czwartek, 4 kwietnia 2019

Niedzielne migracje ludności pogórzańsko-roztoczańskie ...

Ależ brzmi ten tytuł, jak rozdział w roczniku statystycznym albo jakieś opracowanie naukowe.
To tylko pierwsze skojarzenie na telefon naszego kolegi Kulczyka w niedzielne popołudnie:
- Gdzie jesteście? -
- Pod Lubaczowem, jedziemy do Horyńca kupić sobie dobry chleb, a potem pokręcimy się po  terenie. A ty? -
- Stoję u was pod kapliczką. -
Ha! a to ci heca! Roztocze pojechało na Pogórze, a Pogórze na Roztocze:-)
Piękna pogoda ostatniego dnia marca wyciągnęła ludzi z domów, rowery, kijki, rejestracje samochodów i motorów z różnych stron kraju ... zjedliśmy pyszne lody przy horynieckim deptaku, zakupiliśmy rzeczony chleb i ruszyliśmy w miejsca znane, ale spokojniejsze, nasze roztoczańskie standardy.
Od kiedy odkryliśmy Moczary, a w nich stary grecko-katolicki cmentarz z ruinami cerkwi, jeździmy tam o różnych porach roku, tajemniczy klimat otoczenia z rozlewiskami bagiennymi przyciąga jak magnes. Byliśmy sami wśród starych nagrobków kamieniarki bruśnieńskiej, a mąż przez przypadek obudził zająca śpiącego w ciepłym zaciszu kamiennego postumentu, wybiegł prosto na mnie, ale zdjęcie zdążyłam mu zrobić już za ogrodzeniem ...


Za cerkiewnym murem, z suchej trawy wychylił się sympatyczny pyszczek padalca, którego słońce wywabiło z zimowej kryjówki ...


Długo łaziliśmy po terenie, odczytując napisy, te pisane cyrylicą, i te polskie, a same ruiny cerkwi pobudzają wyobraźnię.







Potem przemieściliśmy się do Nowin Horynieckich, do kaplicy "na wodzie", mijając po drodze przylaszczkowe polany. Jak tu się nie zatrzymać, kiedy tak modro wokół:-)



Niezwykle urokliwe to miejsce, z wypływającymi bystrymi strumieniami, a same źródła to cuda natury. Dziura w ziemi u podstawy góry, coś w niej szumi, chlupocze , coś jak podziemna rzeka i od razu płynie spory nurt.




Woda wypływa także rurą w postaci efektownego wodotrysku, a omszone kamienie przydają temu miejscu tylko urody ...


W korycie strumienia zieleń aż kłuje w oczy, to rukiew wodna, zwana inaczej rzeżuchą wodną, roślina z rodziny kapustnych, jadalna, lecznicza. Wiki podaje, że w południowo-wschodniej Polsce nie występuje, a tu proszę, całe łany i widzę, że jest jej tu dobrze, bo nadzwyczaj dorodna.


Stąd blisko do I-wojennego cmentarza, położonego na zboczu wzgórza, a także do "Świątyni Słońca", głazów, którym przypisuje się tajemne pochodzenie, jeszcze z czasów pogańskich.
Dalsza droga prowadziła do Brusna Starego, mijając Brusno Nowe, a to tylko dlatego, że słońce chyliło się ku zachodowi, a chcieliśmy wstąpić na zabytkowy cmentarz w lesie, żeby nie było za ciemno ...








Po drodze krzyże pańszczyźniane, samotny w polach, przydrożny malowany wapnem ... pełno ich tutaj, w pobliżu przedwojennego ośrodka kamieniarstwa ...




W Bruśnie Nowym odremontowana cerkiew pw. św. Paraskewy, a także cmentarz, również z nagrobkami kolonistów niemieckich w kształcie "strzałek". Nie może zabraknąć również krzyża "pańszczyźnianego", znamiennego znaku zniesienia pańszczyzny w 1848 roku w Galicji.








Wróciliśmy do domu setnie zmęczeni, ale i zadowoleni, w przekonaniu, że jeszcze nie raz tam powrócimy.


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, wszystkiego dobrego, pa!


poniedziałek, 1 kwietnia 2019

O domkach, żabach i wiośnie ...

