar, ale tam, gdzie nie było ludzi, prawie pod Trójcę ...


Najpierw ostrożnie po brzegu, a potem brodziła z prawdziwą przyjemnością po wodzie, która wcale nie była zimna ...


... kamienie porośnięte zielonymi nitkami wodorostów ...


... a przy brzegu szmaragdowe ważki ...


Po takich kąpielach Miśka pachnie świeżo, czystą, rzeczną wodą.
W sobotnie popołudnie byłam na terenie hodowli danieli ... tam jest staw, gdzie można łowić ryby ...


... trochę niepozorny, ale woda w niektórych miejscach jest głęboka na 4 metry ... widać było przesuwające się w wodzie cienie wielkich ryb ... to karpie, z pyskami jak sumy nilowe ...
Na ogromnych połaciach leżały stada przecudnych zwierzątek ...


... kiedy nas zobaczyły, podniosły się i poszły niżej ... mnóstwo młodziutkich, niedawno urodzonych ... i te ruchliwe ogonki, jakby oganiały się przed muchami ...


Widzicie to wielkie stworzenie na środku? - to łania, okazało się , że jest tam jeszcze jeleń z ogromnym porożem ... i malutkie, ich potomstwo.


Samce z rozłożystymi rogami, pokrytymi jakby zamszem ...


... i malutki parostek, znaleziony w trawie.
Wieczorem małe daniele wydają krótkie, beczące odgłosy, z daleka brzmi to jak kumkanie żab w stawie, zbliżają się do bramy na karmienie, samce są bardziej odważne od samiczek, może te ostatnie boją się o swoje potomstwo.


Siedzieliśmy długo w noc na tarasie, w księżycowej poświacie latające nad łąką świetliki wyglądały zupełnie niesamowicie. Mówią, że gdzie robaczki świętojańskie, tam kwiat paproci ... nie znalazłam, pewnie za bardzo nie strarałam się.


W pobliżu tarasowych schodów zamieszkała dosyć pokaźna jaszczurka, wygrzewa się na słońcu ... a może to pogórzański "smoczek"? postura niby ta sama, skrzydeł tylko brak ... i ognia z paszczy ...
Nasz sąsiad "powyżej" już osiedlił się na stałe, w sobotę przyjechały dwie śliczne, białe kózki ... Miśka przesiaduje u nich bez przerwy, kiedy tylko usłyszy szczebiot dziecka, pędzi do nich, a teraz jeszcze bawi się z kózkami, które wcale jej się nie boją, a nawet zamierzają się do niej małymi różkami ... jedna to Rozalka, tej młodszej ... i Westa - starszej ...


Wróciliśmy bladym świtem niedzielnym do domu, bo w planie była wyprawa do węgierskich winnic ...
ale o tym następnym razem.
Pozdrawiam wszystkich cieplutko, dziękuję za odwiedziny i dobre słowa, pa!