wtorek, 22 stycznia 2013

Wszystko w lodowej glazurze ...

Ten deszcz, który padał wczoraj przez cały dzień, zamarzł przez noc i zakleił wszystko dokładnie.
Nie powiem, ładne to, jak z pałacu królowej śniegu, ale jak ciężko odrapać szyby w samochodzie, i jak ciężko utrzymać się na nogach ...
Tylko wróblom to nie przeszkadza, kłócą się w krzakach jak opętane ... całkiem wiosennie.


Pojechałam taczkami po drzewo do kominka, Miśka ze mną, chrup! chrup! załamuje się pod nią lodowa warstwa na śniegu ...


Na ten odgłos Gucio wyszedł ze swej lodowej groty, spod rozłożystego jałowca, i ...


... efektownym skokiem od razu zaczepił Miśkę do gonitwy ... jeden wielki chrobot ... popędziło towarzystwo gdzieś w krzaki ...


Zdjęcia niewyraźne, bo nawet aparat nie mógł za nimi nadążyć ...
A gałązki podzwaniają przy najlżejszym wiaterku ...






Nawet nieśmiały kwiatuszek wawrzynka, który coś za wcześnie wystartował, w lodowym kokonie ...


Przetrwamy i to, nakarmimy ptaki, już końcówka stycznia, a luty zleci jak z bicza trzasł.
Odwiedziłam jeszcze klamociarnię, a mąż tylko uśmiechnął się: O, Marysiu, skorupek sobie naszukałaś ...


No jak nie, jak takie ładne malowidła na nich, i co z tego, że tylko trzy kubeczki ...


... a talerzy też brak, jednych pięć, drugich cztery, ale jakie ładne ... dla mnie ładne.
A najbardziej cieszą mnie dywaniki, dosyć spore, grube, mięsiste, wełniste i czyste... za grosze ...


 Dokupiłam jeszcze ziaren słonecznika, kilka kul tłuszczowych, bo może jeszcze dziś pojedziemy do chatki ... a także cebulki na "dymienie", chyba przesadziłam z ilością ... bo wiosna tuż! tuż!


Dziękuję za odwiedziny, pozostawione dobre słowo, pozdrawiam Was serdecznie i ciepło, pa!






Wreszcie biało i u nas ...

Śnieg przyszedł w nocy z piątku na sobotę.
Kiedy obudziliśmy się rano, było bielusieńko.
Cóż było robić? dzielnie chwyciłam za łopatę, bo bardzo lubię odśnieżać, a mąż rąbał drzewo na mniejsze szczapki ... tylko jejmość Miśka goniła jak oszalała po podwórku, strasznie lubi, kiedy i my tam jesteśmy...


Ajajaj!  "rzadka" jestem, co jakiś czas odpoczynek, zadyszka, dała mi ta grypa popalić, nie ma co ...
I ponieważ w piątek nalepiłam przemnóstwo pierogów, mieliśmy przed sobą właściwie wolny dzień., tylko, że na kołach, bo na wędrówkę jeszcze za słabam.


Świat przysypany na biało, lekko przymglony, ruszyliśmy w dolinę Wiaru, a potem wzdłuż Turnicy, naszą ulubioną drogą do Arłamowa ...


Jodły jak z bajki, dodatkowo na górze szadź przybieliła wszystkie drzewa, a kiedy zatrzymaliśmy się przy Połoninkach Arłamowskich, zobaczyliśmy wszystkie odcienie bieli ... sami popatrzcie ...




Spory zakręt, zjazd przez las w dół, i jedziemy równolegle do drogi, którą przyjechaliśmy, tylko o wiele niżej ...

Za lasem już prześwituje dolina Jamninki, pojedyncze, stare drzewa wskazują, że kiedyś były to ludne wsie, jak patrzę na stare mapy, wzdłuż ciągnęly się zagrody ...


Te fragmenty starodrzewu podlegają ochronie, są pielęgnowane, przycinane starannie, a miejsca po przycięciu smarowane jakimiś pastami ochronnymi.
Pamiętam, jak parę lat temu byliśmy w arboretum w Bolestraszycach, natrafiliśmy wtedy w stodole na wystawę starych odmian jabłoni, stały ich całe kosze, a na tablicach odczytaliśmy, że ratuje się stare odmiany przed wyginięciem, szukają po starych sadach zachowanych jabłoni i przeszczepiają je na młodsze drzewa.


Jeszcze pod lasem przyuważyliśmy jakiś ruch, mówię do męża, że to pewni myśliwi, bo po drugiej stronie ośrodek myśliwski w Trójcy ... nie, to stado łań wyszło na żer, szkoda, że lepiej ich nie widać.