Chyba dwa lata czekały na swoją życiową rolę przycięte puste pieńki, jedne z orzecha włoskiego, drugie jesionowe. Te z orzecha naturalnie wypróchniały, z kolei te jesionowe były zdrowe, tylko środkowy rdzeń był w jakiejś brązowej otoczce i z trudem, bo z trudem, ale dało się go "wypukać" siekierą.
Przyczynkiem do zajęcia się pieńkami był poranny widok zaokienny.
Na czereśni mąż zawiesił w zeszłym roku budkę lęgową, znalezioną w lesie, sikorki już wyprowadzały z niej młode, a w tym roku zainteresowały się nią szpaki. Ale cóż, otwór był dla nich za mały, co się biedaki nafruwały dookoła, naprzymierzały ... nic z tego, nie dało rady wejść do środka.
Zaraz po śniadaniu wzięliśmy się do roboty.
Pierwszy domek był łapaniem patentu, następne poszły jak z płatka:-)
Najpierw podstawa, potem deska mocująca z tyłu budki, potem deska na daszek, jak nie było naturalnego otworu, trzeba takowy wywiercić "koronką".
Jeden pieniek trzeba było ściosać, bo miał za grubą ściankę, ptaki też tego nie lubią.
Cała konstrukcja była dosyć ciężka, niektóre budki były zawieszane na linie, przerzuconej przez gałąź, ja je przytrzymywałam na potrzebnej wysokości i dopiero wtedy mąż je przybijał do pnia.
Zrobiliśmy takie trzy domki ...




Następnego ranka niecierpliwie wypatrywałam przez okno, czy zlecą się ptaki do tych domków, przecież mają gotowe, i takie naturalne, tylko sprowadzać się z żoną ... i co? ... i nic ...
Byłam zawiedziona mocno, tyle się napracowaliśmy ... już w słońcu nagle zobaczyliśmy ruch przy jednej z nich, przyleciał szpak, nawet wleciał do budki, potem wystawił głowę, wyfrunął ... leć, chłopie, po kobietę, bo cię ktoś uprzedzi! - zachciało mi się krzyknąć z radością. Potem pojechaliśmy do domu i zobaczymy za dzień-dwa, czy nasze domki przypasowały ptakom. No i Amika trzeba mi ostrzyc i rozrzucić mięciutką sierść, niech sobie gniazda wyścielają:-)


Kowaliki też wzięły się za robotę, otwór do dziupli elegancko zamurowany, akuratny tylko dla nich, i siedzi teraz taki pan kowalik na najwyższej gałęzi i nawołuje miłośnie, żeby zwabić samiczkę.

Skoro nam tak dobrze szło, to wzięliśmy się również za zrobienie nowej kapliczki dla Frasobliwego, którego zakupiliśmy kiedyś w Bieszczadach, u Łysego w Czarnej.
Pierwotnie na śliwce zawiesiliśmy bardzo oszczędną kapliczkę z resztek topolowych desek, pozostałych po budowie chatki. Osy i szerszenie co lata pracowicie zbierały z niej celulozę na budowę swoich gniazd, z Chrystusika też, czasami był wyczyszczony ich żwaczkami do białości:-)


Po ostatnich wichurach, po przyjeździe na Pogórze, mąż pierwszy zauważył jej brak.
- Kapliczkę nam ukradli -
Nie ukradli, leżała strącona obok, daszek odpadł, a sama deska to miękkie próchno rozłażące się w rękach, więc przyszedł czas na nową.
Wzór taki sam jak budki lęgowe, pusty pień, otwór poszerzony wyrzynarką, tylko daszek dwuspadowy ...


Kapliczka solidna, tylko nie wiadomo, jak długo jeszcze wytrzyma śliwka, bo przechyla się coraz bardziej.
Na Pogórzu wiosna poczyna sobie w najlepsze, choć poranki bywają jeszcze mroźne.


Na "zapotocznych" łąkach widać dokładnie pas szronu na trawie, w dolinach przymroziło mocno, wyżej było cieplej, my oczywiście załapaliśmy się na ten szron, ale to zjawisko krótkotrwałe, słońce szybko wypiło mróz i rosę.
Na podwórzu delikatna niebieska mgiełka z kwitnących cebulic ...



Nie obyło się bez wycieczki w dolinę Jamninki.
Nasłonecznione skarpy nad Wiarem kwitną ...


... szeroko rozkładają liście obrazki ...


... koloru dodaje również śledziennica ...


... i kokorycze wespół z czosnkiem niedźwiedzim i żywcem gruczołowatym ...



Z kolei w dolinie Jamninki bardziej ubogo, jedynym wiosennym akcentem pola kwitnących podbiałów, wyglądają jak kwiaty na pustyni po deszczu:-)


Za to żabom nic nie przeszkadza, gody trwają w najlepsze.
Bardzo podobają mi się tablice, postawione dla ich ochrony, może powstrzymają niefrasobliwych kierowców, zwolnią i przejadą obok "oczadziałych miłością" stworzeń.
Mamy taką jedną drogę obok stawów przy drodze Helusz-Wola Węgierska, tam w tym czasie jest masakra na drodze, nigdy nie jeździmy tamtędy wiosną, a przydałaby się taka tablica ...


Rzeczywiście, przy zastoiskach wodnych, wolno płynącej wodzie mnóstwo żab w przeróżnych konfiguracjach, skaczą z wysokiej skarpy, toczą się kule z wieloma płetwiastymi nogami i chlast! do wody ...






Biedne samice, czasami dwóch osobników dźwiga na plecach ... odzywa się we mnie babska solidarność:-)

Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za pozostawione słowo, bywajcie  w zdrowiu, pa!