Wiar tuż przy drodze, tylko bystry nurt nie pozwala mu zamarznąć, woda, szumi, bełkocze, przelewa się i wlewa pod płyty lodowe, gdzieniegdzie ścieżki zwierzęce z brzegu na brzeg.
Jak my lubimy te miejsca, jedziemy drogą nietkniętą jeszcze przez niczyje ślady.


W oddali Kanasin, drzewa pokryte szadzią prawie zlewają się z niebem ... jakie te zdjęcia jednakowe, może jak byłoby słońce, niebieskie niebo, to i zdjęcia byłyby weselsze.
A na naszej łące wychodzą łanie, czasami z jeleniami, tym razem naliczyliśmy ich ponad dwadzieścia sztuk ...


Przechodzą sznurem z zagajnika do lasu, potem w drugą stronę, albo dołem i tylko głowy widać im z parowu ... te obserwowaliśmy rankiem, były zaniepokojone, bo w oddali, pod Kopyśnem słyszałam ujadanie psów ... może to myśliwi planowy odstrzał uskuteczniali.
Jaka to przyjemność obserwować te ogromne zwierzęta, jak wychodzą spokojnie, popasają na łące ...
 od razu widać, kiedy są niepokojone.


Do ptasiej spiżarni przylatują wszelkie skrzydlate, smalec w sękach cieszy się wielkim powodzeniem u dzięciołów, jedzą bardzo spokojnie, wydziobując odrobinki tłuszczu, tylko te rozwrzeszczane sójki zachłannie wykręcają ogromne kawały i potem połykają je z trudnością.
Grubodzioby, jak zwykle, memłają w dziobach, tylko łupki wypadają z boku ... jakież to piękne ptaki ...
Pojawiły się czyże, nie było ich zeszłej zimy ...


                               Już się poprawiam, to nie czyże, tylko dzwońce, dzięki Zofijanno!

Mam wrażenie, że wcale nie tak dawno pisałam o ptakach, stołujących się w pogórzańskiej spiżarni, hm! przyrodę cechuje cykliczność, i moje wpisy pojawiają się podobnie.
Pod stare jabłonie wysypaliśmy okruchy dla sójek, rzuciłam też suche skórki, zdjęte z drzewa i oczyszczone przez sikorki ... przyszły lisy ... najpierw jeden, potem drugi ... a potem zaczęly bawić się, jak dwa koty ... patrzyliśmy na to przez okno, a one szalały na śniegu jak domowe zwierzaki.


A tu miłości moja, nazywamy ją "polniak" ... łazi, ryje w śniegu, z jednej strony chatki, z sadu gdzieś wyłazi, zza górki wychodzi, gryzie gałązki , dla niej takie łazikowanie to sama radość ... śpi potem, otulona.
A dziś?
Dziś znowu padał deszcz, przez cały dzień, jak patrzyłam na mapę pogody, to wszędzie mrozy, tylko u nas na południu chlapa ...
Pachnie świeżo upieczonym chlebem, ugotowałam gar pożywnej, gęstej "ciorby", muszę się trochę "odjeść", coby sił nabrać ... wysoko w górach doskonałe warunki na stokach, może by trochę poszusował?
I najważniejsza rzecz! ... odśnieżają naszą drogę do chatki, posypują jak ślisko, można teraz bez problemów zjechać ...


Rzut oka na ukraińską stronę ... niestety, nic nie widać, tylko przebłyski nad szczytami, prawie jak u zarania dziejów, pozostaje tylko czekać do wiosny.


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, dobrego tygodnia, pa!



środa, 16 stycznia 2013

Szaro ...

Nie ma u nas zimy.
Z nieba leje żywym deszczem, który spadając na zamarzniętą ziemię, tworzy litą glazurę.
Wczoraj wyjechałam pierwszy raz do miasta, ludzie chodzą po oblodzonych chodnikach jakoś tak żabiaście, szerokim krokiem chroniąc się przed upadkiem, kilku kierowców wypadło z drogi w czyjeś ogrodzenie, a ptaki, zmokłe i skulone, siedzą pod deskami pergoli i wydaje im się, że kryją się przed deszczem ...


Gucio tęsknie wypatruje przez szybę, jakby tu przemkąć do ogrodu, gdzie wszędzie mokro i zimno ...


... a kiedy go wypuszczę, to szerokopleca Miśka oczy za nim wypatruje ...


Pobiegają razem, przeczeszą krzaki, obwąchają sobie noski i wracają zgodnie w ciepłe pielesze domowe.
A wyjście do ogrodu jak przykryte szybą, zresztą tak samo wejście do domu, strach wychodzić ...


Mąż sam jeździ do chatki, karmi ptactwo, przepala w piecu i zwozi różne wieści pogórzańskie ...
A to, że w dolinie potoku przyuważyli ślady wilków, szacują na dwie sztuki, ale z kolei pod Kopystańką grasuje stado siedmiu sztuk ... ryś wybija sarny w okolicy, czyni szkody w pogłowiu, pewnie myśliwi martwią się, że dla nich za mało zostanie.
Sama zeszłej zimy byłam zdziwiona, kiedy Maksio, brat Miśki, przywlókł skądeś nogę jelonka, a właściwie to same kości ... to pewnie pozostałości uczty rysia ... i powiem Wam, że chyba nie uwierzyłabym, gdybym na własne oczy nie ujrzała tego zwierzaka ...
A to, że w którymś z domów na wsi wbudowane są pozostałości synagogi z sąsiedniej wsi ...
A to, że dwór rozebrano, a belki posłużyły do budowy banderowskich schronów, których ślady jeszcze można zobaczyć za naszym polem, tylko potok trzeba przekroczyć i wejść w las ... chyba nadejdzie za chwilę najlepszy, przedwiośniany czas, aby tam pójść i pooglądać te resztki ...


I przywiózł jeszcze najsmutniejszą wieść ... poniósł śmierć nasz, niepoznany jeszcze, młody sąsiad, kolejny osadnik ... gdzieś na Morzu Śródziemnym, bo pływał ... zbudował domek, wykorzystywał na to każdą wolną chwilę ... osierocił maleńkie bliźniaki ... nie znaliśmy go, ale jakoś tak zasmuciło nas to ... jakież to życie szykuje scenariusze ...


Oprócz wielu książek przeczytałam "Dziecięcą arkę", dzieci ratowane z głodującego Piotrogrodu w 1920 roku, wywiezione za Ural, przewalające się fronty białych i czerwonych ...potem do Władywostoku ... przez Japonię, świeżo otwarty Kanał Panamski do USA, potem do Europy, do Finlandii ... a podróż ta trwała 3 lata i pomagał im Amerykański Czerwony Krzyż, i płynęli statkiem, wynajętym u japońskiego armatora.
Jutro, jak się wszystko dobrze ułoży, jedziemy na Pogórze, aż do niedzieli, bo w domu już mnie licho nosi.


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, dobre słowa, wszystkiego dobrego, pa!







środa, 9 stycznia 2013

Podwodny świat ....

Mam cichą nadzieję, że choróbsko już nie wróci ... wymęczyło mnie, jak nigdy dotąd.
Wyjrzałam na świat jakaś taka nitkowata, chuda i z małym zapasem sił ... ale przynajmniej nie ciemnieje już w oczach, a najprostsze czynności wymagają wiele wysiłku ... i coś jakbym kubki smakowe straciła, i z węchem też nie za dobrze ... nie wiem, jak domownicy jedzą, to co przygotowuję ...
Na razie pozostaje mi patrzenie na świat zza okna, i obserwowanie ryb w akwarium, i Gutka, jak przewalają się z Miśką w gonitwie po domu.
I mogę uraczyć Was tylko moim podwodnym światem ...





Tutaj moje zwariowane bocje ... jak one zmieściły się we trzy w skorupie kokosa? ... a są sporych rozmiarów ...



Dziękuję serdecznie za troskę, ciepłe słowa, życzenia zdrowia ... pozdrawiam Was cieplutko, pa!



środa, 2 stycznia 2013

Przeżyłam zmasowany atak ...

... wirusów.
W ostatnią sobotę grudnia na prawie 40-tysięczne miasteczko przypadał jeden mizerny dyżur lekarski dla dorosłych, jeden dla dzieci i zabiegowy ... gęstwa kaszlących ludzi w korytarzu, a w powietrzu kłębią się chmury zarazków.
Zmogło mnie choróbsko paskudnie, ani ręką,  ani nogą ruszyć ...


Doświadczyłam mocno tego, że człowiek w większości składa się z wody ... miałam dziwne sny, ni to półsen, ni to jawa ...
Na ten przykład śni mi się olbrzymi płaskowyż, usiany głazami, a na nich białe czapy ... ale to nie śnieg, to sól ...


... albo mój kot, Gucio, ale cały w gwoździach, ostry ... usiłowałam je wybierać z sierści ...


... albo jesteśmy gdzieś, na Ukrainie, dojeżdżamy do przepaścistego brzegu, koniec drogi ... a na dole progi skalne, woda toczy się bystro, trzeba zdjęcie zrobić ... jakiś dziwny ten aparat, wysuwa się jak lufa karabinu, z muszką i szczerbinką ... strasznie się zmęczyłam, usiłując zrobić zdjęcie, i do końca nie wiem, czy zrobiłam.


Dziś trochę przytomniej spojrzałam na świat, tylko strasznie słaba jestem, ale chyba zdrowieję ...
Jeszcze kilka pogórzańskich zdjęć z końca grudnia ...




Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, a w Nowym Roku życzę wszelkiej pomyślności, i dużo szlachetnego zdrowia, Wam i sobie, pa!